Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bo polityk, kierując się „weberowską etyką odpowiedzialności”, poczuwa się do obowiązku sprzeciwu wobec wpuszczania do Polski uchodźców wyznania islamskiego. „Nie jestem od troszczenia się o zbawienie ludzkiej duszy. Jestem od tego, by dbać o interes mojego kraju” – mówi polityk i dodaje: „Pojawienie się w Polsce znaczącej grupy imigrantów islamskich zwiększa zagrożenie atakiem terrorystycznym”. Trudno nie uznać powagi argumentów polityka i trudno nie wzdragać się przed ich konkluzjami: zamknąć drzwi przed muzułmanami? Czyjąś religię, a nie powiązania z terroryzmem mamy traktować jako kryterium wpuszczania do Polski?
Być może polityk musi tak rozumować. Zresztą to politycy (Unii Europejskiej) wzięli w swoje ręce problem kilkumilionowej rzeszy imigrantów, problem polityczny, ekonomiczny, a nade wszystko ludzki, obywateli krajów rozdzieranych wojną, jak Syria (5 milionów emigrantów), ale i z krajów po prostu biednych i bez perspektyw, jak niektóre państwa Afryki. Do Europy ludzie emigrowali, emigrują i emigrować będą. Dla nich to często jedyna nadzieja, a dla nas – powiedzmy to jasno – potrzeba. Demografowie ostrzegają, że bez imigrantów nie sprostamy wyzwaniom przyszłości.
Czytaj także:
Jarosław Gowin: "Nie pomogę wszystkim". Rozmawia Paweł Reszka
„Rozprowadzenie” dziesiątków tysięcy uciekinierów w taki sposób, by odciążyć kraje z południa UE, które w takiej liczbie przyjmują ich z Afryki i Bliskiego Wschodu, organizowanie życia imigrantów, przygotowywanie ustaw, które ułatwią im funkcjonowanie itd., to wszystko jest w rękach polityków. Nie sądzę, by dopisano do kwestionariusza referendum pytania o imigrantów i ich status w Polsce. Na podstawie internetowych wpisów można by sądzić, że wynik takiego referendum okazałby się manifestacją naszej ksenofobii. Te wpisy zdumiewają w społeczeństwie, którego emigranci w latach 70. i 80. w wielu krajach byli życzliwie przyjmowani, które się oburza na restrykcje stosowane wobec nas przez Stany Zjednoczone, w którym (jak przeczytałem w „News- weeeku”) tylko 17 na 100 dorosłych obywateli nie rozważa emigracji. Może jednak z tą ksenofobią nie jest tak źle. Badania CBOS pokazują, że na pytanie, „czy Polska powinna przyjmować imigrantów?”, trzy czwarte respondentów odpowiedziało twierdząco, a tylko 15 proc. negatywnie.
Sądzę, że dziś pytanie „czy?” nie jest aktualne. Imigranci u nas są i ich liczba będzie rosła. Pytanie, nad którym musimy się zastanawiać, brzmi „jak?”. To pytanie dotyczy wszystkiego, co wiąże się z ułatwianiem imigrantom integracji. Czy ludziom z kompletnie innej kultury roczna opieka wystarczy na opanowanie języka i zorganizowanie sobie życia w naszym kraju?
W trudnym okresie uczenia się obecności imigrantów wielką rolę może odegrać Kościół, rozumiany jako wspólnota duchownych i wiernych. Kard. Antonio Maria Vegliò, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących, wypowiedział się z uznaniem o zaangażowaniu Europy („chyba po raz pierwszy”) w sprawę rozwiązania problemu emigrantów. Tymczasem – stwierdził – „mówi się o śmiesznych wręcz liczbach, które w żadnej mierze nie odpowiadają realnej rzeszy uchodźców, docierających na nasz kontynent. Zdajemy sobie sprawę, że podjęte decyzje są niewystarczające”. Wspomniał o losie emigrantów, którzy czekają na dotyczące ich losu decyzje państw UE: „gdzie będą mieszkać, z czego będą żyć?”. „Po pierwsze więc szacunek dla tych ludzi – powiedział kardynał – a po drugie konkretna pomoc dla krajów, z których uciekają, i jeszcze coś, o czym nie chcemy pamiętać: ograniczenie sprzedaży broni być może mogłoby zapobiec którejś z 52 wojen toczących się obecnie na świecie”.
Teraz zatem, jak sądzę, można się spodziewać rozwoju naszych kościelnych struktur dla opieki nad imigrantami. Nigdy dosyć na tym polu współpracy państwa i Kościoła. Nigdy dosyć. ©℗