Reklama

Ładowanie...

Muzyka, której nie było

Muzyka, której nie było

03.09.2013
Czyta się kilka minut
Uderza bogactwo i siła wyrazu bułgarskich głosów, zwłaszcza żeńskich. Śpiew o nosowej barwie, niosący się na olbrzymią odległość, jest nabrzmiały liryzmem i pasją.
Chór Le Mystère des Voix Bulgares Fot. WRATISLAVIA CANTANS
B

Bułgarska muzyka ludowa oddychała kiedyś rytmem pór roku, dorocznych świąt i obrzędów towarzyszących ważnym wydarzeniom wspólnoty.
Krzywe rytmy
W górach Strandży we wschodniej części historycznej Tracji odprawiano na wpół pogański rytuał nestinarstwa: tańca na rozżarzonych węglach, wywodzącego się jeszcze ze starożytnych misteriów dionizyjskich. Śpiewem celebrowano narodziny miłości, zaręczyny i zaślubiny młodej pary. Łagodzono nim trudy wiosennej orki, letnich żniw i jesiennych porządków przed zimą. Wznoszono lament, gdy młodzieniec odchodził na wojnę i gdy umierał starzec. W każdym regionie – Dobrudży, Macedonii, nad bułgarskim Dunajem – pielęgnowano odrębne tradycje, choć Bułgaria od wieków przypominała wrzący tygiel kultur, w którym ścierały się wpływy trackie, słowiańskie, tureckie, greckie, iliryjskie, a nawet arabskie.
Brakło w tej muzyce sztywnych schematów formalnych, typowych choćby dla folkloru Europy Środkowej: kształt pieśni warunkowało przede wszystkim wykonanie. Dominowały skale wąskozakresowe, najczęstszym interwałem – zarówno w pochodach melodycznych, jak we współbrzmieniach wielogłosowych – była sekunda wielka, w bogatych ornamentach i melizmatach pojawiały się mikrotony. Najosobliwszą cechą muzyki bułgarskiej były skomplikowane, nierównodzielne metra, określane przez samych wykonawców mianem „krzywych rytmów” – opisywane skrupulatnie przez Bartóka, inspirujące najwybitniejszych kompozytorów XX w., między innymi Igora Strawińskiego.
Bułgarskie Mazowsze
Cóż z tego wszystkiego zostało po 1946 r., kiedy władzę w kraju objęła Bułgarska Partia Komunistyczna? Mniej więcej tyle, co w Polsce, gdzie z równym jak w Bułgarii zapałem niszczono tradycję wiejską, próbowano rozmyć tożsamość lokalną, walczono z najdrobniejszymi przejawami odrębności kulturowej. Muzyka ludowa straciła swoją pierwotną funkcję i podobnie jak w Polsce przeszła na służbę propagandzie – w pseudoludowym sztafażu, w milszych dla ucha aranżacjach, „wzbogacona” inwencją zawodowych choreografów. Coś jednak przetrwało – nieprawdopodobne bogactwo i siła wyrazu bułgarskich głosów, zwłaszcza żeńskich: biały śpiew na otwartej krtani, o charakterystycznej nosowej barwie, niosący się na olbrzymią odległość, nabrzmiały liryzmem i pasją.
I tu zaczyna się nasza historia – od dziecięcych wspomnień Stefki Sabotinovej, urodzonej w 1930 r. na wsi pod Starą Zagorą, jednym z najstarszych miast Bułgarii, założonym przez Traków w VI w. p.n.e. Mała Stefka uczyła się tradycyjnych pieśni z Tracji Egejskiej od swojej babci. W 1954 r. została członkinią Państwowego Zespołu Pieśni i Tańców Ludowych, którego twórcą był Filip Kutev, „ojciec” bułgarskiej muzyki chóralnej i namaszczonej przez władze, złagodzonej wersji miejscowego folkloru. Trzeba mu jednak przyznać, że swą narodową misję traktował jak Tadeusz Sygietyński w początkach istnienia Mazowsza – pieczołowicie szukając po wsiach śpiewaczek o wybitnych walorach głosowych, kolekcjonując najciekawsze przykłady dominujących w kraju tradycji wokalnych (rdzennie bułgarskiej, trackiej, osmańskiej i bizantyjskiej), pielęgnując dawne techniki śpiewu i tylko nieznacznie upraszczając osobliwe współbrzmienia, oparte na interwałach sekundy, septymy i nony. Po 14 latach współpracy z Kutevem, Sabotinova przeszła do Chóru Żeńskiego Radiotelewizji Bułgarskiej, prowadzonego wówczas przez Georgiego Boyadjieva.
Chór z Bułgarii wyróżniał się na tle innych zespołów ludowych ówczesnych radiofonii krajów RWPG. W latach 70. podbił jury konkursu w Bratysławie popisowym numerem Sabotinovej, zaaranżowaną przez Kuteva pieśnią „Prituri se planinata”: wstrząsającą parabolą o miłości matczynej (dwaj pasterze błagają górę, by oszczędziła im śmierci pod lawiną; na jednego czeka w dole matka, na drugiego kochanka – żywioł zabiera obydwu, ale tylko matka opłakuje syna). Wśród słuchaczy znalazł się także Marcel Cellier, szwajcarski organista, etnomuzykolog i producent muzyczny, badacz folkloru rumuńskiego, odkrywca talentu Gheorghe Zamfira, wirtuoza fletni Pana. Zauroczony wspaniałym głosem i wyrazistą interpretacją Sabotinovej, przyjechał do Sofii, żeby zapoznać się bliżej z fenomenem bułgarskiego chóru.
Słuchała cała Polska
Owocem wieloletniej współpracy Celliera z żeńskim zespołem Radiotelewizji jest cykl antologii płytowych „Le Mystère des Voix Bulgares”. Pierwszy album, wydany w 1975 r. w maleńkiej wytwórni Disques Cellier, nie odbił się szerszym echem na rynku. Przełom nadszedł dopiero w latach 80., kiedy płytą zainteresował się Ivo Watts-Russell, jeden ze współzałożycieli brytyjskiej firmy 4AD, specjalizującej się w edycjach niezależnej muzyki rockowej. Album został wznowiony w 1986 r. i ukazał się niemal równocześnie na rynku brytyjskim, amerykańskim (wytwórnia Nonesuch) i w Europie kontynentalnej (Philips). Bułgarki zawojowały świat.
Producenci poszli za ciosem – kolejne albumy z cyklu, przygotowywane pod czujną opieką Celliera, trafiały do sklepów w kilkuletnich odstępach (ostatni z czterech w 1998 r.). Pieśń „Prituri se planinata” weszła w skład ścieżek dźwiękowych kilku filmów, m.in. „Jezusa z Montrealu” w reżyserii Denysa Arcanda. Chór Radiotelewizji Bułgarskiej – kojarzony coraz częściej z nazwą samego przedsięwzięcia fonograficznego – zaczął organizować wspólne koncerty z rockmanami i muzykami folkowymi (Goran Bregović, włoska grupa Elio e le Storie Tese), solistki zespołu, występujące jako Trio Bulgarka (Stoyanka Boneva, Yanka Rupkina i Eva Georgieva), przyczyniły się do wielkiego sukcesu płyty „The Sensual World” Kate Bush, zdyskontowanego później albumem „The Red Shoes”, w którego nagraniu uczestniczył także ekscentryczny Prince – muzyczny spadkobierca Jimiego Hendrixa. Pierwszy triumf bułgarskiego chóru zbiegł się z wydaniem płyty „Graceland” Paula Simona i południowoafrykańskiego zespołu Ladysmith Black Mambazo (1986), która zapoczątkowała modę na tak zwaną „muzykę świata”. W latach 90. cała Polska słuchała Zamfira, Marty Sebestyen, Ofry Hazy, Cesárii Évory – i właśnie Le Mystère des Voix Bulgares, częściej kojarząc wykonawców z ulubionym filmem lub znanym rockmanem niż z tradycyjną muzyką ludową. Puryści rwali włosy z głowy. Melomani nucili pod nosem „Mar Stanke le”.
***
Moda przeminęła. Stefka Sabotinova zmarła 3 lata temu. Jej schedę godnie przejęły młodsze członkinie zespołu. Słucham legendarnego „Prituri se planinata”, słucham nowszych nagrań chóru i coraz bardziej przekonuję się do tak zwanych trendsetterów. Niektórzy mają naprawdę świetny gust muzyczny.

DOROTA KOZIŃSKA jest krytykiem muzycznym, członkiem redakcji „Ruchu Muzycznego”, tłumaczką, a także podróżniczką, autorką książki „Dobra pustynia”.

Koncert chóru żeńskiego Le Mystère des Voix Bulgares odbędzie się 7 września o godz. 19.00 w katedrze polskokatolickiej św. Marii Magdaleny.

Autor artykułu

Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN,...

Napisz do nas

Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.

Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!

Newsletter

© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]