Niedźwiedź słabo śpi

Spotkanie go w Tatrach jest dla jednych marzeniem, u innych budzi lęk. Dla niego samego spotkanie z człowiekiem bywa źródłem wielkich problemów.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / BOŻENA WAJDA
/ BOŻENA WAJDA

Żadne inne dziko żyjące w Polsce zwierzę nie zapełnia tylu serwisów informacyjnych i nie wywołuje takich emocji. Oscylują one od naiwnej czułości, wyrosłej pewnie jeszcze na gruncie misiów pluszowych i dobranocek z Uszatkiem, Puchatkiem, Yogim czy Colargolem, po paniczny strach, podlany mitami i opowieściami o północnoamerykańskich niedźwiedziach grizzly. Skrajne reakcje są dla niedźwiedzia brunatnego największym zagrożeniem – infantylizacja przynosi szkodę nie mniejszą jak demonizacja. Opowieść o niedźwiedziu w Tatrach jest historią jego spotkań i konfliktów z człowiekiem. Ich źródłem bywało ludzkie poczucie wyższości nad przyrodą albo lęk, a obecnie jest nim częściej ciekawość, źle pojęta empatia, niewiedza lub niedbałość.

Wiosną 2021 r. młody niedźwiadek po opuszczeniu gawry pod Małym Kościelcem zsunął się po śniegu na szlak, prawie pod nogi turystów. Z uwagi na spokój niedźwiedziej rodziny oraz bezpieczeństwo ludzi – z których niemal każdy, wyposażony w smartfon, zaczyna przy niedźwiedziu zachowywać się jak filmowiec z National Geographic – Tatrzański Park Narodowy podjął decyzję o zamknięciu szlaków w górnej części Doliny Gąsienicowej.

– Nie wszyscy tę decyzję zrozumieli. Bo to opowieść o naszych egoizmach. Robimy zdjęcie, znajomi lajkują, ale nas tam już nie ma. A problem zostaje. Dla niedźwiadka to być albo nie być – tłumaczy Filip Zięba, wicedyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego stojący na czele specjalnego zespołu ds. niedźwiedzi.

SMS od niedźwiedzicy

Niedźwiedzie interesowały go już przed studiami, zakończonymi pracą magisterską na ich temat. Miał szczęście trafić na Zbigniewa Jakubca, biologa, który niedźwiedziami zajmował się od 1982 r., potem inspirował go prof. Henryk Okarma, zajmujący się dużymi drapieżnikami. Blisko współpracował z Nurią Selvą i Agnieszką Sergiel. W TPN zebrał się też mocny zespół badaczy.

Zięba zaczynał w latach 90., kiedy jeszcze istotne były własne nogi, buty i lornetka. Z tymi narzędziami badacz musiał spędzić mnóstwo czasu w terenie. Na podstawie tropienia zbierano dane statystyczne dotyczące frekwencji niedźwiedzi, miejsc ich przebywania, a poprzednicy Zięby wyznaczyli dwa główne mateczniki niedźwiedzi w polskich Tatrach: rejon Kominiarskiego Wierchu na zachodzie i Wołoszyna na wschodzie. Wymogiem tej metody było występowanie stałej pokrywy śnieżnej. Wiosną, gdy niedźwiedzie budziły się ze snu i schodziły w doliny, trop często się urywał i odnajdywał kilometr dalej. Ale nie było już wiadomo, czy należał do tego samego osobnika.

Rozróżnienie dwóch niedźwiedzi brunatnych jest bowiem bardzo trudne. Niedźwiedzicę z oddali rozpoznać można po tym, że wyprowadza młode. Samce nie tylko się nimi nie zajmują, ale nawet dopuszczają się ich zabójstw i aktów kanibalizmu. Dymorfizm płciowy ujawnia się jedynie w rozmiarach ciała. Samce mogą osiągnąć nawet 350 kg wagi, samice 200.

– Trudniej było wówczas poznać w skali makro, jak niedźwiedzie funkcjonują. Trzeba było wykazać się dużym sprytem, wiedzieć, jak to zwierzę podejść. To dawało emocje i tworzyło też więź z gatunkiem. Tęsknię za tymi czasami – przyznaje Zięba, który z szopą długich, niesfornych włosów przypomina dawnych północnoamerykańskich traperów, znanych z filmu „Zjawa”.

Przełomem było wprowadzenie do badawczego instrumentarium telemetrii, najpierw nadajników radiowych, a następnie GPS. Umieszcza się je w obroży. Trzeba więc zwierzę namierzyć, złapać i zaaplikować mu środek usypiający. Wcześniej, na podstawie tropień zasięg tatrzańskich niedźwiedzi ograniczano nawet nie do przestrzeni całych Tatr, ale do ich fragmentów, masywów, dolin. To jest niedźwiedź z Chochołowskiej. A ten z Kościeliskiej.

Gdy pierwszemu niedźwiedziowi odłowionemu w 2001 r. w rejonie Doliny Kościeliskiej założono obrożę telemetryczną, parkowcy – przeważnie, jak Zięba, górale – przyjmowali zakłady, dokąd pójdzie. „On jest z tela. To on dalej jak na Kominy nie pójdzie” – mówił ktoś, wskazując na pobliski Kominiarski Wierch. Po czterech dniach okazało się, że niedźwiedź dotarł na północno-zachodni kraniec Tatr, pod słowacką Osobitą. Po czym poszedł jeszcze dalej, poszerzając horyzonty naukowców. Ci przypominali wówczas dawnych monterów telewizyjnych, bo chodzili po Tatrach i ich obrzeżach z antenami służącymi do namierzania sygnału radiowego z obroży. Czasem niedźwiedź znikał jednak z radaru. Wszedł do dziury albo gdzieś, gdzie sygnał zaniknął – tak to interpretowano.

– Okazało się jednak, że nasze niedźwiedzie funkcjonują daleko poza Tatrami, które im nie wystarczają. Że muszą wyjść dalej, w sąsiednie masywy – mówi Zięba. – Nurtowały pytania, po co niedźwiedź tam poszedł, na czym żeruje. U niedźwiedzi jest tyle niewiadomych, że ten temat niesamowicie wciąga.

Postęp techniczny wpłynął nie tylko na zasób wiedzy, ale także na tryb życia i behawior badacza. Nie musi już podążać kilometrami za urywającym się śladem ani ślęczeć po nocach godzinami w kosodrzewinie z anteną i noktowizorem. Dziś niedźwiedź co dwie godziny wysyła Ziębie SMS ze swoim położeniem.

Doświadczenie Magdy

Telemetria w Tatrzańskim Parku Narodowym nie pojawiła się jednak z motywacji naukowej, ale raczej z potrzeby chwili. Jako ratunek dla niedźwiedzi, które popadły w konflikt zarówno z prawem natury, jak i z tym ustanawianym przez człowieka. Wówczas mówiono o ich synantropizacji, czyli utracie cech zwierzęcia dzikiego, uzależnieniu od człowieka, jego pokarmu, życiu razem z nim. Ale niedźwiedzie nie stają się podręcznikowymi synantropami, jak wróble, kuny domowe czy niektóre lisy. Dlatego określenie to zastąpiło inne, będące kalką ze stosowanego w północnoamerykańskich parkach narodowych określenia problem bear – niedźwiedź problemowy.

Dzięki znakowaniu można było takie niedźwiedzie w Tatrach rozpoznać, odstraszać od ludzkich siedzib, śmietników, nawracać na ścieżkę dzikości. – Mieliśmy doświadczenie Magdy – przyznaje Zięba. – To nie Magda lubiła wędrować koło ludzi, ale to z winy ludzi polubiła przebywanie wokół schronisk i szlaków.

Jej historia zaczęła się w 1987 r. od podchodzenia pod schronisko w Roztoce, żerowania na śmietnikach, zachodzenia z młodymi na przejście graniczne w Łysej Polanie, a skończyła cztery lata później coraz groźniejszymi próbami włamań do pomieszczeń mieszkalnych w Zakopanem. W końcu decyzją o odłowieniu, osadzeniem w zoo we Wrocławiu i śmiercią w nim po niecałym miesiącu.

Kaśka była prawdopodobnie pierwszym potomstwem wyprowadzonym przez Magdę, choć twardych dowodów brak, nie pobrano bowiem próbek do badań genetycznych. – Gdy musieliśmy odstraszyć niedźwiedzia, strzelając doń gumowym pociskiem, albo gdy kopnął go elektryczny pastuch, ludzie odbierali to tak, że parkowcy znęcają się nad biedną Kaśką – wspomina Zięba. Choć to znane z Yellowstone i innych parków narodowych Stanów Zjednoczonych metody odstraszania grizzlych, różniących się od naszych niedźwiedzi jedynie rybną dietą i wielkością. Pastuchy elektryczne zabezpieczyły wówczas wszystkie obiekty wzdłuż drogi do Morskiego Oka.

Nadawanie niedźwiedziom ludzkich imion skutkowało w wyobraźni wielu ich antropomorfizacją. Dlatego imiona zastąpiły numery. Kaśka stała się „Pięćsetką”, a jej potomstwo kolejno „501”, „502”, „503”. Kiedyś Zięba z towarzyszem próbowali odstraszyć ją spod klasztoru albertynów na Kalatówkach. Poinformowali o tym jednego z braci, który zawrócił do budynku. Po kilku minutach ku ich zdziwieniu tymi samymi drzwiami wyszła Kaśka po spenetrowaniu zapasów w magazynie. Innym razem ukradła ze schroniska w Pięciu Stawach kilka beczek coca-coli, które otwierała w kosodrzewinie zębami, pijąc z młodymi tryskający napój. Niedźwiadki przejęły wzorce zachowania po matce, odłączywszy się od niej wędrowały nadal szlakiem tatrzańskich śmietników, które nie znikały z Parku, choć mijała już dekada, odkąd doprowadziły do zniknięcia Magdy. Dwa pierwsze odłowiono, aby założyć im wówczas jeszcze nie obrożę telemetryczną, ale kolczyki z klipsem i numerem, podobne do tych, jakimi hodowcy oznaczali owce czy kozy.

– Nie mieliśmy jeszcze wtedy świadomości, że z niedźwiedziami jest jak z ludźmi. Nie ma jednego klucza, metody, która jak działa na jednego, to działa na wszystkie – wspomina Zięba. Okazało się, że każdy jest indywidualnością, daje się odstraszać w inny sposób i podąża własnymi ścieżkami. „Pięćsetdwójka” przechodziła na Słowację przez Rysy, być może szlakiem pokazanym przez matkę. Inne niedźwiedzie widywano w Tatrach nawet w ścianach, na które ludzie wspinają się z liną.

Rajdy młodej niedźwiedzicy skończyły się jednak zsyłką do ogrodu zoologicznego w Holandii, którą zniosła lepiej niż Magda. Gorszy los spotkał Kubę Kondrackiego, młodego samca, który włóczył się za ludźmi i gonił za narciarzami, bowiem mając w bród ludzkiego jedzenia zrezygnował nawet z gawrowania. W lutym 1980 r. padł w lesie po tym, jak został postrzelony przez wystraszonego strażnika Parku.

Tam, gdzie była ciągłość występowania niedźwiedzia, jego pojawienie się z reguły nie budzi takich emocji. Kaśka weszła kiedyś do auta, pozostawionego przed wejściem na szlak przez ówczesnego gospodarza schroniska w Pięciu Stawach Andrzeja Krzeptowskiego. Parkowcy powiadomili go przez radio: „Słuchojcie, może sie wroćcie, bo niedźwiedź wom wloz do skody”. Po chwili ciszy usłyszeli: „No i co, odjechoł?”.

Człowiek zaatakował niedźwiedzia

– Wystarczy jednak, że niedźwiedź zajdzie kawałek dalej, choćby już za granicę Bukowiny Tatrzańskiej, by stał się krwiożerczą bestią. Wtedy jest sztab kryzysowy, sołtys, ksiądz, policja, media i mnóstwo telefonów, bo niedźwiedź przyszedł nas zjeść – opowiada Zięba. – Pamiętam historię z niedźwiedziem w Myślenicach, który tylko chciał przejść przez zakopiankę i zabłądził na Zarabiu. W policyjnej obstawie jeździliśmy z bronią po mieście. Jak w westernie. A nic się tam nie działo. Niedźwiedź był, widzieli go i zniknął.

Zięba twierdzi, że w takiej sytuacji łatwo się nakręcić, podjąć decyzję co do wyroku. Taką czasem podejmują Słowacy, u których dziesięć razy liczniejszy i terytorialnie wszechobecny zwierz nie jest tak uświęconym gatunkiem jak w Polsce. W maju „problemową” niedźwiedzicę z młodym odstrzelono pod hotelem Śląski Dom u stóp Gerlacha. Podobny los spotkał cztery lata temu Ingrid. „Człowiek zawinił, a niedźwiedzia zastrzelili” – komentował wówczas Zięba. Obie decyzje uzasadniano zagrożeniem dla mieszkańców.

– Ale co to znaczy zwierzę niebezpieczne? – zastanawia się Zięba. – Dla niektórych sama obecność niedźwiedzia jest zagrożeniem życia i zdrowia ludzkiego. W polskich Tatrach mamy 270 km szlaków i sporo niedźwiedzi, które dużo częściej widzą nas, niż my je. Mają doskonały węch i słuch, gawry zakładają nawet 50 metrów od szlaku. Gdyby cokolwiek nam chciały zrobić, to regularnie dochodziłoby do takich incydentów.

Tymczasem do ostatniego tragicznego dla człowieka spotkania z niedźwiedziem na terenie polskiego Podtatrza doszło w 1927 r. Prowadząca dwójkę młodych niedźwiedzica zaatakowała zbierającą grzyby w lesie nad Białką trzynastolatkę Stefanię Remias; dziewczynka zginęła. Kilka tygodni później tuż za polską granicą zaatakowała dwóch chłopców próbujących odpędzić niedźwiadki od owiec. Jednemu rozbiła czaszkę, co sprowadziło na nią obławę i wyrok. Agresja niedźwiedzicy wynikać mogła z tego, że w przeszłości została kilkakrotnie postrzelona przez kłusowników.

Do zwierząt strzelali także tyrolscy jegrzy z Jaworzyny Spiskiej, strzegący prywatnego rezerwatu myśliwskiego, który należał do księcia Christiana Hohenlohe, największego pogromcy tatrzańskich niedźwiedzi. Po polskiej stronie przed 1912 r. całkiem legalnie polowali na nie właściciele zakopiańskich hut i lasów, Homolacsowie oraz architekt i pionier polskiego narciarstwa Stanisław Barabasz. Ale kulę nosił w ciele także uśpiony zaledwie sześć lat temu 27-letni Eryk, najstarszy z odłowionych i zbadanych w Tatrach niedźwiedzi, który doznał paraliżu tylnych łap, choć nie w wyniku postrzału.

Ataki niedźwiedzi, do jakich doszło w czerwcu i wrześniu na Słowacji, miały miejsce nie w Tatrach, jak czasem informowano, ale w pierwszym przypadku, gdy znaleziono zabitego mężczyznę, w oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Niżnych Tatrach, a w drugim, w którym ranna została zbierająca jeżyny kobieta, na południu kraju. W przypadku październikowego incydentu w rejonie Doliny Chochołowskiej TPN musiał dementować informacje, jakoby do ataku doszło na szlaku, na którym poturbowany chciał zrobić sobie z niedźwiedziem selfie.

– Ten człowiek przebywał bardzo daleko od szlaku, w miejscu, w którym niedźwiedź się go nie spodziewał. Wiał silny wiatr, człowiek wszedł w zaroślach kosodrzewiny na niedźwiedzia na wyciągnięcie jego łapy. Niedźwiedź go ranił i uciekł. Z perspektywy niedźwiedzia to była obrona. Nagłówek artykułu powinien brzmieć raczej: „Człowiek zaatakował niedźwiedzia” – precyzuje Zięba. W 90 proc. przypadków spotkanie z niedźwiedziem kończy się jego ucieczką albo brakiem zainteresowania.

Karpacka odyseja Iwo

Z biegiem lat powrócono do nadawania niedźwiedziom ludzkich imion. Zięba tłumaczy: – Jeśli niedźwiedź złapie się w dzień imienin Stanisława, dostanie imię Stachu, jak się to stanie za granicą, to otrzyma imię słowackie. Porządkuje nam to bazę danych, w której mamy obecnie około osiemdziesięciu niedźwiedzi.

W mijającym roku najwięcej problemów sprawiały Danka, Tekla i Roma, której parkowcy już trzeci raz wymieniali obrożę. Rok temu, gdy wiele działań w wyniku pandemii zostało wstrzymanych, na skutek utraty łączności Roma urwała się z łańcucha kontroli i jeszcze bardziej zmniejszyła dystans do człowieka. – Jesienią zobaczyliśmy zupełnie innego niedźwiedzia. Niepokoję się, co będzie z nią w przyszłym roku – mówi Zięba.

Przez zaobrożowane niedźwiedzie Park oddziałuje też na mieszkańców. Bo od czasu zniknięcia kontenerów z Parku i jego obrzeży zwierzęta przyciąga obfitość łatwo dostępnych śmietników zakopiańskich. Zwłaszcza jesienią, czyli w okresie intensywnego natłuszczania się niedźwiedzi przed snem zimowym, do którego powinny wystarczyć borówki, maliny, jarzębina, urozmaicone czasem posiłkiem mięsnym. To, że niedźwiedź trzecią noc podchodzi pod jeden dom, daje sygnał, by porozmawiać z właścicielem. Zachęcić go do posprzątania w obejściu, zabezpieczenia śmieci.

Chodzi o to, żeby nie dopuścić do sytuacji, do jakiej doszło na Słowacji z Ingrid, której polscy parkowcy na prośbę sąsiadów zakładali obrożę. Zięba widział coś takiego po raz pierwszy. Smokowiec, pełne ludzi turystyczne miasteczko, a w samym centrum niedźwiedzica siedzi na modrzewiu i karmi młode. Tak jak kiedyś pola owsa na Podhalu, tak obecnie na Słowację przyciągają niedźwiedzie rozległe pola kukurydzy, które odmieniły rolniczy krajobraz Kotliny Podtatrzańskiej.

Proces nawrócenia niedźwiedzia z łatwej drogi korzystania z ludzkich pokarmów na bytowanie w dziczy jest bardzo trudny, a często wręcz niemożliwy. Zepsucie jest nieodwracalne. Ale zdarzają się też takie przypadki jak Iwo. Zaobrożowany na Łysej Polanie niedźwiedź, który udał się w rejon Smokowca, gdzie co noc przeczesywał śmieci na wysypisku. Nie rokował. Słowacy zastanawiali się nad odstrzałem. Ale Iwo przeszedł przez autostradę D1 i zawędrował w Niżne Tatry. Następnie wrócił w Tatry, po czym powtórzył trasę wędrówki, trafiając precyzyjnie w jedyne przejście dla zwierząt nad autostradą. I szedł dalej, zachodząc na Węgry, gdzie wzbudził sensację podlaną tatrzańskim sentymentem (do 1918 r. Słowacja była przecież częścią Królestwa Węgier). W drodze powrotnej przeciął zurbanizowane tereny i kolejną autostradę, ale zamiast w Tatry, skierował się w Bieszczady, skąd wybrał drogę w leśny bezkres ukraińskich Karpat. Mógł dojść aż do Rumunii. Otwierającą się automatycznie po dwóch latach obrożę zgubił w Gorganach, przy ogromnym świerku, pod którym w jamie gawrował. Wcześniej naukowcy powątpiewali w łączność między niedźwiedziami na łuku Karpat. Iwo zaniósł geny zachodniej populacji karpackich niedźwiedzi na wschód.

– Spośród wszystkich naszych tatrzańskich niedźwiedzi Iwo okazał się najbardziej wartościowym – ocenia Zięba.

Dobranoc

Większość tatrzańskich niedźwiedzi pokładła się już koło połowy listopada do zimowego snu. Dawniej parkowi naukowcy tropiący te zwierzęta mieli mgliste pojęcie o niedźwiedzich gawrach, dziś dzięki zaobrożowanym osobnikom lokalizują je bezbłędnie, odwiedzają i badają na wiosnę po ich opuszczeniu. Na początku grudnia TPN czasowo zamknął łącznik szlaków w Dolinie Pańszczycy, gdy okazało się, że niedźwiedzica położyła się do snu w mieszczącej się tuż obok gawrze.

W przeciwieństwie do śpiących jak zabite świstaków i wbrew dziecięcej piosence, sen niedźwiedzia jest płytki. Śpiący osobnik słyszy, co dzieje się wokół gawry i zaniepokojony może ją natychmiast opuścić. Może obudzić go przechodzący turysta, przejeżdżający narciarz albo disco polo z sylwestrowej sceny w Zakopanem i huk strzelających petard. Co już przynajmniej raz się w Tatrach zdarzyło. „A jeśli to niedźwiedzica, która zimą w gawrze rodzi młode, to wybudzona może porzucić niezdolnego do samodzielnego życia niedźwiadka lub niedźwiadki” – dodaje komunikat Parku. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021