Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli naszą część Europy, pokiereszowaną przez historię XX wieku, nazywa się za Timothym Snyderem „skrwawionymi ziemiami”, to podobnego określenia można by użyć w odniesieniu do Chile. Tyle że ziemię należałoby zastąpić wodą i objąć metaforą znacznie więcej niż jedno stulecie. Ów dziwacznie położony kraj, ciągnący się wzdłuż zachodniej krawędzi kontynentu południowoamerykańskiego, posiada aż 4300 km linii brzegowej i kilka tysięcy wysp. Nic więc dziwnego, że dla rdzennych mieszkańców woda zawsze miała ogromne znaczenie – determinowała styl życia, zwyczaje i wierzenia.
Reżyser Patricio Guzmán opowiada o tej wodnej genealogii Chilijczyków z różnych perspektyw: historycznej, osobistej, a nawet kosmicznej. W młodości chciał zostać astronomem i nawet dziś patrzenie przez obiektyw kamery porównuje do używania teleskopu. „Perłowy guzik”, nagrodzony za scenariusz oraz przez Jury Ekumeniczne podczas tegorocznego festiwalu w Berlinie, odpomina pisane krwią dzieje kraju, w których hiszpańska kolonizacja i dyktatura Augusta Pinocheta znajdują nieoczekiwany wspólny mianownik.
Zaczyna się jak film przyrodniczy, a właściwie hydrologiczny wykład z lekko „nawiedzonym” lektorem w roli głównej. Potem narracja przechodzi w esej o rdzennych mieszkańcach wybrzeży Patagonii, ich kulturze oraz jej zniszczeniu. I tak jak pokazany przez reżysera kryształ kwarcu potrafi przechować w sobie zastygłą kroplę wody sprzed trzech tysięcy lat, tak zbrodnicza historia, która zdarzyła się tu nie tak dawno, osadziła się warstwami na dnie oceanu, konserwując pamięć zarówno o ofiarach konkwisty, jak i tych, którzy stracili życie z rąk wojskowego reżimu. Okazuje się, że natura doskonale pamięta, czasem lepiej niż ludzie. Jednakże Guzmán znajduje i ustawia przed kamerą tych, którzy osobiście przechowują wspomnienia o zbrodniach: ostatnich żyjących Indian z grupy Kawésqar, a także byłych więźniów Pinocheta osadzonych niegdyś na wyspie Dawson, gdzie sto lat wcześniej salezjańscy misjonarze zajmowali się „cywilizowaniem” miejscowych.
Guzmán, autor dokumentalnej trylogii „Bitwa o Chile” (1975-79), uprawia filmową archeologię pamięci. Umieszczony w tytule najnowszego filmu perłowy guzik spina to, co na przestrzeni lat zostało wyparte ze zbiorowej świadomości. W czasach kolonialnych guziki z macicy perłowej były środkiem płatniczym. Za taką walutę został kupiony, a następnie wywieziony do Anglii pewien młody Indianin, nazwany potem Jemmym Buttonem, o którym mówiono, że przyjeżdżając na Stary Kontynent przeskoczył kilka wieków do przodu i prawie stał się dżentelmenem. Powrócił jednak w rodzinne strony i obrósł legendą. Ironia historii sprawiła, że ów perłowy guzik wypłynął u Guzmána raz jeszcze, w zupełnie innym kontekście. Podobnie jak polityczna kwestia Indian, których status społeczno-ekonomiczny poprawił się na chwilę za czasów prezydentury Salvadora Allende, by po wojskowym puczu z 1973 r. zostali sprowadzeni na powrót do podrzędnej kategorii.
Ocean Spokojny, obmywający niespokojne wybrzeża Chile, staje się dla Guzmána, poety i antropologa w jednej osobie, narodowym rezerwuarem krzywd. Rozumianym również dosłownie, bo to właśnie wielka woda pochłaniała ongiś tysiące ciał torturowanych i mordowanych przeciwników systemu, które zrzucano do Pacyfiku z helikopterów. Natchniony dokument Guzmána, pokazujący, jak bardzo Chilijczycy utracili swój pierwotny, wręcz organiczny kontakt z wodą, dziś każe zobaczyć w niej przede wszystkim jedno wielkie anonimowe cmentarzysko, aż chciałoby się rzec: ludzką zupę. Ale jest jeszcze coś. Pamięć o ofiarach Pinocheta nie przesłania innej tragedii, dokonanej na większą skalę i znacznie głębiej wypartej. Bez prób licytowania się w cierpieniu Guzmán opowiada o historii swego kraju ufundowanej na grabieżach i zbrodniach. I to jest właśnie w „Perłowym guziku” najbardziej wartościowe: przyznanie się do odziedziczonych win związanych z eksterminacją Indian, a jednocześnie świadomość, że gest pokajania wcale nie umniejsza krzywd doznanych przez rodaków w drugiej połowie XX wieku.
„Kraj bez filmów dokumentalnych jest jak rodzina bez albumu ze zdjęciami” – czytamy na stronie internetowej należącej do mieszkającego we Francji reżysera. Tym razem w swoim albumie pomieścił wyłącznie fotografie ofiar, jakkolwiek wiele z nich to przecież potomkowie konkwistadorów, czyli dawnych oprawców. Nie ma w nim natomiast członków aparatu przemocy z czasów niedawnej junty. Te puste miejsca w albumie można uznać za unikanie bezpośrednich rozliczeń. Najwyraźniej Guzmán woli być „archeologiem pamięci” aniżeli sędzią. Jako artysta ma do tego prawo. ©
PERŁOWY GUZIK – reż. Patricio Guzmán. Prod. Chile/Francja/Hiszpania 2015. W kinach od 20 listopada.