Niemcy w nowej roli

Angela Merkel prowadzi wojnę na trzy fronty: z jednej strony Putin, z drugiej unijni politycy, którzy są niechętni zaostrzaniu stanowiska Unii wobec Kremla. Z trzeciej: prorosyjskie lobby w Niemczech.

31.03.2014

Czyta się kilka minut

Angela Merkel czeka na Baracka Obamę, Haga, 25 marca 2014 r. / Fot. John Thys / AFP / EAST NEWS
Angela Merkel czeka na Baracka Obamę, Haga, 25 marca 2014 r. / Fot. John Thys / AFP / EAST NEWS

Pęknięcie biegnie dziś przez Niemcy. Chyba w żadnym innym kraju Zachodu nie dyskutuje się tak gwałtownie o Ukrainie i rosyjskiej aneksji Krymu, jak między Odrą i Renem. Po jednej stronie: rząd Angeli Merkel, która ostro krytykuje Putina i – z racji ekonomicznej siły Niemiec – jest wpychana w rolę europejskiego lidera. Po drugiej: rzesza tych, którzy okazują „zrozumienie” (to dziś „skrzydlate słowo”) dla działań Kremla i dają temu głośno wyraz. Język niemiecki stworzył, dla nich zresztą już dawno temu, osobne słowo: Russlandversteher [od verstehen, rozumieć – red.].

Apologeci Kremla

Drużyna apologetów Rosji sięga od skrajnej lewicy, przez centrum po skrajną prawicę. Na jej czele: były kanclerz Gerhard Schröder, który przy każdej okazji wspiera „przyjaciela Władimira”. Najwyraźniej z wdzięczności, że jako szef spółki-córki Gazpromu może podreperować swą emeryturę. Inny ekskanclerz, Helmut Schmidt, agresywną politykę Putina na Krymie nazwał „całkowicie zrozumiałą”, a zachodnie sankcje uznał za „głupotę” (kiedyś, w grudniu 1981 r., strateg Schmidt wykazywał zrozumienie dla stanu wojennego w Polsce).

Jeśli zaś chodzi o czynnych polityków: całkiem po lewej stronie Putina wspiera Gregor Gysi, szef frakcji Partii Lewicy w Bundestagu (a kiedyś, w NRD, adwokat reprezentujący opozycjonistów, przez Stasi traktowany równocześnie jako jej konfident). Po drugiej stronie spektrum sytuuje się ktoś taki jak Alexander Gauland z nowej eurosceptycznej partii prawicowej Alternatywa dla Niemiec. Gauland ubolewa, że „święty Kijów, historyczna kolebka Rusi, odłączył się od Moskwy”, i chce pielęgnować przyjaźń niemiecko-rosyjską.

Między tymi skrajnościami mamy coraz liczniejszą armię polityków, politologów i publicystów – co prawda, z tylnych szeregów – którzy też apelują o „zrozumienie” dla Rosji. Jak Gernot Erler, parlamentarzysta SPD i pełnomocnik rządu ds. Europy Wschodniej, który apeluje o zaprzestanie „łomotania Rosjan”. Albo 90-letni Peter Scholl-Latour, popularny reporter i autor best­sellerów, który woła, że „Putin ma po stokroć rację na Krymie”. Były komisarz Unii ds. jej rozszerzenia, socjaldemokrata Günter Verheugen, sięga wręcz po język Kremla, gdy członków nowego ukraińskiego rządu określa mianem „prawdziwych faszystów”.

Propaganda i tradycja

Niemiecka telewizja pełna jest rozmaitych talk-shows, „gadających głów” – polityków i nie tylko. Rzecz znamienna: każdy z tych programów podejmuje dziś temat Ukrainy. Większość zabiega o widza krzykliwymi hasłami: „Czy grozi nam wojna?”. Albo: „Putin I Wielki: na ile niebezpieczna jest jego Rosja?”. Oczywiście, występują w nich także poważni eksperci z Niemiec czy USA. Ale coraz częściej spotkać można tu również propagandystów Putina, którzy rozpowszechniają kremlowską dezinformację – jak politolog Alexander Rahr, ambasador Rosji w Niemczech Władimir Grinin czy Iwan Rodionow, mieszkający w Berlinie redaktor naczelny agencji informacyjnej „Ruptly” (z siedzibą w Moskwie).

Ich propaganda, wsparta wypowiedziami takich ludzi jak Schmidt, odnosi najwyraźniej skutek w oczach niemieckiego Kowalskiego. Według najnowszego sondażu opublikowanego przez magazyn „Der Spiegel”, aż 54 proc. Niemców uważa, że Unia i USA powinny zaakceptować anszlus Krymu do Rosji; tylko 38 proc. jest przeciw. Aż 55 proc. pytanych wyraziło „zrozumienie” dla aneksji Krymu, będącej przecież złamaniem prawa międzynarodowego.

Niemiecka rusofilia ma przy tym głębokie korzenie, sięgające XVIII w., gdy Prusy i Rosja (oraz Austria) podzieliły między siebie Polskę. Ów romans utrwalił się za sprawą rosyjsko-pruskiego braterstwa broni w walce z Napoleonem na początku XIX w. i później, z przerywnikiem w postaci I wojny światowej, aż po traktat z Rapallo między Republiką Weimarską a Rosją bolszewicką (1922) i pakt Hitler–Stalin (1939). W uspokajających zapewnieniach, że należy zrozumieć Putina, odżywa więc stara tradycja. Oraz związany z nią obraz Rosji: egzaltowany i niewiele mający wspólnego z rzeczywistością. Tak kiedyś, jak i teraz.

Merkel na wojnie

Można odnieść wrażenie, że także dziś Rosja uosabia dla niektórych Niemców jakąś trudno pojmowalną tęsknotę za „duszą”, za „głębią”. Nawet gdy Putin, tak jak teraz na Ukrainie, sięga po narzędzie otwartej agresji, w Niemczech rozlega się krzyk, aby „nieprzemyślanymi” sankcjami „nie drażnić go jeszcze bardziej”. Słychać też argument – tyleż nieprawdziwy, co głupi – że po rozpadzie Sowietów, w ciągu minionych 25 lat, Rosja została „okrążona” przez Zachód, za sprawą rozszerzenia NATO i Unii (tak jakby żadnego znaczenia nie miał fakt, że rozszerzenie nastąpiło z woli zainteresowanych krajów Europy Wschodniej, i że odmówienie im tego prawa oznaczałoby ni mniej, ni więcej, tylko nową Jałtę).

Tak czy inaczej: rosyjska agresja na Ukrainę sprawiła, że Wielka Koalicja CDU/CSU-SPD i opierający się na niej rząd Merkel musi prowadzić polityczną wojnę na kilku frontach. Powiedzmy od razu, że pani kanclerz radzi sobie z tym świetnie. Na gruncie wewnętrznym musi przekonywać – w końcu ta większość Niemców, którzy nie chcą konfrontacji z Rosją, to przecież wyborcy. Z kolei w polityce zewnętrznej Merkel i jej minister spraw zagranicznych, Frank-Walter Steinmeier z SPD, zajmują stanowisko konsekwentne i jasne: wobec Putina Europa musi przyjąć linię twardą i jednolitą, nie ma miejsca na politykę ustępstw.

Do tego dochodzi kolejne obciążenie: za sprawą kryzysu wokół Ukrainy Angela Merkel została wepchnięta w rolę lidera. Zwłaszcza w krajach Europy Środkowej i Wschodniej rząd niemiecki postrzegany jest jako „rzecznik Europy”. Słychać argument, że w Europie nie ma innego aktora o porównywalnym znaczeniu. Unijni sąsiedzi Niemiec z tej części kontynentu wpychają Berlin na „fotel kierowcy”, komentował „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.

Pożytki z kryzysu

Nawet jeśli Merkel nie pragnęła tej nowej roli, wydaje się ją akceptować i prezentuje taką twardość wobec Putina, jakiej niewielu po niej oczekiwało. Nie tylko na forum międzynarodowym – po aneksji Krymu niemiecki rząd wstrzymał wielki kontrakt zbrojeniowy, w ramach którego firma Rhein­metall miała zbudować w Mulino pod Moskwą nowoczesne, elektroniczne centrum szkoleniowe dla rosyjskiej armii. Z reakcji Kremla można wnosić, że zabolało.

Na szczęście – choć społeczeństwo jest tak podzielone, a rzesza niemieckich lobbystów Putina niemała – Angela Merkel może liczyć na wsparcie niemieckich polityków i większość mediów: jeśli chodzi o Ukrainę, w politycznym Berlinie panuje szeroki konsens. Rząd de facto odłożył też na bok koncepcję niemiecko-rosyjskiego „partnerstwa dla modernizacji”. Tak jakby agresja na Ukrainę otrzeźwiła i Urząd Kanclerski, i berlińskie MSZ. Wrażenie robi też styl pani kanclerz: w dniach największego napięcia sprawiała wrażenie zupełnie spokojnej, a zarazem pewnej siebie. Czy dlatego, że zna Putina lepiej niż większość pozostałych 27 szefów rządów i państw Unii, a na pewno lepiej niż Barack Obama? W każdym razie: Merkel stawiła czoło Putinowi, zaprezentowała się jako przywódca – i jeśli w tym kryzysie można szukać jakichś pozytywnych stron, jest to jedna z nich.

Bo każdy kryzys niesie też, jak mawiają Chińczycy, szansę. I dziś można powiedzieć, że po okresie ochłodzenia po obu stronach Atlantyku, to właśnie Putin pogodził dziś Unię i USA. Na plan dalszy zeszła sprawa amerykańskich podsłuchów: podróż Obamy po Europie w minionym tygodniu była jedną wielką demonstracją jedności Zachodu i sygnałem wobec Kremla, jakie skutki, także militarne, może mieć przekroczenie „czerwonej linii”, czyli granicy NATO i Unii.

Odrodzenie Zachodu

Od Unii i USA kryzys wymaga wspólnego działania – i tak się dzieje. Nawet jeśli twarde sankcje ekonomiczne pozostają w sferze gróźb – można odnieść wrażenie, że właśnie ich groźba ma powstrzymać Putina przed dalszym atakiem na Ukrainę – to przyjęte już sankcje miękkie przynoszą efekty. W pierwszym kwartale 2014 r. moskiewska giełda odnotowała straty w wysokości 150 mld dolarów. W tym samym czasie z Rosji odpłynął zachodni kapitał: kolejnych 70 mld (więcej niż w całym 2013 r.). Zwłaszcza niemieccy inwestorzy wycofują pieniądze z Rosji. A wykluczenie Rosji z grupy G-8 to początek jej międzynarodowej izolacji.

Nie wiemy jeszcze, jakie skutki będzie mieć obecna sytuacja dla NATO – ale widać już, że zniknęły kasandryczne prognozy o schyłku Sojuszu. Przeciwnie: NATO ma nadal sens. Obama zapowiada zwiększenie obecności wojsk Sojuszu w Europie Wschodniej. Na agendzie jest też na nowo konieczność dozbrojenia Europy.

Dalej: aneksja Krymu zmusza Unię do przemyślenia jej polityki energetycznej i eksportowo-importowej. Tu można uderzyć w Putina najboleśniej. Rosja to dziś kraj zapóźniony cywilizacyjnie, który ma wprawdzie broń atomową, ale jest uzależniony finansowo od eksportu swojej ropy i gazu. Dlatego Europa, a zwłaszcza Niemcy, powinna szybko zmniejszyć swoje uzależnienie od importu rosyjskich surowców – być może także poprzez stworzenie transatlantyckiej, a nie tylko europejskiej, unii energetycznej.

Ale to cele długofalowe. Dziś konieczna jest polityczna twardość wobec Rosji (choć bez zrywania dyplomatycznych kanałów komunikacji; tak to zresztą działało podczas zimnej wojny). Tylko: czy to realne? Zapytajmy jednak inaczej: dlaczego miałoby się to nie udać Niemcom działającym wspólnie z Polakami, Francuzami, Brytyjczykami?


Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014