Ładowanie...
Muzyka, której nie było
Muzyka, której nie było
Bułgarska muzyka ludowa oddychała kiedyś rytmem pór roku, dorocznych świąt i obrzędów towarzyszących ważnym wydarzeniom wspólnoty.
Krzywe rytmy
W górach Strandży we wschodniej części historycznej Tracji odprawiano na wpół pogański rytuał nestinarstwa: tańca na rozżarzonych węglach, wywodzącego się jeszcze ze starożytnych misteriów dionizyjskich. Śpiewem celebrowano narodziny miłości, zaręczyny i zaślubiny młodej pary. Łagodzono nim trudy wiosennej orki, letnich żniw i jesiennych porządków przed zimą. Wznoszono lament, gdy młodzieniec odchodził na wojnę i gdy umierał starzec. W każdym regionie – Dobrudży, Macedonii, nad bułgarskim Dunajem – pielęgnowano odrębne tradycje, choć Bułgaria od wieków przypominała wrzący tygiel kultur, w którym ścierały się wpływy trackie, słowiańskie, tureckie, greckie, iliryjskie, a nawet arabskie.
Brakło w tej muzyce sztywnych schematów formalnych, typowych choćby dla folkloru Europy Środkowej: kształt pieśni warunkowało przede wszystkim wykonanie. Dominowały skale wąskozakresowe, najczęstszym interwałem – zarówno w pochodach melodycznych, jak we współbrzmieniach wielogłosowych – była sekunda wielka, w bogatych ornamentach i melizmatach pojawiały się mikrotony. Najosobliwszą cechą muzyki bułgarskiej były skomplikowane, nierównodzielne metra, określane przez samych wykonawców mianem „krzywych rytmów” – opisywane skrupulatnie przez Bartóka, inspirujące najwybitniejszych kompozytorów XX w., między innymi Igora Strawińskiego.
Bułgarskie Mazowsze
Cóż z tego wszystkiego zostało po 1946 r., kiedy władzę w kraju objęła Bułgarska Partia Komunistyczna? Mniej więcej tyle, co w Polsce, gdzie z równym jak w Bułgarii zapałem niszczono tradycję wiejską, próbowano rozmyć tożsamość lokalną, walczono z najdrobniejszymi przejawami odrębności kulturowej. Muzyka ludowa straciła swoją pierwotną funkcję i podobnie jak w Polsce przeszła na służbę propagandzie – w pseudoludowym sztafażu, w milszych dla ucha aranżacjach, „wzbogacona” inwencją zawodowych choreografów. Coś jednak przetrwało – nieprawdopodobne bogactwo i siła wyrazu bułgarskich głosów, zwłaszcza żeńskich: biały śpiew na otwartej krtani, o charakterystycznej nosowej barwie, niosący się na olbrzymią odległość, nabrzmiały liryzmem i pasją.
I tu zaczyna się nasza historia – od dziecięcych wspomnień Stefki Sabotinovej, urodzonej w 1930 r. na wsi pod Starą Zagorą, jednym z najstarszych miast Bułgarii, założonym przez Traków w VI w. p.n.e. Mała Stefka uczyła się tradycyjnych pieśni z Tracji Egejskiej od swojej babci. W 1954 r. została członkinią Państwowego Zespołu Pieśni i Tańców Ludowych, którego twórcą był Filip Kutev, „ojciec” bułgarskiej muzyki chóralnej i namaszczonej przez władze, złagodzonej wersji miejscowego folkloru. Trzeba mu jednak przyznać, że swą narodową misję traktował jak Tadeusz Sygietyński w początkach istnienia Mazowsza – pieczołowicie szukając po wsiach śpiewaczek o wybitnych walorach głosowych, kolekcjonując najciekawsze przykłady dominujących w kraju tradycji wokalnych (rdzennie bułgarskiej, trackiej, osmańskiej i bizantyjskiej), pielęgnując dawne techniki śpiewu i tylko nieznacznie upraszczając osobliwe współbrzmienia, oparte na interwałach sekundy, septymy i nony. Po 14 latach współpracy z Kutevem, Sabotinova przeszła do Chóru Żeńskiego Radiotelewizji Bułgarskiej, prowadzonego wówczas przez Georgiego Boyadjieva.
Chór z Bułgarii wyróżniał się na tle innych zespołów ludowych ówczesnych radiofonii krajów RWPG. W latach 70. podbił jury konkursu w Bratysławie popisowym numerem Sabotinovej, zaaranżowaną przez Kuteva pieśnią „Prituri se planinata”: wstrząsającą parabolą o miłości matczynej (dwaj pasterze błagają górę, by oszczędziła im śmierci pod lawiną; na jednego czeka w dole matka, na drugiego kochanka – żywioł zabiera obydwu, ale tylko matka opłakuje syna). Wśród słuchaczy znalazł się także Marcel Cellier, szwajcarski organista, etnomuzykolog i producent muzyczny, badacz folkloru rumuńskiego, odkrywca talentu Gheorghe Zamfira, wirtuoza fletni Pana. Zauroczony wspaniałym głosem i wyrazistą interpretacją Sabotinovej, przyjechał do Sofii, żeby zapoznać się bliżej z fenomenem bułgarskiego chóru.
Słuchała cała Polska
Owocem wieloletniej współpracy Celliera z żeńskim zespołem Radiotelewizji jest cykl antologii płytowych „Le Mystère des Voix Bulgares”. Pierwszy album, wydany w 1975 r. w maleńkiej wytwórni Disques Cellier, nie odbił się szerszym echem na rynku. Przełom nadszedł dopiero w latach 80., kiedy płytą zainteresował się Ivo Watts-Russell, jeden ze współzałożycieli brytyjskiej firmy 4AD, specjalizującej się w edycjach niezależnej muzyki rockowej. Album został wznowiony w 1986 r. i ukazał się niemal równocześnie na rynku brytyjskim, amerykańskim (wytwórnia Nonesuch) i w Europie kontynentalnej (Philips). Bułgarki zawojowały świat.
Producenci poszli za ciosem – kolejne albumy z cyklu, przygotowywane pod czujną opieką Celliera, trafiały do sklepów w kilkuletnich odstępach (ostatni z czterech w 1998 r.). Pieśń „Prituri se planinata” weszła w skład ścieżek dźwiękowych kilku filmów, m.in. „Jezusa z Montrealu” w reżyserii Denysa Arcanda. Chór Radiotelewizji Bułgarskiej – kojarzony coraz częściej z nazwą samego przedsięwzięcia fonograficznego – zaczął organizować wspólne koncerty z rockmanami i muzykami folkowymi (Goran Bregović, włoska grupa Elio e le Storie Tese), solistki zespołu, występujące jako Trio Bulgarka (Stoyanka Boneva, Yanka Rupkina i Eva Georgieva), przyczyniły się do wielkiego sukcesu płyty „The Sensual World” Kate Bush, zdyskontowanego później albumem „The Red Shoes”, w którego nagraniu uczestniczył także ekscentryczny Prince – muzyczny spadkobierca Jimiego Hendrixa. Pierwszy triumf bułgarskiego chóru zbiegł się z wydaniem płyty „Graceland” Paula Simona i południowoafrykańskiego zespołu Ladysmith Black Mambazo (1986), która zapoczątkowała modę na tak zwaną „muzykę świata”. W latach 90. cała Polska słuchała Zamfira, Marty Sebestyen, Ofry Hazy, Cesárii Évory – i właśnie Le Mystère des Voix Bulgares, częściej kojarząc wykonawców z ulubionym filmem lub znanym rockmanem niż z tradycyjną muzyką ludową. Puryści rwali włosy z głowy. Melomani nucili pod nosem „Mar Stanke le”.
***
Moda przeminęła. Stefka Sabotinova zmarła 3 lata temu. Jej schedę godnie przejęły młodsze członkinie zespołu. Słucham legendarnego „Prituri se planinata”, słucham nowszych nagrań chóru i coraz bardziej przekonuję się do tak zwanych trendsetterów. Niektórzy mają naprawdę świetny gust muzyczny.
DOROTA KOZIŃSKA jest krytykiem muzycznym, członkiem redakcji „Ruchu Muzycznego”, tłumaczką, a także podróżniczką, autorką książki „Dobra pustynia”.
Koncert chóru żeńskiego Le Mystère des Voix Bulgares odbędzie się 7 września o godz. 19.00 w katedrze polskokatolickiej św. Marii Magdaleny.
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]