Nie rzucim stołówki

Co to jest nic? To jest pół litra na trzech – ten kawał poznawał w ramach inicjacji każdy świeżo przyjęty student filozofii.

09.03.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. domena publiczna
/ Fot. domena publiczna

Było to w epoce, gdy w pepinierze stołecznych elit (nie obowiązywała wówczas doktryna, iż dyplom ma być łatwiej dostępny niż prawo jazdy) brało się do ust ciepłą wódkę z gwinta. Trochę mi żal tamtego lumpeninteligenckiego sznytu, choć wódki, po prawdzie, do dziś nie polubiłem. Ale bez mała 30 lat po pierwszych ćwiczeniach z ontologii towarzyszy mi ciągle pytanie: co to jest nic?

Nic to jest 300 tysięcy podpisów poczytalnych obywateli, złożonych pod projektem ustawy. Mam tę przewagę nad publicystami, którzy zdążyli już wam przekazać w żołnierskim skrócie historię z odrzuceniem kolejnego oddolnego wniosku o korektę reformy oświatowej, że złożony gorączką przez trzy dni słuchałem transmisji obrad Sejmu, jak leci. Sam w domu (nawet koty mnie omijały szerokim łukiem), żeby odgonić majaki, potrzebowałem ludzkiego głosu – a kiedyś przez przypadek odkryłem, że przekaz z Wiejskiej jest lepszy od radia, bo nie ma reklam, jest bardziej monotonny, można odpaść i wrócić w dowolnym momencie.

Role były dawno rozdane i nawet inicjatorka ustawy mówiła do prawie pustej sali w tonie świadectwa, nie perswazji. Platforma akurat „sześciolatki” obrała za swój najświętszy totem (analogicznie jak PiS pomnik smoleński, koniecznie na Krakowskim Przedmieściu i ani metra w bok!); wystawiła więc zadufaną eksminister Hall, której zadowolenie z chaosu, jaki pozostawiła w publicznej oświacie, rośnie z każdym rokiem, od kiedy opuściła ten „mało sterowny transatlantyk” i przesiadła się do „motorówki” prywatnych szkół autorskich (jej własne słowa). Na koniec tuzin posłów PiS wygłosił luźno powiązane z ustawą akty strzeliste: gdyby zagrzmieli chóralnie „Rotę”, byłoby z pewnością krócej i równie nie na temat.

Sześciolatki tkwią w klinczu dwóch wykluczających się narracji i nie wydobędzie ich stamtąd prosty kucharz bez dyplomu. A ponieważ zwykłem na świat patrzeć przez dziurki w cedzaku, zmartwiła mnie inna ofiara arogancji władzy. Wraz z całym projektem do sejmowego śmietnika poszło zdanie: „szkoła ma obowiązek zorganizować stołówkę, a na wniosek rady rodziców także kuchnię”. Są to słowa – pozwólcie, że przez chwilę poględzę jak poseł – o kluczowej wadze dla przyszłości narodu.

Szkolne stołówki, siermiężne, wypełnione lekko stęchłym oparem starych ziemniaków i smażeniny, z niedającym się doczyścić linoleum i ceratą, której kratka już dawno zlała się w szarawy palimpsest – nie zamierzam ich idealizować. Karmiły przeważnie byle jak; ten, kto nigdy nie zaznał nad talerzem dylematu, co u licha w nim pływa: krupnik czy ogórkowa?, nic nie wie o naszym własnym środkowoeuropejskim umami. Padły jako pierwsze ofiarą totalnego zabudżetowania szkolnictwa; tam, gdzie liczą się tylko pieniądze, szybko zwalnia się kucharki i likwiduje uciążliwy kram z kuchnią. A dzieciom zamówi się w przetargu catering.

Straszne słowo. Owszem, w każdym mieście parę restauracji potrafi zrobić wyjazdowe posiłki, które budzą podziw dla przemyślności, z jaką udało się różne cuda przenieść, podgrzać i wydać w niesprzyjających warunkach. Ale w swojej masie ten sektor biznesu spożywczego to symbol degradacji, bólu brzucha i smutku. Wynika to z samej istoty przedsięwzięcia: nawet w stacjonarnej kuchni sporo energii idzie na sprawną organizację ruchu surowców i sprzętu. W cateringu, gdzie pracuje się na odległość, a zysk zależy od osiągnięcia efektu skali, kombinacje logistyczne, sztuczki związane z utrzymaniem świeżego wyglądu przy ciągłym podgrzewaniu itp., zajmują 99 proc. uwagi. Jak ktoś wydaje 20 tys. obiadów dziennie, to nie będzie dbał o warzywa z targu albo robił beszamelu na maśle (gęste sosy to najgorsza zaraza w cateringu – służą utrzymaniu ładnego wyglądu i soczystości tworów białkowo-skrobiowych, które oblepiają).

Przy stu obiadach robionych na miejscu dbałość o składniki i uczciwość receptur jest możliwa. Zwłaszcza jeśli są rodzice, którym się chce w jakąś więź ze stołówką zaangażować. Bo oto dotykamy drugiego, mniej zauważalnego niż zdrowotny, aspektu szkód, jakie wyrządza catering w szkole: dzieci nie mają kontaktu z żywymi ludźmi, którzy je karmią. Tracą następną okazję do oswojenia się z faktem, że za jedzeniem stoi ludzka praca, jedna z najbardziej godnych i podstawowych od zarania dziejów. Tak jak mleko w ich świecie powstaje w fabryce, od razu w kartonach, tak obiad kojarzy im się ze stertą styropianowych pojemników, które samochód przywozi z wytwórni. I tak przyszłe pokolenie konsumentów, impregnowane na cokolwiek, czego nie da się kupić, zamówić, zakontraktować w przetargu, dorasta w szczelnym świecie identycznych przegródek. Klopsik, ziemniaki, marchewka, różowa pigułka, niebieska pigułka. ©


Z powodu grypy dopadł mnie jadłowstręt, więc rodzina proponuje mi rzeczy o krągłym, delikatnym smaku, na tyle pożywne, by mały kęs wystarczył za śniadanie. Wczoraj dostałem neapolitańskie ciasto jaglane migliaccio, może i wam się przyda na rekonwalescencję. 400 ml mleka i 400 ml wody ogrzewamy prawie do wrzenia wraz ze skórką z cytryny i szczyptą soli. Wyjmujemy skórkę, dodajemy 30 g masła, roztapiamy i wsypujemy powoli 160 g kaszy jaglanej. Gotujemy, regularnie mieszając, aż kasza wchłonie cały płyn, odstawiamy. Ubijamy 3 duże jajka z 200 g cukru i odrobiną wanilii, wkręcamy łyżką 250 g ricotty i na końcu wystudzoną kaszkę. Pieczemy w tortownicy 24 cm przez ok. godzinę w 200 stopniach, aż się porządnie zrumieni. Najlepiej smakuje, gdy nasączymy je na talerzyku czymś wyrazistym, np. syropem z soku pomarańczowego i cukru, albo z masłem orzechowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2015