Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze, umiejętności wykorzystania sposobnej chwili. Podejrzewam, że Chrystus tylko raz przechodził obok miejsca, w którym żebrał Bartymeusz. Niewidomy skorzystał z tej jedynej okazji, by przywołać Jezusa, nawiązać z Nim kontakt, poprosić o uzdrowienie. Bywają sytuacje, w których nie umiesz podjąć decyzji, rozpocząć jakiegoś dzieła, a potem bolejesz nad straconymi szansami. Bartymeusz jest wzorem dla ludzi, którzy odkładają działanie na jutro, na przyszły tydzień, na nieokreśloną przyszłość. Gdy został uzdrowiony, wyruszył za Jezusem. Nie dowiesz się z Biblii, jakie były jego dalsze losy. Możesz jednak podejrzewać, że stał się uczniem, że dziś się cieszy oglądaniem Boga, że wstawia się za niezdecydowanymi, wyprasza im łaskę dostrzeżenia chwili, w której zbliża się do nich Chrystus.
Podziwiam Bartymeuszową niezależność i zdolność nieulegania presji tłumu. Gdy Jezus wychodził z Jerycha, szedł zapewne dostojnie, może coś wyjaśniał ludziom, odpowiadał na pytania. W tę skupioną atmosferę wdarł się wrzask niewidomego żebraka, który się nie przejmował, że nie pasuje do sytuacji, że zakłóca celebrację, wprowadza dysonans. Jeśli jesteś człowiekiem nieśmiałym, doskonale wiesz, co znaczy krzyczeć na cały głos: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną", mimo że "wielu nastawało na niego, żeby umilkł". Znakiem niezależności syna Tymeusza był też fakt, że nie bał się traktować Jezusa jako Mesjasza. Musiało to budzić niesmak u wielu czcigodnych słuchaczy Mistrza. Zapewne ktoś na żebraka warknął, ktoś go szturchnął. Tłumowi nie zależało na wysłuchaniu biedaka. Bartymeusz nie przejmował się opinią publiczną, tylko wołał coraz głośniej, bo wiedział, że to jego jedyna szansa.
Chciałbym mieć w sobie tyle wolności, co Bartymeusz. Gdy Jezus do niego podszedł i zawołał go, niewidomy "zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się na nogi i przyszedł do Jezusa". Zrozumiałem wymowę tej sceny, gdy na wykładach z historii zakonu usłyszałem, że w średniowieczu dominikanie nosili ciepłe kapy z owczej wełny. Taka kapa była ochroną przed zimnem podczas marszu, a w nocy legowiskiem i rodzajem śpiwora, w którym wędrowny kaznodzieja spał. Podobnie było z Bartymeuszem. Zostawiając płaszcz, porzucał jedyną rzecz, która dawała mu minimum bezpieczeństwa, była jego największym bogactwem. W jednej chwili zostawił zabezpieczenie własnego bytu, całe swoje mienie.
Podziwiam również wiarę Bartymeusza. Głośno krzyczał, zostawił płaszcz, bo wierzył, że Jezus się nad nim zmiłuje. Postawił wszystko na jedną kartę, bez reszty, bez asekuracji. Może to jest łatwiejsze, gdy ma się niewiele do stracenia, ale sądzę, że każdy, kto spotyka Chrystusa, staje przed podobnym dylematem. Wyczuwa, że może dużo zyskać, ale jednocześnie się obawia, że może stracić to, co już się posiada. Bartymeusz wierzył, że dla Jezusa warto zaryzykować wszystko.