Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czasach, gdy Ameryką rządzi polityk wierzący na słowo Putinowi oraz płacący za milczenie swoim pozamałżeńskim partnerkom, śmierć Johna McCaina (81 lat) – republikańskiego senatora, b. kandydata na prezydenta i b. pilota marynarki wojennej – najłatwiej sprowadzić do odejścia wielkiego autorytetu. McCain nie był jednak ideałem: na początku kariery w Kongresie lobbował za przemysłem hazardowym, był też zamieszany w aferę finansową; z drugiej strony, nigdy siebie takim nie nazywał. Nie lubił wręcz określenia „bohater z Wietnamu”, które przylgnęło do niego, gdy wrócił do USA po ponad pięciu latach w wojennej niewoli. Jako polityk pozostał żołnierzem: wierzył, że misją jego kraju jest krzewienie wolności i demokracji, choćby w tym celu trzeba było, dosłownie, iść na front. Po Iraku i Afganistanie chciał udziału Amerykanów w walkach w Syrii, apelował o wysyłanie broni Ukrainie i naloty na Iran. Sądził, że Waszyngton wygra każdą wojnę. I że nawet z Wietnamu można było wyjść zwycięsko.
Polskę traktował ciepło. Chciał jej wejścia do NATO, podzielał obawy przed Rosją, martwił się wprowadzanymi przez PiS zmianami w sądownictwie. Wielu Polakom przypominał pewnie Ronalda Reagana, romantycznego konserwatystę, ucieleśniającego dwa ideały – Ameryki z wartościami i polityków z klasą – które właśnie odchodzą do legendy. ©℗