Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W PiS nie jest wielką tajemnicą to, że istnieje pewien zasób stanowisk państwowych, którymi Jarosław Kaczyński się nie interesuje. Poniżej prezesowskich radarów w administracji, spółkach państwowych czy dyplomacji hasają więc, upychając swoich ludzi, niższej rangi partyjni bossowie.
Ale jest zasób stanowisk szczególnych, zarezerwowanych do wyłącznej decyzji prezesa. Jedną z pereł w tej koronie jest posada szefa Najwyższej Izby Kontroli – z racji dawnej prezesury Lecha Kaczyńskiego dla jego brata to stanowisko szczególne.
A zatem nie ma cienia wątpliwości, że decyzję o powierzeniu NIK Marianowi Banasiowi podjął osobiście prezes.
Podjął ją, gdy już było wiadomo, że wokół Banasia zaczyna nieprzyjemnie pachnieć. Wszak pierwsze informacje o jego podejrzanym majątku pojawiły się ponad rok temu. Sprawa trafiła do CBA. Nie przeszkodziło to Banasiowi zostać ministrem finansów w czerwcu tego roku. Potem był wybór przez Sejm na szefa NIK pod koniec sierpnia. Posłowie opozycji dopytywali zresztą wówczas o kontrolę CBA, przestrzegając PiS, że sam może sobie napytać biedy.
Czytaj także: Mielonka pod sielanką - Andrzej Stankiewicz o pierwszych tygodniach nowego parlamentu
Napytał. Przy czym punktem zwrotnym był reportaż telewizji TVN z końca września, pokazujący sutenerskie interesy gangsterów w kamienicy Banasia. Dopiero wówczas służby na poważnie wzięły się za szefa NIK. Efektem są doniesienia do prokuratury, w których mowa o ukrywaniu majątku oraz nieudokumentowanych źródłach dochodu. W dodatku okazało się, że PiS, dumny wcześniej ze ścigającego mafie VAT-owskie urzędnika, nie wiedział, że mafia VAT-owska działała w Ministerstwie Finansów. Stworzyli ją dyrektorzy skarbówki, podwładni Pancernego Mariana.
Czy bez materiału w TVN agenci Mariusza Kamińskiego znaleźliby coś na Banasia? Pamiętać należy, że Banaś to zaufany człowiek Kamińskiego, a działania CBA w tej sprawie zdumiewają. Jak to możliwe, że służby antykorupcyjne przez wiele miesięcy – do reportażu TVN – nie znalazły nic, a po reportażu ekspresowo udokumentowały podejrzane przelewy i lewe dochody?
Dziś Kamiński gasi pożar, którego zarzewia sam miesiącami w zadziwiający sposób nie chciał zauważyć. To zresztą on uczestniczył w minionym tygodniu wraz z Kaczyńskim w spotkaniu z Banasiem, na którym – w imieniu własnym? partii? państwa? – zażądali od niego dymisji. Taka przynajmniej jest oficjalna wersja, element kampanii odcinania się od Banasia. Z drugiej jednak strony, dzień przed tym sabatem PiS przydzielił Banasiowi na jego wniosek zastępców. Polityków PiS, rzecz jasna.
Charakterystyczne jest też to, że do tej pory partia rządząca nie zrobiła w praktyce nic, żeby Banasia odwołać. Liderzy PiS mówią co prawda publicznie o „planie B” na wypadek, gdyby Banaś ostatecznie dymisji odmówił. To zmiana ustawy o NIK albo i konstytucji, by móc usuwać prezesa. Tylko z jakiego powodu? O tym już nie mówią. Banaś jest publicznie skompromitowany, ale prawnie wciąż niewinny. Jak zapisać w prawie usuwanie takiego prezesa NIK?
Zapowiedzi zmian w prawie to raczej element presji na Banasia, by wszystko załatwić w rodzinie. By odszedł po dobroci, może – jak się plotkuje – negocjując przy okazji pakiet ochronny dla siebie i swego zatrudnionego w państwowym banku syna.
Tak jak nominacje Banasia kolejno na szefa skarbówki, ministra finansów i szefa NIK są drastycznym przykładem patologii systemu obsady najważniejszych stanowisk przez PiS, tak próby jego odwołania tylko tę patologię pogłębiają. ©
Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.