Mruczenie przy kawie

W ofercie ciasta, napoje, drapanie za uchem i głaskanie. Krakowska Kociarnia to pierwsze takie miejsce w Polsce.

06.07.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kocia Kawiarnia Kociarnia
/ Fot. Kocia Kawiarnia Kociarnia

Taunus jest trochę nieśmiały, ma czarny grzbiet, miękką białą sierść na brzuchu i przenikliwe złote oczy. Jego brat Cooper jest biały, ale puszysty ogon ma czarny, zwieńczony jasnym pędzelkiem. Kiedy się bawią, nie wyciągają pazurów, trącają się tylko delikatnie łapkami. Rudy, największy z całej gromady, lubi spędzać czas na antresoli. Tam często odwiedza go Szczęściara – znaleziona na ulicy, została pierwszą rezydentką. Drobna, o biało-burym umaszczeniu, z prążkowanym ogonem, siada blisko Rudego i dokładnie wylizuje mu sierść. Najruchliwszy jest Kleks, kiedy biega, słychać jego świszczący oddech; to on jako pierwszy testował drapaki. Kropek i Przecinek to też bracia, obaj czarni jak smoła; różnią się tylko tym, że Przecinek ma ucięty kawałek ucha. Przesiadują na parapecie, skąd przez okna zakryte siatką wypatrują ludzi; często też śpią w drewnianej skrzynce, zawieszonej na kremowej ścianie na wprost wejścia.

W strefie barowej syczy ciśnieniowy ekspres, wyraźny zapach mocnej kawy miesza się z aromatem pomarańczy. Zuza i Janek, bariści, żałują, że nie mogą stale bawić się z kotami, podglądają je tylko przez szybę – koty nie mogą mieć dostępu do miejsca, gdzie przyrządzane są posiłki, to wymóg Sanepidu. Do sali kociej prowadzą przypominające szafę podwójne drzwi, które uniemożliwiają kocią ucieczkę. Pod ścianami ławka obita poduszkami, przy niej proste stoliki z Ikei, obok siedziska ze skrzynek po napojach. Na środku drapaki, pufy i kocie zabawki. Niskobudżetowo, ale przytulnie.

Kociarnia powstała dla osób, które kochają koty, ale z różnych powodów nie mogą mieć własnych: dla mieszkających w wynajętych pokojach, dla zapracowanych singli i dla tych, którzy w domu mają alergików.

Pani prezes sprząta kuwety

Z regulaminu: „Wiem, że jestem gwiazdą, ale nie lubię blasku fleszy. Nie używaj lampy błyskowej”, „Twoje kolana mogą stać się moim legowiskiem” i „Nie obraź się, gdy zrobię z Ciebie drapak”.
Najpierw kocie kawiarnie pojawiły się na Tajwanie i w Japonii. Pierwszą w Europie otwarto w 2012 r. w Wiedniu, po niej powstały w Paryżu, Madrycie, Londynie. Dziś jest ich około dziesięciu.
Równolegle z krakowską działa Fundacja „Kocia Akademia”, która jest prawnym opiekunem kotów i opłaca ich leczenie.

– Większość europejskich kawiarni ma płatne wejściówki. W Londynie zamawiamy kawę i jeśli chcemy z nią wejść do sali kociej, dodatkowo płacimy 10 funtów. Nie chciałam tak robić i to zaburzyło mój biznesplan – opowiada prezes Kociarni i Fundacji Ewa Jemioło, drobna blondynka po czterdziestce. Śmieje się: – Jestem panią prezes, która sprząta kuwety.

Koty pochodzą z różnych miejsc: Rudy z fundacji z Żywca, Kropka i Przecinka przyniósł pan, który je wcześniej dokarmiał, Taunusem i Cooperem opiekowała się pani, która pracuje na dwa etaty i nie chciała, żeby ciągle siedzieli sami. Przed otwarciem wszyscy rezydenci spędzili trzy tygodnie w gabinecie weterynaryjnym na kwarantannie, przeszli badania, ułożyli się w stadzie. Na dziesięć dni przed otwarciem zamieszkali w Kociarni. Poznawali kąty przed zaproszeniem gości.

Tu leży hrabia Tygrys

Ewa na stałe mieszka pod Łodzią, w drewnianym domu pod lasem, z mężem, dziećmi i pięcioma kotami. – W domu nie byłam od trzech tygodni i nie wiem, kiedy pojadę. Zdarza mi się tu nocować, przed otwarciem praktycznie stąd nie wychodziłam. Zaplanowaliśmy je na 25 czerwca, a nie byliśmy do końca przygotowani.

Do Krakowa ma słabość. – Kiedy rezygnowałam ze stabilnej, dobrze płatnej pracy w korporacji, wiedziałam już, że Kociarnia nie może powstać w innym miejscu – opowiada, pochylając się nad Szczęściarą.

W dzieciństwie tęskniła za kotami; zawsze kiedy przynosiła je do domu, następnego ranka ojciec oznajmiał: „Kiciuś uciekł”. Kiedy się usamodzielniła, przygarnęła jednego. Bury, prążkowany dachowiec był w tragicznym stanie. Dwa razy dziennie jeździła z nim do kliniki na kroplówki, na łyżeczce podawała gotowaną rybę. – Mąż śmiał się, że Tygrys był wyżej w hierarchii niż on. Spędził ze mną dwanaście lat, na działce ma pomnik z napisem „Tu leży hrabia Tygrys” – mówi i milknie na chwilę.

Później zaadoptowała Rudziana; do ogrodu ktoś podrzucił małą białą kotkę; kolejną, Niunię, syn znalazł na ulicy. W trakcie przygotowywania Kociarni do domu Ewy wprowadziły się jeszcze Gremlin i Lulek.

Nad Kociarnią często pracowała po nocach. – Zdzwanialiśmy się wtedy ze znajomymi, zazdrościli mi mruczenia kotów za uchem. Mówili, że będą przyjeżdżać pobawić się z nimi, pogłaskać – opowiada, patrząc w stronę Przecinka, który łapczywie chrupie karmę.

Przez rok wertowała przepisy Sanepidu, rozmawiała z prawnikami. Z konieczności założyła profil na Facebooku – wiedziała, że bez tego się nie uda. Po tygodniu z niechęcią wrzuciła pierwszego posta. Przedstawiła się, streściła pomysł. Ludzie zaczęli pisać, pomagać.

– Chodziłam po domu i mówiłam: „Ten fotel będzie do kociej kawiarni”. Chciałam stworzyć małą kawiarenkę w babcinym stylu. Ale większość zainteresowanych to młodzież, studenci. Oni mieli wizję bardziej surową. Dla nich jest pierwsza sala. Moja jest ta druga, z antresolą, kanapami. I tym fotelem, przywiezionym z domu.

Kociak potrafi

1 kwietnia ruszyła z kampanią crowdfundingową na platformie PolakPotrafi. Do sieci trafiły spoty, ona szukała lokalu. – Ceny w Krakowie są astronomiczne. Wiele fajnych miejsc jest w piwnicach – klimatycznie, ale ciemno i nie dla kotów. Właściciel lokalu przy Krowoderskiej 48 zgodził się na koty, pozwolił nam go zdemolować.

Prace remontowe prowadził jej ojciec, przymocowane w rogu sali drzewo do wspinaczki to wierzba z jego ogrodu, którą tygodniami okorowywał, szlifował i lakierował. Zawieszone na niej na długich sznurkach płócienne myszy wypchane są kocimiętką – „narkotykiem” dla kotów.

– Ludzie pytali mnie: „Co jeśli kampania się nie uda?”. Umowę na lokal miałam od kwietnia, a kampania skończyła się w maju. Gdyby się nie udało, to nie mielibyśmy ekspresu, który robi pyszną kawę – byłaby tylko taka zaparzana z czajnika bezprzewodowego.

Kociarnię wsparły 1403 osoby, wpłacając łącznie blisko 60 tys. zł (granicą realizacji było 50 tys.). Na cztery dni przed oficjalnym otwarciem do Kociarni przyszli ci, którzy wsparli projekt kwotą wyższą niż 200 zł – to jedna z nagród dla finansujących, obok kubków i bonów do kawiarni.
– Przeżywałam, co będzie, jeśli koty uciekną, wystraszą się – opowiada Ewa.

Kiedy pojawili się goście, na sali nie było ani jednego kota. Po pięciu minutach z kociej strefy (gdzie są kuwety i miseczki) wyszła Szczęściara. Powolnym slalomem przeszła między nogami gości, zatrzymała się, popatrzyła leniwie i wyszła. Za chwilę przyszły wszystkie koty. Wtedy z Ewy opadły emocje.

Opiekun z castingu

W Kociarni mają odbywać się warsztaty i zajęcia dla dzieci; ma to być też miejsce świadomych adopcji. – O kawiarni jest głośno, na razie ludzie przychodzą z ciekawości. We wrześniu to się wyciszy i wtedy ruszymy z zajęciami i adopcją – mówi Ewa. – Doszliśmy do wniosku, że adopcje klasyczne, jak w schroniskach, nie są dla nas dobrym pomysłem. Jeśli zabierzemy jednego kota, zburzymy stado, pozostałe będą zdezorientowane. Dlatego adopcje będą odbywały się stadami.
Raz na dwa miesiące nowi właściciele będą odbierać koty, a w Kociarni zamieszkają następne, które wcześniej będą się poznawać. – Zostanie im tylko zapoznanie się z miejscem. Może wtedy będziemy zamykać na dwa dni, żeby czuły się swobodnie, kiedy przyjdą goście? – zastanawia się na głos Ewa.

– Kota do adopcji damy osobie, która odwiedza go regularnie, bawi się z nim – wyjaśnia Katarzyna Mejbaum, koordynatorka wolontariatu. – To kot wybierze sobie opiekuna. Musi być między nimi ta chemia, ja w nią absolutnie wierzę…

Urywa w pół zdania. – Cooper, nie rób tego! – krzyczy do wspinającego się po desce kota, który szykuje się do skoku na półkę. I wybucha śmiechem, gdy kot zastyga w dziwacznej pozycji. – Ty świrze! Ewa, trzeba będzie wzmocnić tę półeczkę. Obluzowała się, przecież to jest pięciokilogramowy grubas.

– Proszę cię, przecież to jest zgrabny kot, grube to ja mam w domu – prycha Ewa. – Mój syn mówi o nich „czołgi”.

Jej ulubiony rezydent? – Lubię charakterne koty, mam słabość do Kropka i Przecinka, a Szczęściara jest bardzo przymilna, dużo się przytulamy, kiedy mam gorsze dni.

Na Facebooku Kociarni często ktoś pisze, że w kawiarni na pewno śmierdzi. – Kocia strefa, gdzie są kuwety, jest wentylowana, nasze koty są pachnące i zadbane, nic nie czuć – mówi Ewa z pewnością w głosie. – Myślę, że było tu sporo osób, które chciały wybadać, jakie to złe miejsce. Zakładali, że na pewno koty są nieszczęśliwe.

– Znamy ich charaktery, a jeżeli trafia nam się nowy, oswajamy go – tłumaczy Katarzyna. Te, które oswoić się nie dadzą – jak Gucio, dziesięcioletni weteran, który w kawiarni czuł się źle – będą miały nowy dom.

Ewa jest dobrej myśli: – Nasze koty nie uciekają, chcą spędzać czas z ludźmi. Są szczęśliwe, widać to po nich. To ich miejsce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2015