Na imię mi Ewa

Dzień dobry! Na imię mi Ewa! Chcesz, to powiem ci wierszyk.

19.07.2015

Czyta się kilka minut

Fot. Grażyna Makara
Fot. Grażyna Makara

Ewa wygina się, poprawia kapelutek. Patrzy na rzekę, która lśni w słońcu. Zaraz spojrzy na tatę, ważnego naukowca opartego o łódkę. Albo na mamę, malarkę, która ciągle dziwi się, że słońce dziś tak gra w liściach. Wszystko kipi zielenią, a ja nie mogę zrobić Ewie dobrego zdjęcia. Gdy tylko podnoszę aparat, dziewczynka śmieje się do obiektywu. Jest szczęśliwa – przez tę zieleń, rzekę, mamę, tatę i ich cichy, drewniany domek z dala od miasta.

Tylko że taka fotografia byłaby kłamliwa. Obrazek „Ewa nad rzeką” wcale nie jest sielanką.

Ewa nazywa się Rudik. Pochodzi z Doniecka, ale od roku mieszka w wiosce Siniczne, nad rzeczką Doniec, pośrodku niczego. Formalnie dziewczynka pod kategorię „uchodźca” się nie kwalifikuje. Nie mieszka w namiocie, tylko w domu, który jest własnością jej rodziców. Aleksander (naukowiec, właściciel wielu technicznych patentów) i Natalia (utalentowana malarka) kupili kiedyś starą chałupę z dala od miasta. Gdy rok temu zaczęła się wojna, wyjechali tam dosłownie na tydzień czy dwa. Przeżyli lato, jesień, zimę i znów doczekali do lata. Nie zima, kiedy rzeka zamarzła, ale późna jesień i wiosna były najtrudniejsze. Natalia: – Przecież chcieliśmy, żeby dzieci nie odczuły zmiany. Chcieliśmy, żeby uczyły się, chodziły na sport i na zajęcia muzyczne.

Dlatego Natalia brała np. Ewę za rękę. Szły nad rzekę. Aleksander przewoził je łodzią na drugi brzeg. Stamtąd trzy kilometry lasem do stacji kolejowej. Potem pociągiem do miasta Izium. W mieście kilka przystanków autobusem. I już Ewa mogła wziąć udział w zajęciach z fletu poprzecznego. Oczywiście potem trzeba było jeszcze wrócić do domu.

To nietypowi uchodźcy, bo nie żyją w nędzy, nie umierają z pragnienia. Radzą sobie, jak mogą. Aleksander ciągle coś wymyśla i usiłuje sprzedać. Natalia maluje, a jak nie maluje, to upiększa chałupę – ostatnio wyłożyła stary piec kolorowymi szkiełkami. Mają oszczędności. Mają opał na zimę.

Rudikowie, których poznałem w zeszłym miesiącu, przypomnieli mi się, gdy obejrzałem krótki film „Most shocking second a day video”. Pokazuje on, jak wyglądałoby życie zwykłej brytyjskiej dziewczynki, gdyby w jej kraju toczyła się wojna. To taka Syria z wybuchami, maskami gazowymi, śmiercią i strachem – tylko umiejscowiona nie w Syrii, ale za płotem. Film nakręciła rok temu organizacja Save the Children. Ludzie, którzy nie mają serc z kamienia, rozsyłają go do dzisiaj. Żeby poruszyć innych – bo niewiele więcej da się zrobić wobec ogarniającej świat obojętności.

Rudikowie z Doniecka są z tego samego opowiadania. Szczęśliwi, dobrze poukładani. Wykształceni, oczytani. Mieli marzenia, mieszkanie, pracownię, gabinet, bibliotekę, znajomych i udane dzieci. To, co ma wielu z nas, lub to, o czym wielu z nas marzy. Okazuje się, że bycie „normalnym” nie jest żadną ochroną przeciwko nieszczęściu.

Ilu z nas zachowałoby się dokładnie tak samo? Pakowałoby walizki i uciekało do domu na wsi? Co dalej? Komu mielibyśmy się skarżyć na swój los? A myślicie, że Rudikowie się skarżą? Nie. Nawet gdyby narzekali, i tak nikt z nas ich nie usłyszy. Wiedzą to dobrze, bo jeszcze rok temu byli jednymi z nas. Oglądają telewizję, czytają nowości w internecie. Obserwują dyskusję o kwotach dotyczących uchodźców. Przyjmować? Nie przyjmować? Jak przyjmować?


To dość hańbiące. Bo kiedy do kogoś strzelają, to nie ma co dyskutować o kwotach i liczbach. Trzeba ratować nieszczęśnika. Inna reakcja prowadzi do moralnej katastrofy, z której nie można otrząsnąć się przez dziesięciolecia, której skutki zawsze będą powracać.

Minęła 20. rocznica masakry w Srebrenicy, która była właśnie taką moralną katastrofą Zachodu. Ta rocznica przechodzi w cieniu tysięcy uchodźców, których nikt nie chce przyjąć. Aż dziwne, że tak mało uczy nas historia – ta najnowsza i ta najstarsza.

Niektórzy – jak Polska – dyskutują na międzynarodowych forach, gdzie wykazują zawoalowaną niechęć wobec zmuszania do przyjmowania ludzi nieszczęśliwych. Inni – jak Węgrzy – idą znacznie dalej: premier Viktor Orbán zaordynował np. budowę muru na granicy z Serbią. Ma on chronić jego naród przed zarazą uchodźców. Premier do każdego dorosłego obywatela wysłał list, w którym tłumaczył cierpliwie, dlaczego ratowanie mordowanych dzieci jest niemoralne. Popierał też rozmieszczenie billboardów informujących uciekinierów, że gdy są na Węgrzech, nie mogą zabierać Węgrom pracy – tak żeby ci, co ominą jakoś mur, za dobrze się nie czuli. Oni i tak się dobrze nie czują – bo średnio spędzają na Węgrzech 10 dni, a potem uciekają do innych krajów. Bogatszych, bardziej przyjaznych.

Mało kto wie tak dobrze jak nasi bratankowie, że bardzo gorzki jest chleb z dala od domu. Ale przecież swojego czasu i oni poczuli solidarność całego świata. Gdy ich rewolucję w 1956 r. rozjechały sowieckie czołgi, 200 tys. uchodźców znalazło schronienie w ponad 30 krajach świata.

Co by było, gdyby wówczas Austriacy, Jugosłowianie, Amerykanie czy Kanadyjczycy zaczęli stawiać mury? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2015