„Nie wstydzić się ciepła"

To nie będzie recenzja, raczej opowieść o przygodzie, jaką było dla mnie spotkanie z wierszami Wiktora Woroszylskiego - i z ich autorem. Opowieść sprowokowana lekturą pięknego tomu, który w dziesięciolecie śmierci Woroszylskiego przygotował jego przyjaciel Ryszard Krynicki.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

1.

Nie od wierszy zresztą się zaczęło. Ponad czterdzieści lat temu dostałem na urodziny pewną powieść. Nazwisko autora nic mi nie mówiło, nie słyszałem jeszcze ani o "pryszczatych", ani o "rewizjonistach". Książkę za to mam do dziś: zaczytaną, z grzbietem podklejonym przezroczystą taśmą. I z przyjemnością dowiedziałem się po latach, że jej entuzjastą był Jerzy Stempowski.

Mądra, zabawna, wzruszająca, a przy tym naszpikowana podtekstami, które rozszyfruje dopiero ktoś nieco starszy od dziesięciolatka, wspaniale opracowana graficznie przez Bohdana Butenkę - powieść Woroszylskiego "Cyryl, gdzie jesteś?" jest małym arcydziełem. Opowiadając o przygodach rodzeństwa, Lutka i Ludki, ich rodziców - profesora i stewardessy - oraz ich przyjaciół z Głównego Domu przy Głównej Ulicy w Głównym Mieście, wprowadza zarazem dziecięcego czytelnika w tajniki sztuki pisarskiej. Akcja toczy się w ciągu jednego dnia, symultanicznie prowadzone wątki wyodrębniono kolorem i krojem czcionki, autor-narrator, który co jakiś czas zabiera głos, komentuje nie tylko postępowanie bohaterów, ale i sam przebieg wydarzeń, czasem weń ingerując. Głębszy zaś sens powieściowej gry odsłoni się w finale...

2.

Dekadę później podczas wakacji znalazłem w księgarence we Władysławowie "Zagładę gatunków". Było już po Marcu i po Grudniu, Woroszylski był teraz dla mnie nie tylko autorem "Cyryla" - ale w jego wierszach znajdowałem ten sam żarliwy ton niezgody na obojętność wobec zła, który przebijał przez żartobliwą narrację tamtej powieści. Aluzje do współczesnych realiów stawały się bardziej oczywiste - najmocniej w wierszu "Państwa faszystowskie" - ważniejszy był jednak klimat całości, budowanie świata, który dawał oparcie i poczucie wspólnoty.

Bowiem bohaterowie "Zagłady gatunków" tworzą wspólnotę szczególną: tych, którzy się buntują i postępują wbrew rozsądkowi, ryzykując przegraną. Jak Abraham, Don Kichot, Rejtan (piękny wiersz dedykowany J. Z., czyli Jerzemu Zawieyskiemu). A także wspólnotę odmieńców, którzy nie potrafią wyrzec się swojej wizji (jak Kafka), marzeń ani wyobraźni. Nawet jeśli ich świat odchodzi; jak w wierszu "Filatelistyka", gdzie miejsce "chłopców zbierających przypadek migotliwy płat/oceanu wygiętą szyję/wyspy szczęście dźwięk/gardłowy dziwność okruch łami-/główki świata która każdemu/układała się inaczej" zajmuje "filatelistyka systemów zamkniętych", "filatelistyka totalna"...

3.

Błędem byłoby jednak traktować te wiersze jako prosty komentarz do czasów Peerelu. Umarłyby wtedy wraz z tamtą epoką - a przecież nadal żyją. Bo kryje się w nich więcej niż tylko doraźna aluzja. Pokazał to świetnie Marian Stala, pisząc w 1997 r., już po śmierci Woroszylskiego, o wierszu "Upór Marcina Lutra", powstałym po opublikowaniu "Zagłady gatunków", ale utrzymanym w podobnej poetyce.

Czytany w latach 70., monolog reformatora stającego w Wormacji przed dostojnikami Cesarstwa nasuwał oczywiste skojarzenia z intelektualistami zbuntowanymi przeciw martwej ideologii w imię własnej, indywidualnej prawdy. "Dzisiaj - zauważał Stala - wiersz Woroszylskiego brzmi pełniej niż przed laty. I bardziej zagadkowo... Znudzonym swobodą (pojmowaną jako życie bez reguł) przypomni, być może, iż budowanie wewnętrznej suwerenności jest przedsięwzięciem trudnym, angażującym całość duchowych i cielesnych sił jednostki. Tym, którzy zawsze pewni są swych racji, uzmysłowi, ile pychy i szaleństwa może kryć się w ich postawie... Innych może zachęcić do zastanowienia się nad tym, gdzie stoją, kim się stają, co pozostawią po sobie... To nie jest mało, jak na jeden wiersz napisany dawno temu".

4.

"Upór Marcina Lutra", podobnie jak inny sławny (i dziwnie dziś aktualny) wiersz Woroszylskiego z tamtych lat, zaczynający się od słów "Niemożliwi są ci panowie/inteligenci", przeczytałem w jego "Wyborze wierszy" z 1974 roku. Niedługo później spotkałem autora. Była zima 1977/78, od pół roku działał Studencki Komitet Solidarności; poetę zaprosiło do Krakowa duszpasterstwo u Norbertanek, związane z kręgiem ludzi SKS-u. Żywot tej efemerycznej instytucji dobiegał zresztą końca, a spotkania z obawy przed interwencją SB przeniesiono z salki katechetycznej do kościoła. Paradoks historii sprawił więc, że niegdysiejszego orędownika "nowej wiary" zobaczyłem po raz pierwszy, jak z nietajonym wzruszeniem czytał swoje teksty spod ołtarza...

Woroszylski współpracował wtedy z Komitetem Obrony Robotników i redagował kwartalnik "Zapis" - pierwsze wydawane poza cenzurą czasopismo literackie. W drugim jego numerze opublikował poemat "Jesteś" - napisany w początku 1977 roku, w lapidarnej i mocnej językowo formie próbujący nazwać doświadczenie tamtego czasu. Przefiltrowane przez biografię autora, stawało się zarazem uniwersalne. Pewnie dlatego ten poemat zrobił na mnie tak silne wrażenie. Jak wcześniej "Sztuczne oddychanie" Barańczaka, przepisałem go na maszynie, potem zaś pocięte kartki skleiłem w rodzaj książeczki. Kiedy w 1996 roku odwiedziłem ciężko chorego poetę, pokazałem mu ten amatorski samizdat sprzed lat. Pod dedykacją, którą mi wtedy wpisał, widnieje data 13 czerwca. Trzy miesiące później, 13 września 1996 roku Wiktor Woroszylski umarł.

5.

Wcześniej było wiele spotkań - w redakcji "Znaku" na Siennej, w redakcji "Tygodnika" na Wiślnej, w Warszawie. Także wiele listów i rozmów telefonicznych: o tekstach, które nam dawał, o literaturze, o polityce. I były wiersze. Do nich trzeba teraz wrócić.

"Wiersze 1954-1996" są tomem okazałym, liczą 350 stron, choć - jak pokazują daty zawarte w tytule - wydawca pominął pierwszą fazę twórczości Woroszylskiego, od zbioru z 1949 r. pod wyzywającym tytułem "Śmierci nie ma!" (to cytat z otwierającego książkę wiersza o zmarłym właśnie przodowniku pracy Wincentym Pstrowskim) po tom "Z rozmów 1955". Decyzję podyktowały niewątpliwie względy artystyczne, bowiem sam autor nigdy nie starał się udawać, że tamtych książek nie napisał. Jeszcze w 1992 r. w przygotowanym przez siebie wyborze przypomniał wiersz "Po śmierci przyjaciela", którym czterdzieści jeden lat wcześniej żegnał Tadeusza Borowskiego. Dodajmy, że większość wierszy z debiutanckiego zbioru pisał niespełna dwudziestolatek, który mając lat dwadzieścia osiem radykalnie zrewiduje swoje poglądy. Warto o tym pamiętać zwłaszcza dzisiaj, kiedy współcześni odpowiednicy ówczesnych "pryszczatych" zbliżają się na ogół do czterdziestki...

Ryszard Krynicki rozpoczyna więc od wierszy z wydanego w 1960 r. tomu "Wanderjahre". Pierwsze, powstałe w połowie lat 50., są zapisem wrażeń z podróży podczas kilkuletniego pobytu w ZSRR - do Azji Środkowej, na Kaukaz. Niekłamany zachwyt "gorącą, tajemniczą Azją" musi ustąpić pod naporem nowin. Bardziej przejmująca niż "lato kaukaskie, stubarwnej urody" okazuje się "szara szpalta w gazecie" z wiadomością o trzech gruzińskich poetach, ofiarach czystek, którym "imię zwrócono". "Cóż, że się sprzeniewierzę/poezji dźwięcznemu pięknu!/Wierny zostanę większej/sprawie: ludzkiemu tętnu" - pisał wtedy poeta.

Stanisław Barańczak widział w tej strofie pierwszą tak zdecydowaną próbę odgraniczenia nie tylko "prawdy" i "piękna", ale również "prawdy oficjalnej i utylitarnej" od "autentycznej i namacalnej". Ta ostatnia okazuje się wartością, do której "dotrzeć można tylko z bolesnym trudem i tylko dzięki doświadczeniu indywidualnemu". Czasem tak dramatycznemu, jak z kolejnego wiersza: "odłamki strzaskanego nieba/deptać bezradnie w obcym mieście". "Obce miasto" to ogarnięty powstaniem i zaatakowany przez wojska sowieckie Budapeszt. Rozliczenie z samym sobą przybiera kształt radykalny, jak w wierszu "Niedorzeczność": "Za oknem - coraz ciemniej./Moje niedopatrzenie./Moje niedoczekanie".

6.

Wiersze z lat 60. to jakby ustawianie na nowo głosu. Poeta, nieufny wobec języka, opowiada się za skrajną ascezą: w poemacie miłosnym "Twój powszedni morderca" (1962) rozbiera słowa na czynniki pierwsze, sięgając równocześnie po cytaty z Szekspira. Lepiej mówić głosem cudzym, ale prawdziwym, niż własnym - fałszywym... Tomy "Niezgoda na ukłon" (1964) i "Przygoda w Babilonie" (1969), w niemal połowie wypełniony tytułowym poematem - pokłosiem pobytu w Paryżu, wielogłosową rozprawą ze współczesną cywilizacją - świadczą, że Woroszylski odnalazł znów ton własny i niepowtarzalny. "Zagłada gatunków" i "Po zagładzie" są tego procesu ukoronowaniem.

W następnych jednak latach pojawia się u poety specyficzna dwoistość. Z jednej strony - oszczędność wyrazu, prostota, jak w cytowanym już poemacie "Jesteś" czy w "Lustrze", pisanym jesienią 1981 r., a opublikowanym latem 1982 r. w "Tygodniku Powszechnym", gdy autor znajdował się jeszcze w obozie internowania. Z drugiej - stylizacja, ostentacyjne odwoływanie się do tradycyjnych form, do wiersza rymowanego. I te tradycyjne formy stawały się emblematem swojego czasu. "Jeszcze szkła ostatnie drżą/Skończyło się balowanie/Panienki jak malowanie/Bieliznę na szarpie drą". "Bo wszystko w wolność się zamienia/gdy zniewolenia pełna miara:/ciężki dech ziemi krzyk kamienia/i ta zapluta lawa szara". W wierszach Woroszylskiego naprawdę poczuć można klimat schyłku lat 70., gdy nawrót uczuć patriotycznych - któż dzisiaj zaśpiewałby z tak szczerym jak wtedy przejęciem "Pieśń konfederatów" z "Księdza Marka" albo "Pierwszą Brygadę"? - mieszał się z klimatami nieco dekadenckimi i z niejasnym przeczuciem wielkiej zmiany.

7.

Podobna dwoistość trwa i w latach następnych. "Podsłuchaniec", jakby go nazwała Wisława Szymborska, otwierający "Dziennik internowania" ("zdałeś ten łom/no zdałem/ja nie zdałem/trzeba było zdać/co będę zdawał i brał/zdawał i brał"), stał się dla mnie poetyckim znakiem stanu wojennego mocniejszym niż niejedna szlachetna i patetyczna rymowanka - podobnie jak jeden z wierszy Artura Międzyrzeckiego z "Wojny nerwów" ("O spireo forsycjo/Jadą wozy z milicją/Gołąbek w oknie grucha"). Tak było i z innymi wierszami Woroszylskiego pisanymi w obozach w Jaworzu i Darłówku ("Starszy kapral Jan Maciejewski/trzymając się ziemi rozkraczonymi nogami/po raz ostatni pełni służbę przy moim ciele").

Kilka stron dalej znajdziemy kolejne przykłady szlachetnych stylizacji - wiersz "Kościół", dedykowany Krzysztofowi (Śliwińskiemu), i opublikowaną w 1984 r. w "Tygodniku" elegię na śmierć księdza Jerzego Popiełuszki ("O północy"). Dodać trzeba, że ta elegia, czytana w parę dni po wiadomości o zamordowaniu Księdza Jerzego, zapierała dech... Ale podsumowaniem lat 80. jest poemat "W poszukiwaniu utraconego ciepła". Znów ascetyczny językowo, drążący tajemnicę, jaką jest "Zagadkowy chłód/świata bez Boga". Z jasnym przesłaniem: "Nie wstydzić się ciepła/iść ku niemu/wyciągnąć rękę".

8.

"Spośród tylu rzeczy których nie wiemy/najdotkliwiej uwiera/że nigdy/nie wiemy czy to nie jest/ostatni raz". Wiersz rozpoczynający się tymi słowami opublikowany został w tomie "W poszukiwaniu utraconego ciepła" (1988). Potem, na życzenie autora, otwierał jego ostatnią za życia książkę. Temat odchodzenia, choroby, przygotowywania się na śmierć pojawiał się jednak u Woroszylskiego znacznie wcześniej. "Takie małe umieranie Takie trochę/odchodzenie ubieranie się w ten dystans/obieranie siebie z siebie tyle warstw" - to z wiersza powstałego w końcu lat 70. Dzielnica, w której poeta mieszka, staje się naprawdę bliska, bo zaludniły ją "duchy znajome albo znajome z widzenia". I jeszcze początek wiersza z tych samych lat: "Koledzy ze szpitalnej sali/bardzo mili/Ale już poumierali".

Przygotowany przez poetę tom "Z podróży, ze snu, z umierania" (1992) zamyka wiersz "Układanie książki z wierszami". Tytułowa czynność okazuje się tożsama z "układaniem życia z tego co było". I rodzi mnóstwo wątpliwości: "Tyle zbędnych słów Tyle/przejęzyczeń i natręctw/(...) Zgubiony rok/wiek/fotografia ciemności/echo milczenia". Godzeniu się z odejściem towarzyszy bowiem niepokój: "czy wszystko już pozbierałem//poukładałem//poukrywałem//czy skrawek mnie zapomniany na wierzchu/nie porazi kogoś/nagłym bólem i zgrozą". Niepokój - zwróćmy na to uwagę - o innych. Własne życie już się dopełniło. Trzeba tylko "Ułożyć książkę która już jest//Ułożyć życie które już przeszło".

Wiktor Woroszylski, "Wiersze 1954-1996". Wybrał Ryszard Krynicki. Kraków 2007, Wydawnictwo a5, drugi tom serii "Poezja żywa" pod patronatem Wisławy Szymborskiej. Tomem pierwszym serii były "Wiersze 1946-1996" Artura Międzyrzeckiego, wkrótce ukaże się tom trzeci, zawierający "Wiersze zebrane" Barbary Sadowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007