Nieco archeologii

Pan Tymiński wydaje się idealnym kandydatem na miejsce zdymisjonowanego właśnie pana Misiewicza.

17.04.2017

Czyta się kilka minut

Przechadzając się po luźno zadrzewionych murawach polskiej myśli politycznej, zaglądając pomiędzy świeżo nasadzone zakrzaczenia, patrząc popod łopiany, rozgarniając psiankowate, jednoroczne i sezonowe pędy inicjatyw bądź to partyjnych, bądź obywatelskich czy ideowych, natknęliśmy się na pieniek. Z wyglądu pieniek ów wydał nam się martwym już próchnem, więc dla zabawy kopnęliśmy weń energicznie czubkiem bucika, licząc, że rozsypie się efektownie jak – dajmy na to – purchawka. Ból palucha głównego uświadomił nam, że ten pieniek jest twardy jak beton, że – do diaska – żyw jest. Szkła przetarłszy, przyjęliśmy pozycję kuczną i przyjrzawszy się teraz pieńkowi bacznie, zobaczyliśmy, że oto pędy zielone z niego wystają, że wyłazi zeń mnóstwo przeróżnych owocników bądź nasion, jakby ziemniaków, bulw, bananów, pestek, agreścików i ogóreczków, że jakby jest on też żywą grzybnią wszystkiego. Taki to był ten pień, niby suchy i strupieszały, schowany jak muchomorek pośród wspomnianych zakrzaczeń.

Opis ten, pora to szybko wyznać, sprawia wrażenie wątłe. Ma charakter bajkowy i fantastyczny, jest jakby wstępem do bajań o krasnoludkach i sierotce Marysi, i właśnie dlatego przyszedł moment, by odejść natychmiast od metafor i bujania w obłokach choćby najudatniej namalowanych. Otóż ten wiecznie zielony okaz pieńka to w istocie pramatka wszelkich sprawdzonych politycznych pomysłów ostatniego ćwierćwiecza, a mianowicie idzie nam tu o pionierskie inicjatywy Stanisława Tymińskiego.

Młodszemu czytelnikowi należy się słówko objaśnienia. Tymiński w zamierzchłej przeszłości przybył do Polski z daleka, był człowiekiem majętnym, ale jakby z innego układu planet, bo z Peru, a może z Kanady, a może z USA. Pokonał on w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 1990 r. Tadeusza Mazowieckiego. Wydarzenie to uznano naonczas za wypadek, za efekt poplątania czy też zagubienia mas. Zagubienia miały wynikać z okrutnych reform i transformacji ustrojowej, o której bynajmniej nie wszyscy marzyli. Tymiński mocno działał na wyobraźnię przetransformowanego powierzchownie ludu, a to dzięki tajemniczości i sukcesowi finansowemu, który odniósł na magicznym Zachodzie. Był opisywany – też podczas późniejszych prób powrotu do tutejszej polityki – jako szarlatan, dziwak, by nie rzec: szaleniec, z doświadczeniami naonczas dla nas tutaj niesłychanymi. Komentatorzy i analitycy bacznie przyglądali się jego wystąpieniom w telewizji i snuli przypuszczenia, że człowiek ów jest być może silnie stuknięty, być może jest Indianą Jonesem bądź to istotą z Czwartego Wymiaru albo Czarnym Koniem. Spekulowano, czy mówiąc to i owo nie był on przypadkiem pod wpływem środków halucynogennych, a zważyć należy, że sam opublikował fotografię, na której był oplecion stadem żywych wężów boa. Jego wygraną z Mazowieckim uznano za rodzaj raczej wybryku ciemnych sił niźli za sygnał cokolwiek znaczący, zwłaszcza dla naszej przyszłości. Taki to był kandydat. Wypada też przytoczyć kilka detali z agendy politycznej Tymińskiego, co niechybnie pozwoli nam znaleźć się w teraźniejszości.

Oto Tymiński przybył tu, by ratować polską duszę, naszą wolność, demokrację, z gibkim programem pielęgnacyjnym dla naszej specyfiki, którą chcą nam odebrać bądź zamazać ludzie obcy. Narodowości owych obcych nie trzeba chyba tu wymieniać, jak sam zresztą mówił, nie chodziło mu przecież o Chińczyków. Był bodaj pionierem w zwalczaniu drugiego sortu, odrywaniu darmozjadów od koryta i definiowaniu, kto w kraju jest złodziejem, a kto ubekiem. Wygrywając z Mazowieckiem, pokazał oświeconej i jakby racjonalnej, ale zbyt dobrze myślącej o sobie inteligencji polskiej, gdzie jej miejsce. To miejsce lud wskazał jej jasno, a były to peryferie konceptów politycznych i widzenia rzeczywistości. Był to zaprawdę pierwszy taki moment. Praktykował też oczyszczanie organizmu metodami dziś stosowanymi przez celebrytów, słowem: Tymiński niósł nowe w każdym wymiarze, więc to, co dziś słyszymy i widzimy, jest jedynie powtórzeniem bądź wariacją jego konceptów. Jeśli zatem pan Tymiński żyje, wydaje się idealnym kandydatem na miejsce zdymisjonowanego właśnie pana Misiewicza, któremu była potrzebna aż specjalna komisja złożona z najważniejszych partyjniaków kraju, by zbadać jego kompetencje. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2017