Wybieraj ogórkową

Jesteśmy dzieciom winni poczucie stałości i bezpieczeństwa, tym bardziej kiedy świat zewnętrzny nas samych tego pozbawia. Winni strawę ciepłą, otulającą, acz zwyczajną, solidarną i wspierającą.

14.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. dreamstime.com
/ Fot. dreamstime.com

Tylko co powiemy dzieciom? Spojrzeliśmy na siebie z moją lepszą połową ponad miską z obierkami, albowiem skrobaliśmy ziemniaki. Specjalnie przeniesiony do kuchni komputer nadawał prosto z Ameryki odgłosy darcia szat przez płatnych znawców lekkostrawnych prawd śniadaniowych. Po czym przemówił Ten-który-wszystko-popsuł, niezbornie i ciągiem luźno powiązanych fraz, z całą tą nieudawaną safandułowatością wujaszka na imieninach wygłaszającego czwarty toast.

Dużo było tych ziemniaków. Mieliśmy niebawem udać się na Południe po młode wino, zachodziła więc konieczność wyposażenia potomstwa w jedzenie, co by nie znalazło pretekstu, żeby przez trzy dni jeść mrożoną pizzę i zjełczałe sajgonki. Na kuchni już czekał ugotowany wieczorem smakowity wywar na krowim ogonie, z dużą ilością marchwi, pora, selera, białego pieprzu i lauru, bez tymianku jednak, bo w planie była ogórkowa. Kwaśny zaś ogórek i w ogóle wszystko, co kwaśne, tymianku nie lubi.

Gadał więc i gadał, właściwie niedługo, ale kwadranse tego ranka straszliwie się wlekły. Od tego biadolenia bliźnich na Facebooku i młotkowania we własnej głowie pesymistycznych scenariuszy powinienem był się raczej stopniowo zapadać w ziemię. Tymczasem kuchnia wypełniła się powoli zapachem tartych ogórków kiszonych, które zaraz rzuciłem na rozgrzane masło, i tak na tej patelni trochę się dusiły, emanując oparem czegoś tak bezwzględnie solidnego – tellurycznego, rzekłby religioznawca – że to dawało rozbujanej głowie solidne oparcie.

Nigdy mi nie przyszło do głowy sprawdzać w książkach, jak się robi ogórkową, takie rzeczy Polak albo nawet pół-Polak zna lepiej od katechizmu Bełzy – ale może powinienem się upewnić: wy też tak je dusicie na maśle? Zapach ogórkowej, snujący się po schodach aż do parteru, to naprawdę lek na największe nawet poczucie wyobcowania. Nasze przebudzone wkrótce latorośle mogły spokojniej wejść z nami w rozmowę o nielinearnym wykresie historii, tragicznych sprzecznościach demokracji w działaniu i niepewności jutra.

„Nie można pozwolić, by ingerencja polityki w nasze żywoty przytłoczyła codzienną egzystencję. Jeśli staramy się uwydatnić naszym dzieciom wymogi i potrzeby wspólnoty, życia, które się dalej toczy, codzienne przyjemności i wspólne przedsięwzięcia, to choć nie pokonamy dziejowych potworów, możemy mieć nadzieję pozostać sobą w ich obliczu (...) Posiadanie tragicznego poglądu na życie jest do pogodzenia z pozytywnym spojrzeniem na nasze powinności tu i teraz” – znalazłem później w „New Yorkerze” słowa Adama Gopnika, w tekście poświęconym właśnie zagadnieniu, co powiedzieć dzieciom. Gopnik to brzmi prawie jak Michnik, na tym jednak podobieństwa się kończą. Polski redaktor usiłował zmieniać świat, za to nowojorski go raczej opisywał. To autor wielu dziedzin i rejestrów zbyt wyjątkowy, żeby go sumować jednym zdaniem. Fakt, że przez 15 lat nie znalazł się u nas wydawca dla jego cudownej książki będącej opisem poznawania Francji, gdy był tam korespondentem, jest dla mnie jednym z pewniejszych dowodów, że nasza branża wydawnicza zasłużyła na to, żeby ją zamknąć na stałe i więcej nie wypuszczać z owego hangaru przy elektrowni na podkrakowskich peryferiach, gdzie ostatnio urządzono targi (tom „Paris to the Moon” kosztuje ledwie dziewięć dolarów, teraz po wyborze Trumpa dolar na pewno spadnie, taka przynajmniej korzyść, że można książki tanio kupić).

Jesteśmy dzieciom zatem winni poczucie stałości i bezpieczeństwa, tym bardziej kiedy świat zewnętrzny nas samych tego pozbawia. Winni strawę ciepłą, otulającą, acz zwyczajną, solidarną i wspierającą. Przecież sama przegrana kandydatka na do widzenia cytowała mojego patrona Listu do Galatów: „W czynieniu dobrze nie ustawajmy, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy”.

Skończywszy więc ogórkową, z czułością częściowo dedykowaną Gopnikowi i jego paryskim wspomnieniom, zacząłem smażyć tosty francuskie. Ich francuskość poniekąd jest mocno dyskusyjna, zapewne to sami Amerykanie je tak nazwali, ale duże kromki tostowego lub zwykłego chleba wymoczone pierw w mleku, potem w jajku i smażone obustronnie na bardzo wolnym ogniu są z pewnością dobrym antydepresantem. Większość przepisów każe je słodzić i posypać cynamonem, ja je wolę na lekko słono, z pieprzem czy nawet odrobinką harisy rozrobionej na talerzyku z mlekiem.

Francuska za to na pewno z pochodzenia jest inna kojąca zupa, będąca formalnym zaprzeczeniem ogórkowej – o ile nasza działa przez ziemisto-kwaśny zapach i szorstkość ogórkowych wiórków na podniebieniu, to ta z kolei pachnie prawie wcale, ale za to ma zachwycającą fakturę. Potage parmentier robi się, dusząc na oliwie posiekane pory, które podlewamy wywarem, najlepiej „bogatym”, mięsnym, a potem dodając ziemniaki (w proporcji ok. 1 do 3), kiedy wszystko zmięknie, miksujemy i dodajemy sporo słodkiej śmietany lub mleka – a na wydaniu jeszcze skrapiamy solidnie oliwą. Jest to trochę cięższa wersja zupy vichyssoise, już tu przeze mnie opowiedzianej w maju zeszłego roku, przy okazji wyborów, które też przegrał kandydat rzekomo nie do pobicia. ©℗

Mam taki jeden amerykański przepis kojarzący się z niespodzianką, który od dziś możemy nazywać „deserem zbaraniałego politologa”. Są to nadziewane muffinki: 250 g mąki mieszamy z 120 g cukru, łyżeczką cynamonu, 2 łyżeczkami proszku do pieczenia i pół łyżeczki sody. Jajko rozkłócamy z 80 ml oleju, 250 g jogurtu i filiżanką zimnej kawy. Do płynnych składników wsypujemy suche, krótko mieszamy tak, żeby się połączyły. Do papilotek (powinno starczyć na 11-12) wkładamy ciasto do połowy, na to kładziemy losowo albo kawałek czekolady, albo ziarenko kawy albo kawałek suszonego owocu. A jedną muffinkę nadziewamy czymś słonym – np. oliwką... Dokładamy resztę ciasta. Pieczemy w 180 stopniach, aż urosną i się zrumienią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016