Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I chociaż w pierwszych wiekach chrześcijanie się przed tym wzdragali, to ostatecznie symbolem chrześcijan stał się wizerunek Chrystusa – Człowieka umęczonego na krzyżu. Pawłowe „Teraz raduję się, cierpiąc za was, i w moim ciele dopełniam braki cierpień Chrystusa za Jego Ciało, którym jest Kościół” (Kol 1, 24) oraz przekonanie, że krwawa ofiara i cierpienie Syna usatysfakcjonowały obrażonego grzechami ludzi Boga Ojca, zdają się twierdzenie o apoteozie bólu potwierdzać. Potwierdzać też zdają się je święci tacy jak włoska karmelitanka, mistyczka św. Maria Magdalena de Pazzi (1566–1607), której pragnienie „cierpieć, a nie umierać!” może przyprawić o zdumienie. Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) wyjaśniała to w ten sposób, że „każdy człowiek musi cierpieć i umierać, lecz jeśli jest żywą częścią Mistycznego Ciała, jego cierpienie i śmierć nabierają odkupieńczej mocy dzięki Boskości Tego, który jest jego głową. Oto – pisała – istotny powód, dla którego każdy święty tak pragnął cierpienia”.
To są wyjaśnienia z wysokiej, mistycznej półki. Dla ich dopełnienia przepiszę z artykułu naszego najlepszego tischnerologa Wojciecha Bonowicza, co o tym myślał nieodżałowany mistrz prostego wykładu rzeczy trudnych ks. Józef Tischner.
„Znana anegdota mówi o tym, że pewnego dnia ciężko chorego ks. Józefa Tischnera odwiedził Jarosław Gowin. Jakiś czas wcześniej rozmawiali dużo o cierpieniu. Podczas kolejnej wizyty Tischner – który już nie mógł mówić – podał Gowinowi karteczkę ze słowami: »Nie uszlachetnia«. (…) [Pytany o to wydarzenie] cytuję na ogół ostatni opublikowany tekst Tischnera, zatytułowany »Miłość«. Jest tam rozwinięcie uwagi przekazanej Gowinowi. »Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. (…) Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość«” (W. Bonowicz, „Mowa o cierpieniu”).
Jak można twierdzić, że chrześcijaństwo jest apoteozą bólu? Sam nasz Mistrz Jezus Chrystus wciąż uwalniał ludzi od cierpienia, uzdrawiał chorych nawet w dzień szabatu, uzdrowił odcięte przez św. Piotra ucho członka ekspedycji, która przyszła Go aresztować. Cudownie rozmnożył chleb i ryby, żeby ludzie nie cierpieli głodu. Znoszony przez Jezusa ból nie zabił miłości: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Poddany strasznym cierpieniom nie zajmował się sobą, ale z troską myślał o innych: niewiastach na drodze krzyżowej, Janie, Matce, Ojcu Niebieskim.
W rozmowie o bólu, którą publikujemy w tym „Tygodniku”, doktor Katarzyna Turzańska mówiąc o tym, że w medycynie ból mierzy się w skali od 0 do 10, przyznaje, że te miary bólu są względne, ponieważ „nie da się powiedzieć, że u dwóch osób takie samo jego natężenie daje identyczne objawy”. Kiedyś w szpitalu, w środku nocy, wezwałem dyżurną siostrę, żeby poprosić o coś na złagodzenie bólu, który trudno mi było wytrzymać. Kiedy pielęgniarka się zjawiła, zrobiło mi się wstyd. Przecież obok byli chorzy, którzy cierpieli znacznie bardziej. Na moje przepraszanie spokojnie odpowiedziała – a ja doskonale to po latach pamiętam – „przecież wiem, że MÓJ ból jest największym bólem wszechświata”. To nie była ironia, lecz życzliwe słowa, które uświadomiły mi, jak łatwo ból – co jest zrozumiałe – wydobywa ukryte w nas pokłady egocentryzmu, czy wręcz egoizmu.
„Nie uszlachetnia”… Właśnie dlatego składam niski pokłon tym, którzy zmiażdżeni bólem wychodzą poza wyznaczone nim granice, którzy mimo bólu myślą o innych, którzy serdecznie o innych się troszczą, innym współczują. Którzy nadal kochają. ©℗
CZYTAJ WIĘCEJ: Co piąty Polak cierpi na przewlekły ból. Wielu dlatego, że porzuciła ich służba zdrowia. A oni sami uwierzyli w nieśmiertelny stereotyp: „boli, bo musi” >>>