Dwunasty zawodnik

ROZMOWA | JOANNA SADZIK, szefowa Stowarzyszenia Wiosna: Trzeba pomagać z sercem i z rozumem. Pomoc bezrozumna jest wtedy, gdy pomagam tak, jak ja chcę, a nie tak, jak potrzebuje tego obdarowywany.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

 / JACEK TARAN
/ JACEK TARAN

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Ogląda Pani piłkę nożną?

JOANNA SADZIK: Oglądam. A nawet czytam o futbolu, np. Michała Okońskiego w „Tygodniku”. Moja córka dzięki piłce nauczyła się hiszpańskiego. Gdy miała 12 lat, zaczęła kibicować Barcelonie i tak zaczęła się uczyć języka. To były czasy, kiedy jeszcze grał David Villa, a już pojawił się Leo Messi. Byłyśmy nawet raz w Barcelonie na meczu.

Co Panią w piłce ciekawi?

Pewien rodzaj przestrzennej inteligencji piłkarzy: wiedzą, co się dzieje nie tylko w ich sąsiedztwie, ale też w każdym innym punkcie boiska.

W żargonie to „czytanie gry”. Mam dla Pani krótki test skojarzeń.

Wiem, co to jest spalony!

Nawet bym nie śmiał o to pytać. Chodzi o sformułowanie „dwunasty zawodnik”.

Przywodzi mi to na myśl piłkarza, który wchodzi z ławki rezerwowych i przesądza o losach meczu.

A w piłkarskim języku to po prostu kibice. Tego sformułowania używa w filmiku Szlachetnej Paczki Robert Lewandowski.

Rzeczywiście. Gdy wybuchła epidemia, okazało się, jak ten dwunasty zawodnik jest ważny. Jedna z drużyn wydrukowała sobie kartonowych kibiców na trybunach, żeby nie było tak do końca smutno.

Tak, dwunasty zawodnik wiele zmienia.

To ktoś, kto mówi: „Wierzę w ciebie”. Pasuje do Szlachetnej Paczki, ale może bardziej do Akademii Przyszłości.

Akademia to projekt, którym obejmujemy co roku ok. 2 tys. dzieci. Głównie takich, które nie wierzą w swoje siły i nie mają obok siebie „dwunastego zawodnika”. Wie pan, dziecko tego nigdy nie powie. Już prędzej pokaże.

Jak?

Zachowaniem. Czasem wesołkowatym, żeby wreszcie zostać zauważonym. Czasami agresją. Jeszcze innym razem wycofaniem. Pamiętam siedmiolatka, który usłyszał od rodziców, że nic z niego nie będzie. Choć to nie reguła: trafiają do nas też dzieci wspaniałych rodziców. Tyle że nie nauczyli się wspierać swojego potomstwa albo robią wszystko, co trzeba, a nawet więcej, ale sami potrzebują „dwunastego zawodnika”.

W zeszłym roku wydaliście „Raport o dołowaniu” na temat dzieci bez wsparcia. To fragment: „Igor jest leniem. Tak o sobie mówi i tak o sobie myśli. Jego mama i tata też tak mówią. Igor uważa, że życie jest straszne i zawsze może być gorzej (...) Każde zdanie zaczyna od »nie wiem«, nawet jeśli wie”.

Dzieci bywają dołowane przez rodziców, ale nie tylko. Pamiętam Martynę, która powiedziała nauczycielce, że chce zostać weterynarką. Na co pani rzuciła prześmiewczo: „Do tego trzeba znać biologię”... Najczęściej w takim dołowaniu nie ma złych intencji – po prostu mamy takie nawyki, odruchy. Rodzice chcą dla swoich dzieci dobrze. Nauczyciele też.

Martyna chodziła do III klasy, a dzięki pobytowi u nas wyjaśnił się jej problem. Gdy stawała na środku klasy, np. recytując wierszyk albo odpowiadając na pytania, doznawała blokady. A do zeszytu pani wstawiała jej czarne pieczątki lub smutne buźki... Nasza wolontariuszka pogadała z wychowawczynią. Okazało się, że trafiła na nauczycielkę, która co prawda zrobiła błąd, ale potrafiła się też do niego przyznać. Zaczęła zadawać dziewczynce pytania, gdy ta siedziała w ławce, a nie stała twarzą do klasy. Odblokowało ją to.

Poza wolontariuszem każde dziecko ma darczyńcę.

Który finansuje bądź współfinansuje dziecku Indeks Sukcesów. Może też napisać do podopiecznego „list mocy” – np. o tym, że w dzieciństwie był niepewny siebie albo się jąkał, ale znalazł się dorosły, który mu powiedział, że to nic nie szkodzi. Bo każdy z nas miał jakiś problem. Tylko że większość – właśnie dzięki „dwunastym zawodnikom” – dziś się do tych swoich problemów uśmiecha. Akademia Przyszłości jest po to, by te dzieci też się mogły kiedyś uśmiechnąć.

Główne działanie Akademii to spotkanie wolontariusza z dzieckiem. Raz w tygodniu przez godzinę.

Nie są to korepetycje, choć może się zdarzyć, że odrabiają razem lekcje. Ta godzina to spotkanie dorosłego człowieka z małym człowiekiem, podczas którego ten pierwszy towarzyszy w wędrówce drugiemu. Czasem idzie obok, czasem pokieruje, bo zna lepiej mapę, czasem ostrzeże, że idą w złą stronę. Zawsze ma czas.

Opowiem kolejną historię – Bartka. W trakcie czterech spotkań z wolontariuszką ani razu się nie odezwał. Ta uznała, że to jej porażka, że robi coś źle, i powiedziała Bartkowi, że w następnym tygodniu przyjdzie ktoś inny. Chłopiec się rozpłakał.

A później – trochę ciągnięty za język – opowiedział swoją historię. Wynikało z niej, że nikt z dorosłych nigdy nie rozmawiał z nim tak, jak ta wolontariuszka. Ani w domu, ani w szkole.

„Raport o dołowaniu” to dla mnie wielkie oskarżenie systemu edukacji. Co jest z nim nie tak?

To, że się nie zmienia: patrząc na szkołę swoich dzieci, przypominam sobie własną i nie dostrzegam zasadniczych różnic. To dla mnie trudne do przyjęcia, że moje dzieci nie znałyby angielskiego, gdyby nie było nas stać na dodatkowe lekcje. Że nie umiałyby matematyki, gdyby ich tata nie rozkochał ich w tej dziedzinie.

Mój syn jest od dawna straszony maturą. Straszony!

Dziecko znajomego, patrząc na swój piękny rysunek sprzed lat, powiedziało: „Już tak nie umiem rysować”. Ta samoocena to „zasługa” szkoły i kwintesencja jej działania.

A spójrzmy na lektury. Mój syn czyta właśnie dzieło Reymonta. Jak go pytam, co u „Chłopów”, ciągle odpowiada: „Krowa umiera” (śmiech). To naprawdę w większości nie są książki, które mogą podtrzymać w dzieciach ciekawość świata i miłość do czytania.

Co to jest Indeks Sukcesów?

Zwykła książeczka, do której można wpisać wszystko. Na początku drobne, zauważone przez wolontariusza rzeczy, np. „po raz pierwszy zaśmiałeś się na głos”. Później pierwsze wychwycone mocne strony.

Żadnych czarnych pieczątek?

I żadnych czerwonych długopisów, które chyba wszyscy pamiętamy. Do tego stopnia, że gdy pewnego razu w pracy naniosłam na czerwono uwagi na jakiś tekst, jego autorka się przeraziła. „To ja to fatalnie zrobiłam” – powiedziała...

W Indeksie poza sukcesem jest też data i dwa podpisy – wolontariusza i podopiecznego. Po to, by dziecko poczuło powagę sytuacji.

Proponowaliście któremuś z ministrów edukacji wprowadzenie takich indeksów?

Nie, ale idea nie potrzebuje takich pieczęci, żeby żyć.

Jedno z moich dzieci w szkole podstawowej uchodziło za „niegrzeczne” – bo patrzyło w sufit, bo wyglądało za okno, bo się za dużo ruszało. W końcu wychowawczyni wymyśliła, że czas na wizytę u pani pedagog. Idę więc do szkoły z poczuciem niepokoju, ale też z wojowniczym nastawieniem. A pani pedagog czyta te uwagi, kiwa głową i mówi: „Najważniejsze, by Antek nie stracił przez to poczucia własnej wartości”. Miałam ochotę tę panią przytulić.

A to nie koniec. Nagle otwiera zeszyt z rubryką: „sukcesy”. I mówi mi, że używa go z dziećmi, które mają trudności, a pomysł zaczerpnęła od... Akademii Przyszłości. Byłam wzruszona, zwłaszcza że ta pani nie wiedziała, kim jestem.

System jest taki, jaki jest. Ale obok niego są też mądrzy ludzie.

Mądrzy ludzie mogą się bać robić mądre rzeczy. Np. iść z dziećmi do teatru, gdy pani kurator odradza.

Mam dla siebie i dzieci bilety na „Dziady” w Słowackim, jeśli o to pan pyta. A co do pani kurator, to mam nadzieję, że nikt tej „lekcji” nie weźmie na poważnie. Że najważniejsze okażą się takie wartości, jak umiejętność krytycznego myślenia.

Właśnie ogłoszono kolejne ogólnopolskie zamknięcie szkół w grudniu i na początku stycznia. Akademia stała się jeszcze ważniejsza w pandemii?

Nauczanie zdalne zwiększa nierówności. Widzieliśmy to, rozdając m.in. laptopy i inny sprzęt w ramach akcji Gra Paczka, w którą zaangażowali się znani gracze komputerowi. To w „Tygodniku” czytałam o nauczycielu, który podczas lekcji zdalnych objeżdżał rowerem gos­podarstwa, zostawiając zadania na furtkach. Bo o wysyłaniu ich online nie było nawet mowy.

Dodatkowo w związku z zawirowaniami wokół edukacji do prywatnych korepetytorów zrobiły się jeszcze większe kolejki. A nie wszystkich stać na korepetycje.

Więc tak, czujemy się teraz jeszcze bardziej potrzebni.

Pewnie nie tylko na tym polu. Rozmawiamy tuż przed Weekendem Cudów.

To ważne wydarzenie w Szlachetnej Paczce – moment „spotkania” darczyńcy z obdarowywaną rodziną. W epidemii odbywa się to za pośrednictwem wolontariusza, który wręcza paczkę. W praktyce to zwykle wiele paczek. A bywa, że i dary niematerialne, jak dodatkowe lekcje angielskiego czy matematyki.

Jestem darczyńcą w rodzinie pani Małgosi. Odeszła od taty swojej córki z powodu przemocy. Musiała wynająć mieszkanie, a to duże pieniądze. Po śmierci mamy straciła jedyną osobę, która jej pomagała. W dodatku nie dostaje alimentów. Zarabia za dużo na zasiłek, ale za mało, by kupić dziecku buty czy kurtkę. Potrzebny był też stół i smartfon, na którym dziewczynka się uczyła, ale się zepsuł.

A cud?

Wierzymy, że Paczka to też impuls do zmiany. Do pomyślenia lepiej o sobie i o świecie. Do aktywności – jak w przypadku pani, która dostała maszynę do szycia, ale też kontrakt na szycie toreb. Wróciła do pracy.

W „Raporcie o biedzie”, kolejnym Waszym cyklicznym wydawnictwie, opowiadacie o ludziach, którzy żyją za kilka złotych dziennie...

...i zastanawiają się po śniadaniu, czy stać ich jeszcze dziś na jakiś posiłek. Albo w środku zimy żyją bez ogrzewania.

A dzieci? Słyszymy twierdzenia, że 500 plus niemal zlikwidowało ich biedę.

Tyle że wartość tego świadczenia drastycznie spadła, doszła do tego drożyzna. Tymczasem nieustannie zdarza mi się słyszeć pytania, dlaczego pomagamy np. rodzinie z czwórką dzieci, „skoro dostają 2 tys. złotych”.

W tej chwili w skrajnym ubóstwie żyje ponad 400 tys. dzieci. A skrajne ubóstwo to zagrożenie zdrowia.

Jak pomaga w pandemii Polak?

W marcu i kwietniu 2020 r. był moment sprężu – wszyscy szyli maseczki, chcieli pomagać, przedstawiciele małych organizacji dzwonili do mnie z pytaniem, co i jak mogą zrobić. Potem, wraz ze spadkiem zachorowań, spręż się skończył. A dwie kolejne fale epidemii to były lęki: przed utratą pracy, przed chorobą, przed nauczaniem zdalnym. W 2020 r. wyraźnie spadła i skala wolontariatu, i dobroczynności, choć ten trend na szczęście nie dotknął Wiosny.

Często podkreśla Pani, że trzeba pomagać z sercem i z rozumem. Jaka jest pomoc bezrozumna?

Gdy pomagam tak, jak ja chcę, a nie tak, jak potrzebuje tego obdarowywany.

Daje Pani pieniądze na ulicy?

Po to są zbiórki, by cel był zweryfikowany. Ale jeśli ktoś prosi o kupienie jedzenia, kupuję.

Są tacy, którzy mówią: Paczka to pomoc z rozumem, ale z sercem jest gorzej.

Bo?

Bo nie jest reakcją na krzyk rozpaczy, na prośbę. To wy wybieracie „zasługujących” na wsparcie.

W pierwszym roku bycia wolontariuszką trafiłam na panią, która przez osiem godzin dziennie – a więc tyle, ile wynosi etat – zajmowała się organizowaniem pomocy dla swojej rodziny. Miała zaznaczone punkty na mapie Krakowa, w których wydawano różne rzeczy: tu jedzenie, tu ciuchy, tu jeszcze coś innego. Jej mąż mówił, że nie ma dla niego pracy z godnym wynagrodzeniem. Do nas miała konkretne życzenie – lodówkę, której nigdzie nie rozdawano...

Opowiadam tę historię zawsze, gdy ktoś pyta, dlaczego nie pomagamy wszystkim.

Jest bieda zawiniona?

Ktoś ma 40 lat, fach w ręku, dostępną pracę, ale jej nie podejmuje – można powiedzieć, że to bieda z wyboru. Ale wybór to nie wina. Zwłaszcza wybór – a najczęściej tak jest w podobnych sytuacjach – który jest determinowany: trudną przeszłością, lękiem, brakiem wsparcia. Czymś trudnym do uchwycenia na pierwszy rzut oka.

Może wtedy potrzebna jest inna pomoc? Niematerialna?

Na pewno, ale nie można oczekiwać od wszystkich wolontariuszy, że to wychwycą. A od organizacji, że odpowie na każdy problem. My akurat pomagamy ludziom, którzy popadli w kryzys ze względu na przypadek losowy, a odmowa pomocy materialnej nie zawsze oznacza odmowę pomocy w ogóle. Czasami cenniejsze będzie wsparcie prawne albo medyczne. Robimy to w Paczce.

Gdy Pani poprzednik, ks. Jacek Stryczek, mówił w mediach, że każdy powinien sobie radzić sam, albo pytał, dlaczego ktoś bez pracy w 2010 r. nie ma jej nadal w 2011 – nie trafiał Pani szlag?

Są zdania, w których brakuje próby zrozumienia. Dlaczego ten człowiek nie ma pracy? Może jest chory? Miał padaczkę lekooporną, dwa razy upadł i go zwolnili? Może go boli dusza?

Mówiła Pani: „Jacek, nie szarżuj”?

Nigdy nie byliśmy na „ty”, a blisko zaczęliśmy współpracować, gdy w 2017 r. zaczęłam kierować Paczką. Może mi pan nie uwierzy, ale ks. Stryczek się wtedy w Paczkę szczególnie nie wtrącał. Był skupiony na innych odcinkach Wiosny.

Ale zdarzało się nam – pracownikom Paczki – mocno wkurzyć. Niektóre z tych wypowiedzi nie składały się nam z działalnością, którą prowadziliśmy.

Pytam, bo jestem ciekaw, kim jest szefowa jednej z największych organizacji pomocowych w Polsce.

Kobietą z sercem liberałki, ale też cząstką lewackiej duszy (śmiech). Nigdy nie powiem, że każdy musi sobie radzić sam. Zawsze będę podkreślać, że ci, którzy stoją mocno na nogach, musieli kiedyś natrafić na wspierających dorosłych.

Paczka ma zresztą teraz pięcioro „szefów” – tyle osób jest w zarządzie Wiosny. Mają różne poglądy i różną wrażliwość.

Trzy lata temu Stowarzyszeniem Wiosna zatrząsł reportaż Janusza Schwertnera w Onecie. 21 osób oskarżyło ks. Stryczka m.in. o mobbing. Nie wiedzieliście, czy przetrwacie. A teraz?

Teraz nie pamiętamy, jak to jest być w kryzysie.

Opisywała już Pani w mediach tamte zdarzenia, odcinając się od zachowań poprzedniego prezesa. A tak z dystansu: czym tłumaczy Pani brak czujności pracowników, którzy – jak Pani – musieli być świadkami „stylu zarządzania” ks. Stryczka, a nie reagowali?

Reagowali. Sama ze względu na ten styl zarządzania chciałam się zwolnić z pracy. Później jednak był tekst Onetu, kryzys i uznałam, że jeśli zmieni się zarząd, to nie mogę zostawiać w takiej sytuacji stowarzyszenia.

Częścią odpowiedzi na pana pytanie jest klimat lat 90. i wczesnych dwu­tysięcznych. Proszę to sobie przypomnieć: 20-procentowe bezrobocie, wdzięczność, że ktoś przyjął do pracy, szefowie, którzy podnosili głos i nikt się temu nie dziwił. Plus wszystko to, o czym dziś słyszymy w akcji #MeToo.

Mawia Pani, że w Wiośnie panuje dziś ustrój demokratyczny, partycypacyjny.

Nie szarżujmy, demokracja to rządy większości, a tu jednak rządzą specjaliści – różni na różnych polach. Ale partycypacyjny na pewno. Jak wspominałam, zarząd jest pięcioosobowy. I każdy ma po jednym głosie.

Jakie wypracowaliście antymobbingowe bezpieczniki?

Mamy związek zawodowy. Mamy komisję antymobbingową, do której można złożyć anonimowo skargę. Zorganizowaliśmy masę szkoleń: czym jest mobbing, czym dyskryminacja, jaki to jest język inkluzywny. No i wspomniana partycypacja: fakt, że nikt w Wiośnie nie ma dzisiaj pełni władzy, to również bezpiecznik.

Dlaczego ogranizacje pomocowe radzą sobie z mobbingiem gorzej niż korporacje?

To nie jest reguła, ale faktycznie w wielu NGO-sach pozostał wspomniany duch lat 90. Dochodzą też do mnie głosy, że w wielu organizacjach problemem jest wypalenie. Ludzie przychodzą z ogromnym sercem i mnóstwem emocji. Chcą zmieniać świat, ale często ich przełożeni „wiedzą lepiej”, jak to się robi. Takie zderzenie z realiami jest tu dziesięć razy boleśniejsze niż w korporacji.

Bywa też, że sami pracownicy się zatracają. Przed covidem zdarzało mi się iść około godz. 18 przez Wiosnę i widzieć rządek pracujących. Pytałam: „A dlaczego jeszcze tu jesteś?”. Śmiali się, że jestem wiedźmą, która wyrzuca do domu. A robiłam to, bo byłam i jestem przekonana, że trudno być dobrym pracownikiem, pozostając w alercie 16 godzin na dobę.

Niech Pani coś powie o „dwunastych zawodnikach” w swoim życiu.

Moja nauczycielka polskiego, pani Wanda Zaremba. Wierzyła we mnie. Powiedziała mi w czwartej klasie: „Pisz, bo umiesz to robić”. Wykopywała mnie na olimpiady, konkursy.

Mój szef z pierwszej firmy, w której pracowałam – Władek Lewandowski. To były właśnie te lata 90., a on mnie od początku pytał o zdanie w ważnych sprawach. Nadal przysyła SMS-y: „Słyszałem cię w radio, jestem z ciebie dumny”.

Moje dzieci, zwłaszcza córka, bo jest już pełnoletnia. Potrafią nazywać cudze sukcesy, mówić innym ludziom budujące rzeczy. Nawet jak tym „innym człowiekiem” jest własna matka. ©℗

JOANNA SADZIK jest prezeską zarządu Stowarzyszenia Wiosna, wcześniej szefową jego projektów społecznych, m.in. Szlachetnej Paczki, a także wolontariuszką. Menedżerka i trenerka, z wykształcenia politolożka. Na zdjęciu w Krakowie, 9 grudnia 2021 r.

Akademię Przyszłości i Szlachetną Paczkę można wspierać przez cały rok. Szczegóły na: www.akademiaprzyszlosci.org.pl oraz www.szlachetnapaczka.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021