Nieprawda i sprawiedliwość

...W konsekwencji możemy mieć jako obowiązującą tę "prawdę, którą uważa za absolutnie słuszną mniejszość. Zatem biorę poważnie głosy, które mówią, że mamy do czynienia z powtórką z PRL-u, naturalnie nie w treści, ale w formie. Mamy też inną niepokojącą analogię. Osoba, która trzyma w ręku wszystkie nitki, jest osobą politycznie nieodpowiedzialną: I sekretarz PZPR krył się za plecami premiera i innych, ale to on podejmował najważniejsze decyzje.

30.01.2006

Czyta się kilka minut

prof. Andrzej Zoll /
prof. Andrzej Zoll /

Roman Graczyk: - Panie Profesorze, czy prezydent powinien był zapytać Trybunał Konstytucyjny o to, jak interpretować przepis nakazujący Sejmowi zakończyć pracę nad budżetem w ciągu czterech miesięcy od przedłożenia projektu?

ANDRZEJ ZOLL: - Nie, ponieważ Trybunał nie ma już (inaczej niż przed 1997 r.) uprawnienia do ogłaszania powszechnie obowiązującej wykładni prawa. Zatem prezydent nie może do niego wystąpić w tym trybie.

- A czy prezydent albo Sejm mógłby się domagać rozstrzygnięcia sporu kompetencyjnego, który zogniskował się na kwestii terminu uchwalenia budżetu?

- Tak, ale tylko we własnym imieniu.

I w tym tkwi szkopuł. Bo prezydent, jeśli dobrze rozumiem, nie ma interesu, żeby o to pytać, zaś Sejm nie zajmuje stanowiska, bo co innego uważa większość, a co innego marszałek.

PRETEKSTY

- Jeśli prezydent doszedł do przekonania, że termin konstytucyjny upływa kiedy indziej, niż dotąd twierdzili posłowie z marszałkiem Sejmu na czele, to co powinien był zrobić?

- Zdania konstytucjonalistów na temat tego, odkąd liczy się ten termin, są podzielone. Ale jest prawdą, że przyjęcie daty 30 września rodzi bardzo poważne wątpliwości. Bo wyobraźmy sobie, że premier Belka nie złożył projektu budżetu we wrześniu, tylko w czerwcu. I wtedy, jeżeli wynik wyborów nie odpowiadałby prezydentowi Kwaśniewskiemu (a chyba można powiedzieć, że mu nie odpowiadał), mógłby on na pierwszym posiedzeniu rozwiązać Sejm pod pretekstem, iż nie otrzymał w ciągu czterech miesięcy budżetu do podpisu. To jest absurd, a interpretując Konstytucję, musimy unikać wykładni, która prowadzi do absurdu.

Muszę jednak powiedzieć, że w obecnej sytuacji w ogóle nie jest istotne, w jaki sposób liczymy ten termin, ponieważ ważniejszy jest duch przepisu, jego ratio legis. Powodem umieszczenia go w Konstytucji było przeciwdziałanie sytuacji, w której dochodzi do zablokowania pracy parlamentu, do jakiegoś pata, który uniemożliwia przedstawienie budżetu w rozsądnym czasie. Tymczasem my takiej sytuacji nie mamy: przecież Sejm pracuje nad budżetem, posłowie starają się o dodatkowe terminy. Wobec tego jest obojętne, czy przyjmiemy 1 lutego czy 19 lutego: rozwiązanie Sejmu pod pretekstem nieuchwalenia budżetu byłoby nadużyciem prawa. Nie wolno traktować tego typu terminów jako pretekstu do skrócenia kadencji Sejmu, to jest zbyt poważna sprawa.

- Jeśli prezydent nie może dla wcześniejszego rozwiązania Sejmu skorzystać z art. 225, to jak w takim razie rozumieć oświadczenie min. Macieja Łopińskiego z Kancelarii Prezydenta, że Lech Kaczyński rozwiąże Sejm, jeśli nie zostanie wyłoniony rząd większościowy albo nie zostanie podpisany kontrakt polityczny umożliwiający skuteczne rządzenie rządowi mniejszościowemu?

- Konstytucja bardzo wyraźnie określa sytuacje, w których prezydent może skrócić kadencję Sejmu. Brak rządu większościowego lub polityczny dyskomfort rządu mniejszościowego nie jest taką przesłanką. Używanie cały czas straszaka rozwiązania parlamentu jest, moim zdaniem, nadużywaniem prawa. Chodzi o pretekst, podczas gdy powody są natury politycznej.

BĘDĄ KŁOPOTY!

- Pomówmy więc o polityce. Niektórzy komentatorzy mówią tak: cała krytyka postępowania PiS i prezydenta to histeria. Przecież chodzi o to, że rząd nie ma większości, a bez większości nie mogą rozpocząć się reformy, których Polska potrzebuje. W tej perspektywie wszystkie zabiegi rządzących byłyby usprawiedliwione nadrzędnym celem. Są?

- Rząd jest mniejszościowy po trosze dlatego, że nie przejawia umiejętności współpracy. Jeśli nie chce współpracować z innymi partiami (a współpracować to znaczy osiągnąć pewien polityczny kompromis), wina za kryzys leży po jego stronie. Przy czym rząd głosi, że to on ma całkowitą rację. Może

i tak, ale w warunkach demokracji nie jest rzeczą bagatelną, że ta racja nie uzyskała większości w parlamencie (a tym bardziej w społeczeństwie). Mamy więc sytuację, w której mniejszość chce narzucić pozostałym (którzy w sumie są w większości) swoje racje, traktując je jako absolutnie obowiązujące, niepodlegające jakiejkolwiek dyskusji. A to jest stanowisko czysto antydemokratyczne.

- Prawo i Sprawiedliwość uzasadnia zmianę ustawy o radiofonii i telewizji w kategoriach czysto politycznych: zgoda, wyrzuciliśmy ludzi związanych ze starym układem, wsadziliśmy tam "swoich", ale musieliśmy to zrobić, żeby w ogóle zacząć reformowanie Polski, bo przychylność elektronicznych mediów publicznych jest tu kluczowa. Nie mogliśmy przecież dopuścić, żeby po 1 stycznia stara Krajowa Rada wybrała rady nadzorcze, a te z kolei wybrałyby zarządy publicznych spółek radia i telewizji opanowane przez środowiska postkomunistyczne.

- Ja te argumenty rozumiem. Jednak na tym się sprawa nie kończy; chodzi też o model działania, który jest niedopuszczalny. Abstrahując od tego, jak działała poprzednia Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, organ ten jest pomyślany jako autonomiczny w stosunku do władzy politycznej, a szczególnie władzy wykonawczej. Owa autonomiczność wynika z tego, że Rada ma być instytucją kontrolną - świadczy o tym choćby już samo jej umiejscowienie w Konstytucji, obok Rzecznika Praw Obywatelskich i Najwyższej Izby Kontroli. W związku z tym Rada miała określoną kadencję, a skrócić ją można tylko w wyjątkowych, ustawowo określonych przypadkach. Powód, o którym teraz mówimy, nie był w ustawie przewidziany.

Wyjście z tej sytuacji istniało: można było ustawowo zablokować możliwość powołania rad nadzorczych - myślę, że to by nie raziło z punktu widzenia zgodności z ustawą zasadniczą. Natomiast skończyło się tak, że konstytucyjny organ państwa przestał na jakiś czas istnieć. Starej Rady już nie ma, nowej jeszcze nie ma. I są tego skutki: nie ma możliwości dalszego prowadzenia postępowań, które były w toku, z udziałem Rady jako strony. To najpoważniejszy zarzut do tej ustawy i ewidentne naruszenie Konstytucji. Muszę powiedzieć, iż dziwię się prezydentowi, że ją podpisał.

- Dlaczego Pan Profesor w swoim wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tej ustawy nie podnosi jednakowej długości kadencji członków Rady po nowelizacji? Kadencje członków pierwszej Rady, jeszcze z 1992 r., były nierównej długości, dlatego kolejne kadencje kończyły się później "na zakładkę", co dawało dodatkowe zabezpieczenie przed politycznym monopolem.

- Nie uważam tego za defekt, ponieważ kadencja Rady jest dłuższa niż kadencja Sejmu, co skutkuje pewną niezależnością jej członków w stosunku do politycznych promotorów ich wyboru, a w przyszłości skład Rady nie będzie, a w każdym razie nie musi być odpowiednikiem składu Sejmu.

- W uzasadnieniu zarzutu w stosunku do przepisu nadającego Radzie zadanie "inicjowania i podejmowania działań w zakresie ochrony zasad etyki dziennikarskiej" pisze Pan: "o ile na terenie jednego państwa obowiązuje zwykle jeden porządek prawny, to systemy moralne mogą być różne". Będą kłopoty, Panie Profesorze!

- Do kłopotów przywykłem. Ja uważam, że prawda jest jedna, ale różne są zarówno źródła tej prawdy, jak i jej pojmowanie. Przecież różnimy się światopoglądowo, a akceptacja tych różnic oznacza zinstytucjonalizowany pluralizm. Jeżeli byśmy normom etycznym przyznawali sankcje państwowe, byłby to jakiś fundamentalizm. Dlatego musimy odróżniać normy prawne od etycznych. A organ państwa (a takim jest KRRiTV) na pewno nie jest od tego, żeby wyznaczać normy moralno-etycznego postępowania. Organ państwa jest od ustanawiania norm prawnego postępowania, ewentualnie od egzekwowania tych norm. Od ustalania i egzekwowania norm moralno-etycznych są np. różne stowarzyszenia o charakterze zawodowym, które przyjmują pewne standardy, ale konsekwencjami ich naruszenia są skutki wewnętrzne na gruncie danego stowarzyszenia - można kogoś wykluczyć z korporacji, ale wykluczenia dokonuje korporacja, a nie państwo. Państwo ma reagować na naruszenie prawa.

SKOK NA INSTYTUCJE

- Weźmy dwie biegunowe reakcje na poczynania PiS-u w dziedzinie prawno-ustrojowej. Jedni mówią: histeria, nic się nie stało, inni powiadają: to jest budowanie dyktatury. Gdzie między tymi biegunami jest Pana stanowisko?

- Podzielam głosy, które wyrażają zaniepokojenie. Nie ma jeszcze dowodów na to, że mamy do czynienia z naruszeniem podstawowych wolności, ale przygotowywany jest, być może, teren do takich naruszeń. Proszę zwrócić uwagę, że opanowuje się te organy, które mają charakter kontrolny.

Jestem za tym, żeby rząd był bardzo silny, ale w wąskim obszarze. To znaczy, żeby jak najwięcej przestrzeni pozostawić obywatelom poza bezpośrednim działaniem państwa. A my obserwujemy sytuację, w której bierze się wszystko: Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, Rzecznika Praw Obywatelskich, Rzecznika Praw Dziecka, a już są zapowiedzi, że będzie "skok" na Trybunał Konstytucyjny i na służbę cywilną. Przypomnę, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił rząd Leszka Millera, było zawieszenie ustawy o służbie cywilnej (zniesienie konkursów itd.). Jako rzecznik praw obywatelskich zaskarżyłem to do Trybunału, który w 2002 r. jednoznacznie orzekł naruszenie Konstytucji. Nie znam szczegółów planowanej nowelizacji, ale nawet to, co mówił pan Jarosław Kaczyński 26 stycznia w programie "Co z tą Polską?", idzie znacznie dalej niż tamta nowelizacja rządu Millera.

Wszystko to niepokoi, bo w konsekwencji będziemy mieli jako obowiązującą tę "prawdę", którą - powtarzam - wyznaje i uważa za absolutnie słuszną mniejszość. Zatem biorę poważnie głosy, które mówią, że mamy do czynienia z powtórką z PRL-u, naturalnie nie w treści, ale w formie. Mamy też inną niepokojącą analogię. Osoba, która trzyma w ręku wszystkie nitki, tak samo jak w okresie PRL-u jest osobą politycznie nieodpowiedzialną: I sekretarz PZPR krył się za plecami premiera i innych, ale to on podejmował najważniejsze decyzje. Ten model nie sprawdził się zresztą w III RP w duecie Krzaklewski-Buzek.

- Ideolodzy sanacji powiadają tak: cała konstrukcja państwowa po 1989 r. była oparta na kłamstwie. Nie można budować na przegniłych fundamentach. My teraz, co prawda, stosujemy opcję zerową, wstawiając wszędzie "swoich" ludzi, ale to już ostatni raz, bo prawdziwa Polska będzie się liczyć od teraz, a żeby ona powstała, musimy pójść "na skróty". Gdyby ta analiza była prawdziwa, czy dopuszczalny byłby też taki wniosek?

- Proszę nie sądzić, że dokonuję tu jakiegokolwiek utożsamienia tych postaci, ale przypomnę wiele mówiące zdanie Hitlera na zjeździe prawników niemieckich: "Mnie nie interesuje prawo, mnie interesuje sprawiedliwość". Jestem zaniepokojony tym, co się dzieje, bo to jest ta sama metoda rozumowania. Stawia się diagnozę, z którą częściowo się zgadzam (wiele rzeczy jest źle zrobionych, trzeba je poprawić), ale kryteria naprawy tego stanu rzeczy wyznacza jakaś grupka pozostająca w mniejszości. Ona decyduje, co i jak naprawić, jakie metody są dopuszczalne i szerzej: co w ogóle jest dobre, a co złe. Decydujące jest opanowywanie instytucji kontrolnych, które by mogły zakwestionować ową "prawdę". To właśnie jest droga do systemu autorytarnego.

Prof. ANDRZEJ ZOLL jest prawnikiem-karnistą, wykładowcą UJ. Obecnie, po wyborze przez Sejm dr. Janusza Kochanowskiego, kończy urzędowanie jako Rzecznik Praw Obywatelskich. Wcześniej był prezesem Trybunału Konstytucyjnego.

---ramka 406518|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006