Nawrócenie Prezydenta

Kwiecień 2003 r., apogeum przesłuchań przed sejmową komisją do zbadania afery Rywina. Radiowe Sygnały dnia. Pytanie: Czy - jeśli komisja tak zdecyduje - stanie Pan przed sejmową komisją śledczą? Prezydent Aleksander Kwaśniewski: Po pierwsze - nie komisja decyduje, po drugie - mam zasadnicze wątpliwości.

19.09.2004

Czyta się kilka minut

Wrzesień 2004 r., początek prac sejmowej komisji do zbadania afery Orlenu. Dziennik “Rzeczpospolita". Pytanie: Jest Pan gotów stanąć przed komisją? Prezydent Aleksander Kwaśniewski: W tej kwestii są ciągle wątpliwości natury konstytucyjnej, prawnej, ale nie chcę pozostawiać żadnych niedomówień i jestem gotów do dialogu z komisją.

Skąd ta zmiana - zastanawiają się wszyscy. Niektórzy pytają też o skutki precedensu przesłuchiwania głowy państwa przez grupę posłów rozmaitych orientacji politycznych, którzy przez swoje partie zostali akurat oddelegowani do parlamentarnych komisji śledczych. Problem pojawił się w trakcie wyjaśniania afery Rywina. Bo choć wcześniej zgłaszano pomysły użycia komisji parlamentarnej jako instrumentu do badania oskarżeń kierowanych wobec urzędującego prezydenta, to upadały one w sejmowym głosowaniu.

Tak było choćby w lecie 2000 r., kiedy Akcja Wyborcza Solidarność zaproponowała powołanie komisji śledczej mającej sprawdzić tezę wysuniętą przez “Gazetę Polską", jakoby Aleksander Kwaśniewski podczas szefowania w latach 1988-90 Urzędowi ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej działał na szkodę skarbu państwa najpierw przyznając, a potem umarzając pożyczki związanym z lewicą biurom turystycznym i organizacjom młodzieżowym. Równocześnie Sojusz Lewicy Demokratycznej zażądał specjalnej komisji śledczej do ustalenia, czy “Solidarność" przyjmując w latach 80. pomoc z zagranicy nie naruszyła prawa. AWS przegłosowano, a SLD wycofał swój wniosek.

Argumenty i wolty

Dopiero afera Rywina stała się okazją do poważnej dyskusji nad relacją między głową państwa i nadzwyczajnymi komisjami śledczymi Sejmu. Pytanie brzmiało: czy postawienie urzędu prezydenckiego przed komisją parlamentarną, mającą siłą rzeczy charakter polityczny, a jak się okazało będącą też narzędziem walki partyjnej, nie doprowadzi do naruszenia majestatu Rzeczypospolitej i dalszego spadku autorytetu państwa?

Jako pierwsza zażądała przesłuchania Prezydenta Renata Beger z Samoobrony. Z czasem dopiero poparli ją czterej inni członkowie komisji: Jan Rokita (Platforma Obywatelska), Zbigniew Ziobro (Prawo i Sprawiedliwość), Józef Szczepańczyk (PSL) i Bohdan Kopczyński (niezrzeszony). Uznali, że Aleksander Kwaśniewski jest ważnym świadkiem w sprawie m.in. dlatego, że - jak sam ujawnił w marcu 2003 r. w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej" - od początku zainteresowane strony przedstawiały mu swoje wersje wydarzeń, a on mimo to nie powiadomił o przestępstwie organów ścigania. Drugim przełomowym momentem było pojawienie się jesienią 2003 r. sprzeczności między zeznaniami Prezydenta przed prokuratorem a Adama Michnika w Sejmie.

Rokita zdawał sobie wtedy sprawę z powagi ewentualnego precedensu. Na forum komisji przyznawał, że decyzja “wymaga przemyślenia", bo wezwanie Prezydenta byłoby “zdarzeniem o znaczeniu politycznym olbrzymim, ryzykownym i problematycznym". Dodawał jednak: “Ciągle mi się marzy, żeby Polska była krajem równości wobec prawa i żeby równiejszych nie było" - i właśnie teza, że w praworządnym państwie wszyscy powinni być równi wobec prawa, stała się podstawą argumentacji zwolenników przesłuchania głowy państwa.

W sondzie, jaką “Gazeta Wyborcza" przeprowadziła wśród polityków spoza komisji, widać było nie tylko różnice zdań, ale i wahanie w odpowiedziach. Tylko Bronisław Geremek (UW) był jednoznaczny: “Autorytet urzędu Prezydenta RP stałby w sprzeczności ze spektaklem uczestnictwa w przesłuchaniu przed sejmową komisją śledczą. Właściwym gestem ze strony Prezydenta było udzielenie niezbędnych wyjaśnień prokuraturze". Opinie prawników także były podzielone. Prof. Mirosław Granat z UMCS w Lublinie i prof. Andrzej Szmyt z Uniwersytetu Gdańskiego dopuszczali przesłuchanie Prezydenta, dowodząc, że w myśl ustawy o speckomisji każdy jest zobowiązany przed nią stanąć. Prof. Paweł Sarnecki z UJ oraz dr Janusz Mordwiłko z sejmowego biura ekspertyz byli zdania przeciwnego, podnosząc, że konstytucja nie przewiduje kontaktów Prezydenta z komisjami sejmowymi, a tym bardziej z komisją śledczą.

Zapytany przez dziennikarzy przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego prof. Marek Safjan stwierdził, że są to wątpliwości “wymagające precyzyjnego zbadania". “Komisja śledcza jest emanacją Sejmu - mówił. - A stawałby przed nią nie pan Kwaśniewski, tylko głowa państwa. Trzeba więc odpowiedzieć na pytanie, czy to się mieści w granicach ustrojowych". Profesor zastrzegł, że własnego poglądu na ten temat wyjawić nie może, bo sprawa może trafić do Trybunału, a wtedy oceni ją pełny skład TK.

Co ciekawe, choć większość Polaków nie wierzyła, by komisji udało się dotrzeć do prawdy (więcej: wedle CBOS im dłużej komisja aferę Rywina badała, tym większy był sceptycyzm), to równocześnie ponad połowa badanych (53 proc.) oczekiwała, że zeznania przed komisją złoży także Prezydent.

Kierująca Kancelarią Prezydenta mec. Jolanta Szymanek-Deresz wykluczała wezwanie swego szefa przed komisję: “Nie jest to dobra sytuacja dla państwa, jeżeli głowa państwa musi składać wyjaśnienia co do kwestii niezwiązanych ze sprawowaniem funkcji". Sam Kwaśniewski tłumaczył: “Czym innym jest też w końcu precedensowe, ale jednak zeznawanie Prezydenta przed prokuratorem, ponieważ tam występuje Prezydent jako obywatel. Komisja sejmowa jest organem Sejmu, a relacje między Prezydentem a Sejmem są opisane w konstytucji. One nie zakładają w istocie takich możliwości. (...) Jestem przekonany, że komisje śledcze staną się pewną normą polskiego życia parlamentarnego na najbliższych kilka lat. (...) nie może być tak, żeby Prezydent mógł być, ot, tak po prostu wikłany w tego typu sytuacje".

Twierdził, że komisja powinna się oprzeć na jego zeznaniach z prokuratury. Argument, że jest nie tylko Prezydentem, ale także zwykłym obywatelem, zbijał następująco: “Nie jestem za bardzo normalnym obywatelem wobec komisji śledczej. Jestem wobec prokuratury i sądu. Komisja śledcza jest organem Sejmu. W konstytucji są opisane dwa momenty, kiedy Prezydent pojawia się w Sejmie - kiedy wygłasza orędzie i kiedy jest pociągany do odpowiedzialności konstytucyjnej". Zapowiadał, że jeśli komisja go wezwie, zwróci się do Trybunału Konstytucyjnego o interpretację przepisów. W końcu puściły mu nerwy. Kiedy dziennikarze poprosili go o ustosunkowanie się do polubownej propozycji komisji, by sam zaprosił ją na rozmowę, Prezydent wybuchnął: “Ja nie mam nic do dodania. Ja mogę przed komisją zatańczyć i zaśpiewać. Tylko po co?".

Na kolejnych etapach prac komisji do przesłuchania głowy państwa skłaniali się praktycznie wszyscy (bodaj poza Anitą Błochowiak) jej członkowie - nawet ci reprezentujący SLD i Unię Pracy. W końcu jednak zwyciężyła polityka. Symbolem stała się wolta posła Jerzego Szteligi z SLD. Najpierw deklarował, że jest za przesłuchaniem Prezydenta, kiedy jednak przyszło do głosowania, podniósł rękę - podobnie jak koledzy z SLD i UP - przeciwko. W efekcie Prezydent przed komisją nie stanął. Tym samym komisja, na co zwrócił uwagę w “Rzeczpospolitej" Krzysztof Gottesman, jedną decyzją wyrządziła dwie szkody: nie tylko ograniczyła możliwości wyjaśnienia afery, ale też nie spróbowała wykorzystać możliwości, by tej rangi wątpliwości ustrojowe rozstrzygnął raz na zawsze Trybunał Konstytucyjny.

(Pół)otwartość

Teraz Prezydent deklaruje wprawdzie gotowość współpracy z komisją, lecz wciąż nie wiadomo, jaką przybierze ona formę. O ile Konstanty Miodowicz (PO) dopuszcza “rozmowę" w Pałacu Prezydenckim bez obecności dziennikarzy (aczkolwiek “rezultaty tego dialogu powinny być zaprezentowane opinii publicznej"), to wiceszef komisji Roman Giertych przypomina, że komisja “nie prowadzi z nikim dialogu" i może jedynie przesłuchiwać w charakterze świadka. Podobnego zdania jest Zbigniew Wassermann z PiS. Jego zdaniem konstytucja nie jest tu przeszkodą, bo nie zawiera, podobnie jak ustawy zasadnicze niektórych innych krajów, zasad przesłuchania Prezydenta. Przed komisją śledczą Prezydent nie występowałby jako pełniący urząd, lecz jako “świadek zdarzenia". - Jaką wiarygodność miałyby słowa Prezydenta, jeżeli wypowiedziane byłyby podczas “spotkania" z komisją, bez rygoru odpowiedzialności karnej? - pyta Wassermann. Dopuszcza jedynie gest w postaci przeprowadzenia przesłuchania w Pałacu Prezydenckim - tyle że chce, by były tam obecne media.

Strona prezydencka forsuje formułę zaproszenia członków komisji do Pałacu Prezydenckiego lub Belwederu - z zastrzeżeniem, że spotkanie to nie miałoby formy zeznań Prezydenta i byłoby zamknięte dla mediów, bo - jak dowodziła mec. Szymanek-Deresz - zgodnie z prawem Prezydent może zeznawać tylko przed Trybunałem Stanu. Stanowisko to wspiera konstytucjonalista prof. Stanisław Gebethner.

Kwestia formy stała się tym ważniejsza, że ranga sprawy Orlenu wydaje się być większa niż afery Rywina (tak pod względem finansowym, jak rozmiarów patologii oraz zasięgu). Równocześnie przynajmniej na razie wygląda na to, że obecna komisja pod względem osobowości jej członków wyraźnie ustępuje poprzedniej. Już teraz widać zwiastuny rozmaitych raf i mielizn.

Przy okazji sprawy Rywina Ewa Milewicz zasadnie zauważała: “W pracy komisji śledczej nie chodzi o sprawiedliwe osądzenie sprawy. Choć posłowie próbują docierać do prawdy, sprawiedliwość nie jest ich specjalnością. W komisji śledczej co innego jest ważne. To, że pokazuje ona, jak działa władza, co rzeczywiście może. Pozwala prześwietlić nie tylko zeznających przed komisją, ale i jej członków. Nie tylko śledzonych, ale i śledzących. (...) Może wpłynąć na przestrzeganie prawa przez rządzących, na styl sprawowania władzy. Bo każdy, kto ją trzyma, powinien się obawiać, że jego działania prześwietli kiedyś jakaś komisja śledcza".

***

Otóż właśnie: pozytywne skutki precedensu z przesłuchaniem (niezależnie od formy, jaką by przybrało) Prezydenta przed parlamentarną komisją badającą jedną z najpoważniejszych afer ostatnich lat, nie ograniczą się tylko do podniesienia poziomu jawności funkcjonowania najważniejszych instytucji państwa czy zaspokojenia zrozumiałych oczekiwań obywateli, by kraj nie dzielił się na równych i równiejszych.

Efektem precedensu będzie także stworzenie kolejnej furtki do oceny pełniących funkcje publiczne w III RP. I chodzi nie tylko o Aleksandra Kwaśniewskiego. Chodzi także o innych polityków: czy to zasiadających w komisji, czy też tylko komentujących tę sytuację. Okaże się, czy zależy im na faktycznym wyjaśnieniu sprawy Orlenu, czy też raczej na pognębieniu politycznego rywala, choćby i kosztem autorytetu urzędu, jaki przyszło mu pełnić. Prezydent będzie przetestowany z prawdomówności. Oni - z odpowiedzialności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2004