Mundial 2022: polska piłka w polskim piekle

O przyszłości Czesława Michniewicza nie powinien rozstrzygać skandal wokół obiecanej premii z publicznych pieniędzy. Najważniejsze w ocenie selekcjonera pozostają kwestie sportowe. Zwłaszcza pytanie, czy wierzy w potencjał swoich piłkarzy.

09.12.2022

Czyta się kilka minut

Czesław Michniewicz i Robert Lewandowski podczas meczu Polska-Argentyna, Doha, 30 listopada 2022 r. / FOT. KIRILL KUDRYAVTSEV / AFP / EAST NEWS /
Czesław Michniewicz i Robert Lewandowski podczas meczu Polska-Argentyna, Doha, 30 listopada 2022 r. / FOT. KIRILL KUDRYAVTSEV / AFP / EAST NEWS /

Szczerze? Tak zwana afera premiowa nie interesuje mnie w najmniejszym stopniu. To znaczy owszem: obserwowanie paniki, jaka wybuchła w obozie rządowym po ujawnieniu informacji, że przed wyjazdem na mundial premier Morawiecki obiecał piłkarzom jakiś rodzaj nagrody za wyjście z grupy, dostarczyło mi nieco rozrywki, a kolejne doniesienia o tym, jak rzecz przyjęli piłkarze, a jak trener, pozwoliły wyrobić sobie pogląd o tym, które medium ma dostęp do którego źródła i kto ma sprawniejszego specjalistę od wizerunku, jeśli w ogóle go ma (najsprawniejszego ma, jak należałoby się spodziewać, Robert Lewandowski, z którego ust płyną dziś ubolewania, że „cała ta sprawa stała się trochę pretekstem do rozpętania wojny polsko-polskiej” i „że to wszystko się dzieje poza piłkarzami, którzy razem z kibicami są ofiarami tej sytuacji”).

Tak naprawdę jednak ciekawe wydawały mi się i wydają inne kwestie związane z występem Polaków na mundialu. Pisałem już zresztą o nich w tekście „Zakopane talenty”, wysłanym do druku w „Tygodniku Powszechnym” jeszcze przed ujawnieniem historii z premiami, jednak powrót do kraju i wczorajszy wywiad Czesława Michniewicza dla TVP Sport, a także dzisiejsza rozmowa Roberta Lewandowskiego z Onetem pozwala do nich wrócić.

Chodzi o kwestie czysto piłkarskie.

Pieniądze na boku

Zostawmy więc na boku temat tego, że Mateusz Morawiecki jest kolejnym politykiem, który na próbie instrumentalnego wykorzystania zainteresowania elektoratu futbolem wychodzi jak Zabłocki na mydle – i że w świetle tego, co selekcjoner reprezentacji powiedział w rozmowie z Jackiem Kurowskim, obecne próby wykręcenia się premiera z dotrzymania złożonej przy tylu świadkach obietnicy wyglądają fatalnie. Zostawmy kwestię tego, że nagradzanie sportowców przez państwo za udany występ czymś więcej niż order, ewentualnie emerytura olimpijska, wydaje się wątpliwe; ale zostawmy również kwestię populistycznej licytacji na to, kto bardziej się oburzy, i czy kwota, jaka padała w kontekście nagród (między 30 a 50 milionów do podziału między drużynę lub – co było przedmiotem debat w łonie ekipy przed meczem z Francją – między drużynę i sztab szkoleniowy), powinna zostać przeznaczona bardziej na onkologię, czy może na psychiatrię dziecięcą. Jakkolwiek to zabrzmi, nie mówimy o sumach znaczących z perspektywy budżetu państwa – a zarazem mówimy o sumach znaczących z perspektywy nie gwiazdy Barcelony lub Juventusu, ale np. pracującego z reprezentacją fizjoterapeuty. W czasach dzisiejszych wzmożeń próba niuansowania i schładzania emocji wokół takich spraw jest jednak z góry skazana na niepowodzenie; niestety, wizerunek nie tylko polskiego premiera, ale także polskiej kadry został zszargany w sposób nieporównany z czasami starej poczciwej afery biletowej w trakcie Euro 2012.

Teza oczywiście niesprawdzalna – ale być może gdyby Polacy nie grali na mundialu tak straszliwie zachowawczo w meczu z Meksykiem albo gdyby nie narazili nas na bycie świadkami tych upiornych trzydziestu minut z Argentyną, kiedy wszyscy nerwowo porównywaliśmy liczbę żółtych kartek naszych i meksykańskich; gdyby zostawili po sobie wrażenie dzielności porównywalnej np. z tą japońską (zespół trenera Moriyasu witały na lotnisku w Tokio tłumy, choć przecież odpadł w tym samym momencie, co Polska), to kwestia premii nie wywołałaby aż takiego oburzenia.

Co powiedziawszy, wrócę nareszcie do spraw związanych ze sportem, taktyką i sposobem na wyjście z grupy.

Trenerskie credo

W rozmowie z Jackiem Kurowskim Czesław Michniewicz próbował wytłumaczyć strategię, którą przyjął na czas mistrzostw – strategię, która (podkreślmy: także dlatego, że o to kilkakrotnie apelował) pozwoliła mu odnieść sukces, jakim było pierwsze od 36 lat wyjście z grupy na mundialu. Po pierwsze, nie przegrać meczu inauguracyjnego, „zamknąć go”, jak mówił. Nie zajmować się rozgrywaniem piłki od tyłu, nie dbać o cierpliwe budowanie akcji, tylko dobrze się bronić, a potem ewentualnie wyprowadzić atak, który zakończy się golem. „Uważam, że na turnieju się gra na wynik” – to trenerskie credo zostało jasno wyłożone, podobnie jak jasno sformułował Michniewicz pytanie: „Ile Robert mógłby strzelić goli w meczu z Arabią, gdyby był w formie z klubu?”, a także swój żal, że Piotr Zieliński nie strzelił bramki Francuzom przy stanie 0:0.

To skądinąd charakterystyczne, że akurat o tych piłkarzach wspomniał, bo właśnie oni najgłośniej formułowali po mistrzostwach wątpliwości co do stylu gry reprezentacji. „Ciężko jest się przestawić z meczu na mecz. Jeśli nie stwarzasz sytuacji i nagle je masz, trudno zachować spokój w ich wykończeniu. To tak w piłce nie działa. Jeśli się bronisz przez kilka meczów i nagle grasz mecz, gdzie stwarzasz sytuacje podbramkowe, to każdemu piłkarzowi będzie bardzo ciężko odnaleźć nagle timing, czucie piłki, zachować zimną krew w ważnym momencie – mówił np. kapitan Polaków. – To złożony proces, którego nie da się przeskoczyć. Każda drużyna im więcej atakuje, tym później lepiej broni, bo czuje dystans, czuje, kiedy dojść, wyjść na pozycję, ma więcej siły i radości”. Jeśli dobrze rozumiem, zarzut Lewandowskiego – w gruncie rzeczy przez Michniewicza nieskomentowany, choć ten cytat z napastnika Barcelony Jacek Kurowski przywołał – polegałby na tym, że nastawionej zbyt defensywnie drużynie zabrakło równowagi.

Narracja ma znaczenie

Równowagi – i jednak czegoś jeszcze, co liderzy polskiego zespołu nazywali radością z gry, a co można określić również mianem odwagi i skłonności do podjęcia ryzyka. „Nie mamy się czego wstydzić, nie mamy się czego bać – mówił Zieliński po meczu z Francuzami. – Mamy zawodników na tyle dobrych, by używać ich umiejętności – moich, »Lewego«, Milika. Mamy bocznych, którzy mają gaz, dobre jeden na jeden. To trzeba wykorzystywać cały czas. Mamy obrońców, którzy potrafią rzucić dobrą piłkę, ale też i potrafią grać po ziemi”. Ze słów rozgrywającego Napoli biła wiara nie tylko we własne umiejętności („To jest nasza droga. Tak trzeba grać w piłkę. Ja jestem typem zawodnika, który żyje z tego, że ma piłkę”), ale i wiara w umiejętności kolegów.

„My się lepiej nie nauczymy grać – mówił jednak Michniewicz w rozmowie z Kurowskim. – Widział pan, czym się kończyło rozgrywanie piłki od własnej bramki. Niemal w każdym meczu kończyło się to sytuacją rywali. Kiwior w każdym spotkaniu grał zbyt odważnie”.

I moim zdaniem tak naprawdę o tym poglądzie trzeba dyskutować w ciągu najbliższych dni, zanim prezes PZPN zdecyduje o przyszłości selekcjonera. Nie tylko o tym, że Czesław Michniewicz osiągnął wszystkie założone cele sportowe (choć Lewandowski mówił w Onecie, że „sport to nie jest tylko wynik, to są także emocje. I chyba tutaj tego zabrakło, szczególnie w meczu z Argentyną”). Nie tylko o tym, że jego kadencję – począwszy od inauguracyjnej konferencji prasowej i skandalicznych wypowiedzi o dziennikarzach po wygranym barażu ze Szwecją – naznaczyła seria medialnych wpadek; choć kompletnie ignorować tego nie sposób, bo w tym fachu wymaga się również kompetencji wizerunkowych; przykładem znakomitego ambasadora swojego kraju może być np. trener Anglików Gareth Southgate. Przede wszystkim o tym, co jest dla polskich piłkarzy bardziej rozwojowe: ciągłe przypominanie, że nie są mistrzami świata, a Kamińskiemu daleko do Mbappé, w związku z tym zaś dbanie głównie o to, by nie popełnili błędu, czy może raczej przypominanie, jaki potencjał w nich tkwi i jak niewiele potrzeba, by go uwolnić.

„Słucham i oglądam od rana [przed meczem z Francuzami – MO] i myślę sobie, że bardziej konstruktywne jednak jest nastawianie się na to, co robić, żeby wygrać, a nie czego nie robić, żeby nie przegrać. Narracja nie gra, ale ma znaczenie. I dotyczy to każdej dyscypliny sportu” – to z kolei słowa kogoś, kto o polskim wygrywaniu (i to w sporcie, w którym dotąd nasze sukcesy były rzadkością) wie wszystko: pracującej z Igą Świątek psycholożki Darii Abramowicz. Znaczenie ma także radość, z którą o kreatywność, wydajność i sukces łatwiej tak naprawdę w każdej pracy. „Nie ma co ukrywać, że wszystko, co dziś dzieje się wokół polskiej piłki, z radością nie ma wiele wspólnego” – mówił Lewandowski w Onecie.

Raz jeszcze więc: szkoda czasu. Czasu i talentów, które należy puszczać w obieg, a nie zakopywać pośrodku pola karnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej