Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiedzieli o tym najwięksi: Miles Davis, John Coltrane, Charles Mingus, Krzysztof Komeda. Dziś zaliczamy ich w poczet muzycznych geniuszy nie dlatego, że doskonale opanowali rzemiosło, ale ponieważ stworzyli własny, niepodrabialny język i wykreowali unikalny, dźwiękowy świat. Siła jazzu zawsze wypływała z osobowości, życiowych doświadczeń, emocji artysty. Choć pogląd ten stał się truizmem, niewielu muzyków rozumie jego rzeczywisty wymiar. Świadczy o tym kondycja znacznej części polskiego środowiska jazzowego, które od lat zżera rak skostnienia, konserwatyzmu, bałwochwalczego zapatrzenia w Amerykę.
"Maestria połączona z naiwnością"
Ten stan rzeczy musiał obudzić sprzeciw. Na początku lat 90. grupa trójmiejskich i bydgoskich muzyków (m.in. Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska, Jerzy "Mazzoll" Mazolewski, Tomek Gwinciński) postawiła veto. Ogłosiła, że uprawia nie jazz, lecz "yass", a także przyczyniła się do rewolucji na scenie. Muzycy zasiali ożywczy ferment, ale wpadli w pułapkę ideologizacji. Gdy niezależność, zamiast manifestować się spontanicznie w samych dźwiękach, wyraża się przede wszystkim poprzez odgórnie narzucony program, doktryna zaczyna dominować nad muzyką. W takim wypadku nie ma mowy o rzeczywistej swobodzie.
Dziś najciekawsi przedstawiciele improwizującej młodzieży zdają się świadomi błędów yassowych kontestatorów. - Samo słowo "yass" w mniejszym stopniu oznacza mniej gatunek muzyczny, a bardziej zjawisko społeczne. Ja nie chciałbym zaliczać się do żadnego zjawiska społecznego - clubbingu czy yassu. Wolałbym, żeby ludzie słuchali muzyki i sami decydowali, czy mają na nią ochotę, czy nie. Ważne jest, co czujesz i ekspresja grania - komentuje Maciek Bączyk, eksczłonek Robotobiboka.
- Uważam, że sztuczne tworzenie jakiegoś podgatunku szybko go zabije, vide właśnie "yass" - dodaje Bartek Weber, znany z kilku stołecznych formacji, przede wszystkim grupy Baaba. Dla niego, podobnie jak dla zespołów pokroju Robotobiboka, Pink Freud czy Mat planeta, jazz jest tylko punktem wyjścia albo jednym z licznych komponentów dźwiękowego uniwersum, funkcjonuje na równych prawach z rockiem, hip hopem oraz tzw. nowymi brzmieniami. To dziś dominująca tendencja wśród kreatywnych, zainteresowanych muzyką improwizowaną artystów.
Niewielu jednak potrafi w prawdziwie twórczy i nieschlebiający establishmentowi sposób wypowiedzieć się w stricte jazzowej, akustycznej formule, bez konieczności uciekania się do gatunkowych melanży, bez potrzeby przyprawiania sobie modnych i efektownych estetycznych protez. Palmę pierwszeństwa dzierży tu rodzeństwo Olesiów: perkusista Bartłomiej i kontrabasista Marcin. Duet odcina się od krajowych koterii jazzowych, a jednocześnie pozostaje wierny kluczowym wartościom jazzu.
- Maestria połączona z naiwnością, indywidualizm, szczerość, brak wyrachowania, empatia muzyków - na pytanie o to, co najbardziej ceni w muzyce, odpowiada Marcin. - Muzyka jest formą komunikacji i ekspresji, oryginalność stanowi jej najistotniejszą dziś cechę, objawiającą się poprzez własne brzmienie oraz otwartość i poszukiwanie osobistych środków wyrazu - dodaje Bartek. - Patrząc na polski jazz, widać, że zatraca się to, co najbardziej istotne, to znaczy indywidualizm stylu i brzmienia. Poszukiwanie własnego stylu to bardzo trudna rzecz, ale trzeba za wszelką cenę podejmować próby, bo one właśnie prowadzą do nieustającego rozwoju tej muzyki - tłumaczy dalej.
Przestrzeń intymna
Nie popełnimy nadużycia, twierdząc, że twórczość 34-letnich dziś bliźniaków stanowi wyrazistą jakość na mapie współczesnej europejskiej, a nawet światowej sceny jazzowej. Muzykowanie bracia mają we krwi. - Cała nasza rodzina od strony ojca była związana z muzyką, więc rzeczą jak najbardziej naturalną było sięgnięcie po instrument. Ja dość wcześnie zdecydowałem, że chcę zostać muzykiem, chyba w trzeciej klasie. Znacznie więcej czasu zajęło mi określenie, jakiego typu muzykiem chcę być - wspomina Bartek. U Marcina odnalezienie powołania trwało trochę dłużej: - Na samym początku muzyka była moim utrapieniem, gdyż nie mogłem grać z kolegami w piłkę, ile bym chciał, ale wszystko zmieniło się, gdy w końcu trafiłem na kontrabas. Od tego momentu poświęcałem na granie coraz więcej czasu, aż dotarłem do miejsca, w którym znajduję się obecnie.
Pierwszy profesjonalny zespół - Custom Trio - powołali do życia w 1998 r. Grupa szybko okrzyknięta została największą nadzieją polskiego jazzu od czasów Miłości (grupy wyrosłej na gruncie pierwszej, najuczciwszej fali "yassu"). Estetyka Custom Trio wywodziła się ze spuścizny lat 60., czasów świetności Johna Coltrane'a czy Ornette'a Colemana. Stanowiła błyskotliwe rozliczenie się z tą najbardziej twórczą w dziejach gatunku epoką.
- Nie odrzucaliśmy nigdy tradycji i z wielkim szacunkiem odnosimy się do artystów, którzy się z niej wywodzą. Mało kto wie, że zanim nagraliśmy nasz pierwszy album z Custom Trio, przerobiliśmy prawie całego Realbooka i zawarte w nim standardy. Nie ma w nas postawy typu "mam gdzieś standardy, będę awangardzistą". To bzdura. Aby tworzyć interesującą muzykę dzisiaj, trzeba mieć świadomość tego, co już było, inaczej można się narazić na śmieszność" - mówi Bartek.
Z czasem zaczął się krystalizować swoisty język braci, charakteryzujący się dużą inwencją kolorystyczną, umiejętnością operowania bogatą paletą często niestandardowych dźwięków i nieszablonowym instrumentarium. A także zdolnością kształtowania intymnej, skupionej przestrzeni.
Bartek: - Wrażliwość na brzmienie jest w naszej twórczości najistotniejsza. Nieustanne poszukiwanie nowych brzmień, ich odkrywanie i wprowadzanie do naszej muzyki jest siłą napędową nowych projektów. Wykorzystywanie nowych parametrów, wywodzących się ze światów całkiem odległych od jazzu, jest gwarantem żywotności tej muzyki, nie zaś schlebianiem przelotnym modom w nadziei, że to zainteresuje odbiorców.
Dziś bracia kojarzeni są przede wszystkim ze współpracą z Mikołajem Trzaską. To właśnie wraz z ekssaksofonistą Miłości nagrali w 2001 r. przełomową, wyśmienitą płytę pt. "Mikro Muzik". Zachwycili wtedy wyczuleniem na detal i barwę, szacunkiem, z jakim odnosili się do pojedynczego dźwięku, szlachetnością i cudownie kameralną atmosferą.
- Ta muzyka po prostu powstała. Przed wejściem do studia mieliśmy jakieś szkice i koncepcję całości, ale efekt finalny przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i sprawił nam ogromną radość. Wszyscy trzej jesteśmy wielce wyczuleni na brzmienie, dajemy sobie mnóstwo przestrzeni i gramy bardzo razem - opowiada Marcin. Bartek dodaje: - Sukcesem "Mikro Muzik" jest podobne rozumienie i odczuwanie przestrzeni przez zespół.
Kontemplacja i eksperyment
Olesiowie współpracowali też m.in. z nestorem rodzimego free trębaczem Andrzejem Przybielskim, osiadłym w Niemczech znakomitym saksofonistą Adamem Pierończykiem, a także z tuzami światowego jazzu: Davidem Murrayem czy Theo Jorgensmannem.
Bartek wyjaśnia: - Wybór każdego muzyka, którego zapraszamy do współpracy, jest w pełni przemyślany i przeważnie poparty dogłębnym przesłuchaniem jego twórczości. Lepiej mieć pewność, że dany artysta porusza się w interesującym nas obszarze. Czasem wybieramy kogoś, kto gra na granicy stylistyk, by nasza muzyka nie została skierowana w jednoznacznym kierunku. Marcin: - Staramy się dokonywać świadomych wyborów, aczkolwiek i one zaskakują, bo granie muzyki to przecież w pierwszej kolejności spotkania z ludźmi, a dopiero w dalszej z muzykami. Zawsze szukamy dobrego indywidualnego brzmienia, inwencji, skłonności do wirtuozerii, ale takiej podszytej naiwnością i odrobiną ryzyka.
Wraz z Trzaską bracia firmowali jeszcze koncertową płytę "La Sketch Up" oraz "Suite For Trio +" - wydany jesienią zapis sesji tria z towarzyszeniem francuskiego trębacza Jeana-Luca Cappozzo.
Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy nastąpił istny wysyp nagrań Olesiów. Pod koniec ubiegłego roku ukazały się "Ideas", rejestracja improwizowanych jamów z tytanem chicagowskiego jazzu Kenem Vandermarkiem. Dwa kolejne krążki to skupiony i wyrafinowany materiał z Theo Jorgensmannem pt. "Directions" oraz "Chamber Quintet" z muzyką skłaniającą się ku współczesnej kameralistyce, a przy tym pełną energii i dynamiki.
Doskonale ukazują one kunszt i wszechstronność genialnego rytmicznego duetu, który oddalił się nieco od medytacyjnej estetyki wypracowanej z Trzaską. Amplituda nastrojów jest szeroka: od dźwiękowej kontemplacji i subtelnego cieniowania po sonorystyczne eksperymenty i rozwichrzone, improwizatorskie wyprawy w nieznane. To muzyka oszałamiająca swobodą i pomysłowością w operowaniu wszelkimi środkami, a jednocześnie olśniewająca intelektualnym rygorem. Udowadnia, że podążanie za intuicją i emocjami nie musi wykluczać dyscypliny.
W czerwcu ubiegłego roku światło dzienne ujrzał bliższy jazzowemu mainstreamowi album z Simonem Nabatovem i Chrisem Speedem. Ostatni jak na razie krążek został wydany w październiku. Firmowane nazwiskiem Bartka Olesia, nagrane wspólnie z Kennym Wernerem i Marcinem "Shadows" są pierwszym projektem braci, który zrealizowany został w ramach klasycznego fortepianowego tria. Dwie ostatnie płyty - powstałe z towarzyszeniem światowej sławy muzyków - choć bardzo dobre, nie robią jednak takiego wrażenia jak wcześniejsze, zaskakują nieco tradycjonalizmem.
Nie znaczy to, że bracia wkroczyli na drogę epigoństwa i rutyny. To raczej próba skonfrontowania własnej wizji z bardziej klasycznymi formami jazzowymi. Swój artystyczny sukces Olesiowie zawdzięczają temu, że nieustannie sprawdzają się w nowych kontekstach, nie odżegnując się przy tym od kanonu.
***
Na horyzoncie rysują się już nowe przedsięwzięcia: w najbliższych tygodniach nakładem szwajcarskiego Hat-Hut Records, jednego z najważniejszych wydawnictw specjalizujących się we współczesnym, poszukującym jazzie i jego okolicach, ukaże się zapis koncertu Olesia i Jorgensmanna. Bartek zdradza, że wiele wskazuje, iż nie będzie to jedyna płyta z udziałem Olesiów, która zasili katalog tej prestiżowej oficyny.
Już w połowie stycznia bracia jako Oleś Duo zagrają pierwszą trasę w duecie.
- Sam pomysł jest prosty, natomiast znalezienie sposobu i samych kompozycji - wręcz przeciwnie. Mamy nadzieję, że powstanie coś naprawdę ciekawego i niespotykanego. Będzie dużo brzmień perkusyjnych, akordy grane na kontrabasie i dużo improwizacji osadzonych na konkretnych pomysłach muzycznych. Zagramy w Polsce 6 koncertów, a potem, jak tylko czas pozwoli, wchodzimy do studia nagrać ten materiał - mówi perkusista. Wszystkich miłośników jazzu (i nie tylko) czeka nie lada uczta.
Koncerty OLEŚ DUO: 15 stycznia - Lublin (Centrum Kutury); 17 stycznia - Łódź ("Jazzga"); 18 stycznia - Kraków ("Alchemia"); 19 stycznia - Wrocław ("Firlej"); 21 stycznia - Toruń ("Jazzgod"); 22 stycznia - Poznań ("Piwnica 21").