Brudna gra

Banaś to człowiek o mentalności klanowej. Skoro uznał, że PiS nie dochował wierności „kodeksowi honorowemu”, to teraz prowadzi swoją wendetę.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

Marian Banaś podczas inauguracji działalności Krajowej ­Administracji Skarbowej.  Warszawa, 28 lutego 2017 r. / RADEK PIETRUSZKA / PAP
Marian Banaś podczas inauguracji działalności Krajowej ­Administracji Skarbowej. Warszawa, 28 lutego 2017 r. / RADEK PIETRUSZKA / PAP

O prezesie NIK-u wszyscy rozmawiają chętnie, lecz tylko nieliczni zgadzają się na publikację tych wypowiedzi pod nazwiskiem.

– Boją się pana? – pytam Mariana Banasia. Wygląda na zaskoczonego. – Ja nie jestem groźnym człowiekiem. Jako wierzący i katolik wręcz byłem zawsze przyjaźnie nastawiony do bliźnich. Komu mogłem, to chętnie pomagałem – zapewnia.

Ale bardzo dużo z tego, co prezes mówi, to tylko kreacja jego wizerunku. – Chce uchodzić za niezależnego państwowca z piękną kartą opozycyjną – ocenia poseł PO, który kilkukrotnie spotkał się z Banasiem w siedzibie Izby, bo „dziś jest on jedyną osobą w państwie spoza obozu władzy, która może uzyskać dostęp do kluczowych dokumentów”. Ale według niego trudno uważać za państwowca kogoś, kto swoją obecnością w rządzie niejako żyrował systematyczne psucie tego samego państwa przez PiS. I druga rzecz: niezależność. Marian Banaś nie potrafi przekonująco odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem Jarosław Kaczyński, ściśle realizujący stalinowską zasadę, że to „kadry decydują o wszystkim”, i obsadzający swoimi pretorianami wszelkie dostępne instytucje, nagle postanowił jedną z nich powierzyć komuś, kto nie będzie „na telefon”. – Proszę o to pytać Jarosława Kaczyńskiego – ucina, gdy sugeruję, że miał odgrywać w NIK-u rolę Julii Przyłębskiej. Przypomina przy tym, że nigdy nie był członkiem PiS-u.

Jest jeszcze jeden element kreowanego przez Banasia wizerunku. Na koniec spotkania prezes wręcza mi swoje memuary z lat 1970-1989. Jest w nich o poronieniu żony po wprowadzeniu stanu wojennego, własnym uwięzieniu i protestacyjnej głodówce, która odbiła się na jego zdrowiu i skończyła pobytem w szpitalu. Wówczas, jak pisze, „na Wielkanoc, zmarła moja Mamusia. Miała dopiero 62 lata, to był wylew. Ojciec mówił, że prawie codziennie płakała z powodu mego uwięzienia”. W trakcie rozmowy prezes wraca do tamtych czasów, gdy pytam go o stawiane mu obecnie zarzuty. – To próba zdyskredytowania dorobku całego mojego życia. Siedziałem w więzieniu, ryzykowałem zdrowiem, życiem i majątkiem. A dziś chce się ze mnie zrobić złodzieja! – to drugi raz, kiedy podnosi głos. Bardziej wzburzony będzie tylko wtedy, gdy zapytam o jego syna. Wówczas niemal krzyczy i uderza pięścią w stół.

Długi cień syna

– To nie Jakub Banaś jest w NIK-u cieniem swego ojca. To ojciec jest cieniem swego syna – mówi mi były już pracownik Izby. Banaś junior – formalnie na stanowisku doradcy społecznego – ma być głównym kadrowym Izby. Od jesieni 2019 r. w NIK-u zatrudniono około dwustu nowych osób, ściągniętych – jak słyszę – m.in. z Banku Pekao SA, w którym młody Banaś pracował do grudnia 2019 r., oraz ze służb, np. policji. Według mojego rozmówcy do odejścia skłoniono niemal wszystkich dyrektorów. Sam Marian Banaś przekonuje, że wymienił zaledwie około jednej trzeciej kierownictwa. – Niektórzy nie mieli wyników, dałem szansę tym, którzy zrobią to lepiej – zapewnia.


KATASTROFA SMOLEŃSKA: ZAMACH I CYNICZNA POLITYKA

MAREK KĘSKRAWIEC: Teorie Macierewicza, które dziś stały się oficjalną wersją wydarzeń polskich władz, jeszcze dwa miesiące temu były skrzętnie ukrywaną „prawdą”. Co się zmieniło, że nagle doszło do tej ofensywy?


Proszę o oficjalne dane rzecznika ­NIK-u, Łukasza Pawelskiego. Informuje mnie, że na 76 zmian personalnych na stanowiskach dyrektorskich tylko 22 to były odwołania z funkcji (w sumie 29 proc.). Pozostałym skończyła się kadencja, odeszli na emeryturę lub na własną prośbę – twierdzi Pawelski. Jednak te „dobrowolne” odejścia to, według byłego pracownika NIK-u, rezygnacje, które następowały po osobistej rozmowie z prezesem. Tak było w przypadku gen. Marka Bieńkowskiego, nadzorującego najważniejsze kontrole Izby w ostatnich latach, np. zakup Pegasusa przez CBA. Tego uznanego fachowca zastąpił na stanowisku Michał Jędrzejczyk, czyli prawa ręka prezesa.

Fakt, że nowi dyrektorzy są z powołania, a nie z konkursu, a Jakub Banaś miał bezprawnie otrzymać dostęp do tajemnic kontrolerskich, legł u podstaw zawiadomienia do prokuratury, jakie złożył na prezesa NIK-u jego zastępca, Tadeusz Dziuba (Banaś z kolei zawiadomił śledczych, że Dziuba usiłuje wpływać na wyniki kontroli, a tym samym działać na rzecz PiS-u). Na trzymanie w Izbie syna krzywią się też wszyscy moi rozmówcy. Słyszę, że nawet jeśli nie odgrywałby wiodącej roli, to jego obecność kłóci się z demokratycznymi standardami. Sam Marian Banaś nie dostrzega w tym niestosowności. – Zatrudniam syna społecznie, bo ma kwalifikacje – przekonuje. – Korzystamy z jego wiedzy tutaj, skoro służby straszą jego potencjalnych pracodawców.

Pytam o konkretne przykłady: gdzie i kiedy służby podjęły taką interwencję, ale prezes odpowiada wymijająco, wspomina jedynie o kłopotach z pracą synowej. Zarzuca rządzącym, że „ci panowie żyją z rad nadzorczych, okradają społeczeństwo”, ale nie wspomina, że także jego syn zaczął robić karierę w państwowych spółkach (PGZ, Maskpol, Pekao) akurat wtedy, gdy on sam został wiceministrem finansów i szefem Krajowej Administracji Skarbowej. Dziś Jakub Banaś ma się zajmować głównie kwestią immunitetu swojego ojca. – Wykonuje pracę analityczną – śmieje się jeden z polityków, który ma z nim regularny kontakt. – Na przykład przygotowuje zestawienia tych posłów PiS-u, którzy kiedykolwiek zagłosowali wbrew klubowej dyscyplinie. Bo do tych ludzi można uderzać, gdy pojawi się w Sejmie sprawa uchylenia immunitetu Marianowi Banasiowi.

Pytam prezesa, czy ma w PiS-ie swoich stronników w tej sprawie. – Z nikim nie rozmawiam o swoim immunitecie – twierdzi. – Ale wielu polityków obozu władzy jest nieformalnie po mojej stronie. Obawiają się jedynie publicznie do tego przyznać, bo to może ich kosztować utratę miejsca na liście wyborczej.

Prokurator generalny wystąpił do marszałek Sejmu z wnioskiem o uchylenie immunitetu Marianowi Banasiowi w lipcu zeszłego roku. Śledczy chcą mu postawić kilkanaście zarzutów, w tym podania nieprawdy w oświadczeniach majątkowych (chodzi m.in. o kamienicę Banasia ze słynnego reportażu w TVN, w której działał hotel na godziny). Potem jednak wyszło na jaw, że pod dokumentem nie widnieje podpis Zbigniewa Ziobry, lecz Bogdana Święczkowskiego, choć prokurator krajowy nie miał, a powinien mieć stosowne upoważnienie od Ziobry. Tym samym Banaś ma już gotową linię obrony: wniosek został złożony przez osobę nieuprawnioną. Co działo się z tym wnioskiem przez kolejnych osiem miesięcy? Niewiele. Dopiero pod koniec stycznia sejmowa komisja regulaminowa zarekomendowała Sejmowi uchylenie immunitetu prezesowi NIK-u. Stanowisko to musi być teraz zaprezentowane na posiedzeniu Sejmu, a wówczas głos ma prawo zabrać Marian Banaś.

– Dziwię się, że tego punktu jeszcze nie było w porządku obrad – mówi mi Jarosław Urbaniak, poseł PO i wiceszef komisji regulaminowej. – PiS miałby już za sobą całą procedurę i mógłby wyczekiwać momentu, w którym uda mu się uciułać potrzebną większość, by przeprowadzić głosowanie.

Termin głosowania wniosku nie jest znany. W kuluarach słychać, że PiS wciąż nie uzbierał 231 szabel, ale nawet gdyby w Sejmie doszło do odebrania immunitetu Banasiowi, to i tak usunąć go z funkcji można dopiero po prawomocnym wyroku sądu. Urbaniak ma zaś poważne wątpliwości co do siły rażenia dowodów zebranych przez prokuraturę. – Przeczytałem akta, które udostępniła nam prokurator Elżbieta Pieniążek. Moim zdaniem, prokuraturze i jej ekspertom nie udało się udowodnić, że pieniądze Banasia mają nieuczciwe źródło pochodzenia.

Wiadomo, że opozycja, w tym także Konfederacja, nie przyłożą do tego wniosku ręki. Bo to Marian Banaś jest aktualnie gwarantem, że Izba będzie działać jak należy. I to jest najważniejsze. – Jako badacz instytucji sympatyzuję z osobami, które zapewniają im niezależność, bez względu na motywacje, które im przyświecają – mówi mi prof. Andrzej Rychard z PAN i Fundacji Batorego. – Stosunek PiS-u do instytucji jest niechętny, bo one, wraz z procedurami, temperują wolę polityczną. A Jarosław Kaczyński nie chce być w swych decyzjach ograniczany. Wskutek konfliktu Banasia z ­PiS-em mamy do czynienia z dość paradoksalną sytuacją, że instytucja jest chroniona, by ochronić osobę nią kierującą. I przy okazji wychodzi to tej instytucji na korzyść.

Istnieje jednak ryzyko, że używana do politycznych gier instytucja zostanie ośmieszona, zdezawuowana. Tak było przy okazji oskarżeń o rzekomo masową inwigilację urządzeń należących do pracowników NIK. Podczas kuriozalnej konferencji z anonimowym „głosem eksperta” w roli głównej nie przedstawiono żadnych konkretnych dowodów, nie skierowano też zawiadomienia do prokuratury. Od prezesa słyszę, że sprawę wciąż bada zespół Izby do spraw cyberbezpieczeństwa.

Wojna z Kamińskim

PiS ma niewątpliwie z Banasiem kłopot. Tak jak prezes NIK-u zapowiedział w jednym z wywiadów, zleca przeprowadzanie „bardzo wrażliwych kontroli, które odbiją się głośnym echem”. W Izbie powstał nowy wydział koordynacji kontroli doraźnych, który ma z marszu reagować na uzyskane przez Izbę sygnały o nieprawidłowościach. Jeszcze latem 2020 r. Banaś odsunął od nadzoru nad kontrolami NIK wiceprezesa Tadeusza Dziubę, byłego posła PiS-u, którego związki z Kaczyńskim sięgają czasów Porozumienia Centrum. W efekcie w zeszłym roku NIK skontrolował m.in. organizację wyborów korespondencyjnych (i złożył zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez premiera, szefa KPRM-u, szefów resortów MAP i MSWiA) oraz wydatkowanie pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, zarządzanego przez ministra Ziobrę (udowodniono, że to partyjna skarbonka Solidarnej Polski). Dziś czekamy na publikację raportu dotyczącego budowy elektrowni Ostrołęka C (wyrzucone w błoto 1,5 mld zł), na początku roku Banaś zapowiedział też – w związku z aferą Pegasusa – kontrolę nadzoru nad służbami specjalnymi. Na posiedzeniu nadzwyczajnej senackiej komisji badającej tę sprawę przekonywał, że „uprawniona jest teza o grupie trzymającej służby” i wykorzystywaniu ich do walk frakcyjnych wewnątrz obozu władzy. To oczywiście kamyczek do ogródka Mariusza Kamińskiego, szefa MSWiA oraz zwierzchnika służb. Konflikt między nim a Banasiem jest tajemnicą poliszynela. Tu jednak musimy się cofnąć do początku tej historii.

Marian Banaś zostaje wybrany prezesem NIK-u 30 sierpnia 2019 r. Klub PiS-u nagradza go owacjami na stojąco. Wcześniej, podczas debaty nad jego kandydaturą, marszałek Elżbieta Witek wyłącza mikrofon posłowi PO, Robertowi Kropiwnickiemu, który zwraca uwagę na nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych Banasia. Ten wątek wraca jak bumerang trzy tygodnie później w reportażu „Superwizjera” TVN. Wątpliwości budzi np. działka, która nie dość, że pojawia się i znika w kolejnych oświadczeniach, to jeszcze zasadniczo zmienia swą powierzchnię. Jednak masową wyobraźnią zawładnie kamienica w krakowskiej dzielnicy Podgórze, w której – według dziennikarzy – miał się mieścić pensjonat z pokojami na godziny, prowadzony przez osoby z półświatka. Dwa dni później, 23 września, Marian Banaś informuje w TVP Info, że udaje się na bezpłatny urlop do czasu wyjaśnienia swojej sprawy przez CBA. Akurat trwa kampania przed wyborami parlamentarnymi, więc Banaś, nie chcąc zaszkodzić wizerunkowo PiS-owi, znika na cały ten czas. Z urlopu wraca trzeciego dnia po wyborach. Ma już wtedy swoją grupę wsparcia. – Bronił go sam premier – wspomina jeden z krakowskich polityków. – Także dlatego, że to właśnie Morawiecki stał za jego awansami najpierw na szefa resortu finansów, a potem prezesa NIK-u.

Prócz szefa rządu za Banasiem ujmuje się też grupa polityków PiS-u, współpracujących z Opus Dei, co zresztą nie jest w PiS-ie dobrze widziane: Kaczyński uważa tę organizację za sektę. – To raptem kilka osób – mówi mi ten sam polityk. – Z nich najgłośniejszy w obronie Banasia będzie Jacek Żalek.

Dzwonię do posła. Jest w podróży, rozmowa jest niemożliwa. Potem już nie odbiera i nie odpisuje na SMS.

Ale obrońcy Banasia nie będą tak silni jak jego główny wróg, Mariusz Kamiński. To szef MSWiA chciał posadzić swojego człowieka na fotelu prezesa NIK-u. – Kiedy w grze pojawiło się nazwisko Banasia, Kamiński natychmiast zaczął go dyskredytować przed prezesem PiS-u – mówi mi polityk opozycji, utrzymujący kontakt i z obozem władzy, i z samym Banasiem. – Ostatecznie Kaczyński dał się przekonać tym, którzy mówili, że to szef służb jest za mocny i stąd należy poskromić jego apetyt na kolejną instytucję (obecnie w gestii Kamińskiego jest CBA, ABW, wywiad i kontrwywiad oraz policja, Straż Graniczna i SOP).

Mniej więcej w tym samym czasie, w którym wybucha afera Banasia, Kaczyński z Morawieckim chcą „spuścić Kamińskiego po brzytwie”. Dlaczego, skoro minister należy do najbardziej zaufanych ludzi Kaczyńskiego? – Natury, które mają pewną konstrukcję psychiczną, są niebezpieczne – odpowiada mi jeden z polityków. – Odbyła się z Kamińskim rozmowa o ograniczeniu jego wpływów, ale Kaczyński i Morawiecki usłyszeli od niego krótkie: „Tylko spróbujcie mnie tknąć”. To, że zbiera haki na wszystkich, było tajemnicą poliszynela, ale wówczas wprost zagroził prezesowi ich użyciem.

Kamiński zachowuje pozycję, ale z Banasiem przegrywa. Stąd politycy opozycji są przekonani, że kwity, które zaczynają wypływać na nowego prezesa ­NIK-u w mediach, są też usłużnie kolportowane przez podległe Kamińskiemu służby. Dla samego Banasia to wręcz „bezdyskusyjne”. – On zrozumiał, że w PiS-ie wydano na niego wyrok – opowiada polityk opozycji – a jednocześnie jego dymisji domagaliśmy się my. Taka walka na dwa fronty oznaczała przegraną. Zatem Banaś postanawia zneutralizować nas, czyli opozycję. A może to zrobić tylko w jeden jedyny sposób: gwarantując niezależność Izby.

Dziś opozycja traktuje Banasia jak świadka koronnego. Prezes NIK-u zabiega zresztą o dobre z nią relacje (także z Konfederacją), zaprasza na spotkania – i do takich dochodzi, choć nie na najwyższym szczeblu. Kim on teraz jest? – pytam jednego z tych, którzy z Banasiem w ostatnich miesiącach rozmawiali. – Człowiekiem, który prowadzi wendetę. Banaś to facet o mentalności klanowej. Wiedział, że gra w brudnej grze, ale uznał, że pewnych granic się w niej po prostu nie przekracza. A skoro PiS nie dochował wierności temu swoistemu „kodeksowi honorowemu”, to teraz Banaś się mści. Tym bardziej że długo słał do Jarosława Kaczyńskiego sygnały, by zostawiono go w spokoju.

Namówili go do walki

Równie silne emocje są po stronie ­PiS-u. Słyszę, że to „zimna niechęć, jak do wroga” i że będą podejmowane dalsze próby „unicestwienia politycznego i prawno-karnego” Mariana Banasia. Kluczowe w tej historii jest to, dlaczego prezes Kaczyński, który przymykał oczy nie na takie skandale swoich podwładnych, postanowił zrzucić z sań właśnie prezesa NIK-u. Przecież mógł przeczekać sprawę. Taka zresztą była początkowa strategia partii. Po emisji reportażu Stanisław Karczewski nazywał go „kryształowym”, a Ryszard Czarnecki „uczciwym”. Jeszcze 27 listopada 2019 r. Elżbieta Witek powołuje na stanowiska wiceprezesów Izby kandydatów wskazanych przez Banasia, ale wybranych mu przez PiS: Tadeusza Dziubę i Marka Opiołę. Według politologa z UKSW, prof. Antoniego Dudka punkt zwrotny tej historii ma miejsce dwa dni później. To dzień, w którym PiS kolejny raz żąda od Banasia dymisji, a ten ją faktycznie składa.

Tę historię opisał „Dziennik Gazeta Prawna”, a mój rozmówca (wówczas w NIK-u) potwierdza jej prawdziwość: kierowca Banasia wiezie rezygnację do Elżbiety Witek, ale marszałek Sejmu zauważa, że prezes nie wskazał w niej osoby, która – po jego dymisji – ma wykonywać obowiązki prezesa. – Kiedy kierowca zawrócił z pismem do Izby, grono najbliższych prezesowi współpracowników namówiło go już do walki. Dokument trafił do niszczarki – słyszę. Tym samym zdecydował się na otwarty konflikt.

– Gdyby Banaś ustąpił, dziś jadłby konfitury na placówce dyplomatycznej lub w spółce skarbu państwa – przekonuje prof. Dudek. – To wypowiedzenie posłuszeństwa Kaczyńskiemu było jego najpoważniejszą „zbrodnią”.

Z licznych wywiadów Banasia przebija wyraźny żal do prezesa PiS-u. Pytany o to przeze mnie nie zaprzecza. – Na kilka tygodni przed tą awanturą prezes mówił mi, że należy mi się Order Orła Białego za zasługi dla państwa polskiego – opowiada. – Nic nie stało też na przeszkodzie, by skonfrontować mnie z Kamińskim, ale nie zrobiono tego w uczciwy sposób. A sam Kamiński nie miał odwagi sprzeciwić się prezesowi, gdy zaproponował moją osobę do NIK-u, tylko próbował zakulisowo mnie skompromitować.

Wojna między Banasiem a PiS-em przybrała już charakter wojny totalnej. Prezes NIK-u ma na karku CBA, ABW, prokuraturę i skarbówkę, a śledczy zajmują się też jego synem i synową (oboje mają zarzuty dotyczące wyłudzenia i podrabiania faktur, nie przyznają się do winy). Trwa konflikt w kolegium NIK-u, w skład którego wchodzi prezes, jego zastępcy i 14 członków. Część z nich jest lojalna wobec PiS, marszałek Witek blokuje z kolei powoływanie do kolegium osób wskazanych przez Banasia, stąd wakaty. – Gdyby rządzący działali racjonalnie, staraliby się prezesa Banasia obłaskawić, by nie bombardował ich wynikami kolejnych kontroli, zwłaszcza w roku wyborczym – mówi prof. Antoni Dudek. Ale jego zdaniem obie strony konfliktu zabrnęły już za daleko: – Marian Banaś, z powodu ataków na jego rodzinę, poczuł się osobiście zagrożony. Dlatego raczej nie odpuści, bo upadek tego rządu jest dla niego gwarancją jako takiego spokoju. Poza tym, to może być piękne zwieńczenie jego kariery. Zaczynał od sprzeciwu wobec władzy socjalistycznej, a kończy na walce z nieprawidłowościami pisowskiego reżimu.

– Jak się pan czuje? – rzucam na koniec naszego spotkania. – Jestem skoncentrowany na pracy – odpowiada szybko Banaś. – Oni chcą, żebym wciąż żył w napięciu, miał rozstrój nerwowy i się wykończył, któregoś wieczoru dostał zawału albo udaru. Ale ja jestem twardy.

Co do ostatniego stwierdzenia, panuje dość powszechna zgoda moich rozmówców. Były prezes NIK-u, Krzysztof Kwiatkowski, który zna Mariana Banasia od końca lat 80., mówi z przekonaniem: – Gdybym miał wskazać jedną cechę charakteru, dominującą w jego rysie psychologicznym, to byłaby właśnie twardość i nieustępliwość.

Ostateczny wynik starcia dwóch prezesów – PiS-u i NIK-u – trudno dziś przewidzieć. Na razie ewidentnie to Banaś jest górą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka polityczna Radia Tok FM, prowadzi program „Wywiad polityczny". Wcześniej przez kilkanaście lat związana z TVP. Była reporterką sejmową i publicystką, relacjonowała wszystkie kampanie wyborcze w latach 2005-2015. Politolog, absolwentka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022