Muzykę mają we krwi

Co cechuje dobry jazz? Duch wolności i przygody? Niewątpliwie. Napięcie między indywidualną ekspresją a wzajemną komunikacją? Na pewno. Mikstura charyzmy, oryginalności i wizjonerstwa? Przede wszystkim.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

Marcin i Bartłomiej Olesiowie /
Marcin i Bartłomiej Olesiowie /

Wiedzieli o tym najwięksi: Miles Davis, John Coltrane, Charles Mingus, Krzysztof Komeda. Dziś zaliczamy ich w poczet muzycznych geniuszy nie dlatego, że doskonale opanowali rzemiosło, ale ponieważ stworzyli własny, niepodrabialny język i wykreowali unikalny, dźwiękowy świat. Siła jazzu zawsze wypływała z osobowości, życiowych doświadczeń, emocji artysty. Choć pogląd ten stał się truizmem, niewielu muzyków rozumie jego rzeczywisty wymiar. Świadczy o tym kondycja znacznej części polskiego środowiska jazzowego, które od lat zżera rak skostnienia, konserwatyzmu, bałwochwalczego zapatrzenia w Amerykę.

"Maestria połączona z naiwnością"

Ten stan rzeczy musiał obudzić sprzeciw. Na początku lat 90. grupa trójmiejskich i bydgoskich muzyków (m.in. Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska, Jerzy "Mazzoll" Mazolewski, Tomek Gwinciński) postawiła veto. Ogłosiła, że uprawia nie jazz, lecz "yass", a także przyczyniła się do rewolucji na scenie. Muzycy zasiali ożywczy ferment, ale wpadli w pułapkę ideologizacji. Gdy niezależność, zamiast manifestować się spontanicznie w samych dźwiękach, wyraża się przede wszystkim poprzez odgórnie narzucony program, doktryna zaczyna dominować nad muzyką. W takim wypadku nie ma mowy o rzeczywistej swobodzie.

Dziś najciekawsi przedstawiciele improwizującej młodzieży zdają się świadomi błędów yassowych kontestatorów. - Samo słowo "yass" w mniejszym stopniu oznacza mniej gatunek muzyczny, a bardziej zjawisko społeczne. Ja nie chciałbym zaliczać się do żadnego zjawiska społecznego - clubbingu czy yassu. Wolałbym, żeby ludzie słuchali muzyki i sami decydowali, czy mają na nią ochotę, czy nie. Ważne jest, co czujesz i ekspresja grania - komentuje Maciek Bączyk, eksczłonek Robotobiboka.

- Uważam, że sztuczne tworzenie jakiegoś podgatunku szybko go zabije, vide właśnie "yass" - dodaje Bartek Weber, znany z kilku stołecznych formacji, przede wszystkim grupy Baaba. Dla niego, podobnie jak dla zespołów pokroju Robotobiboka, Pink Freud czy Mat planeta, jazz jest tylko punktem wyjścia albo jednym z licznych komponentów dźwiękowego uniwersum, funkcjonuje na równych prawach z rockiem, hip hopem oraz tzw. nowymi brzmieniami. To dziś dominująca tendencja wśród kreatywnych, zainteresowanych muzyką improwizowaną artystów.

Niewielu jednak potrafi w prawdziwie twórczy i nieschlebiający establishmentowi sposób wypowiedzieć się w stricte jazzowej, akustycznej formule, bez konieczności uciekania się do gatunkowych melanży, bez potrzeby przyprawiania sobie modnych i efektownych estetycznych protez. Palmę pierwszeństwa dzierży tu rodzeństwo Olesiów: perkusista Bartłomiej i kontrabasista Marcin. Duet odcina się od krajowych koterii jazzowych, a jednocześnie pozostaje wierny kluczowym wartościom jazzu.

- Maestria połączona z naiwnością, indywidualizm, szczerość, brak wyrachowania, empatia muzyków - na pytanie o to, co najbardziej ceni w muzyce, odpowiada Marcin. - Muzyka jest formą komunikacji i ekspresji, oryginalność stanowi jej najistotniejszą dziś cechę, objawiającą się poprzez własne brzmienie oraz otwartość i poszukiwanie osobistych środków wyrazu - dodaje Bartek. - Patrząc na polski jazz, widać, że zatraca się to, co najbardziej istotne, to znaczy indywidualizm stylu i brzmienia. Poszukiwanie własnego stylu to bardzo trudna rzecz, ale trzeba za wszelką cenę podejmować próby, bo one właśnie prowadzą do nieustającego rozwoju tej muzyki - tłumaczy dalej.

Przestrzeń intymna

Nie popełnimy nadużycia, twierdząc, że twórczość 34-letnich dziś bliźniaków stanowi wyrazistą jakość na mapie współczesnej europejskiej, a nawet światowej sceny jazzowej. Muzykowanie bracia mają we krwi. - Cała nasza rodzina od strony ojca była związana z muzyką, więc rzeczą jak najbardziej naturalną było sięgnięcie po instrument. Ja dość wcześnie zdecydowałem, że chcę zostać muzykiem, chyba w trzeciej klasie. Znacznie więcej czasu zajęło mi określenie, jakiego typu muzykiem chcę być - wspomina Bartek. U Marcina odnalezienie powołania trwało trochę dłużej: - Na samym początku muzyka była moim utrapieniem, gdyż nie mogłem grać z kolegami w piłkę, ile bym chciał, ale wszystko zmieniło się, gdy w końcu trafiłem na kontrabas. Od tego momentu poświęcałem na granie coraz więcej czasu, aż dotarłem do miejsca, w którym znajduję się obecnie.

Pierwszy profesjonalny zespół - Custom Trio - powołali do życia w 1998 r. Grupa szybko okrzyknięta została największą nadzieją polskiego jazzu od czasów Miłości (grupy wyrosłej na gruncie pierwszej, naj­uczciwszej fali "yassu"). Estetyka Custom Trio wywodziła się ze spuścizny lat 60., czasów świetności Johna Coltrane'a czy Ornette'a Colemana. Stanowiła błyskotliwe rozliczenie się z tą najbardziej twórczą w dziejach gatunku epoką.

- Nie odrzucaliśmy nigdy tradycji i z wielkim szacunkiem odnosimy się do artystów, którzy się z niej wywodzą. Mało kto wie, że zanim nagraliśmy nasz pierwszy album z Custom Trio, przerobiliśmy prawie całego Realbooka i zawarte w nim standardy. Nie ma w nas postawy typu "mam gdzieś standardy, będę awangardzistą". To bzdura. Aby tworzyć interesującą muzykę dzisiaj, trzeba mieć świadomość tego, co już było, inaczej można się narazić na śmieszność" - mówi Bartek.

Z czasem zaczął się krystalizować swoisty język braci, charakteryzujący się dużą inwencją kolorystyczną, umiejętnością operowania bogatą paletą często niestandardowych dźwięków i nieszablonowym instrumentarium. A także zdolnością kształtowania intymnej, skupionej przestrzeni.

Bartek: - Wrażliwość na brzmienie jest w naszej twórczości najistotniejsza. Nieustanne poszukiwanie nowych brzmień, ich odkrywanie i wprowadzanie do naszej muzyki jest siłą napędową nowych projektów. Wykorzystywanie nowych parametrów, wywodzących się ze światów całkiem odległych od jazzu, jest gwarantem żywotności tej muzyki, nie zaś schlebianiem przelotnym modom w nadziei, że to zainteresuje odbiorców.

Dziś bracia kojarzeni są przede wszystkim ze współpracą z Mikołajem Trzaską. To właśnie wraz z ekssaksofonistą Miłości nagrali w 2001 r. przełomową, wyśmienitą płytę pt. "Mikro Muzik". Zachwycili wtedy wyczuleniem na detal i barwę, szacunkiem, z jakim odnosili się do pojedynczego dźwięku, szlachetnością i cudownie kameralną atmosferą.

- Ta muzyka po prostu powstała. Przed wejściem do studia mieliśmy jakieś szkice i koncepcję całości, ale efekt finalny przerósł nasze najśmielsze oczekiwania i sprawił nam ogromną radość. Wszyscy trzej jesteśmy wielce wyczuleni na brzmienie, dajemy sobie mnóstwo przestrzeni i gramy bardzo razem - opowiada Marcin. Bartek dodaje: - Sukcesem "Mikro Muzik" jest podobne rozumienie i odczuwanie przestrzeni przez zespół.

Kontemplacja i eksperyment

Olesiowie współpracowali też m.in. z nestorem rodzimego free trębaczem Andrzejem Przybielskim, osiadłym w Niemczech znakomitym saksofonistą Adamem Pierończykiem, a także z tuzami światowego jazzu: Davidem Murrayem czy Theo Jorgensmannem.

Bartek wyjaśnia: - Wybór każdego muzyka, którego zapraszamy do współpracy, jest w pełni przemyślany i przeważnie poparty dogłębnym przesłuchaniem jego twórczości. Lepiej mieć pewność, że dany artysta porusza się w interesującym nas obszarze. Czasem wybieramy kogoś, kto gra na granicy stylistyk, by nasza muzyka nie została skierowana w jednoznacznym kierunku. Marcin: - Staramy się dokonywać świadomych wyborów, aczkolwiek i one zaskakują, bo granie muzyki to przecież w pierwszej kolejności spotkania z ludźmi, a dopiero w dalszej z muzykami. Zawsze szukamy dobrego indywidualnego brzmienia, inwencji, skłonności do wirtuozerii, ale takiej podszytej naiwnością i odrobiną ryzyka.

Wraz z Trzaską bracia firmowali jeszcze koncertową płytę "La Sketch Up" oraz "Suite For Trio +" - wydany jesienią zapis sesji tria z towarzyszeniem francuskiego trębacza Jeana-Luca Cappozzo.

Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy nastąpił istny wysyp nagrań Olesiów. Pod koniec ubiegłego roku ukazały się "Ideas"­, rejestracja improwizowanych jamów z tytanem chicagowskiego jazzu Kenem Vandermarkiem. Dwa kolejne krążki to skupiony i wyrafinowany materiał z Theo Jorgensmannem pt. "Directions" oraz "Chamber Quintet" z muzyką skłaniającą się ku współczesnej kameralistyce, a przy tym pełną energii i dynamiki.

Doskonale ukazują one kunszt i wszechstronność genialnego rytmicznego duetu, który oddalił się nieco od medytacyjnej estetyki wypracowanej z Trzaską. Amplituda nastrojów jest szeroka: od dźwiękowej kontemplacji i subtelnego cieniowania po sonorystyczne eksperymenty i rozwichrzone, improwizatorskie wyprawy w nieznane. To muzyka oszałamiająca swobodą i pomysłowością w operowaniu wszelkimi środkami, a jednocześnie olśniewająca intelektualnym rygorem. Udowadnia, że podążanie za intuicją i emocjami nie musi wykluczać dyscypliny.

W czerwcu ubiegłego roku światło dzienne ujrzał bliższy jazzowemu mainstreamowi album z Simonem Nabatovem i Chrisem Speedem. Ostatni jak na razie krążek został wydany w październiku. Firmowane nazwiskiem Bartka Olesia, nagrane wspólnie z Kennym Wernerem i Marcinem "Shadows" są pierwszym projektem braci, który zrealizowany został w ramach klasycznego fortepianowego tria. Dwie ostatnie płyty - powstałe z towarzyszeniem światowej sławy muzyków - choć bardzo dobre, nie robią jednak takiego wrażenia jak wcześniejsze, zaskakują nieco tradycjonalizmem.

Nie znaczy to, że bracia wkroczyli na drogę epigoństwa i rutyny. To raczej próba skonfrontowania własnej wizji z bardziej klasycznymi formami jazzowymi. Swój artystyczny sukces Olesiowie zawdzięczają temu, że nieustannie sprawdzają się w nowych kontekstach, nie odżegnując się przy tym od kanonu.

***

Na horyzoncie rysują się już nowe przedsięwzięcia: w najbliższych tygodniach nakładem szwajcarskiego Hat-Hut Records, jednego z najważniejszych wydawnictw specjalizujących się we współczesnym, poszukującym jazzie i jego okolicach, ukaże się zapis koncertu Olesia i Jorgensmanna. Bartek zdradza, że wiele wskazuje, iż nie będzie to jedyna płyta z udziałem Olesiów, która zasili katalog tej prestiżowej oficyny.

Już w połowie stycznia bracia jako Oleś Duo zagrają pierwszą trasę w duecie.

- Sam pomysł jest prosty, natomiast znalezienie sposobu i samych kompozycji - wręcz przeciwnie. Mamy nadzieję, że powstanie coś naprawdę ciekawego i niespotykanego. Będzie dużo brzmień perkusyjnych, akordy grane na kontrabasie i dużo improwizacji osadzonych na konkretnych pomysłach muzycznych. Zagramy w Polsce 6 koncertów, a potem, jak tylko czas pozwoli, wchodzimy do studia nagrać ten materiał - mówi perkusista. Wszystkich miłośników jazzu (i nie tylko) czeka nie lada uczta.

Koncerty OLEŚ DUO: 15 stycznia - Lublin (Centrum Kutury); 17 stycznia - Łódź ("Jazzga"); 18 stycznia - Kraków ("Alchemia"); 19 stycznia - Wrocław ("Firlej"); 21 stycznia - Toruń ("Jazzgod"); 22 stycznia - Poznań ("Piwnica 21").

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007