Na przedpolach Mosulu

Coraz więcej Irakijczyków ucieka spod władzy Państwa Islamskiego. Ale ucieczka jest ryzykowna. A wygnańców, którym się udało, czeka nowa udręka.

29.08.2016

Czyta się kilka minut

Iracki wygnaniec w obozie w Dabega koło Machmuru, 16 lipca 2016 r. / Fot. Safin Hamed / AFP / EAST NEWS
Iracki wygnaniec w obozie w Dabega koło Machmuru, 16 lipca 2016 r. / Fot. Safin Hamed / AFP / EAST NEWS

Była już głęboka noc, gdy Umm Mohammed wzięła dzieci za ręce i opuściła swoją wioskę.

Maszerowali przez 12 godzin, przez wyschnięte pola uprawne i polne drogi północnego Iraku. W ciągłym strachu, że zostaną odkryci przez bojowników ekstremistycznej milicji tzw. Państwa Islamskiego (IS), która przed dwoma laty opanowała także ich rodzinną wieś, położoną na północny zachód od Kirkuku. Wobec takich jak Umm Mohammed, odwracających się plecami od „kalifatu”, ich państwa bożego na ziemi, ekstremiści nie mają litości. – Jeśli cię dorwą, zastrzelą – mówi Irakijka.

Tymczasem takich jak trzydziestoparoletnia Umm Mohammed i jej dwoje dzieci, uchodzących spod władzy IS, są dziś tysiące. Setki tysięcy poszłyby może w ich ślady, lecz pozostają na terenie „kalifatu”. Jednych dżihadyści przetrzymują celowo: cywile to dla nich żywe tarcze. Inni nie mogą uciec z powodu walk, jakie toczą się między bojownikami Państwa Islamskiego i ich przeciwnikami. Choć są i tacy, którzy zostają, gdyż popierają sprawę ekstremistów.

Przemoc w islamskiej utopii

Gdy przed dwoma laty bojownicy IS podbili sporą część Iraku, obiecywali mieszkańcom życie w godności i sprawiedliwości. Pełne towarów stragany na bazarach, dzieci bawiące się beztrosko, uśmiechnięci bojownicy na tle idyllicznych krajobrazów – tak miała wyglądać islamska utopia wedle wzorów, jakie zostawił prorok Mahomet. I tak to wygląda – ale jedynie na nagraniach wideo produkowanych przez propagandową maszynerię IS.

Choć wtedy, na początku, wielu irackich sunnitów było szczęśliwych, że wraz z nadejściem bojowników „kalifatu” (też sunnitów) skończyły się prześladowania, jakich doświadczali ze strony policji i wojska, zdominowanych przez irackich szyitów. Ale w międzyczasie powszechne stało się rozczarowanie. Nie tylko dlatego, że w wielu miastach ceny żywności i benzyny gwałtownie wzrosły. Przede wszystkim początkowa ulga ustąpiła miejsca przerażeniu z powodu bezprzykładnej brutalności nowych władców.
– Wszystkiego doświadczaliśmy: tortur, morderstw – mówi Umm Mohammed. Opowiada, że nawet dzieci zmuszano do przyglądania się, gdy w ich wiosce ekstremiści przeprowadzali egzekucję pewnego mężczyzny. – Ucieklibyśmy już wcześniej – mówi Irakijka – ale wtedy oni zabiliby naszych krewnych.

Wraz z kilkudziesięcioma innymi kobietami i dziećmi, a także kilkoma mężczyznami, Umm Mohammed siedzi teraz na gołej ziemi na checkpoincie, punkcie kontrolnym peszmergów – kurdyjskich bojowników tworzących armię kurdyjskiej autonomii w północnym Iraku. Punkt kontrolny znajduje się na północno-zachodnich obrzeżach Machmuru. To niewielkie miasteczko leży 75 km w linii prostej na południowy wschód od Mosulu, największego irackiego miasta pozostającego dziś pod kontrolą dżihadystów.

Jest gorąco, w powietrzu unosi się pył. Jedynie biała plastikowa plandeka daje ochronę przed piekącym słońcem. Niektóre z kobiet noszą jeszcze czarne suknie, szczelnie okrywające ciało – tak muszą się ubierać na terenach „kalifatu”. Jedne mają skromne węzełki, do których upchnęły garść rzeczy, inne torby. Umm Mohammed uciekła z tym, co miała na sobie. – Nareszcie jesteśmy wolne – mówi kobieta w różowej chuście. Inna pokazuje „V”, międzynarodowy znak zwycięstwa.

Zarzuty wobec wybawicieli

– Powiedz jej, że traktujemy ich dobrze – mówi dowódca oddziału peszmergów do oficera, który ma odpowiadać na nasze pytania. Walczącym z Państwem Islamskim szyickim milicjom, ale też bojownikom kurdyjskim z północnego Iraku stawiane są bowiem poważne zarzuty. Co chwila pojawiają się informacje o mordach, których szyiccy milicjanci mieli dopuścić się na sunnickich cywilach; setki ludzi uważa się za zaginionych. Peszmergom zarzuca się, że zniszczyli całe wioski zamieszkane przez sunnickich Arabów.

Linia frontu przebiega niedaleko od Machmuru. Pod koniec marca oddziały armii irackiej podjęły stąd próbę uderzenia w kierunku zachodnim. Miał to być wstęp do ofensywy, która odbiłaby Mosul, stolicę dżihadystów w Iraku. Ale natarcie szybko utknęło. Potem jednak, w lipcu, irackim żołnierzom udało się przełamać front i wyrzucić dżihadystów z miasta Kajara, 30 km na zachód od Machmuru. Zajęcie Kajari, położonej strategicznie nad brzegami Tygrysu, toruje drogę do kolejnych uderzeń: w kierunku północnym i południowym, w serce irackiej części „kalifatu”. W połowie sierpnia peszmergom udało się zająć szereg wiosek na północ od Kajari.

W Machmurze, w zapuszczonym dawnym budynku rządowym, mieści się sztab operacji. Dowódcy armii irackiej i peszmergowie koordynują stąd wspólnie z Amerykanami dalsze działania militarne. Ale do Mosulu, w którym może pozostawać kilkaset tysięcy cywilów, droga jeszcze daleka. To nie tylko kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej, które trzeba przebyć. Aby tak się stało, konieczne jest też porozumienie między rządem centralnym w Bagdadzie i Kurdami.

Ci ostatni domagają się planu nie tylko militarnego, ale też politycznego. Dopiero gdy zostanie ustalone, jak Mosul będzie w przyszłości zarządzany, będzie mogła rozpocząć się ofensywa na miasto – tak mówił mi jeszcze wiosną Masud Barzani, prezydent kurdyjskiej autonomii w Iraku. A ponieważ ugoda między Bagdadem i Kurdami jest dziś równie nieprawdopodobna jak kiedyś, wydaje się, że peszmergowie ograniczają się do powolnego zdobywania wioski za wioską.

Przez pole minowe

Każda ofensywa skutkuje też nową falą uciekinierów. W ostatnich tygodniach do Machmuru przybyły tysiące nowych uchodźców, codziennie dociera kolejnych kilkuset. Tak twierdzi porucznik Mohammed Sabir. – Przychodzą głównie nocami i o poranku, bo wtedy mogą łatwiej przemknąć się niezauważeni – mówi oficer peszmergów.

Na punkcie kontrolnym, w pewnym oddaleniu od kobiet, dzieci i starców, w cieniu kontenera zasiadło może 20 brodatych mężczyzn. Jeden, z wyjątkowo bujnym zarostem i w bufiastych pumpach sięgających do kostek, może naprawdę budzić strach. Czy jest bojownikiem ISIS? – Nie, jestem nauczycielem, uciekłem przed IS – zapewnia mężczyzna, nazwijmy go Abu Ahmed (to imię fikcyjne, podobnie jak Umm Mohammed – dla bezpieczeństwa ich oraz ich rodzin).

Abu Ahmed mówi, że pochodzi z miasta Hawija, na południowy zachód od Kirkuku. Niektórzy Irakijczycy nazywają je „Faludżą północnego Iraku”, gdyż począwszy od 2003 r. Hawija zawsze była – podobnie jak Faludża – ośrodkiem oporu wobec Amerykanów i nowych irackich władz. Istotną rolę w tym oporze odgrywała iracka Al-Kaida. W kwietniu 2013 r. w Hawiji doszło do masakry: irackie siły rządowe zabiły 53 sunnickich demonstrantów. Była to iskra, od której rozgorzało tu powstanie sunnickich Arabów, które z kolei przygotowało grunt pod zwycięską ofensywę Państwa Islamskiego latem 2014 r. – Życie w Hawiji zupełnie zamarło – mówi teraz Abu Ahmed. – Oni zamienili szkoły w ośrodki indoktrynacji, chcą kształtować nasze dzieci na swoje podobieństwo. I są coraz bardziej fanatyczni.

Abu Ahmed twierdzi, że w „kalifacie” rządzi paranoja. Po tym, jak w amerykańskich nalotach zginęło wielu ich przywódców, ekstremiści polują na domniemanych kolaborantów. – Aresztują ludzi według własnego widzimisię i zabijają – mówi.

Podobnie jak Umm Mohammed, także Abu Ahmed uciekał nocą. Ale drogi stały się niebezpieczne, wiele z nich ekstremiści zaminowali. – Bez przemytnika nie dasz rady, a oni od każdego kasują po 500 dolarów – twierdzi nauczyciel. Peszmergowie to potwierdzają. – Wcześniej szmuglerzy, kooperujący zresztą z dżihadystami, pobierali po 300 dolarów od głowy, teraz cena wzrosła do 500 dolarów – mówi porucznik Sabir. Patrząc na liczby tych, którzy przybywają codziennie do Machmuru, można wyobrazić sobie, że ten swoisty przemyt ludzi przez pola minowe musi przynosić ekstremistom miesięczne zyski rzędu kilkuset tysięcy dolarów.

Nauczyciel twierdzi, że ponieważ droga jest tak niebezpieczna, zostawił rodzinę w Hawiji. – Bałem się o życie moich dzieci – mówi. Rzeczywiście, wygnańcy co chwila giną na polach minowych. Ilu, nikt nie wie.
Abu Ahmed nie ma pojęcia, kiedy zobaczy znów rodzinę.
Na skraju wydolności
Na checkpoincie peszmergowie poddają uciekinierów pierwszej lustracji. – Czasem od razu wiemy, że ktoś jest bojownikiem IS – mówi porucznik Sabir. I zapewnia, że Daesh (tak Irakijczycy nazywają IS) jest już załatwiony.
Po południu przybysze są pakowani na wojskowe ciężarówki, które zawiozą ich do obozu dla uchodźców w Dabega. Do Kirkuku lub Erbilu, stolicy swojej autonomii, Kurdowie wpuszczają tylko tych, którzy mogą wskazać poręczyciela. W Dabega, 30 km od Machmuru, uchodźców czeka kolejna lustracja. W przypadku mężczyzn procedura zajmuje zwykle dwa dni, w przypadku kobiet idzie to szybciej – tak zapewnia Bezhwen Said, zastępca kierownika obozu. Ale uchodźcy twierdzą, że trwa to tydzień i dłużej. Domniemani bojownicy IS lądują w kurdyjskich więzieniach. Ilu jest takich jeńców, przedstawiciele władz kurdyjskich nie chcą mówić.
Ze swoim wielkim meczetem, szkołą, placem zabaw, szpitalikiem i uliczką ze sklepami, obóz w Dabega wygląda niemal jak wioska. Zamiast w namiotach, wygnańcy mieszkają w drewnianych barakach. Choć zbudowany niedawno, w październiku 2014 r., za pieniądze Czerwonego Półksiężyca ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, obóz pęka w szwach. – Był planowany na maksymalnie 4500 osób, a teraz mamy 7500 – mówi Said.
W całym Iraku wojna wygnała z domów ponad 3,3 mln ludzi. Organizacjom, które im pomagają, brakuje środków, aby zapewnić wszystkim choćby podstawowe rzeczy – jak woda, żywność i leki. Przykład: według danych ONZ w regionie Faludży, odbitej w czerwcu przez irackie wojsko, ponad 85 tys. wygnańców żyje w 66 obozach, budynkach publicznych czy innych prowizorycznych kwaterach. Sytuacja ma być tam katastrofalna.
Irackiemu rządowi brakuje pieniędzy, a ONZ twierdzi, że otrzymała mniej niż połowę funduszy, których potrzebowała w tym roku. W północnej części kraju opieka nad wygnańcami wydaje się prostsza: jest bezpieczniej, organizacje międzynarodowe mogą więc działać skuteczniej. Ale prócz irackich wygnańców, w północnym Iraku przebywa też 220 tys. Syryjczyków, którzy szukali tu schronienia. Także w ich przypadku organizacje pomocowe mówią o brakujących środkach i obciętych programach.
Czekając na ofensywę
Tymczasem im bardziej rozpadać się będzie „kalifat”, tym więcej będzie uchodźców. ONZ liczy się z tym, że gdy ruszy wielka ofensywa na Mosul, liczba wygnańców może wzrosnąć nawet o 2,5 mln ludzi. Koordynatorka ONZ Lise Grande ubolewała niedawno, że skoro tak wiele pieniędzy inwestuje się w kampanię przeciw IS, to powinno się też zainwestować w pomoc dla irackich rodzin, które z powodu tego konfliktu straciły wszystko.
W Dabega, na placu sportowym, ONZ zbudowało miasteczko namiotowe. W okolicy powstaje też kolejny obóz. – W najbliższych tygodniach spodziewamy się kilkudziesięciu tysięcy nowych uciekinierów – mówi Bezhwen Said. – A gdy zacznie się atak na Mosul, będzie ich jeszcze więcej. Znacznie więcej. Nie wiem, jak sobie z tym poradzimy. ©

Autorka jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”, ekspertką od spraw Bliskiego Wschodu. Wiele lat spędziła w Bagdadzie, obecnie mieszka w Turcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016