Islam i przemoc

Jeśli pozwolimy zamkniętym wspólnotom na utrzymanie prymatu więzów krwi nad obywatelskością, to katastrofa będzie kwestią czasu.

07.12.2015

Czyta się kilka minut

Prof. Aziz al-Azmeh, Warszawa, listopad 2015 r. / Fot. Wojciech Grzędziński dla „TP”
Prof. Aziz al-Azmeh, Warszawa, listopad 2015 r. / Fot. Wojciech Grzędziński dla „TP”

DARIUSZ ROSIAK: Skąd się bierze przemoc w islamie?

AZIZ AL-AZMEH: Przemoc wyrastająca z religii nie dotyczy wyłącznie islamu. Wszystkie Kościoły chrześcijańskie zapisały w swojej historii akty przemocy na ogromną skalę. I to popełniane zarówno w swoich społecznościach, jak i na zewnątrz. Dlatego nie wydaje mi się, że tak sformułowane pytanie jest właściwe. Jeśli spyta mnie pan, co w konkretnych okolicznościach, w których znaleźliśmy się obecnie, prowadzi ludzi do dokonywania aktów przemocy w imię religii, to inna sprawa.

Oczywiście można patrzeć na historię chrześcijaństwa, zwłaszcza od IV wieku, kiedy stało się religią państwową, jako historię religijnej przemocy, choć takie redukowanie roli tej religii byłoby niemądre. Istotnie, przemoc występuje we wszystkich religiach, również tych uznawanych potocznie za pokojowe, jak buddyzm. Jednak niektórzy badacze islamu zwracają uwagę, że przemoc jest jego integralną częścią, że nie ma islamu bez przemocy, bez nawracania niewiernych, nie ma islamu bez ideału religijnego wojownika, jakim był Mahomet. Tymczasem chrześcijaństwo nie zawiera w sobie nakazu przemocy wobec innowierców. Rewolucja Jezusa polegała na tym, że zachęcał ludzi do miłości nieprzyjaciół, a nie do zabijania ich, tak jak to czyniono przed nim. Czy zatem mylą się ci, którzy uznają przemoc za nieodłączną część islamu?

Mylą się i nie mylą. Mylą się, bo błędem jest określanie istoty religii na podstawie fragmentów tekstu, w tym wypadku Koranu. Teksty pomagają wyznawcom danej religii znaleźć podstawę do konkretnych działań, czy to dotyczących kultu, czy zachowań indywidualnych i społecznych. Jednak mają ograniczone znaczenie dla zrozumienia, czym jest dana religia. W Koranie znajdzie pan fragmenty pełne przemocy i inne, sławiące pokój. Tak jest ze wszystkimi świętymi księgami. Można je czytać, jak się chce, i uzyskać w nich usprawiedliwienie niemal każdej postawy. W historii każdej religii na konkretnym etapie, w konkretnym miejscu, różne części tekstu religijnego uzyskują aktualność i stają się podstawą działań jakiejś grupy ludzi. Inne części tekstu stają się dla niej nieistotne.

Tak zapewne jest, choć wydaje mi się, iż trudno byłoby dowieść, że Nowy Testament głosi w którymkolwiek miejscu pochwałę przemocy.

Tak, ale chrześcijaństwo opiera się na dwóch świętych księgach. W Starym Testamencie mamy opisy najbardziej skrajnych przejawów przemocy, występuje w nim postać niesamowicie okrutnego i mściwego Boga. W Koranie również występuje to mściwe i okrutne bóstwo, ale w wersji znacznie łagodniejszej. Dlatego zwracam uwagę na niebezpieczeństwo, jakie wiąże się z opisywaniem historii ludzi na podstawie fragmentów tekstów religijnych. Te teksty są bardzo skomplikowane, a moim zdaniem teksty nie tworzą historii. Historię tworzą siły społeczne, polityczne, jednostki i grupy ludzi, które potem w oparciu o te teksty usprawiedliwiają dane zachowanie.


CZYTAJ TAKŻE:

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Choć pocałował Koran, Jan Paweł II został ogłoszony błogosławionym, potem świętym.

Arabowie: cywilizacja w kryzysie. Na liście państw z największą populacją muzułmanów cztery pierwsze miejsca zajmują kraje niearabskie.

Europa: anatomia dżihadysty. Dokładnych danych brak – szacuje się jednak, że walczyć w szeregach IS wyjechało z Europy od 6 tys. do nawet 50 tys. młodych muzułmanów. czytaj więcej

Polska: muzułmanów mało. Największą grupą wyznawców islamu w naszym kraju byli – aż do lat 80. XX w. – Tatarzy. Ich najstarsze, wojskowe osadnictwo na Litwie datuje się na okres panowania księcia Witolda pod koniec XIV w.


Co nas prowadzi do sytuacji, w której się teraz znajdujemy. Jak określiłby Pan specyficzne cechy obecnej przemocy wyrastającej z islamu?

Mówmy konkretnie o tzw. Państwie Islamskim (IS). Jest to – wbrew przyjętej nazwie – podmiot niepaństwowy, który jednak próbuje rozbić monopol państw na przemoc i w ten sposób przekształcić się samodzielnie w państwo. Wszystkie tego typu ruchy mają model biznesowy. Mają go kongijskie milicje kontrolujące kopalnie, kartele narkotykowe w Kolumbii i Meksyku, mafie kontrolujące produkcję opium w Złotym Trójkącie w Azji Południowo-Wschodniej. To są grupy biznesowe oparte na czerpaniu bogactwa z wydobycia surowców, albo produkcji kontrolowanej przy pomocy siły. Bez sukcesu tego modelu nie byłoby Państwa Islamskiego. To po pierwsze. Po drugie, jest to organizacja międzynarodowa utrzymująca sieć powiązań – niekoniecznie fizycznych, czasem wirtualnych. Te wspólnoty są aktywizowane zależnie od potrzeb i możliwości organizacji.

Państwo Islamskie funkcjonuje na dwóch poziomach. Pierwszy to wyznawcy – ludzie, którzy wykazują silne ideologiczne oddanie dla sprawy. Reszta to oportuniści, którzy przyłączają się z różnych powodów. Np. wielu młodych ludzi z Zachodu jedzie walczyć do Syrii, bo chcą przeżyć przygodę. Niektórzy z nich stają się religijni, że tak powiem, „przy robocie”...

To chyba bardzo ważna uwaga. Francuski badacz islamu Olivier Roy podkreśla, że około jednej czwartej dżihadystów, którzy wyjeżdżają z Europy do kalifatu, to świeżo nawróceni. Innymi słowy nie dlatego jadą zabijać niewiernych, że są muzułmanami, tylko stają się muzułmanami, po to, by móc zabijać.

Oczywiście. Z podparyskiego blokowiska, w którym żyją bez perspektyw, wyjeżdżają w miejsce, gdzie nagle mają dostęp do pieniędzy i kobiet, zdobywają prestiż, zostają bohaterami, a jeśli zginą, idą prosto do nieba. Cóż za ekscytująca propozycja! Oprócz nich są oczywiście przekonani do sprawy wyznawcy, produkt bardzo specyficznej edukacji religijnej, indoktrynacji trwającej od wielu lat w niektórych meczetach i instytucjach religijnych w Europie Zachodniej. I są jeszcze pozostałości armii irackiej, funkcjonariusze reżimu partii Baas, byli żołnierze Saddama bardzo aktywni na najwyższych szczeblach Państwa Islamskiego.

Mówi Pan o modelu biznesowym, o sieciowych powiązaniach członków IS. A co z modelem społecznym tej organizacji? Wspomniał Pan, że to jest twór niepaństwowy. Ale IS w wielu dziedzinach wypełnia funkcje państwa.

O tak, oczywiście. Model społeczny Państwa Islamskiego opiera się na kilku założeniach. Po pierwsze chodzi o włączenie w skład państwa całej ludności, która pozostała na terenie kontrolowanym przez IS. Tych ludzi jest niewiele, ale mają oni dać podstawę społeczeństwu przekształconemu na nową modłę według zasad ideologicznych organizacji. To ma być resocjalizacja dokonana, jeśli to niezbędne, przy pomocy siły.

Rewolucja kulturalna podobnie jak w Kambodży?

Coś w tym rodzaju. W trakcie tej rewolucji zmienia się kontekst, w jakim funkcjonuje człowiek. Ma zostać odsunięty od znanych mu wcześniej wartości i zachowań społecznych, i przeniesiony w świat utopii religijnej, którą chce realizować Państwo Islamskie.

Warto zauważyć, że ludzie, którzy podporządkowali się tej wizji, dostają coś w zamian od Państwa Islamskiego. Na przykład ochronę przed szyitami.

Szerzej nawet – ochronę przed brakiem stabilizacji. IS zaspokaja ich podstawowe potrzeby, mężczyźni mogą pracować, kobiety wychowują dzieci, istnieje system opieki społecznej, wymiar sprawiedliwości, siły bezpieczeństwa. Nie zapominajmy przy tym, że to jest całkiem świeży twór, istnieje rok, może półtora. Na terenach, które kontrolują, fundamentaliści stworzyli coś w rodzaju stabilności, ale jest to bardzo chwiejna sytuacja.

Czy IS ma wsparcie u ludzi, którzy żyją na tym terenie?

Z tego, co wiem, nie. Ludzie wchodzą w coś w rodzaju pragmatycznej kolaboracji. Zresztą w Syrii zawsze tak było. Ludzie godzili się na podległość i współpracę w zamian za usługi społeczne świadczone przez władzę. Z tym że IS naprawdę chce narzucić nowy porządek, nowe reguły zachowania, nowe zasady podległości. Najpierw łagodnie, a potem coraz bardziej agresywnie. Początkowo ludzie, którzy nie godzą się na nowe porządki, są zostawieni w spokoju, ale po kilku miesiącach funkcjonariusze IS żądają pełnego podporządkowania się. To jest wzór stosowany na tych terenach od początku istnienia Państwa Islamskiego.

Z rozmów, które prowadziłem z uchodźcami z Państwa Islamskiego, zwłaszcza z chrześcijanami, wynika, że mają oni wielki żal do swoich muzułmańskich sąsiadów. Oskarżają ich o świadome poparcie IS. Mówią: oni nas zdradzili, są częścią Państwa Islamskiego. Czy przesadzają?

Nie przesadzają. Tylko ja tego nie nazywam poparciem, ale pragmatyczną kolaboracją, która niekoniecznie polega na wsparciu ideologicznym władzy.

Czy w oparciu o ten model może powstać stabilne państwo i społeczeństwo?

Wątpię. Przede wszystkim ze względu na zagrożenia zewnętrzne. Moim zdaniem IS będzie tracić kontrolę nad swoimi terenami pod presją militarną z zewnątrz, a warunki życia ludności będą coraz trudniejsze. Mam wrażenie, że to długo nie potrwa. Jednak jeśli pojawiłaby się szansa na jakąś formę ugody z rządem syryjskim, w ramach której władze zostawiłyby tereny ogarnięte walkami komukolwiek, kto potrafi nad nimi zapanować, Państwo Islamskie mogłoby przetrwać jeszcze jakiś czas. Pod warunkiem, że ograniczy swoją aktywność wyłącznie do tych terenów.

Czyli jest Pan w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której część Syrii i nawet Iraku kontroluje legalny rząd, a resztę Państwo Islamskie powstrzymywane przez siły zewnętrzne – ONZ, USA, Rosję, państwa europejskie?

Mogę to sobie wyobrazić, ale wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne. Znacznie bardziej prawdopodobne jest pokonanie IS i odbicie kontrolowanych przez nie terenów.

Do jakiego stopnia jest to wojna religijna, wewnątrzmuzułmańska?

Istnienie sekt religijnych jest faktem, ale po to, by jakaś sekta mogła stać się realną siłą polityczną czy militarną, potrzebne jest zaistnienie odpowiednich warunków. Państwo Islamskie wyrosło na pęknięciach powstałych na Bliskim Wschodzie w ciągu ostatnich dziesięciu, piętnastu lat.

Czynnikiem kluczowym była inwazja na Irak w 2003 r. To wszystko zaczęło się od tej amerykańskiej interwencji i Paula Bremera, który postanowił przekształcić iracką politykę w myśl amerykańskiego rozumienia wielokulturowości. Czyli przy założeniu, że odrębne wspólnoty powinny zachować pewien rodzaj autonomii, bo pojęcie społeczności jest ważniejsze niż pojęcie obywatelskości, krew jest ważniejsza niż bycie obywatelem państwa. To jest amerykańskie rozumienie wspólnoty i chciano je wprowadzić w Iraku metodami inżynierii społecznej i politycznej. Dodajmy, że Bremer działał przy wsparciu irakijskiej diaspory w USA, która dopiero w latach 80. zaczęła odkrywać, że istnieje coś takiego jak Kurdowie, albo sunnici, albo szyici. Wcześniej te pojęcia nic dla nich nie znaczyły.

Porozmawiajmy o Europie, zaczynając od Polski. Jeszcze kilka miesięcy temu 99 procent Polaków nie miało zdania na temat uchodźców. Nikt się nimi nie interesował, podobnie zresztą jak wszędzie indziej w Europie, może poza Grecją i Włochami. 

To teraz mają zdanie.

Mają, ze względu na polityków i politykę. Co Pan myśli obserwując takie kraje jak Polska, ale również takie kraje jak Niemcy, których kanclerz mówi do uchodźców: „Przybywajcie, chętnie was przyjmiemy”. A po kilku tygodniach okazuje się, że nie tylko Niemcy, ale cała Europa ogarnięta jest politycznym chaosem w związku z napływem ludzi, którego nikt nie kontroluje.

Musimy zacząć od innej, kluczowej kwetii. Dla partii prawicowych z Europy Środkowej i Wschodniej okres od 1945 do 1989 r. nie istniał. Należało go wymazać z pamięci, a teraz powinno się znaleźć łącznik z własną historią sprzed okresu komunizmu. To jest nieco absurdalne, ale tak to widzi część prawicowych polityków w waszej części Europy. Takie podejście rodzi nie tylko prowincjonalizm, ale również niechęć do włączenia się do tego, czym stała się Europa od 1945 r. Europa przeszła niesamowite zmiany i odrzucanie tych zmian oraz wyznawanie przekonania, że Grupa Wyszehradzka może przekształcić Europę na swój obraz, to nie tylko fantasmagoria, ale też objaw wstecznictwa w myśleniu.

A może jest to znacznie prostsze, niż Pan sugeruje? Może ludzie niepokoją się nadejściem nieznanego? Polska od 1945 r. jest praktycznie jednonarodowa i jednowyznaniowa. I to raczej nie ze swojej winy. To chyba naturalne, że ludzie reagują niepokojem, gdy słyszą, że do Europy docierają setki tysięcy obcych, których nie rozumieją. Nie mogą ich rozumieć, bo ich nie znają.

Ja nie lekceważę tego niepokoju, jest przecież zrozumiały. Mówiłem tylko o tym, jak wykorzystują go politycy, jak grają na strachu. Zresztą ten strach jest spowodowany niezwykle spektakularnymi przejawami przemocy. Ona jest absolutnie przerażająca. Nie tylko zresztą dla Polaków. Ona jest przerażająca również dla Arabów. Żaden naród nie jest gotowy do zmierzenia się z tak niezwykłymi przejawami przemocy, jakiej świadkami jesteśmy obecnie. Zabijanie stało się fotogeniczne, ale i banalne – stąd licytacja na brutalność.

Myśli Pan, że to jest przełom w tej dziedzinie? Że jesteśmy świadkami narodzin nowego zjawiska zbanalizowanej przemocy?

Tak mi się wydaje. Nowa jest akceptacja dla aktów przemocy w pewnej grupie ludzi oraz dla oglądania tych aktów w jeszcze szerszej grupie. Przemoc została przeniesiona na inny poziom, stworzono nową estetykę. Nie chodzi tylko o biegłość medialną, którą dysponuje IS, ale o, że tak powiem, dogłębność fizyczną tego przekazu: podcinanie gardeł, palenie żywcem, te wszystkie okropieństwa, o których wiemy. Przemoc uzyskuje rangę doświadczenia estetycznego, które, nawiasem mówiąc, staje się doskonałym instrumentem rekrutacji nowych członków IS. Przemoc ma nie tylko terroryzować innych, ale też fascynować nowych adeptów walki. Wiemy, że skrajne grupy używają różnych estetyk do przyciągania nowych rekrutów. Grupy neonazistowskie używają ostrej muzyki rockowej. Państwo Islamskie używa filmów wideo epatujących przemocą.

A co z Europą Zachodnią? Jak ona reaguje na ten wielowątkowy kryzys?

Tu też jest strach potęgowany przez polityków. Tylko że Europa Zachodnia przeżywa to doświadczenie od lat 50. Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania, Szwajcaria, Szwecja wiedzą, czym jest imigracja. I nie chodzi tylko o imigrację z krajów muzułmańskich. Przecież migrowali Jugosłowianie, Włosi, Hiszpanie, Polacy. Jednak słabością zwłaszcza krajów protestanckich jest fakt, że większość tych uchodźców lądowała w gettach. Przekaz był następujący: zachowaj własną tradycję i religię, nie musisz się integrować, możesz mieszkać w oddzielnych częściach miasta.

Państwa zachodnie z reguły traktują imigrantów jako segmenty społeczne oddzielone od głównego nurtu życia. W Niemczech mieliśmy Turków, we Francji Algierczyków, Marokańczyków, w Anglii Pakistańczyków, Hindusów, Arabów, Jemeńczyków, ale, co ciekawe, oni wszyscy stali się niedawno częściami składowymi jednego pojęcia: „muzułmanie”, którego nie używano w tym sensie jeszcze 25 lat temu. To wywołuje ciekawy skutek: mianowicie wzmacnia wśród tych ludzi przekonanie, że religia to czynnik, który jest w stanie obronić człowieka przed nieszczęściem czy dyskryminacją.

W praktyce takie podejście zaowocowało szczodrze wspieranymi – głównie przez Arabię Saudyjską – instytucjami religijnymi w Europie Zachodniej. Teraz znaczna część Zachodu pokryta została budowanymi przez Saudyjczyków meczetami, uniwersytetami, szkołami, domami pomocy, instytucjami filantropijnymi. W rezultacie Saudyjczykom udało się wyprodukować zupełnie nowy typ islamu wahabickiego, który w Iraku, Syrii, Libii, Egipcie był kompletnie nieznany. On rozrastał się w Europie Zachodniej dzięki tej sieci powiązań edukacyjnych i kulturowych, o której mówiłem.

Dodajmy jeszcze, że dwie rzeczy, które sprawiają, iż integracja imigrantów może się powieść – czyli edukacja i rynek pracy w Europie Zachodniej – przeżywają kryzys. Realnie nie działają.

Pierwsze pokolenie przyjechało tu do pracy. Pracowali, integrowali się. Ale ich dzieci, a zwłaszcza wnuki szły do szkoły francuskiej czy niemieckiej, nie identyfikując się z nią jednak. Potem znikło dla nich miejsce na rynku pracy. Segmentacja ekonomiczna i zatrudnieniowa przyczyniła się do fiaska procesu integracji. Zwłaszcza w warunkach neoliberalizmu było to bardzo trudne.

Nie jestem pewien, czy należy to wiązać tak silnie z neoliberalizmem. W socjalistycznej Francji lat 80. również płonęły przedmieścia.

Tak, ale to nie miało wtedy związku z religią.

Teraz też nie ma. Większość podpalaczy nie mówi słowa po arabsku ani nie chodzi do meczetu. On nie recytują Koranu, tylko wykonują rap.

Tak, oczywiście, ale moim zdaniem te problemy pogłębiły się na skutek nierówności wywołanych neoliberalną polityką gospodarczą.

Co będzie z tym milionem ludzi, którzy teraz wjeżdżają do Europy? Przecież Europa nie ma im nic do zaoferowania. Czy nie fundujemy sobie rewolucji społecznej, która wybuchnie za kilka lat? Nie myślę tu o mitycznych terrorystach, którzy przenikają na kontynent przebrani za uchodźców, tylko o prawdziwych uchodźcach, którzy za kilka lat zmienią się w armię sfrustrowanych bezrobotnych wyrwanych z korzeniami z własnej ziemi i przesadzonych w środowisko, którego nie lubią, nie rozumieją i które realnie ich nie chce.

Zgadzam się. To zagrożenie istnieje. Jeśli Niemcy nie przemyślą na nowo mechanizmów integracji, z pewnością dojdzie do niepokojów społecznych w Europie. Z drugiej strony w związku z kryzysem demograficznym Europa potrzebuje nowych ludzi. Oni mogą pomóc Europie, ale tylko jeśli dojdzie do prawdziwej, znaczącej integracji tych ludzi przez właściwą edukację i zapewnienie im dostępu do rynku pracy. Należy również odejść od czynienia na ich rzecz tak zwanych koncesji kulturowych: nie może być zwolnień z WF dla muzułmańskich dziewczynek, zero tolerancji dla łamania prawa pod płaszczykiem poszanowania tradycji religijnej, dla wymuszonych małżeństw, nieszanowania praw kobiet. Nie wolno akceptować nauki nienawiści w niektórych meczetach i szkołach islamskich.

Czasem nie umiemy w Europie powiedzieć jasno tego, co musi zostać powiedziane. Jeśli pozwolimy zamkniętym wspólnotom na utrzymanie prymatu więzów krwi nad obywatelskością, to katastrofa będzie tylko kwestią czasu. ©

PROF. AZIZ AL-AZMEH (ur. w 1947 r. w Damaszku) jest profesorem na Central European University w Budapeszcie. Wykłada historię i kulturę krajów arabskich na kilku uczelniach w Europie i Stanach Zjednoczonych. W Polsce był gościem I Sympozjum Kołakowskiego w Warszawie, organizowanego przez „Res Publicę Nową” przy współpracy z Instytutem Nauk o Człowieku w Wiedniu, Uniwersytetem Warszawskim oraz Uniwersytetem Oksfordzkim.

DARIUSZ ROSIAK opublikował właśnie książkę pt. „Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan”. Laureat tegorocznej nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2015