Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niegospodarne wydanie 76 mln zł na akcję przygotowania wyborów kopertowych, która nie miała podstaw prawnych, o czym osoby wydające rok temu decyzje wiedziały od swoich (czyli: rządowych) prawników – to główne wnioski raportu NIK, który prezes Izby Marian Banaś przedstawił dziś publicznie. Treść dokumentu była znana w obszernych streszczeniach już od dwóch tygodni, dzięki przeciekom m.in. do portalu Onet.pl.
Warto w związku z tym przypomnieć kilka kwestii, bo są one jednak zdumiewające – tak jak zdumiewająca jest też nasza wobec tego wszystkiego obojętność.
Kiedy 16 kwietnia ubiegłego roku premier wydawał kilka najważniejszych decyzji składających się na proces przygotowania wyborów w formie korespondencyjnej (miała je przeprowadzić Poczta Polska), brak było ku temu podstawy prawnej. W ówczesnym stanie prawnym organizacja wyborów była kompetencją Państwowej Komisji Wyborczej. Tego dnia Mateusz Morawiecki dysponował już opiniami dwóch istotnych komórek rządowych, które na to wskazywały. Mimo to cały proces ruszył, a kiedy około 7 maja było już jasne, że wybory się nie odbędą, Kancelaria Premiera postanowiła poszukać podkładki pod już podjęte działania, zlecając pięciu zewnętrznym podmiotom sporządzenie nowych, potencjalnie korzystniejszych ekspertyz.
Ważnym elementem raportu jest też inne, niż wcześniej funkcjonujące w potocznym przekonaniu – rozłożenie odpowiedzialności prawnej: a ściślej to, czyje mianowicie podpisy widnieją na zakwestionowanych przez NIK dokumentach. Otóż wbrew dotychczasowej narracji, według której za całą rzecz odpowiadać miałby minister aktywów państwowych Jacek Sasin (jego nazwisko zaczęło funkcjonować w memach jako synonim zmarnowanej kwoty 70 mln zł), okazuje się, że zarówno on, jak i minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński woleli umyć ręce i nie podjęli formalnych kroków, w szczególności zaś nie podpisywali umów z podmiotami takimi jak Poczta i PWPW, do czego zobowiązał ich premier.
Jeśli więc chodzi o ślady na papierze, to cała odpowiedzialność spada na barki Mateusza Morawieckiego i szefa jego kancelarii Michała Dworczyka. Izba jednak nie zawiadomiła w ich przypadku prokuratury (zawiadomienia natomiast złożono w odniesieniu do osób z kierownictwa poczty). Ale ważniejszym od Sasina i Kamińskiego wielkim nieobecnym raportu pozostaje oczywiście Jarosław Kaczyński. To zgodnie z jego wolą (wypracowaną wespół z kilkoma osobami ścisłego kierownictwa partii) Morawiecki uruchomił maszynerię. NIK nie jest ośrodkiem analizy politycznej, więc raport milczy na temat tego, co ją w końcu zatrzymało: nie były to oczywiście żadne prawno-formalne skrupuły Kaczyńskiego czy Morawieckiego, tylko „pakt dwóch Jarosławów”, wieńczący zakulisowe targi polityczne, których spiritus movens był Jarosław Gowin.
Raport porządkuje naszą wiedzę o tym, jak operacja, która mogła zadać znaczny cios stabilności polskiego ustroju, wyglądała od strony formalnej, co widać w dokumentach. A jakie kary polityczne powinny spotkać głównych aktorów „bezpodpisowych” tamtej rozróby – to jest dość jasne od roku.
Zanim raport ujrzał światło dzienne, widzieliśmy różne formy nacisku na prezesa Banasia, nie wiadomo, czy bardziej gangsterskie, czy bardziej ubeckie (ostatnio „montaż” z domniemanym samobójstwem jego syna). Co zresztą – trzeba to podkreślić – nie czyni zeń kryształowej postaci, ale stanowi jednak kolejną oznakę, z jak bardzo nieprzyzwoitymi ludźmi mamy do czynienia.
Najwyższa Izba Sumienia każdego z nas nie powinna mieć wątpliwości.