Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przychodzę tutaj co roku – mówi 34-letnia Javiera. Poznaję ją 11 września, w dniu rocznicy przewrotu wojskowego, który w 1973 r. dał początek dyktaturze. Jesteśmy na cmentarzu Głównym, w samym sercu Santiago de Chile. W powietrzu czuć już nadchodzącą na południowej półkuli wiosnę. Stoimy z Javierą tuż obok potężnej tablicy pamiątkowej, poświęconej osobom zabitym i „znikniętym” (desaparecidos) w latach wojskowego reżimu (1973-90). Wygrawerowano na niej kilka tysięcy nazwisk – las liter, który kryje za sobą polityczne zabójstwa, porwania, tortury, zaginięcia i wiele innych ludzkich tragedii. Na środku marmurowej ściany widnieje nazwisko obalonego przez juntę prezydenta, Salvadora Allende.
Javiera trzyma w ręku bukiet czerwonych goździków, będących symbolem pamięci o ofiarach tamtego ponurego czasu. Na piersi ma kartkę z czarno-białym portretem mężczyzny, poniżej imię i nazwisko: Leopoldo Raúl Benitez Herrera.
– To mój dziadek – zaczyna opowiadać, gdy widzi, że zawiesiłam dłużej wzrok na zdjęciu. – Gdyby dożył dzisiejszych dni, miałby 84 lata. Był architektem i wykładowcą na wydziale architektury na Papieskim Uniwersytecie Katolickim. Policja aresztowała go kilka dni po przewrocie, 17 września. Przyszli po niego wieczorem, znajdując go w domu teściów. Przewieźli dziadka na Stadion Narodowy [w pierwszych miesiącach reżimu mieściło się tam centrum tortur – MB], gdzie został rozstrzelany. Bardzo żałuję, że nigdy nie miałam okazji go poznać, pozostały mi tylko rodzinne historie i trochę zdjęć. Między innymi to, które stało mi się najbliższe – zawsze tu z nim przychodzę.
Zostali w golfach
Moja rozmówczyni jest jedną z wielu uczestniczek i uczestników marszu, co roku organizowanego tego dnia nie tylko w stolicy, ale też wielu innych miastach Chile, m.in. w Valparaíso, Concepción, Temuco i Punta Arenas. Tym razem, w związku z panującymi restrykcjami (m.in. zakazem organizowania zgromadzeń liczniejszych niż 50 osób), obchody są szczególne. Zamiast jednego masowego marszu zorganizowano w Santiago kilka mniejszych, w różnych miejscach i o różnych godzinach. Jedno się jednak nie zmieniło: większość osób, podobnie jak Javiera, trzyma w dłoniach fotografie bliskich oraz czerwone goździki.
Czarno-białe portrety ofiar reżimu mają w sobie coś boleśnie nostalgicznego. Fryzury z lat 60. i 70., charakterystyczne dla tej epoki makijaże, styl ubrań. Zaginieni i zabici, w swoich golfach, koszulach i sztruksowych marynarkach, zostali już na zawsze zaklęci w przeszłości. Większość fotografii jest opatrzona nakreślonym na transparentach pytaniem, które tego dnia powraca ze szczególną mocą: „Dónde están?” (Gdzie są?). Co się z nimi stało? Kto wreszcie odpowie za ich śmierć? Dla wielu Chilijczyków brzmią te pytania już tylko retorycznie, ale dla tych, którzy dziś maszerują, oznaczają dużo więcej: trudny spadek po nierozliczonej historycznej przeszłości, walkę o pamięć, rytuał ocalający bliskich od zapomnienia.
Samotna cueca
Jednym z takich rytuałów pamięci jest cueca sola, czyli samotna cueca. Stanowi interpretację chilijskiego tańca narodowego, będącego nieodłącznym elementem celebracji Fiestas Patrias – Świąt Niepodległości, hucznie obchodzonych od 17 do 19 września. To czas rodzinnych i towarzyskich spotkań, przyrządzania wspólnego asado (czyli grilla) i kultywowania wielu innych narodowych tradycji, do których Chilijczycy podchodzą w tych dniach z wyjątkową sumiennością. Jednym ze zwyczajów jest właśnie tańczenie cueki, porównywanej do tańca godowego koguta bądź zalotów. Mężczyzna zbliża się do partnerki, tupie ostrogami i skocznie ją okrąża. Ona ma dość pasywną rolę – przyjmuje adorację, kokieteryjnie unosi rąbek spódnicy i powiewa białą chusteczką.
Tańczona 11 września samotna cueca jest wykonywana w pojedynkę, przez samą kobietę. W przeciwieństwie do tradycyjnej wersji, nie ma w sobie nic z radosnego celebrowania wspólnoty: upamiętnia dzień, w którym została ona gwałtownie przełamana i zburzona. Samotna tancerka zdaje się obejmować powietrze – jakby trzymała w objęciach ciało mężczyzny. Na bluzce ma jego czarno-białe zdjęcie. Towarzysza tańca już nie ma, bo zabrała go dyktatura, został „zniknięty” bez śladu lub zabity. Taniec wskrzesza nieobecnych partnerów: chłopaków, mężów, ojców czy braci. Unaocznia dotkliwą pustkę po ich zniknięciu.
– Cueca jest dla Chilijczyków tańcem szczególnym mówi mi Ana Nenén Cartes, pracowniczka socjalna związana z ośrodkiem kulturalnym Kutral Perün w Santiago. Tańczy cuecę i inne tradycyjne tańce chilijskie, jest zafascynowana rodzimym folklorem. – Symbolicznie łączy nasz długi kraj, z północy na dalekie południe. Każdy region ma swoją własną odmianę tego tańca, bo istnieje m.in. cueca północna, portowa (tańczona w Valparaíso), cueca chilote (związana z wyspą Chiloé), cueca campesina (wiejska), brava (określana też „cuecą ubogich”). Poza „kogucimi” ruchami ważne są też teksty śpiewanych do tańca piosenek. Bliskie rzeczywistości Chilijczyków i zakorzenione w ich codzienności, często trudnej i mozolnej. Powszechność i uniwersalność tego tańca sprawiły, że stał się on podatny na różne „adaptacje” – w tym samotną cuecę, która nadała mu charakter już nie tradycyjny, ale głęboko polityczny. Cueca sola stała się wyrażeniem bólu i odzwierciedleniem żałoby – tłumaczy Ana.
Samotną cuecę odtańczono po raz pierwszy parę lat po przewrocie wojskowym – 8 marca 1978 r. w stołecznym Teatrze Caupolicán. Pomysłodawczynią i zarazem wykonawczynią pokazu była Gala Torres, młoda kobieta, pragnąca opowiedzieć o cierpieniu po stracie narzeczonego, który w październiku 1973 r. zaginął bez śladu. Nie mogła wykrzyczeć swojego smutku wprost, więc postanowiła go wytańczyć i wyśpiewać. Wkrótce, wraz z każdym następnym pokazem, dołączały do niej kolejne kobiety, tańczące o swojej utracie i wystukujące rytm z całych sił – jakby tym tańcem jeszcze można było odwrócić bieg historii i ją odmienić.
Wirtualne spotkania
Samotny taniec Chilijek, którym reżim Pinocheta zabierał ukochanych mężczyzn, stał się ezopowym językiem protestu i głosem politycznego sprzeciwu. Po raz pierwszy oficjalnie wybrzmiał w 1988 r., stanowiąc część kampanii prowadzonej przed plebiscytem, który okazał się historyczny: zadecydował o tym, że Chilijczycy zamiast dalszych rządów generała wybrali demokratyczne wybory. Kobiety zatańczyły wówczas w krótkim filmie, który nagrano do kampanijnego spotu, prezentowanego w telewizji. Ich pierwszy pokaz przed masową, kilkutysięczną publicznością odbył się zaś już po powrocie demokracji – 13 marca 1990 r. na Stadionie Narodowym. Był to dzień zaprzysiężenia nowego prezydenta Patricia Aylwina, przed którym wystąpiło wówczas kilkanaście kobiet, m.in. Gala Torres, Anita Rojas, Mireya Ramírez i zmarła w zeszłym roku Violeta Zúñiga – czołowa działaczka Zgrupowania Rodzin Ofiar Dyktatury, która przez lata pielęgnowała rytuał i w ciągu trzech dekad wzięła udział w ponad stu występach.
W ostatnich latach tę tradycję kultywuje też m.in. Kolektyw Cueca Sola, który każdego 11 września organizuje pokazy tańca w przestrzeni publicznej, m.in. na głównych placach miast, w pobliżu dawnych ośrodków tortur i pod pałacem prezydenckim. W tym roku, w związku z okolicznościami, samotna cueca przeniosła się do internetu. Organizatorzy stworzyli coś na kształt wirtualnej mapy pamięci, prosząc chętne osoby o nadsyłanie swoich nagrań i zdjęć. Spłynęło do nich kilkadziesiąt materiałów rejestrujących samotne występy z całego Chile, m.in. z pustynnej północy, znad Pacyfiku, z jednej z wiosek leżących u podnóży Andów i dalekiej Patagonii. Z powodu pandemii i obowiązujących obostrzeń wiele innych organizacji i instytucji też postanowiło przenieść tegoroczne obchody do wirtualnej przestrzeni. Tak zrobiło np. Muzeum Solidarności im. Salvadora Allende, które zorganizowało m.in. cykl wykładów i seminariów poświęconych zarówno postaci socjalistycznego prezydenta, jak i późniejszym rządom junty wojskowej. Muzeum Pamięci i Praw Człowieka zorganizowało m.in. specjalny przegląd filmowy, czytanie korespondencji z tamtego czasu oraz całodniową transmisję odtwarzającą 11 września 1973 r. Minuta po minucie można było posłuchać m.in. pierwszych radiowych komunikatów junty, która ogłosiła przejęcie władzy, ostatniego przemówienia Allende czy bombardowania i ostrzelania pałacu prezydenckiego – dźwięków, które w wielu Chilijczykach pozostaną do końca życia.
Trzęsienie ziemi
– Oczywiście, że ten dzień pamiętam. Nie sposób go zapomnieć. Miałam wrażenie, że Chile zadrżało, jakby przez kraj przeszło potężne trzęsienie ziemi. Na ulice wyjechały czołgi, a niebo wypełniło się myśliwcami. Wszyscy byliśmy w szoku. Czuliśmy, że nadejdzie jakiś przełom, bo ostatnie miesiące rządów Allende to był ciągły chaos i kryzys. Co chwilę strajki, walki bojówek. Pamiętam, że wszyscy byliśmy tym zmęczeni. Ale nikt chyba nie sądził, że ta zmiana będzie tak brutalna – opowiada María, moja sąsiadka, która w dniu przewrotu wojskowego miała 21 lat i mieszkała z rodzicami w centrum Santiago, kilka minut spacerem od dzielnicy rządowej. – Z dnia na dzień wszystko bezpowrotnie się zmieniło. Wiele domów w okolicy opustoszało: jedni wyjechali, inni nagle zniknęli. Ale było też wielu takich, którzy poczuli tego dnia przede wszystkim radość i ulgę – dodaje.
Po Chile do dziś krążą historie ludzi, którzy na wieść o bombardowaniu pałacu prezydenckiego wchodzili na pobliskie góry, aby lepiej ogarnąć ten spektakl wzrokiem. Byli też tacy, którzy otwierali w radości szampana i pili toast za nowe czasy. Coś, co dla jednych oznaczało początek strachu i represji, dla innych było bowiem zmianą na lepsze. Wielu Chilijczyków pragnęło upadku socjalistycznych rządów, które godziły w ich ekonomiczne interesy lub niepokojąco ich zdaniem zmierzały w stronę komunistycznej Kuby. Przejęcie władzy przez wojskowych było dla nich zapowiedzią nowego porządku, a Pinochet – wyzwolicielem, który w tej nagłej zmianie pomógł.
Podziały, które istniały jeszcze przed 1973 rokiem i mocno się wyostrzyły w latach reżimu, są w chilijskim społeczeństwie nadal silnie obecne. Przypomniały o sobie w październiku zeszłego roku, gdy wybuchły masowe, wielomiesięczne manifestacje. Ujawniają się również teraz, gdy kraj stoi w przededniu ważnego plebiscytu, wywalczonego m.in. właśnie dzięki protestom. 25 października Chilijczycy zdecydują, czy chcą zachować dotychczasową konstytucję, czy napisać ją na nowo. Jest to zmiana fundamentalna, bo tutejsza ustawa zasadnicza została odziedziczona jeszcze po rządach Pinocheta. Weszła ona w życie na początku 1981 r., a jej głównym autorem był Jaime Guzmán – ideolog reżimu i patron skrajnej chilijskiej prawicy. Choć od tego czasu jej treść była wielokrotnie modyfikowana, to i tak według wielu Chilijczyków pozostaje ona kluczowym spoiwem dzisiejszego Chile z reżimową przeszłością, znakiem tego, że mimo nadejścia demokracji niewiele się tak naprawdę zmieniło.
Choć kampania dotycząca plebiscytu dopiero ruszyła, już teraz czuje się, że społeczne nastroje – nieco uśpione przez pandemię – znów stają się coraz bardziej gorące. Było to widoczne też podczas wydarzeń upamiętniających wrześniową rocznicę. W całym kraju doszło do kilkunastu brutalnie tłumionych przez policję manifestacji, 16 mundurowych zostało rannych i ponad 100 osób trafiło do aresztu. W centrum stolicy, gdzie doszło do najliczniejszych starć, przez cały wieczór unosił się duszący zapach gazu pieprzowego. Mocno też dały o sobie znać ideologiczne różnice. Podczas gdy jedni szli tego dnia w marszach pamięci lub tańczyli samotnie cuecę, inni celebrowali rocznicę puczu jak radosne święto. Największe zgromadzenie zwolenników minionego reżimu odbyło się pod Akademią Wojskową. „Dziękujemy, generale!”; „Nie dla nowej konstytucji!”; „Porządek i ojczyzna” – okolica monumentalnego budynku uczelni wypełniła się portretami Pinocheta i transparentami tych, którzy z nostalgią wspominają jego epokę.
Jakkolwiek optymistycznie nie podejdziemy do zmian, które może przynieść nowa konstytucja, to jedno jest pewne: po 30 latach chilijskiej demokracji proces narodowych rozrachunków oraz zabliźniania ran wciąż trudno uznać za zakończony. ©