Nie ma komu kopać rowów

Przez lata w Polsce woda była traktowana jak zło konieczne. Teraz zaczyna jej brakować. Widać to zwłaszcza w górach.

09.03.2020

Czyta się kilka minut

Adam Ulbrych, Milówka, marzec 2019 r. / GRAŻYNA MAKARA
Adam Ulbrych, Milówka, marzec 2019 r. / GRAŻYNA MAKARA

9 czerwca 2019 r. Krzysztof Jażdżyk, prezydent Skierniewic, zwołał sztab kryzysowy. W mieście zabrakło wody. Jacek Pełka, prezes miejskiej spółki wodociągowej, tłumaczył wtedy, że przyczyną jest rosnące z roku na rok o około 5 proc. zużycie, a czerwiec jest miesiącem krytycznym. To wtedy zaczyna się podlewanie plantacji truskawek, borówek, a także przydomowych ogródków. Pełka mówił, że powinniśmy zaakceptować konsekwencje zmian klimatycznych i „zacząć się przyzwyczajać, że woda to dobro luksusowe”.

23 lipca 2019 r. stan Wisły przy bulwarach w Warszawie wynosi 42 centymetry.

22 stycznia 2020 r. Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie publikuje niepokojące dane na temat wilgotności gleby. Ciepła, sucha i bezśnieżna zima uniemożliwia odbudowę wilgoci. Na obszarze sześciu województw „dane wskazują na bardzo intensywną suszę atmosferyczną i rolniczą”.

Te województwa to: zachodniopomorskie, pomorskie, kujawsko-pomorskie, warmińsko-mazurskie, łódzkie i wielkopolskie. Ale problem nie ogranicza się tylko do nich. 6 lutego w wywiadzie dla TVN24 wicedyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego przyznaje, że poziom wód gruntowych jest nawet o 50 cm niższy od normy. Biorąc pod uwagę rozległość biebrzańskich bagien i torfowisk (jednego z największych naturalnych zbiorników retencyjnych w kraju), brakuje nam milionów metrów sześciennych wody. Susza zimowa może oznaczać suszę letnią, za którą zapłaci przyroda, rolnicy i my wszyscy, robiąc codzienne zakupy.

Suszę zimą nie jest tak łatwo zobaczyć. Nie ma przecież spalonych słońcem pól, wyschniętych rzek, upałów. Można za to spojrzeć z góry na powierzchnię pokrywy śnieżnej. Bez niej wilgoć nie odkłada się w glebie. Według danych PAN na przełomie stycznia i lutego śniegiem było pokryte poniżej 10 proc. obszaru Polski. Średnia z poprzednich lat przekracza 70 proc. Obecnie pokrywa śnieżna oscyluje wokół 1 proc. Śniegu po prostu w tym roku nie ma.

By zobaczyć suszę, warto pojechać w góry. Większość rzek w Polsce to te o reżimie śnieżnym – dużą część wody biorą z wiosennych roztopów. Nie ma roztopów, będzie susza.

Adama Ulbrycha walka o wodę

W Milówce, w Beskidzie Żywieckim spotykam się z ekologiem i aktywistą Adamem Ulbrychem. Zbocza, które powinny tonąć w śniegu, są ledwie przyprószone.

– Zmieniamy się z kraju bagiennego w stepowy – mówi Ulbrych. – Nawet tutaj w górach mamy problem z wysychającymi studniami. Dlaczego? Na to nie ma jednej prostej odpowiedzi. W przyrodzie nigdy nie ma prostych odpowiedzi.

Ulbrych przyjechał do Milówki dwa lata temu, ale odpowiedzi zbiera od lat. Najpierw w Niemczech, gdzie przez 20 lat współpracował z ekologami i naukowcami. Później pod Wołczynem (woj. opolskie), gdzie założył użytek ekologiczny Rozalia. – Odtworzyłem tam zbiornik wodny o powierzchni dwóch hektarów, dookoła były łąki i lasy łęgowe.

W 2014 r. Ulbrych wraz z innymi mieszkańcami zaczęli protestować przeciw nielegalnej wycince drzew w gminie Wołczyn. – Setki dębów wycięto, by zwiększyć powierzchnię upraw. Zaorano tam i osuszono mokradła porośnięte drzewami. Dęby rosły na starej grobli, którą zbudowano dwieście lat temu jako suchy zbiornik retencyjny. Dziś nie ma tam ani drzew, ani grobli, są pola uprawne i wnioski o odszkodowania dla rolników za straty spowodowane suszą – mówi ekolog.

Świadkowie wycinki byli zastraszani, Ulbrych dostawał SMS-y z pogróżkami. 6 listopada podpalono mu dom. Pięć lat później Michał A., właściciel fabryki mebli, został skazany na sześć lat bezwzględnego więzienia za zlecenie podpaleń (ogień podłożono też kilkukrotnie w okolicznym gospodarstwie). Ekolog nie czekał na wyrok w Rozalii. Wyprowadził się do Milówki i następne projekty będzie realizował tutaj, w Beskidzie: – Po wszystkim, przez co przeszedłem, chcę zająć się edukacją. Najmłodszym dzieciom trzeba tłumaczyć, czym jest woda, jak działa przyroda. Inaczej nic nie zmienimy.

Na spotkanie przychodzi z wydrukowaną ustawą Prawo wodne z lipca 2017 r. O tym dokumencie będziemy jeszcze rozmawiać, na razie idziemy na spacer nad rzekę.

Premier modli się o deszcz

Ze strony Wód Polskich: „Susza jest zjawiskiem bardzo złożonym i walka z jej skutkami nie może opierać się wyłącznie na jednym rozwiązaniu. Tu potrzeba działań na wielu płaszczyznach”.

Podobnie jak rozwiązania, historia polskiej suszy jest złożona i wieloetapowa. Etap pierwszy to czasy PRL i era wielkich inwestycji hydrotechnicznych i osuszania. Większość największych zbiorników retencyjnych w Polsce pochodzi z tego okresu: Solina, Włocławek, Nysa, Jeziorsko. Bagna i mokradła były osuszane, żeby można było wjechać na nie ciężkim sprzętem rolniczym. Analiz środowiskowych brakowało albo były ignorowane, a melioracja służyła głównie temu, by wodę jak najszybciej odprowadzić z pól. Jak szacują naukowcy, straciliśmy w ten sposób nawet 80 proc. terenów podmokłych. – W historii wojskowej widać, że Polska była krajem podmokłym – mówi Ulbrych. – Każdy najazd na nasze tereny utrudniały mokradła, wojska tonęły w bagnach. Dzisiaj nic takiego by się nie wydarzyło.

Przez lata w Polsce woda była traktowana jak zło konieczne, które trzeba ujarzmić i kontrolować. Brzegi betonowano i wyrównywano do tego stopnia, że niektóre rzeki upodabniały się do kanałów. Koniec PRL przyniósł stagnację w gospodarce wodnej, aż do powodzi z 1997 i 2001 r. Ich skutki utwierdziły nas w konieczności dalszej regulacji rzek. Przez następne lata inwestycje wodne miały prawie wyłącznie charakter przeciwpowodziowy.

Władzę w tej sprawie miały wówczas samorządy i Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej, brakowało centralnego planu. Wały, umocnienia, kanały budowano często bez należytego przygotowania, wybierając rozwiązania gorsze przyrodniczo i (paradoksalnie) zwiększające ryzyko powodzi. Wybetonowano dziesiątki tysięcy kilometrów małych i większych rzek.

Jak regulacja może zwiększać ryzyko powodzi? Rzeka uregulowana zaczyna coraz bardziej przypominać kanał. Rurę, przez którą woda przepływa błyskawicznie. Fala powodziowa kumuluje się, powoduje większe szkody, a woda błyskawicznie odpływa do morza i za chwilę mamy suszę. Tak było w zeszłym roku, gdy premier Morawiecki mówił w kwietniu, że modli się o deszcz. W maju modlił się, by przestało padać, w czerwcu z powrotem o deszcz.

Tymczasem naturalna rzeka przypomina tę samą rurę obłożoną gąbkami. Po dużych opadach czy roztopach woda wsiąka w ziemię dookoła, podsiąka od spodu, stagnuje, tworząc rezerwę na następne miesiące. Naturalną i darmową retencję.

Woda ma płynąć pod górę

Idziemy wzdłuż małego leśnego potoku. Adam Ulbrych opowiada: – Poziom wód faktycznie bardzo się obniżył. Najlepiej widać to po wlotach do starych młynów, które dzisiaj potrafią być kilka metrów nad lustrem wody.

– Dlaczego? – pytam.

– W temacie wody nie ma jednej odpowiedzi – odpowiada Ulbrych. – Trzeba zacząć od górskich strumieni, a skończyć na największych rzekach. Uwzględnić rolnictwo, przemysł, zmiany klimatyczne.

– Zacznijmy.

– Po pierwsze: lata zaniedbań. Wszystkie urządzenia wodne, stawy, przepusty, zastawki trzeba utrzymywać. Dziś mamy na mapach zbiorniki, kanały i studnie, które od dawna nie działają. Po drugie: pogrążyliśmy się dopłatami unijnymi.

– Dlaczego?

– Przyjęliśmy zasadę, że dopłaty należą się tym, którzy ciężko pracują. Czyli od hektara uprawianej ziemi. Opłacało się więc rolnikom orać torfowiska, by wjechać tam ciężkim sprzętem, ciągnikami. Ja za użytek ekologiczny nie dostałem ani grosza, bo nic nie uprawiałem. Tylko że zaorane torfowisko zaczyna murszeć, nie odkłada się w nim woda. Po dziesięciu latach nie zostaje po nim ślad.

– Ile wody magazynuje torf?

– Nawet dziesięć razy więcej niż sam waży. Torfowiska tworzą się przez tysiące lat, a zniszczyć je można w kilka sezonów. I do tego dopłacaliśmy. Do wielkiej, nikomu niepotrzebnej roboty.

Wody Polskie szacują, że nasze torfowiska magazynują 35 mld m3 wody. 75 razy więcej niż Jezioro Solińskie, największy w kraju zbiornik retencyjny. Podobnie ważną rolę w retencji spełniają lasy. Nawet 60 proc. samego drewna stanowi woda. Lasy kumulują opady, zmniejszają prędkość spływu, filtrują wodę z nieczystości.

– W momencie, kiedy padłe, ścięte drzewa wywozi się z lasu, wywozi się też wodę – opisuje Ulbrych. – Zresztą las lasowi nierówny. Tu w Beskidach dobrze widać, gdzie bukowe lasy zastąpiono np. świerkową monokulturą.

– Po czym?

– Po potokach. Opadłe bukowe liście, zwalone pnie, cała biomasa na dnie ogranicza erozję wgłębną. Woda wsiąka na boki, zamiast wypłukiwać dno. Musimy się nauczyć, że biomasa nie jest odnawialnym źródłem energii, tylko przede wszystkim ogromnym zbiornikiem retencyjnym.

– Co powinniśmy robić?

– Pilnować, by woda płynęła pod górę.

– Pod górę?

Ulbrych proponuje eksperyment. Do głębokiego talerza należy nalać wody. Ustawić w nim stos np. kilku rolek papieru toaletowego i czekać. Po chwili wszystkie będą mokre, nawet te metr ponad talerzem. – Tak w uproszczeniu działa gleba – tłumaczy ekolog. – Podsiąka do góry. Ale jeśli potok wybetonujemy albo pozwolimy, by wypłukał całe dno aż do skały, wtedy podsiąkania nie ma. Woda błyskawicznie ucieka w dół, zabierając ze sobą muł i kamienie. A potem musimy ten muł wybierać ze zbiorników za duże pieniądze.

W tym roku odmulane będzie m.in. Jezioro Żywieckie. Szacowany koszt to 200 milionów złotych.

Nie tylko powódź

Decydujący wpływ na to, co dzieje się z wodą w Polsce, ma ustawa, którą Ulbrych trzyma w ręce. 216 stron dokumentu to najnowszy etap polskiej gospodarki wodnej. W jej myśl 1 stycznia 2018 r. powstało Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. – Po latach zaniedbań powstała jedna organizacja, która zajmuje się gospodarką wodną – mówi rzecznik Wód Polskich, Sergiusz Kieruzel. – Nie myślimy wyłącznie powodzią albo wyłącznie suszą. Nareszcie możemy działać kompleksowo.

Wody Polskie przejęły większość kompetencji samorządów oraz dawnych Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej. Susza jest obecnie jednym z najważniejszych wyzwań dla WP. 15 lutego 2020 r. zakończyły się półroczne konsultacje społeczne Programu Przeciwdziałania Skutkom Suszy na lata 2021–2027. W dokumencie czytamy: „ekstremalnie i bardzo zagrożone występowaniem suszy rolniczej jest 38 proc. powierzchni kraju zajętej przez tereny rolne i leśne”.

Plan to zbiór rekomendacji i konkretnych działań: od edukacyjnych, przez retencyjne, po duże inwestycje. Niepokoić może widoczna przewaga tych ostatnich. Do PPSS dołączona jest tabela 68 inwestycji wodnych do realizacji. Są tam m.in. kolejne stopnie wodne na Odrze (Malczyce) i Wiśle (Niepołomice, Siarzewo). Słowo „mikroretencja” pada raz. – Pamiętajmy, że ten dokument nie jest planem wykonawczym dla Wód Polskich, to rekomendacje – uspokaja Kieruzel. – Działania na rzecz mikroretencji, czyli retencji naturalnej, również prowadzimy. Tylko w 2020 r. wydamy na nie 400 milionów złotych. To osiem razy więcej niż jeszcze w 2015.

Ekolodzy są zdania, że to i tak o wiele za mało. 400 milionów w skali całego kraju to zaledwie dwa razy więcej niż koszt odmulenia jednego tylko Jeziora Żywieckiego.

Widowiskowe marnotrawstwo

– Wiele ostatnio mówi się o małej retencji. Pan mówi o mikroretencji – zauważam.

– Mała retencja to sztuczne zbiorniki do 5 mln metrów sześciennych – odpowiada Ulbrych. – Mikroretencja to wykorzystywanie naturalnych metod. Tego, co już mamy. To wykorzystywanie biomasy do spowalniania spływu wody, piętrzenie na torfowiska, które dzięki temu mają szansę się powiększać. Pilnowanie, by woda płynęła pod górę. Drążenie koryt, pogłębianie rzek prowadzi tylko do dalszego obniżania się lustra wody.

– Biomasy?

– W Niemczech popularną formą retencji jest wrzucanie drzew do potoków. Dużo się mówi ostatnio o bobrach. Myślę, że najlepszą lekcją mikroretencji jest obserwacja bobrowego żeremia. Powinniśmy na nie patrzeć, a potem robić to samo. Zacząć bawić się w bobry.

– Co pan sądzi o PPSS?

– Że poprawi samopoczucie społeczne. Wody w torfie ani w lesie nie widać. Duży zbiornik to już co innego. Więc lepiej korzystać z metod widowiskowych niż tanich i skutecznych. Pokażę coś panu.

Ulbrych wyciąga dokument „Program odtwarzania retencji naturalnej i mikroretencji w zlewni rzeki Stobrawy”. Stobrawa jest w opolskim, tam gdzie Ulbrych przez lata mieszkał. To pierwszy w Polsce plan renaturyzacji rzeki, powstał w 2013 r. W Europie takie projekty robi się od lat, przykładami mogą być niemiecki Ren czy duńska rzeka Skjern, którą przywrócono naturze. Wody Polskie dopiero w 2020 r. zaczną pilotaż podobnego rozwiązania. – Wtedy to oczywiście nikogo nie zainteresowało, ale jest tu jeden szczegół. Podając przykłady inwestycji, zestawiam dwie. „Mój” staw Rozalia i zbiornik małej retencji w Kluczborku. Porównałem koszty w przeliczeniu na metr sześcienny zretencjonowanej wody. W betonowym zbiorniku kluczborskim ten metr kosztował 14,62 zł.

– A w stawie?

– Trzydzieści siedem groszy. I pół.

Jak pokazać wodę

Nie można Wodom Polskim zarzucić, że nie realizują mikroretencji. Tych działań często nie widać, bo są subtelne i punktowe, ale bardzo skuteczne. To bardziej kwestia priorytetów i świadomości, że środowisko wodne nie jest zbiorem oderwanych od siebie elementów. Że wycinka lasów może okazać się nieopłacalna, bo ma kolosalny wpływ na gospodarkę wodną. Że często lepiej utrzymywać stare urządzenia, niż budować nowe. Potrzebni nam są więc fachowcy, inżynierowie melioranci, którzy będą ten system rozumieli. Niestety, Wody Polskie borykają się z problemami kadrowymi. W WP pracuje dzisiaj około 6 tys. ludzi. Dla porównania: Lasy Państwowe zatrudniają prawie pięć razy więcej.

– To jest prawdziwy problem – potwierdza Sergiusz Kieruzel. – Mamy potężną lukę pokoleniową i lata zaniedbań nie tylko w inwestycjach, ale też w edukacji. Dopiero dzisiaj na nowo otwierają się szkoły żeglugi i melioracji. Ale to nie jest rozwiązanie natychmiastowe.

Dlatego Adam Ulbrych chce się zająć problemem u podstaw. W Milówce zakłada wspólnotę wodną, mieszkańcy razem będą dbać o swoje studnie, dostęp do wody. – To trzeba zacząć od dołu. Czyli w kategoriach rzecznych: od źródła. Od nauki. Chcę zbudować wodny plac zabaw. Nie wie pan, co to? To będzie ostatnie zadanie domowe.

Najpierw każe mi wpisać w wyszukiwarkę internetową po niemiecku: ­Wasser Spielplatz. Wyskakuje rząd obrazków z hydrotechnicznymi placami zabaw. Są pompy, zastawki, małe tamy, gdzie dzieci uczą się, jak płynie woda i jak nią sterować. Sztuczne meandry i bystrza. Najczęściej zrobione z drewna proste mechanizmy.

Później po polsku: wodny plac zabaw. Telefon odpowiada samymi zdjęciami aquaparków, podmiejskich kąpielisk i minizjeżdżalni, fontann, natrysków i plastikowych palemek we wszystkich kolorach tęczy. – Jeśli tak będziemy pokazywać dzieciom wodę, nie możemy się dziwić, że nam jej kiedyś zabraknie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020