Nigdy nie zrozumiem, jak to się stało

Górę wziął system zależności, fobii, katastroficznych prognoz i krótkowzrocznych korzyści. Wybuchła I wojna światowa.

13.05.2017

Czyta się kilka minut

Żołnierz niemiecki żegna się przed wyjazdem na wojnę, ok. 1914 r. / Fot. EAST NEWS
Żołnierz niemiecki żegna się przed wyjazdem na wojnę, ok. 1914 r. / Fot. EAST NEWS

2 sierpnia roku 1914 Franz Kafka zapisał w dzienniku: „Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę. Po południu szkoła pływania” (przeł. Jan Werter). Od dawna ów cytat robi zawrotną karierę. Dla jednych stanowi dowód na artystowską izolację pisarza, który nie dość, że ostentacyjnie wyznacza dystans pomiędzy sobą a doniosłym wydarzeniem, to w dodatku na tej samej szali dnia ustawia je obok własnych prywatnych zajęć. Dla innych z kolei jest to manifestacja naiwności, zblazowania bądź cynizmu czy też braku umiejętności właściwego osądu historycznej chwili.

Prawda jest jednak o wiele bardziej przyziemna. Kafka wraz z milionami innych Europejczyków nie mógł po prostu rozumieć, z jak potężnym zjawiskiem ma do czynienia – nie przeczuwał zapewne, że to, co zaczęło się jako konflikt lokalny, swoista III wojna bałkańska, a po paru dniach zmieniło w wojenkę, która miała być zakończona do najbliższych świąt Bożego Narodzenia, okaże się w istocie apokalipsą. Przemodeluje na stałe cały kontynent, zmiecie z niego imperia, doprowadzi do śmierci i okaleczenia milionów i do wynalezienia szeregu nowych urządzeń służących kolejnym pokoleniom do wydajniejszego zabijania i okaleczania milionów. A co gorsza – przygotuje grunt pod jeszcze większą masakrę, która rozpocznie się od salw na Westerplatte i bombardowania Wielunia. Większość spośród uczestników i obserwatorów I wojny światowej ani przed, ani w trakcie jej trwania – a często też nawet i po jej zakończeniu – nie wiedziała tak naprawdę, dlaczego, jak i po co doszło w kulturalnej, mieszczańskiej Europie aż do takiej hekatomby.

Czytelny model

Christopher Clark, australijski historyk mieszkający w Wielkiej Brytanii, w swojej książce zatytułowanej „Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” z ogromną wprawą i skrupulatnością odtwarza siatkę decyzji, sojuszy, blefów, intryg i kiksów dyplomatycznych, które w efekcie doprowadziły do Verdun, Tannenberga, Sommy, dwunastu bitew nad Isonzo, użycia gazów bojowych i starcia gigantycznych flot w pobliżu Półwyspu Jutlandzkiego. Nie tylko po to, żeby „zrozumieć, jak to się stało”, ale też by zadać kłam najróżniejszym mitom.

Otóż – jak przekonuje nas Clark – nie był to żaden zbiorowy obłęd, grupowa ekstaza militarystów, chęć zaburzenia krwawą przygodą letargu belle epoque czy konkretna wina jednego agresywnego państwa, ale konsekwencja rozlicznych umów i zobowiązań – niekiedy podejmowanych spontanicznie i bez roztropnego oglądania się na przyszłość – które ostatecznie tak zdeterminowały wszystkich zainteresowanych, że reset i pokój nie były już możliwe. Ponadto niemałą rolę odegrały tutaj przypadek, chaos i wpływ pojedynczych osób ze szczytów władzy, które własnym fobiom i ambicjom nadawały wymiar oficjalnej polityki państwowej.

Rzetelne pisanie o I wojnie światowej nigdy nie było proste. Liczne ubytki w oficjalno-państwowej dokumentacji źródłowej – już to przypadkowe, już to umyślne – zastępowanie niewygodnej prawdy gloryfikującą propagandą, przerzucanie się winą i przede wszystkim przyrastająca z roku na rok biblioteka, która dzisiaj osiągnęła biblijną wprost obfitość kilkudziesięciu tysięcy książek i artykułów, sprawiają, że przed każdym, kto pragnie zgłębić zawiłości ówczesnych procesów decyzyjnych, planów operacyjnych czy bitew i kampanii, staje nie lada wyzwanie. Zwłaszcza stworzenie czytelnego modelu wszystkich decyzji i posunięć, które doprowadziły do wojny, wydaje się być zadaniem ekstremalnym.

Według Clarka, „żeby zrozumieć, jak doszło do tej wojny, trzeba odnaleźć sens w wielostronnych interakcjach zachodzących między pięcioma samodzielnymi graczami o równym znaczeniu – Niemcami, Austro-Węgrami, Francją, Rosją i Wielką Brytanią – lub nawet sześcioma, jeśli doliczymy Włochy, plus różnymi innymi ważnymi strategicznie i równie niezależnymi suwerennymi aktorami wydarzeń, takimi jak Imperium Osmańskie oraz państwa Półwyspu Bałkańskiego, regionu charakteryzującego się wysokim napięciem politycznym i niestabilnością”.

W dodatku „najwyższe struktury władzy, które generowały politykę w czasie tamtego kryzysu, były głęboko niejednolite. Nie było pewności (i nie ma jej do dzisiaj wśród historyków) co do tego, gdzie dokładnie była ulokowana wewnątrz władz wykonawczych różnych krajów zdolność do kształtowania polityki, tym bardziej że owa polityka – lub przynajmniej kierujące tą polityką różnego rodzaju inicjatywy – niekoniecznie miała swoje źródło na szczycie systemu; mogła ona bowiem wypływać z całkiem peryferyjnych miejsc w aparacie dyplomatycznym, jak również od dowódców wojskowych, urzędników ministerialnych, a nawet ambasadorów”.

Kocioł

Struktura narastającego przez lata kryzysu jest tak skomplikowana, że wielopiętrowe intrygi z „House of Cards” wydają się być przy niej knowaniami przedszkolaków. Nic zatem dziwnego, że Clark potrzebował na jego wyjaśnienie bite sześćset stron narracji – zakotwiczonych w blisko stu stronach przypisów – a opowieść musiał zacząć od 11 czerwca 1903 r., kiedy to grupa spiskowców dokonała makabrycznego królobójstwa i pozbawiła życia króla Aleksandra I i królową Dragę, władców Serbii.

Serbia i szerzej – Bałkany są w ujęciu Clarka kluczem do zrozumienia, dlaczego i jak doszło do Wielkiej Wojny. Nie tyle może Bałkany i Serbia same w sobie – choć serbska gorączka nacjonalistyczna, rojenia o Wielkiej Serbii, zrzucanie osmańskiego jarzma przez kraje bałkańskie przy jednoczesnym słabnięciu Turcji i wojny bałkańskie, dzięki którym z kolei Serbia rosła w moc, a pozycja Austro-Węgier została poważnie zachwiana, odegrały tu istotną rolę – ile to, czym ów rejon był dla europejskich mocarstw. A był strefą wpływów, niebezpiecznym fantazmatem – np. właśnie tu Rosja chciała widzieć swoją szansę na rehabilitację po azjatyckich klęskach i upokorzeniach, tutaj „czuła” powinowactwa z braćmi Słowianami i wynikające zeń zobowiązania – i sceną, na której prężono muskuły. Bałkany to także droga do cieśnin tureckich, kluczowych dla kontroli nad przepływem dóbr, broni i okrętów między Morzem Czarnym a Śródziemnym: „Wiosną 1914 roku sojusz francusko-rosyjski sprawił, że na austriacko-serbskiej granicy powstał nowy geopolityczny zapalnik. Związał on politykę obronną trzech największych potęg światowych z niepewnym losem najbardziej gwałtownego i niestabilnego regionu Europy”.

W bałkańskim kotle bulgotało prawie bez przerwy. Aneksja Bośni i Hercegowiny przez Austro-Węgry w roku 1908 doprowadziła do wzburzenia serbskiej opinii społecznej, która w państwie Franciszka Józefa I znalazła sobie nowego najgorszego wroga, radykalizacji tamtejszych nacjonalistów i zacieśnienia więzów między Serbią a Francją i Rosją. Serbia marzyła o dostępie do morza i z premedytacją uciekała się do aktów terroru wymierzonych w Habsburgów. Niemcy instalowali swoje rozliczne interesy w Turcji, na co koso spoglądała reszta. Francja nie mogła zapomnieć Niemcom upokarzającej przegranej w wojnie 1870-71 oraz straty Alzacji i części Lotaryngii. Anglia obawiała się i Rosji, która mogła chcieć powetować sobie w Europie to, co utraciła w Azji, i Niemiec, tego najmłodszego, zachłannego mocarstwa.

Kontynent polaryzował się na dwa wrogie obozy, Trójprzymierze, czyli Niemcy, Austro-Węgry i Włochy, oraz Ententę, w skład której wchodziła Rosja, Francja i Anglia, a wzajemne urazy, pretensje i kalkulacje – w połączeniu z obsesją na punkcie „wojny prewencyjnej” i lęku przed przegapieniem idealnego momentu, kiedy warto ją wywołać – usztywniały z roku na rok stanowisko głównych zainteresowanych. Wojnę zaczęto uznawać za coś „pewnego oraz narzucanego przez samą naturę stosunków międzynarodowych”.

W rezultacie rzeczywistość w Europie lat 1903–1914 to „chaotyczne ingerencje monarchów, niejednoznaczne stosunki między cywilami i wojskowymi, osobista rywalizacja pomiędzy kluczowymi politykami w systemach charakteryzujących się niskim poziomem gabinetowej lub ministerialnej solidarności w połączeniu z nagonkami krytycznie nastawionej prasy masowej na tle okresowych kryzysów i nasilonych napięć wokół kwestii bezpieczeństwa sprawiały, że był to okres bezprecedensowej niepewności w stosunkach międzynarodowych”.

Pomimo tego omal do ostatniej chwili istniała możliwość, że ta czteroletnia rzeź jednak się światu nie przydarzy. Nawet zamach w Sarajewie stanowił tragikomiczny ciąg gaf i przypadków. Gdyby nie nonszalancja organizatorów wizyty, którzy pomimo ostrzeżeń następcę tronu i jego małżonkę powieźli otwartym samochodem najbardziej przewidywalną trasą, gdyby nie beztroska samego Franciszka Ferdynanda, bagatelizującego pierwszy nieudany atak na ich życie, gdyby strach sparaliżował Gawriłę Principa jak kilku jego wspólników, gdyby przez omyłkę samochód z arcyksięciem nie wrócił z powrotem na główną ulicę, to być może nie byłoby aż takiego pretekstu, by rozpętać w Europie piekło. Ale nawet i po 28 czerwca istniało jeszcze pole do manewru. Choć coraz węższe, gdy zaczęto rzucać karty ultimatum, gróźb i mobilizacji.

Koniec końców górę wziął budowany przez ostatnie lata system splątanych aliansów, zależności, fobii, katastroficznych prognoz i krótkowzrocznych korzyści, który latem roku 1914 napędzał gwałtownie sam siebie. Zdrowy rozsądek i chłodna analiza nie mogły już stanowić przeciwwagi dla bezlitosnej logiki eskalacji ruchów, odpowiedzi na te ruchy i odpowiedzi na odpowiedzi: „Pierwszy lord morski Winston Churchill cieszył się na myśl o nadchodzącej walce. »Wszystko zmierza ku katastrofie i upadkowi – pisał 28 lipca do żony. – Jestem zaciekawiony, przygotowany i zadowolony«”.

Książka Clarka to wnikliwe studium przyczyn wybuchu I wojny światowej, w którym z pietyzmem zrekonstruowano i ukazano politykę wewnętrzną i międzynarodową czołowych państw europejskich od początku XX w. aż do połowy jego drugiej dekady. Choć „Lunatycy” są rzeczą wyjątkowo ciekawą i pod wieloma względami nowatorską, bywa, że autor zstępuje na poziom niuansów frapujących chyba tylko absolutnych pasjonatów serbskiej czy francuskiej mechaniki ówczesnej władzy. Brakuje też nieco równoważenia narracji o gestach i decyzjach cesarzy, królów, premierów, ministrów i ambasadorów większą liczbą głosów zwykłych ludzi. ©

Christopher Clark, LUNATYCY. JAK EUROPA POSZŁA NA WOJNĘ W 1914 R., przeł. Malwina Fiedorek i Tomasz Fiedorek, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017