Narty po polsku

Polskiego narciarstwa nie blokują ekolodzy. Jeśli coś mu przeszkadza, to brak jasnych reguł rozwoju, lokalne konflikty i nadmierny apetyt inwestorów.

08.02.2011

Czyta się kilka minut

Spór o góry

Ta polemika wywołała burzę. 28 stycznia Kamil Durczok opublikował w dzienniku " Polska. The Times " felieton, w którym oskarżył ekologów o niszczenie polskiego biznesu narciarskiego. "Tak jak żółte papiery gwarantowały kiedyś odroczenie służby wojskowej, tak dredy, rzemyki i moro gwarantują dziś bezkarne zatruwanie życia milionom ludzi i skazują na ekonomiczne wyniszczenie całe miasteczka" - napisał m. in. redaktor naczelny "Faktów TVN". Przekonywał, że Polacy jeżdżą w Dolomity, bo nasze miejscowości górskie przypominają skansen. Winą obarczył ekologów blokujących rozbudowę stacji narciarskich. "Po prawdzie nie bardzo wiem, jak się do tego ekoszaleństwa zabrać. Ale też wiem, że bez odpowiedzi udzielonej samozwańczym obrońcom przyrody na podobnie zbójeckim poziomie się nie obejdzie" - napisał. Autorowi tekstu odpowiedział na swoim blogu nasz dziennikarz Michał Olszewski, wskazując, że przykłady podane w felietonie są chybione, polski biznes narciarski nie przeżywa zapaści, a winę za odpływających turystów ponoszą przede wszystkim lokalne społeczności i władze samorządowe. Według Olszewskiego nie potrafią one projektować miejscowości turystycznych na europejskim poziomie, zamiast tego wybierając prowizorkę: "Jadąc w Alpy, trafia Pan do zadbanych, schludnych miejscowości. U nas trafia Pan do architektonicznego czyśćca. Czy za wysokie ceny, niechlujstwo i bałagan również odpowiadają ekolodzy?".

Wracamy do sprawy, jednocześnie zapraszając Czytelników "TP" do dalszej dyskusji.

Oto ostatnie wieści ze stoków.

Góra Żar stanie się ośrodkiem narciarskim. Na północnym zboczu, od strony Porąbki, ma powstać co najmniej jedna trasa narciarska. Planowany jest też wyciąg dla dzieci. Nowa stacja połączy się na szczycie ze stacją już istniejącą na południowym zboczu.

Ruszyła czteroosobowa kanapa w ośrodku Cieńków w Wiśle-Malince. W ciągu godziny wywozi na szczyt ponad 2 tys. narciarzy.

Wyjazd wywożącym tyle samo osób na szczyt Szrenicy nowym wyciągiem zajmuje 8 minut, a nie, jak wcześniej, pół godziny.

Na Magurce, popularnym szczycie Beskidu Małego, otwarte są dwie nowe trasy dla narciarzy biegowych. Łącznie ponad 5 km.

Na Jaworzynie Krynickiej ruszyła nowa kolej krzesełkowa.

Kolejna nowoczesna stacja na Spiszu: na początku stycznia wystartowała "Grapa-Litwinka". Na wiosnę rusza tam budowa dwóch wyciągów orczykowych i karczmy.

Ministerstwo Skarbu sprzedaje kolejkę linową na Kasprowy Wierch. Zainteresowani są biznesmeni austriaccy. Część narciarzy ma nadzieję, że to wstęp do budowy w polskich Tatrach wielkiej stacji.

Według portalu polskienarty.pl w całym kraju działa w tej chwili 65 ośrodków narciarskich i 700 wyciągów. Jeździć można nie tylko w Zakopanem, ale też w Gołdapi, Tomaszowie Lubelskim, Gdańsku, Bytomiu i Sosnowcu, co roku przybywa nowych ośrodków bądź remontowane są starsze.

Wszystko to w kraju, w którym narciarstwo nie może się podobno rozwijać.

Najpierw narty, potem geotermia

Pierwsze, co uderza po wyjściu z samochodu czy autobusu w Szczyrku, to smog. W płuca wchodzi siarkowy zapach. Z kominów sunie dym. W położonym w wąskiej, głębokiej dolinie mieście większość mieszkańców nadal pali węglem, a spotkani na ulicach mówią z kwaśnym uśmiechem, że najbiedniejsi dorzucają do pieców plastik i opony. W środku sezonu zimowego jedna z najpopularniejszych niegdyś miejscowości narciarskich w kraju wygląda jak wymarła - mimo że to czas ferii. Na parkingach i w restauracjach pustki. Nie pomagają dobra pogoda ani śnieg na stokach. Wyciąg krzesełkowy na Skrzyczne obraca się na próżno - zajęte jest mniej więcej co dwudzieste miejsce. Na dolnej stacji w Czyrnej czynny jest jeden orczyk z czterech - nie ma potrzeby uruchamiać więcej.

Szczyrk od lat przegrywa walkę o turystów, mimo że ekolodzy w tym miejscu nie rzucają inwestorom kłód pod nogi. Ekolodzy i narciarze starli się tylko raz, przy okazji ubiegłorocznych starań Centralnego Ośrodka Sportu o poszerzenie trasy FIS i modernizację wyciągu krzesełkowego. Po interwencji Stowarzyszenia Ochrony Jaskiń "Grupa Malinka", burmistrz Szczyrku wydał inwestorowi nakaz wykonania oceny oddziaływania na środowisko. Stowarzyszenie twierdzi, że tuż przy trasie znajdują się jaskinie, w których zimuje podkowiec mały - ginący gatunek nietoperza. Ocena opóźni przygotowanie trasy co najmniej o rok.

- Spadły na nas gromy, obwiniani jesteśmy o blokowanie rozwoju miejscowości. Szkoda, że nikt nie pyta, dlaczego inwestor nie wykonał choćby pobieżnej inwentaryzacji występujących tu gatunków roślin i zwierząt. Informacja, że na tym terenie zimuje wpisany do Czerwonej Księgi gatunek, jest powszechnie dostępna - tłumaczy Czesław Szura z "Grupy Malinka".

Walkę o turystów Szczyrk przegrywa z innych powodów. Na stokach toczy się wojna podjazdowa między góralami, do których należą grunty pod trasami zjazdowymi, a Gliwicką Agencją Turystyczną - właścicielem infrastruktury i ośrodków. Reprezentowani przez Szczyrkowski Ośrodek Narciarski górale najpierw domagali się odszkodowań za korzystanie z ich terenów, później udziałów w prywatyzacji stacji narciarskiej. SZON miał w ręku niepodważalny atut: jeśli negocjacje biegły nie po jego myśli, górale stawiali na narciarskich stokach płoty. W tej chwili bez ich zgody nie ruszy ani jeden z 13 wyciągów. - Skarb państwa nas dusi. Nie chcą sprzedać ośrodków, a sami nie mają pieniędzy na inwestycje - słychać w Szczyrku. A to nie wszystkie strony sporu - są jeszcze Lasy Państwowe, które w rozwoju turystyki zimowej nie mają interesu.

Są i inne przyczyny. Stanisław Richter, energiczny prezes zarządu SZON, opowiada, że narciarze się zmienili: jeżdżą tam, gdzie dostają więcej wygody. Turyści ze Szczyrku szaleją więc w Wiśle, na Podhalu, za granicą. Orczyki już ludzi nie kręcą, teraz wszyscy chcą jechać na górę kanapą, czyli nowoczesnym wyciągiem krzesełkowym.

Richter pochyla się nad mapą Skrzycznego, kreśli plany i marzenia. Tu, po lewej, jest kocioł Czyrna. Kiedyś miał tam powstać ośrodek przygotowań olimpijskich. Teraz nie ma nic, rośnie las. A miejsce świetne, śnieg długo się utrzymuje, bo to północne zbocze.

Pociągną nowoczesny wyciąg krzesełkowy na Małe Skrzyczne i szeroką trasę zjazdową z systemem naśnieżania, bo jak śniegu nie ma, to najlepsza kanapa nie pomoże.

Dalej: konieczny jest wyciąg z Soliska na Halę Skrzyczeńską. Czteroosobowa kanapa na Hali Pośredniej. I half-pipe dla snowboardzistów. Mniej więcej tyle.

Koszt budowy nowoczesnego wyciągu krzesełkowego wynosi w tej chwili ok. 15 mln zł. Czteroosobowa kanapa to ok. 20 milionów.

Dlaczego w Szczyrku nie spróbują najpierw ograniczyć smogu? Dlaczego nie wykorzystają geotermii, która buzuje pod miastem? Stanisław Richter: - Najpierw narty, potem geotermia.

Nietoperz a sprawa polska

Jeśli zebrać w całość opinie samorządowców i inwestorów od Bieszczadów po Sudety, okaże się, że za największego przeciwnika uważają Pracownię na Rzecz Wszystkich Istot. Niewielka organizacja ekologiczna od 20 lat śledzi zmiany w polskich górach, biorąc udział jako strona w szczególnie kontrowersyjnych inwestycjach.

I czasem pokazuje, jak funkcjonuje polskie państwo. W gminie Cisna np. wójt wymaga szczegółowej oceny oddziaływania na środowisko od osób, które chcą zbudować domek jednorodzinny, a w Wiśle lokalne władze nie wymagają podobnych dokumentów od inwestorów planujących budowę wyciągów.

Grzegorz Bożek z Pracowni: - Przeciwstawiamy się łamaniu prawa i niespójnym wizjom planowania przestrzennego. Próbujemy działać tam, gdzie przyroda znajduje się w zagrożeniu. W Polsce nie istnieje myślenie całościowe, uznaje się, że każda gmina ma prawo gospodarować po swojemu. W górach to jest zgubne. Jeśli wyrąbiemy kawał lasu na wyżej położonych terenach, zwiększymy ryzyko powodzi w miejscowościach położonych niżej. Jeśli przegrodzimy stacją narciarską korytarz ekologiczny, którym zimą przechodzą wilki, złapiemy zwierzęta w pułapkę. Nie będzie nietoperzy, będzie więcej owadów w okolicy. Od 20 lat staramy się uświadamiać lokalnym społecznościom takie zależności. W odpowiedzi często słyszymy, że nietoperze są dla nas ważniejsze niż wygodne życie Polaków. Otóż nie: proponujemy, żeby poszukiwanie sposobów na zarobek nie przysłaniało potrzeb przyrody.

Bożek ocenia, że Pracownia bierze udział w ok. 10 procentach postępowań dotyczących budowanych stacji narciarskich.

Pan Władek kontra pan Staszek

W Zakopanem ruch jest większy niż w Szczyrku, ale tłumów nie ma. Zwłaszcza narciarzy. Niespecjalnie mają gdzie jeździć, poza Szymoszkową, Nosalem i Harendą. Ale te dwie ostatnie to trasy strome, dla zaawansowanych. Szymoszkowa zaś to najdroższy stok w kraju i jeden z najdroższych w Europie. Żeby ukrócić handel kartami dziennymi, właściciel pozostawił jedynie karnety punktowe (każdy zjazd kosztuje 6 zł w przeliczeniu na liczbę punktów). W efekcie 3 godziny jazdy mogą tu kosztować nawet 120 zł. Dla porównania: kupując tygodniowy karnet Dolomiti Superski we Włoszech, który obejmuje 1200 km tras, wydajemy ok. 140 zł dziennie.

Dzień jazdy na Kasprowym z wyjazdem kolejką linową kosztuje 122 zł. Karnet obejmuje dwie trasy o łącznej długości niecałych 4 km. I jeszcze 12 km nie zawsze czynnych nartostrad. Mniej więcej tyle zapłacimy za jednodniowy karnet w niemieckim Garmisch, gdzie trwają właśnie Mistrzostwa Świata w narciarstwie alpejskim (58 km tras).

Waldemar Sobański, prezes spółki Dorado, właściciela Szymoszkowej: - Koszty obsługi tras narciarskich w Zakopanem są gigantyczne. Za samą energię elektryczną i paliwo do ratraków płacimy 100 tys. zł miesięcznie. Dzierżawa gruntów pod trasę kosztuje kilka razy więcej niż u konkurencji na Podhalu.

Gubałówka nadal nieczynna, a o czasach, kiedy jeździło się na Butorowym Wierchu, pamiętają już tylko starsi narciarze. Dziś powstają tam kolejne apartamentowce. To jeden z najważniejszych problemów Zakopanego. Dusi się ono nie tylko od smogu, ale również od naporu deweloperów. Miasto podchodzi coraz wyżej, do granicy lasu.

Jedynie na Kotelnicy ruszył nieczynny od trzech lat wyciąg. Gazdowie z Gubałówki, Furmanowej i Kotelnicy wreszcie się zjednoczyli i chcą budować w Paśmie Gubałowskim dużą stację narciarską. Pozostaje tylko przekonać rodzinę Gąsieniców-Byrcynów, która od pięciu lat blokuje trasę na Gubałówce.

- Ale przyczyny są bardziej skomplikowane niż zawzięty charakter Byrcynów - tłumaczy Marek Grocholski, redaktor naczelny wydawanego przez Tatrzański Park Narodowy kwartalnika "Tatry". - To sposób działania Polskich Kolei Linowych, które przeprowadziły rurociąg do śnieżenia przez ich teren, nie pytając o zgodę, spowodował takie reakcje. Naruszyły prawo, przegrały w sądzie, a Byrcynowie zamknęli wszystko.

Beata Słama, związana z "Tatrami" publicystka: - To nie są konflikty na linii narciarze-ekolodzy, to są konflikty pan Władek kontra pan Staszek.

Gdzie w takim razie szusują setki tysięcy turystów, którzy odwiedzają Zakopane każdej zimy? W ostatnich latach na Podhalu powstały nowe i tanie ośrodki narciarskie. Turyści jeżdżą do Białki, Bukowiny Tatrzańskiej, Małego Cichego, Witowa, Jurgowa, Czarnej Góry, Kluszkowców...

Na Podhalu ekolodzy nie protestują. Spór dotyczy przede wszystkim Tatr. Ostatnio oliwy do ognia dolał Andrzej Bachleda-Curuś "Ałuś", przed laty najlepszy polski alpejczyk, a obecnie właściciel stacji narciarskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Wraz z dwoma kolegami wystosował list do premiera. Chce, aby "Kasprowy Wierch pozostał dla nas Polaków przystosowaną do dzisiejszych potrzeb narciarstwa legendarną Polską Górą", choć w istocie nie tylko o Kasprowy i rozbudowę infrastruktury narciarskiej chodzi, ale o to, żeby "zmienić archaiczne prawo z 1954 r., na którym osadzony jest Tatrzański Park Narodowy" oraz politykę "zmierzającą do wyparcia narciarstwa zjazdowego z Tatr".

Nagabywany przez dziennikarzy o komentarz do listu dyrektor TPN Paweł Skawiński odpowiada krótko: - Bzdury.

Bachleda broni swoich racji: - Przy rozsądnym zagospodarowaniu Kasprowego nikt nie będzie mógł powiedzieć, że popełniliśmy zbrodnię na przyrodzie. Chcę, żeby szczytowi Kasprowego ulżyć w lecie, a doinwestować go w okresie zimowym.

"Ałuś" chce rozbudować wyciągi, naśnieżać stoki, zbudować kolejkę szynową z Zakopanego na Słowację przez tunel pod Tatrami, a nawet wystawić na szczycie Nosala przeszkloną restaurację widokową. Sam uważa się za ekologa.

W dyskusji o Kasprowym tylko modernizacja wyciągu na Goryczkową nie budzi wątpliwości. Ale w tym sezonie nie ma o niej mowy, podobnie jak o dyskutowanym w TPN pomyśle udostępnienia sąsiadujących z trasami stoków Beskidu i Pośredniego Goryczkowego dla narciarzy freeride’owych. Powód jak w zeszłym roku: choć środek zimy, nie ma śniegu. Goryczkowa do dziś nie ruszyła, a na terenie TPN-u nie wolno śnieżyć.

Sobański: - Jeżeli się inwestuje ogromne pieniądze w modernizację, to powinno być zabezpieczone śnieżenie trasy. Nawet w Alpach na takich wysokościach się śnieży.

Jest jednak problem: żeby postawić armatki śnieżne, trzeba doprowadzić najpierw do nich wodę.

- To poważna ingerencja w krajobraz. Już na poziomie przeprowadzenia inwestycji - mówi Grocholski. - Muszą się pojawić koparki, bo chłopi paru kilometrów kilofami nie wykopią, oraz helikoptery, które będą przywozić rury.

Rozmiar dewastacji widzieli wszyscy, którzy w lecie ubiegłego roku odwiedzali Tatrzańską Łomnicę. Słowacy, nie bacząc na opinie ekologów, wykroili z obszaru Natury 2000 część Parku, na której znajdują się stoki narciarskie z Łomnickiej Przełęczy i rozpoczęli dużą inwestycję. Wykopali zbiornik z wodą, a do jej doprowadzenia - rów pod dreny.

Podobnie widzi to po naszej stronie Bachleda-Curuś: - Wiadomo, że śnieg sztuczny na świecie jest uważany za magazyn wody. Bo przychodzi wiosna i ten śnieg się rozpuszcza.

Grocholski ma wątpliwości: - W kotle Gąsienicowym są świstaki. Nasypanie grubszej warstwy śniegu może spowodować, że świstak, który wiosną jest słabiutki, może się nie przebić przez śnieg - tłumaczy. - Poza tym opóźnia to moment stopnienia śniegu, a więc skraca okres wegetacji, co dla niektórych tatrzańskich roślin może być zgubne.

Beata Słama przez 10 lat mieszkała na Hali Gąsienicowej. Choć sama jeździ na Kasprowym, broni ekologów: - Zwierzęta nie są hipotetyczną ideą. One po prostu tam są. Jak się rozbuduje infrastrukturę, będą spychane. Nie wiadomo gdzie.

Grocholski kwituje: - Tatry są naprawdę otwarte dla narciarzy. Ale dla narciarzy, nie dla całego przemysłu związanego z narciarstwem kolejkowym. Bo to jest moloch, który - tak jak miasto pochłania tereny wiejskie - pochłania naturalne fragmenty gór.

Przepis na góry po polsku

Przede wszystkim musi być głośno. Zazwyczaj gra RMF albo Radio Zet, które sponsorują ośrodki narciarskie w zamian za przestrzeń reklamową. - Nie dość, że ryczy, to jeszcze jadąc krzesełkiem, dowiaduję się, że w Iraku zginęło 15 osób. Dlaczego mi to robią? - pyta Beata Słama. Hałas z zimowego Zakopanego dociera już w Wysokie Tatry. Wychodząc po południu na Gęsią Szyję, można posłuchać, co grają w oddalonej o 5 km stacji w Małem Cichem.

W Austrii, z którą chce się równać polski świat narciarski, panują inne zwyczaje: na stokach jest cicho. Na narty wychodzi się rano, bo po zmroku stacje są zamknięte. Życie towarzyskie rozkwita więc wcześniej, ale też wcześniej się kończy. Mieszkańcy alpejskich miejscowości mają zakaz palenia w piecach węglem. W części miejscowości nie można poruszać się samochodem.

Ekoterror czy brak pieniędzy

Do niedawna statystyki wyglądały optymistycznie: do Karpacza z roku na rok przyjeżdżało coraz więcej turystów. W 2005 r. sprzedano 567 tys. noclegów, w 2008 r. już 675 tys. To spory sukces, bo jedyny tu wyciąg krzesełkowy został zbudowany w 1959 r. Większość pensjonatów powstała w czasach Gierka. Część właścicieli do dzisiaj nie widzi potrzeby reklamowania się w internecie. Jeszcze 10 lat temu sensacją było postawienie wyciągów orczykowych.

W mieście, którego powierzchnię aż w 67 proc. pokrywają lasy, działa dziś ponad 20 wyciągów narciarskich. Są stoki ze sztucznym dośnieżaniem, jest kolej linowa, są nartostrady. Od trzech lat działa całoroczne polimerowe lodowisko. Dodajmy 18 szkół narciarskich. Wydaje się, że to dużo.

Statystyki kończą się na połowie 2009 r. Zdaniem właścicieli pensjonatów nastąpiło wówczas załamanie. Turystów jest coraz mniej, wybierają Szklarską Porębę lub Czechy. Miasto jest skłócone - właściciele wielu ośrodków żądają obniżenia podatku od nieruchomości pobieranego przez gminę. W poszukiwaniu przyczyn mieszkańcy Karpacza najchętniej wskazują na brak nowoczesnej bazy narciarskiej i wrogą robotę ekologów. Planowana rozbudowa stacji narciarskiej u stóp Śnieżki ugrzęzła w administracyjnych procedurach.

Wiceburmistrz Karpacza Ryszard Rzepczyński tłumaczy: - Potrzebujemy nie tylko nowych orczyków, ale i wyciągów krzesełkowych. Jest szansa, że pierwszy wyciąg powstanie w drugiej połowie roku. Proszę zrozumieć, uruchomienie takiej inwestycji nie jest proste, trwa nawet 4 lata.

Krzysztof Kostka, prowadzący od 12 lat prywatne "Centrum Aktywnej Rekreacji pod Śnieżką" (w ofercie jedyny w Karpaczu tor śniegowy snowtubing), wylicza problemy:

- W Karpaczu brakuje przede wszystkim dużego ośrodka narciarskiego. Największy ośrodek "Kopa" wygląda nędznie i służy rodzinom, początkującym narciarzom oraz saneczkarzom. Wielkim problemem jest zarząd Karkonoskiego Parku Narodowego oraz sytuacja prawna związana z wylesianiem. Dla mnie to biurokracja, która skutecznie zniechęca potencjalnych inwestorów.

Magistrat Karpacza twierdzi, że dowolna organizacja ochrony przyrody jest w stanie zablokować planowanie i realizację inwestycji i nie ma z tego tytułu żadnych konsekwencji. Podaje przykład propozycji budowy na Kopę kolejki gondolowej, z której w wyniku protestów ekologów inwestor się wycofał. Miała tam powstać obrotowa restauracja, inwestor chciał zwiększyć przepustowość trasy, poszerzyć stoki, zbudować sztuczne oświetlenie i naśnieżanie. Zrezygnował, przyjmując wariant minimalistyczny: tylko kanapę. Uznał, że jest ofiarą ekoterroru.

Krzysztof Okrasiński, PnRWI: - Karpacz pokazuje, że ekolodzy stali się grupą, którą można obarczyć odpowiedzialnością za wszelkie niepowodzenia. Myśmy przecież wyraźnie twierdzili, że kolej gondolowa na Kopę jest dobrym pomysłem, lepszym i mniej szkodliwym niż wyciąg kanapowy. Prosiliśmy jedynie o to, by inwestor wykonał rzetelny raport o oddziaływaniu na środowisko, bo to, co przedstawił na początku, było zwykłą amatorszczyzną. Łatwiej powiedzieć, że zawinili ekoterroryści, niż przyznać, że zabrakło pieniędzy. Wcale się nie dziwię, że turyści wybierają Szklarską Porębę, która przyciąga turystów innymi możliwościami niż trasa zjazdowa.

W Karpaczu brakuje atrakcji. Baseny, które powstały w dużych hotelach, służą tylko ich gościom. Choć burmistrz zapewniał, że skorzysta z nich całe miasto.

Symbolem sporu stał się Hotel Gołębiowski: widomy dowód na to, jak turystyka kameralna i romantyczna przegrywa z nową ofertą. Powierzchnia użytkowa dorównuje kubaturze Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie - 880 pokoi, 18 apartamentów, 32 sale konferencyjne, baseny, sauny, sale fitness, lodowisko, centrum odnowy biologicznej, sala gier, kręgielnia i dyskoteki. Hotelowi goście mogą jednocześnie odpoczywać i załatwiać interesy.

Hotel zachwiał turystycznymi przyzwyczajeniami mieszkańców Karpacza - do Gołębiowskiego coraz częściej zjeżdżają Rosjanie, którzy na wczasach nie boją się wysokich cen, pod warunkiem, że wiążą się one z wysoką jakością. Inwestycja czeka już na gości zagranicznych, którzy mogliby odwiedzić Karpacz w drodze na Euro2012.

Hotel Gołębiowski budzi protesty już od etapu planów. Po wielkiej batalii minister kultury nakazał na początku stycznia obniżenie obiektu o dwie kondygnacje, uznając, że kształt obiektu jest inny niż w pozwoleniu na budowę.

- Ten hotel jest aktem jaskrawej samowoli budowlanej i minister Zdrojewski podjął słuszną decyzję. Gigantomania burzy historycznie ukształtowany ład przestrzenny i jest porażką ekologów oraz osób związanych z ochroną zabytków - komentuje Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiego oddziału Służby Ochrony Zabytków.

- Dzięki tej inwestycji zostanie przebudowany cały ruch turystyczny nie tylko w Karpaczu, ale i w całym regionie. Tak naprawdę powstał nie hotel, ale centrum kongresowe dla 3000 osób. Jeżeli w rejonie od Wrocławia po Berlin, Pragę i Drezno nie ma takiego miejsca, to Gołębiowski taką rolę może spełnić - tłumaczy wiceburmistrz.

Kierunek myślenia lokalnych władz dobrze określa charakterystyczny szczegół: kiedy okazało się, że inwestor złamał prawo i może zostać zmuszony do rozbiórki, miejscowe władze przystąpiły do bezskutecznej próby zmiany planu zagospodarowania przestrzennego.

***

Najnowszy monitoring Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot dotyka sedna konfliktu: ekolodzy zbadali, w ilu miejscach nachodzą na siebie tereny zajęte przez największego polskiego drapieżnika i stacje narciarskie. Okazało się, że w obszarze występowania niedźwiedzi istnieje już 56 ośrodków, planowanych jest 15 dalszych inwestycji, które mogą wpłynąć na stan zachowania gatunku.

Na bieszczadzkiej górze Jasło gmina Cisna chce wyciąć 13 ha lasu i zbudować dużą stację. W paśmie Lubania planowana jest wycinka kilkudziesięciu ha lasu, poprowadzenie nartostrad i wyciągów.

Monitoringiem objęto także Beskid Żywiecki. Podobne marzenia jak Stanisław Richter ze Szczyrku, mają mieszkańcy gminy Ujsoły, położonej, jak chwalą się władze gminy, w "jednym z najdzikszych i najrozleglejszych kompleksów leśnych w Beskidzie Żywieckim". Plany są imponujące: w okolicach Hali Lipowskiej ma powstać 10 km tras zjazdowych i 1,5 km wyciągów. Przyjadą turyści, gmina obudzi się z marazmu.

Na mapach sporządzonych przez ekologów widać, że powierzchnia planowanej inwestycji zajmuje ok. 60 proc. powierzchni gawrowania niedźwiedzia w tamtym terenie. Widać również, że trasy zjazdowe obejmą prawie 70 proc. terenu, zajmowanego obecnie przez jedną z ostatnich wilczych watah w rejonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2011