Mus narracji. Felieton Pawła Bravo

Trzy minuty wystarczyły, żeby zmysłowym ruchem swojej magicznej nogi niejaki Lewy skonsumował odbyte dopiero co zaślubiny z Dumą Katalonii.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Nie, nie będę się dziś pastwił nad językiem religii piłkarskiej. Jest we mnie ciekawość i szacunek do zjawiska, co nie znaczy, że nie bawi mnie ścisły rytuał, w który wchodzą wszyscy piszący o meczach czy piłkarzach. Najbardziej pocieszni są przy tym ci, którym się wydaje, że siłą barokowej metaforyki uwolnią się od formy. Licencja poetycka w tej branży wydaje się tania i dostępna, ale daje wstęp tylko na wąziutkie pasma metafor. Przypuszczam zresztą, że wielcy kibice, których nie kręci jedzenie i gotowanie, z takim samym życzliwym pobłażaniem czytają nasze wprawki językowe o stole i spiżarni, i niech nie będzie między nami złości. Znamy gorsze rejony języka, choćby polityczną ględźbę z jej chwastami, takimi jak np. „szalejąca inflacja”.

Toteż złożę małe votum separatum – mianowicie, że Katalonia ma jednak trwalsze i ważniejsze w ogólnej ekonomii zbawienia powody do dumy, np. winnice Penedes i Prioratu – i zostawmy w spokoju sam mecz. Jeśli bowiem skromny udział (jeden gol na sześć) w pokonaniu nienadzwyczajnej drużyny w drugorzędnej rozgrywce jest tym, czego potrzebuje dusza Polaka, by rozjaśnić pełen najgorszych przeczuć sierpień, to nie będę ironizował. Nas tam teraz kochają. Koleżanka z Barcelony podesłała zdjęcia: ludzie w pasiastych koszulkach z dziewiątką, świeżo nabytych w klubowym sklepie za 160 euro.


SMAKI. Czytaj felietony kulinarne Pawła Bravo w "Tygodniku"


Trzeba by odwrócić logikę i zamiast „klubowy sklep”, pisać „sklepowy klub”, bo taka jest właściwa hierarchia znaczenia poszczególnych członów tej grandy, jaką jest tzw. wielka piłka. Od dawna serio powtarzam, że należałoby ją zdelegalizować. Jest to szczególnie szkodliwy rodzaj przestępczości zorganizowanej, bo coraz drożej sprzedaje trudne do zastąpienia formy przeżywania wspólnoty. Zalewa, niczym narkotyczne delirium, obszary naszej uczuciowości motywujące nas do wysiłku, wytrwałości, odporności na porażkę. Wykorzystuje potrzebę wiary w „piękno sportu”, które moi koledzy słusznie odnajdują i wydobywają z karier opiewanych przez siebie mistrzów kopania.

Ale z faktu, że pisanie o pięknie jest listkiem figowym bezlitosnego biznesu na szalikach, koszulkach i transmisjach, nie wynika, że tam na boisku nie dzieją się piękne rzeczy za sprawą potu i wysiłku garstki natchnionych ludzi. Gdyby jednak nie ta zgniła do spodu klubowa granda żyjąca z transmisji, nic byśmy nie wiedzieli o ich istnieniu i grze, a niejeden szczery talent nie miałby szans się rozwinąć bez magnesu sławy, zarobków i ­stosownych mechanizmów selekcji. I w ostateczności liczy się to, jak gra numer dziewięć, a nie, ile na nim klub zarobi i jakie „narracje” do tego sobie dorobi.

Ta sama bezradność wobec sprzecznych racji ogarnęła mnie parę dni temu, gdym śledził głośną obecnie w świecie elitarnej gastronomii aferę z Dallas, gdzie prasa wytropiła – z rocznym, co prawda, opóźnieniem wobec otwarcia ­superambitnego i błyskawicznie docenionego lokalu – że szef kuchni zwyczajnie nałgał, mówiąc w licznych wywiadach, iż szlify zdobywał w ważnych restauracjach Ameryki, mających swoje zasłużone gwiazdki i renomę. Dziennikarze podważyli jego tłumaczenia, że był w tych sławnych miejscach darmowym stażystą pod przybranym nazwiskiem, chociaż oczywiście biznes gastro zna takie początki karier.

Przez ten rok działalności knajpa zdążyła zebrać mnóstwo dobrych recenzji i nawet trafić do rankingu „Forbesa”, który dba, żeby jego inspektorzy luksusu nie dawali punktów za piękne oczy. Ludzie są ponoć szczęśliwi, spożywszy menu degustacyjne za 200 dolarów, złożone z typowych dla takich przybytków polifonicznych kombinacji kąsków i kleksów, z nieśmiertelnym musem z foie gras na czele. I co teraz? Teksański łoś ze smardzami straci na smaku, bo kucharz się okazał kłamcą? Bynajmniej. Ale czy klienci nie przychodzili skuszeni właśnie opowieścią o wielkim świecie, z którego przyleciał? Świecie, który, co się skrzętnie ukrywa, bywa często okrutny, pełen wyzysku i ściemy, tyle że uszytej bardziej subtelnie niż owo lipne CV? W tym świecie też liczą się głównie wielcy korporacyjni gracze wynajmujący szefów, podobnie jak kluby płacą za swoich gladiatorów.

Rankingi, pozycje, nagrody, szmer prestiżu nie mają smaku, a jednak bez nich wiele miejsc i momentów nie mogłoby zaistnieć. Tak rozmyślałem nad miseczką musu z  foie gras , którą dzięki hojności przyjaciół postawił przede mną kelner z gwiazdkowanego lokalu. Z tym musem to chyba chodzi o to, żeby móc się cieszyć boskim smakiem bez świadomości, że się wcina wątrobę. Ale to już zupełnie inne rewiry samooszukiwania. ©℗

W charakterze przeprosin dla kibiców, którzy mogli się poczuć urażeni, oto genialny w swej prostocie finger food, który można upiec na godzinę przed meczem, w dodatku okrągły jak piłka. W dużej misce mieszamy 250 g ricotty1 jajkiem, 2 kopiastymi łyżkami parmezanu, garścią siekanej natki lub kolendry. Solimy, doprawiamy pieprzem lub inną ostrą przyprawą, która nam pasuje. Do masy zaczynamy dosypywać bułki tartej, tylko tyle, żeby masa po wzięciu w palce dała się jako tako lepić. Odstawiamy na godzinę, żeby bułka wchłonęła więcej wilgoci i uczyniła masę jeszcze ściślejszą. W dłoniach toczymy kulki wielkości dużego orzecha, obtaczamy je w bułce tartej i pieczemy ok. kwadransa w 180 st. C. na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, aż się zrumienią i zaczną nieznacznie pękać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022