Jak ajatollahowie pomogli Ronaldowi Reaganowi zostać prezydentem

Emerytowany polityk z Teksasu twierdzi, że irańscy ajatollahowie pomogli Reaganowi wygrać wybory.
w cyklu STRONA ŚWIATA

24.03.2023

Czyta się kilka minut

Ronald Reagan w 1975 r. Fot. Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News /
Ronald Reagan w 1975 r. Fot. Courtesy Everett Collection/Everett Collection/East News /

To się wtedy zdarzyło” – powiedział Barnes w wywiadzie dla gazety „New York Times”, wspominając tajemniczą wyprawę na Bliski Wschód, w którą zabrał go jego szef i przyjaciel John Connally, były gubernator Teksasu i niedoszły prezydent USA.

Barnes, choć Demokrata, uważał Republikanina Connally’ego za swojego politycznego „ojca chrzestnego” i w 1980 r. namówił go, by stanął do walki o prezydenturę i klucze do Białego Domu. Connally był w Teksasie królem. Był gubernatorem tego stanu w latach 1963-69, kiedy należał jeszcze do Demokratów.

Jako teksański gubernator siedział na przednim siedzeniu limuzyny, w której został zastrzelony w Dallas prezydent John Kennedy. Należał do grona najbardziej zaufanych zauszników Lyndona Johnsona, następcy Kennedy’ego, a kiedy przeszedł do obozu Republikanów, stał się faworytem Richarda Nixona, który widział w nim swojego zastępcę i następcę.

Afera „Watergate” udaremniła plany Nixona i zahamowała karierę Connally’ego, bo zmęczeni republikańskimi aferzystami Amerykanie w 1976 r. wybrali sobie na prezydenta Demokratę, Jimmy’ego Cartera. Connally zachował jednak wpływy w Teksasie, gdzie załatwił zastępczą służbę wojskową młodemu George’owi W. Bushowi, który w ten sposób wykręcił się od wojska i wojny w Wietnamie.

Kto był w Wietnamie

Od wietnamskiej wojny wykręcili się zresztą wszyscy przyszli amerykańscy prezydenci, którzy w czasie jej trwania byli w wieku poborowym. Bill Clinton (1993-2001) wymigał się nauką na uniwersytetach. W czasach studenckich był zadeklarowanym przeciwnikiem wietnamskiej wojny. George’a W. Busha (2001-2009) przed wyjazdem do Wietnamu wybronił Connally i ojciec, George Bush, bogacz i kongresman z Teksasu, prezydent Stanów Zjednoczonych (1989-1993). Barack Obama (2009-2017), rocznik 1961, był za młody, żeby wziąć udział w wojnie, ale Donald Trump (2017-2021) załatwił sobie odroczenie udawaną kontuzją i zwolnieniem lekarskim, a jego następca, Joe Biden – nauką i astmą, na jaką rzekomo miał się uskarżać w młodości. Wojenni weterani i bohaterowie przegrali wszystkie wybory. Al Gore, wiceprezydent u Clintona, przegrał z Bushem w 2000 r., Johny Kerry – również z Bushem, w roku 2004, a John McCain w 2008 r. z Obamą.

Wszyscy prezydenci po II wojnie światowej byli jej weteranami. Harry Truman walczył w I wojnie światowej, Dwight Eisenhower, Kennedy, Johnson, Nixon, Gerald Ford i George Bush senior bili się w II wojnie. Nawet Jimmy Carter, rocznik 1924, wstąpił w 1943 r. do Akademii Marynarki Wojennej, ale wojna się skończyła, zanim został absolwentem.

Pierwszym prezydentem, który wykręcił się od wojny, był gwiazdor hollywoodzkich westernów Ronald Reagan, rocznik 1911, który podczas II wojny nagrywał filmy instruktażowe dla wojska.

Teksańczyk Connally, weteran i bohater II wojny światowej, przegrał z nim wyścig o republikańską nominację do prezydenckich wyborów w 1980 r. Pogodził się jednak z porażką i postanowił pomóc Reaganowi wygrać wybory. Liczył, że spłacając dług wdzięczności, Reagan ofiaruje mu posadę sekretarza stanu albo obrony. Reagan zaproponował mu ostatecznie stanowisko sekretarza energetyki, a rozczarowany Connally go nie przyjął.

Podróż do Arabii

Barnes twierdzi, że nie miał pojęcia, po co latem 1980 r. Connally zabiera go w podróż. Ale nie odmawia. Lecą do Arabii z Houston samolotem „gulfstream”, należącym do naftowego koncernu Superior Oil (Teksas to naftowe zagłębie Ameryki). Przez prawie miesiąc odwiedzają pół tuzina bliskowschodnich stolic – Amman, Damaszek, Bejrut, Rijad, Kair i Tel Awiw.

„Wszędzie, z wyjątkiem Izraela, Connally mówił jedno i to samo” – powiedział przed tygodniem Barnes w rozmowie z dziennikarzem „New York Timesa”. „Przekażcie Irańczykom, żeby nie uwalniali zakładników przed wyborami prezydenckimi w USA. Jeśli wygra je Reagan, zaproponuje im korzystniejsze warunki ugody niż te, które oferuje Carter. Zrozumiałem, że celem naszej misji jest sabotaż kampanii wyborczej Cartera, który ubiegał się o reelekcję”.

Na początku września, niedługo po powrocie z bliskowschodniej podróży, Connally spotkał się w saloniku na lotnisku w Dallas z Williamem Caseyem, szefem kampanii wyborczej Reagana i późniejszym szefem Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). Barnes twierdzi, że towarzyszył Connally’emu podczas tego trzygodzinnego spotkania. Casey nie mógł się doczekać odpowiedzi, czy Irańczycy nie wypuszczą zakładników przed wyborami.

Barnes nie twierdzi, że to Casey posłał Connally’ego z tajną misją na Bliski Wschód, ani że Reagan o tym wszystkim wiedział. „Przyglądając się jednak temu wszystkiemu z boku zrozumiałem, że Connally nie pojechał w tę podróż tylko z własnej inicjatywy i wyłącznie jako »wolny strzelec«” – powiedział Barnes nowojorskiej gazecie.

Przyznaje, że nie wie nawet, czy arabscy gospodarze Connally’ego przekazali jego słowa Irańczykom, ale nie uwolnili oni zakładników przed amerykańskimi wyborami i wygrał je Reagan.

Zakładnik Carter

Przez całą pierwszą czterolatkę (1976-80) Carter zmagał się z inflacją i bezrobociem, skutkami recesji gospodarczej i kryzysu energetycznego początku lat 70. Namawiał rodaków do zaciskania pasa. To on przekonywał, by zaczęli ocieplać domy, a przede wszystkim przesiedli się z ogromnych krążowników szos do samochodów mniejszych i zużywających mniej paliwa.

Koniec kadencji Cartera przypadł na czas wyjątkowo niespokojny w międzynarodowej polityce (pod koniec prezydentury jego doradcami byli politycy polskiego pochodzenia – doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego od początku kadencji był prof. Zbigniew Brzeziński, a w maju 1980 r. szefem dyplomacji został Edmund Muskie).

W lutym 1979 r. uliczna rewolucja obaliła w Iranie szacha Mohammeda Rezę Pahlawiego, jednego z najważniejszych sprzymierzeńców Amerykanów na Bliskim Wschodzie. W grudniu Armia Radziecka najechała na Afganistan. Amerykanie odpowiedzieli sankcjami, a Zachód postanowił zbojkotować letnią olimpiadę w Moskwie, zaplanowaną na 1980 r.

Najboleśniejszym ciosem dla Cartera okazali się amerykańscy zakładnicy, wzięci do niewoli przez irańskich studentów (znajdował się wśród nich przyszły prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad, 2005-13), którzy podjudzeni przez ajatollahów, w listopadzie 1979 r., wdarli się do ambasady USA w Teheranie. Ogłosili, że uwolnią dyplomatów i pracowników ambasady, ponad 50 osób, jeśli Amerykanie wydadzą im zbiegłego do USA szacha i przysięgną nie wtrącać się więcej w sprawy Iranu.

Konflikt zaognił się, gdy w kwietniu 1980 r. kompletną klapą zakończyła się próba zbrojnego odbicia zakładników. Operację „Orli szpon” pokrzyżowała niespodziewana burza piaskowa, wskutek której część śmigłowców z komandosami na pokładzie pobłądziła na pustyni, a inne musiały awaryjnie lądować, unieruchomione przez kłęby piachu. Operację odwołano, zanim komandosi dotarli w okolice Teheranu, a podczas odwrotu, po zderzeniu z samolotem, spadł na ziemię kolejny śmigłowiec. W rezultacie Amerykanie stracili 8 zabitych żołnierzy, 5 zostało rannych, a w ręce Irańczyków wpadło pięć porzuconych amerykańskich śmigłowców, a także wraki rozbitego śmigłowca i samolotu transportowego.

Carter wziął całą winę na siebie. Jego jedyną szansą na zwycięstwo w listopadowych wyborach była ugoda z Irańczykami i uwolnienie zakładników jeszcze przed elekcją. Nadzieję na to, że uda się dobić targu, dawał wyjazd irańskiego szacha z Nowego Jorku do Kairu. Szach umarł tam pod koniec lipca 1980 r., gdy Connally i Barnes podróżowali po Bliskim Wschodzie.

Irańczycy wypuścili jednak amerykańskich zakładników dopiero w południe 20 stycznia 1981 r., po 444 dniach niewoli, w dniu, gdy Ronald Reagan złożył prezydencką przysięgę i wprowadził się do Białego Domu.

Jak to było?

Współpracownicy Cartera jeszcze przed wyborami podejrzewali, że obóz Reagana, a zwłaszcza szef jego kampanii Casey, próbuje torpedować wysiłki podejmowane na rzecz uwolnienia zakładników jeszcze przed wyborami. Obóz Reagana podejrzewał zauszników Cartera, że zrobią wszystko, by sprowadzić jeńców do kraju przed dniem elekcji i zapewnić prezydentowi reelekcję.

Gary Sick, który doradzał Carterowi w sprawach bliskowschodnich, napisał w 1991 r. w „New York Timesie”, a potem we własnej książce, że w lipcu i sierpniu 1980 r. (Connally i Barnes pielgrzymowali wtedy po Bliskim Wschodzie) Casey spotkał się potajemnie w Madrycie z emisariuszami ajatollahów, a w październiku w Paryżu dobił z nimi targu.

Irańczycy mieli się wstrzymać z uwolnieniem zakładników do amerykańskich wyborów, a w zamian Reagan obiecał odmrozić irańskie rachunki w amerykańskich bankach oraz dostarczyć Iranowi – za pośrednictwem Izraela – broń potrzebną ajatollahom na wojnę, jaką wytoczył im sąsiedni Irak.

Kongres dwukrotnie – w 1992 i 1993 r. – powoływał komisje śledcze w Senacie i Izbie Reprezentantów do zbadania okoliczności wyborów prezydenckich z 1980 r. i kryzysu z zakładnikami w Teheranie. Żadne śledztwo nie potwierdziło podejrzeń obozu Cartera – podzielał je także Abolhassan Bani Sadr, pierwszy prezydent irańskiej republiki (1980-81).

Dwadzieścia lat później jeden z byłych prawników prezydenta Busha seniora ujawnił jednak depeszę z ambasady USA w Madrycie, potwierdzającą, że latem 1980 r. William Casey rzeczywiście gościł wówczas w hiszpańskiej stolicy. O istnieniu tej depeszy nie wiedziały komisje śledcze. W ich materiałach nigdy nie pojawiło się też nazwisko Connally’ego ani choćby wzmianka o jego podróży na Bliski Wschód.

Gdy Reagan rządził już drugą kadencję, w USA wybuchł kolejny skandal z jego dworzanami, ajatollahami, zakładnikami w rolach głównych. Dziennikarze ujawnili, że rząd Reagana łamiąc amerykańskie prawo, potajemnie sprzedaje broń ajatollahom, a w zamian za to Irańczycy mieli pomagać w uwalnianiu amerykańskich zakładników, przetrzymywanych w Libanie przez tamtejszych partyzantów Hezbollahu, protegowanych Teheranu.

Aferę nazwano „Iran-Contras”, bo pieniądze zarobione na sprzedaży broni dla Irańczyków szły sekretnie na pomoc dla nikaraguańskiej partyzantki Contras. Skandal złamał kariery wielu ważnych urzędników Reagana, ale on sam, przezywany Teflonem, do którego nic się nie przylepia, wyszedł z afery bez większego uszczerbku.

Na pożegnanie

William Casey umarł w 1987 r., Ronald Reagan – w 2004. Nie żyje też John Connally, który odszedł w roku 1993. Ben Barnes w kwietniu będzie obchodzić 85. urodziny. Jimmy Carter liczy sobie 98 wiosen, ale setki najpewniej nie doczeka. Od lat cierpi na chorobę nowotworową, a w lutym postanowił, że nie chce już leczyć się w szpitalu, lecz pozostały mu czas spędzić w domu, z najbliższymi, w rodzinnym Plains w stanie Georgia. Tam się urodził, tam chce umrzeć i spocząć na tamtejszym cmentarzu. Joe Biden wyznał niedawno, że Carter poprosił go, by wygłosił mowę pogrzebową nad jego trumną.


Strona świata: Cykl tekstów Wojciecha Jagielskiego


 

Kiedy wynosił się z Białego Domu, miał dopiero 56 lat. „Byłem człowiekiem z przeszłością, ale bez żadnej przyszłości” – powiedział kiedyś o sobie. Znalazł jednak w życiu nowy cel – dobroczynność i rozwiązywanie konfliktów. Jeździł po świecie przyglądać się wyborom, pośredniczył w rokowaniach mających załagodzić lub rozstrzygnąć spory i zbrojne konflikty. Bliski Wschód, Etiopia, Sudan, Korea Północna, Haiti, Bałkany. Zapraszano go wszędzie, bo cieszył się nieposzlakowaną opinią człowieka mądrego i bezstronnego. W 2002 r. otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla za działalność na rzecz rozwiązania konfliktów, krzewienie demokracji i praw człowieka.

Łagodny, uczciwy i skromny, wyznający liberalne poglądy na świat i życie, różnił się od pozostałych prezydentów. W styczniu 1977 r., z Kapitolu, gdzie składał prezydencką przysięgę, do Białego Domu poszli z żoną pieszo, a nie pojechali limuzyną jak jego poprzednicy i następcy. „Nigdy was nie okłamię” – obiecywał rodakom, ubiegając się o prezydenturę. I dotrzymał słowa.

Barnes, który przez 43 lata milczał, o swojej bliskowschodniej wyprawie opowiedział tylko czterem ludziom (wszyscy to potwierdzili). W wywiadzie dla „New York Timesa” przyznał, że trzymał język za zębami, bo bał się, że gdyby wyszło na jaw, iż uczestniczył w wyprawie mającej na celu pozbawienie Cartera prezydentury, w Partii Demokratycznej okrzyknęliby go zdrajcą.

„Postanowiłem przerwać milczenie, gdy usłyszałem, że prezydent Carter żegna się z życiem. Często myślałem o niesprawiedliwości, jaka go spotkała. Uznałem, że opowiedzenie o tym, czego byłem świadkiem, będzie z mojej strony jakimś zadośćuczynieniem tej krzywdzie” – powiedział Barnes w wywiadzie dla „New York Timesa”. „Powinno się wiedzieć, jak było naprawdę, a Carter nie miał żadnych szans, dopóki zakładnicy tkwili w Teheranie w niewoli”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej