Niebezpieczna nieobecność

Pusty fotel szefa banku centralnego to poważny uszczerbek w arsenale obronnym polskiej gospodarki. A pat polityczny przy wyborze nowego prezesa NBP może potrwać jeszcze długo.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Świat przechodzi najgorszy kryzys gospodarczy od ponad 80 lat, a mimo to niektórzy nasi politycy proponują, aby z wyborem nowego prezesa Narodowego Banku Polskiego jeszcze poczekać - bo według nich nic się przecież takiego nie dzieje, by namaszczać go już teraz. Chcą, aby decyzję w tej sprawie podjął dopiero przyszły prezydent, choć może to oznaczać bezkrólewie w NBP aż do września albo nawet znacznie, znacznie dłużej. Niewykluczone też, że odsuwanie decyzji sparaliżuje pracę Rady Polityki Pieniężnej, która odpowiada za złotego i poziom inflacji.

Tym politykom bardzo się nie podoba ubiegłotygodniowa deklaracja marszałka Bronisława Komorowskiego, pełniącego obowiązki głowy państwa, o zamiarze wskazania przez niego kandydata na stanowisko prezesa NBP jeszcze przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Zarzucają marszałkowi uzurpację uprawnień prezydenckich, nie bacząc, co mówi konstytucja. Casus narodowej żałoby tłumaczy ich niechęć.

Druga fala kryzysu

Nasi politycy pozostają niewzruszeni, nawet gdy szef Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet straszy grecką chorobą, która mogła zainfekować kilka państw strefy euro. Mówiąc wprost - obecne kłopoty Europy i jej waluty to może być dopiero preludium nadchodzących problemów. - Zaczęło się od bankructw dużych banków, a teraz stanęliśmy przed groźbą bankructw całych państw - tłumaczy Michał Boni, minister i szef doradców strategicznych premiera. Oczywiście druga fala kryzysu może nie być aż tak niszczycielska, ale na razie szanse na happy end lub na nową katastrofę są podobne.

Kto zostanie prezesem?

Prezes banku centralnego musi spełniać szereg wymogów, by być gwarantem stabilności kursu złotego i cen. Inwestorzy powinni czuć przed nim respekt, a przedstawiciele zagranicznych organizacji gospodarczych - darzyć go szacunkiem. Kandydat na prezesa to ekonomista z dorobkiem naukowym, i mający równocześnie doświadczenie w pracy w banku centralnym albo innej dużej instytucji finansowej. Oprócz wiedzy makroekonomicznej, musi rozumieć tajniki polityki pieniężnej. Powinien też mieć umiejętności organizacyjne i twardy charakter. W Polsce nie ma problemu ze wskazaniem dużej grupy wybitnych ekonomistów, spośród których można by wybrać nawet kilku szefów banków centralnych. Różnią ich poglądy gospodarcze, światopogląd i sympatie polityczne, ale ich wiedza i doświadczenie budzą powszechny szacunek. Na nieoficjalnej liście marszałka Komorowskiego na wysokim miejscu jest Jerzy Pruski, były członek RPP, wiceprezes NBP, prezes PKO BP, obecnie szef Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Ma wiedzę i doświadczenie, słynie z niezłomnego charakteru i znakomitej znajomości angielskiego. Równie mocnym kandydatem jest prof. Dariusz Filar, który również zasiadał w RPP, pracował w banku komercyjnym, chwalony jest za duży dorobek naukowy. Na giełdzie nazwisk pojawia się też prof. Andrzej Sławiński, znakomity naukowiec z praktyką w banku centralnym i RPP. Wśród potencjalnych kandydatów wymienia się także byłego szefa rządu, prezesa Pekao i przedstawiciela Polski w EBOiR, Jana Krzysztofa Bieleckiego, obecnie szefa rady gospodarczej przy premierze, oraz Marię Wiśniewską, też byłą prezes Pekao, która odpowiadała za fuzję czterech banków i przeprowadziła udaną restrukturyzację Pekao. O niej finansiści mówią, że ma charakter z żelaza. Marszałek zapowiedział, że swoich kandydatów będzie konsultował z ekonomistami. Lista nie jest podobno zamknięta.

Dotąd polska gospodarka okazała się wyjątkowo odporna na finansowe trzęsienia, co więcej - perspektywy rozwoju, kreślone m.in. przez Komisję Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy, są dla nas nadal optymistyczne. Polskie PKB będzie rosło szybciej niż większości państw UE. Ale nikt dziś nie gwarantuje, że kurs złotego pozostanie stabilny wobec innych walut, kiedy ceny dolara i euro skaczą na globalnych rynkach jak rozbrykane dzieci. Ani tego, że miliardy euro i dolarów, wpompowane przez rządy w ratowanie światowej gospodarki, nie wywołają z czasem wysokiej inflacji, przed którą trudno będzie bronić nasze oszczędności i zarobki. Drożejące wciąż złoto uprawdopodabnia taki niebezpieczny scenariusz. Nie bez powodu Niemcy właśnie teraz zaproponowały zaostrzenie polityki fiskalnej wewnątrz unii monetarnej. Równocześnie chcą, by duże i bogate państwa miały w niej więcej do powiedzenia. Boją się, że euro słabnące m.in. do dolara stanie się trampoliną do wzrostu cen.

Takie deklaracje kanclerz Angeli Merkel nie mogą pozostać bez wpływu na całą UE.

Spory o bufory

Aby więc skutecznie walczyć o polskie interesy wewnątrz wspólnoty, potrzebna jest zsynchronizowana polityka gospodarcza, w której ważną rolę powinien odgrywać szef NBP. Ale prezesa nie ma, za to mamy głośny spór zarządu NBP z ministerstwem finansów o tzw. elastyczną linię kredytową z MFW. Spór, który nie przybliża nas do efektywniejszej polityki gospodarczej. Chodzi o to, że minister Jacek Rostowski chce przedłużyć linię kredytową wartą 20 mld dolarów, by mieć bufor bezpieczeństwa dla kursu złotego, a NBP - nie. Według szefa resortu finansów te pieniądze mają zniechęcić inwestorów do spekulowania naszą walutą, zarząd NBP twierdzi zaś, że to zbędne zabezpieczenie, skoro polskie rezerwy dewizowe są wysokie, wynoszą ok. 90 mld dolarów, a ponadto za linię kredytową trzeba zapłacić ok. 180 mln zł. Postawa banku dla wielu ekonomistów jest mało zrozumiała, bo obecne zawirowania na rynkach walutowych są tak duże, że im więcej pieniędzy do wykorzystania na ratowanie kursu, tym lepiej. A cena za kredyt w porównaniu do ewentualnych strat wydaje się niewielka. Dziś zagraniczny kapitał w każdej chwili może wyjść z Polski i znacznie osłabić złotego.

W ostatnim czasie kilka razy mogliśmy się o tym przekonać. Nawet jeśli nasza gospodarka na tle innych wygląda dobrze, to rynki finansowe kierują się własną logiką, często zachowując się irracjonalnie. - Byłem kilka dni temu w londyńskim City, kilku finansistów pytało mnie: "o co chodzi z tą waszą linią kredytową?". Im trudno zrozumieć ten spór, na pewno nie buduje on dobrego wizerunku Polski. Nowy prezes NBP pomógłby rozwiązać ten problem. Im szybciej, tym lepiej - mówi Ryszard Petru, główny ekonomista BRE.

Pusty fotel szefa banku centralnego to poważny uszczerbek w arsenale obronnym polskiej gospodarki, mimo że rola prezesa została mocno ograniczona, gdy powstała kadencyjna Rada Polityki Pieniężnej, która przejęła od niego liczne uprawnienia w kreowaniu polityki monetarnej. Już od 12 lat dziesięcioosobowa Rada konstytucyjnie odpowiada za stabilizację cen oraz pieniądza, decyduje o wysokości stóp procentowych i wyznacza cel inflacyjny. Prezes NBP co prawda stoi na jej czele, ale ma tak samo jak pozostali członkowie jeden głos, a dwa tylko wtedy, gdy w głosowaniu jest remis. Jednak bez wątpienia jest "pierwszym wśród równych", bo to on może w sytuacji zagrożenia swoim i urzędu autorytetem próbować uspokoić rynek walutowy i stabilizować kurs złotego nawet bez konieczności sięgania do skarbca z rezerwami walutowymi. Jeśli inwestorzy czują przed nim respekt, to słowne interwencje prezesa wystarczą. Jego nazwisko jest bez wątpienia wizytówką NBP.

Dlatego ekonomistów, m.in. prof. Dariusza Rosatiego, byłego członka RPP, ucieszyła ubiegłotygodniowa zapowiedź marszałka Komorowskiego, że NBP może mieć wkrótce nowego szefa. Marszałek jednak zastrzegł, że stanie się to tylko wtedy, jeśli znajdzie się kandydat, który będzie miał szansę na uzyskanie poparcia w Sejmie.

Wszyscy wiemy, gdzie tkwi diabeł. Komorowski może wskazać kandydata do fotela szefa banku centralnego, bo takie ma prawo, ale to Sejm go wybiera. Kandydat musi uzyskać poparcie bezwzględnej liczby posłów, a w parlamencie PO nie ma tylu głosów. Bez pomocy innych klubów prezesa na razie nie będzie. Problem w tym, że nawet koalicjant z ław rządowych nie chce udzielić swojego wsparcia. - Nowy prezes NBP powinien być wybrany po wyborach prezydenckich - uważa szef PSL, wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Według niego nie ma powodów, aby teraz marszałek zgłaszał kandydata. "Sytuacja nie uzasadnia podejmowania gwałtownych decyzji w tym zakresie i zachęcałbym pana marszałka do tego, by sobie trochę odpuścił" - cytuje wicepremiera PAP. Co więcej, Pawlak uważa, że "nie należy tworzyć takich sygnałów, które wywoływałyby jakieś obawy co do tego, że w tej chwili jest niezbędne powołanie prezesa NBP".

Dla niektórych polityków opozycji, ale też koalicyjnego PSL, Komorowski wskazując kandydata wykorzysta swoje prezydenckie prerogatywy. Mają mu już za złe, że powołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego (nota bene, w jej składzie jest miejsce dla szefa NBP) i podpisał ustawę o IPN. Politycy PO przyznają, że strach przed oskarżeniem o wykorzystywanie katastrofy smoleńskiej do pewnego stopnia blokował również uruchomienie procedury wyboru prezesa banku centralnego. Wiceszef klubu PO Rafał Grupiński zapewnia, że to nie ze strachu, lecz z uwagi na tragiczne tło, i prosi o uwzględnienie okoliczności wyboru prezesa NBP - ale równocześnie dodaje, że wybór powinien nastąpić bez względnej zwłoki, gdyż tak stanowi prawo. Wypowiedzi polityków koalicyjnego PSL nie chce oceniać.

Ludowcy, blokując wybór prezesa NBP, tworzą nieformalną koalicję z PiS i SLD. Ten cichy układ to nie tylko przeciwwaga dla ekspansji Platformy w strukturach państwa, ale być może zalążek nowej koalicji rządowej. Na pewno jednak w trakcie wyborów prezydenckich PSL chce być bardziej wyrazistą partią, podkreśla więc różnice z PO. Za sejmowymi kulisami mówi się też, że ludowcy, w zamian za poparcie kandydata na prezesa NBP, żądają wysokiej ceny, w tym np. rozwiązania niechcianej i nielubianej przez nich rady gospodarczej pod kierownictwem Jana Krzysztofa Bieleckiego. Równocześnie politycy i akolici PSL kolportują informacje, że to PO dogadało się z PiS i dlatego do rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich nie poznamy nazwiska szefa banku centralnego. SLD chętnie wybrałoby prezesa już teraz, pod warunkiem, że to ich kandydata wskaże Komorowski.

Pat polityczny przy wyborze prezesa może trwać długo. Gdyby wybory wygrał Jarosław Kaczyński, to on będzie musiał znaleźć sprzymierzeńców w Sejmie - i będzie musiał zdobyć ich więcej niż PO, bo PiS dysponuje mniejszą liczbą głosów. Samo SLD nie wystarczy, a PSL może nie być takie chętne. Podobnie PO.

Zamieszanie polityczne z wyborem prezesa NBP nie jest niczym nowym, powtarza się od początku lat 90. Najdłużej urzędujący prezes banku centralnego, Hanna Gronkiewicz-Waltz, za pierwszym razem, gdy głosowano jej kandydaturę wskazaną przez prezydenta Lecha Wałęsę, przepadła. Dopiero przy powtórnym wyborze uzyskała akceptację. Zamieszanie tłumaczono tym, że była wówczas mało znaną publicznie osobą. Ale ten argument był już całkiem nieuzasadniony, gdy Sejm decydował o jej następcy, prof. Leszku Balcerowiczu. A do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy jego kandydatura przejdzie, choć rządząca wówczas koalicja UW-AWS ogłosiła dyscyplinę klubową.

Paragrafy pod pręgierzem

Fotel po zmarłym tragicznie w katastrofie smoleńskiej prezesie Sławomirze Skrzypku jest pusty już od ponad miesiąca. NBP rządzi pierwszy wiceprezes Piotr Wiesiołek. Podobna sytuacja zdarzyła się tylko raz w najnowszej historii banku. Na początku lat 90. przez siedem miesięcy pełniącym obowiązki prezesa był Andrzej Topiński. Ale wtedy nie było Rady Polityki Pieniężnej, obowiązywały inne przepisy. Teraz mamy spór konstytucyjny, czy wiceprezes może przewodniczyć RPP i głosować. Piotr Wiesiołek przedstawił radzie analizę prawną, z której wynika, że ma takie uprawnienia. - Przyjęliśmy to do wiadomości, ale sytuacja prawna nadal nie jest jasna - mówi prof. Jan Winiecki z RPP. W ustawie o NBP napisano, że wiceszefowie uczestniczą w posiedzeniach bez prawa głosu, choć z drugiej strony, w razie nieobecności prezesa, pierwszy wiceprezes go zastępuje. Sęk w tym, jak rozumieć słowo "nieobecność" - czy to chwilowe zastępstwo na czas choroby lub wyjazdu zagranicznego, czy też szerzej, czyli także wówczas, gdy mamy do czynienia ze śmiercią. Filozof Ludwig Wittgenstein twierdził, że jeżeli nie znamy dokładnie znaczenia słów, których używamy, nie możemy z pożytkiem dyskutować. Większość jałowych argumentów bierze się stąd, że każdy nadaje swoje znaczenie słowom i zakłada, że oponenci używają ich w tym samym sensie.

Aby wyjść z tego impasu, Sejm pracuje nad nowelizacją ustawy o NBP, która ma doprecyzować zasady zastępowania szefa banku centralnego przez wiceprezesa, także w sytuacji śmierci. Ale i to nie rozwiązuje problemu. Nawet jeśli wejdzie w życie zapowiadana zmiana, pozostaje pytanie o legalność ostatniego posiedzenia Rady i decyzji, które tam zapadły. Ekonomiści boją się, że to może otworzyć groźną furtkę do podważania decyzji RPP. Według niektórych opinii prawnych, do czasu wyboru prezesa NBP nie jest możliwe zwołanie posiedzenia RPP i podejmowanie przez nią jakichkolwiek uchwał: "Działania rady, jak również zarządu NBP podejmowane z udziałem pierwszego zastępcy prezesa są narażone na nieważność. Wydawane na ich podstawie akty administracyjne będą mogły być podważane w sądach administracyjnych" - czytamy.

Większość prawników drogę ratunku widzi w jak najszybszym wyborze prezesa. Zgodnie z zasadą, że na szczęście trzeba zapracować, bo nieszczęścia same nas znajdują.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010