Możemy wybrać, czy chcemy być widoczni

Berlińscy Polacy, choć większości z nich łatwo byłoby się wtopić w międzynarodowy tłum, wolą prezentować światu kawałek swojej podwójnej tożsamości w nowy, oryginalny sposób.

06.08.2016

Czyta się kilka minut

Wernisaż portretów Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Witkacego w ramach berlińskiego festiwalu. Gra wiolonczelistka polskiego pochodzenia Ashia Bison Rouge. Na fotelu autorka portretów Maria Kossak. Obok sztalugi z obrazem Witkacego – Anna Czechowska. / Fot. @rtpress Andrzej Kostoń; Berlin–Warszawa
Wernisaż portretów Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Witkacego w ramach berlińskiego festiwalu. Gra wiolonczelistka polskiego pochodzenia Ashia Bison Rouge. Na fotelu autorka portretów Maria Kossak. Obok sztalugi z obrazem Witkacego – Anna Czechowska. / Fot. @rtpress Andrzej Kostoń; Berlin–Warszawa

W Berlinie ostatnio coraz częściej pobrzmiewa określenie „polska mafia”. Na dodatek w zgoła innym kontekście, niż można by się spodziewać. Pojęcie to, po angielsku, propaguje wśród berlińczyków Julia Bosski, dwudziestoparoletnia warszawianka, twórczyni Polskich Obiadów Czwartkowych, na punkcie których oszalał najpierw międzynarodowy światek artystyczny, a – odkąd o inicjatywie napisał portal Freunde von Freunden – również poważne berlińskie instytucje, spieszące do Julii z zamówieniami. Przedsięwzięcie jest niekonwencjonalną formą promocji polskiej kultury. – Kiedy pięć lat temu przyjechałam do Berlina, słyszałam wokół: „Jesteś z Polski? A, to wy pijecie wódkę, jecie pierogi i kradniecie nasze rowery”. Próbowałam wyjaśnić, że jest zupełnie inaczej – wspomina Julia.

By przełamać stereotypy, zaczęła zwoływać znajomych na zamknięte spotkania kulinarne w różnych miejscach w mieście. Fama rozniosła się szybko, zwłaszcza gdy od pierogów Julia przeszła do wymyślania nowych dań na bazie tradycyjnej kuchni. Jednym z przebojów stał się czarny burger z oscypkiem i śledziem. Julia świadomie nawiązuje do tradycji literackich biesiad u Stanisława Poniatowskiego i np. ostatnio próbuje promować twórczość Gombrowicza.

Korzenie jako atut

W Berlinie mieszka dziś ponad 100 tysięcy Polaków. Całkiem spore miasto wewnątrz wielkiego miasta. „W Warszawie mawia się czasem w żartach, że Berlin to najdalej na zachód położone miasto Polski” – pisze w jednym z ostatnich numerów magazynu „tip” dziennikarz Jacek Slaski. Nowe pokolenie, zorientowane międzynarodowo, podchodzące do historii i relacji polsko-niemieckich na świeżo, zjechało do Berlina najczęściej przed kilku laty i bez kompleksów zaznacza w nim swoją obecność. Wielu wśród nich studentów, oryginałów, ale też specjalistów ściąganych przez niemieckie firmy. Często przenoszą się tutaj również przedstawiciele środowiska LGBT, odnajdujący zaledwie 500 km od Warszawy atmosferę, w której mogą czuć się swobodnie, nie kryjąc ze swoją orientacją. Wykorzystują nieformalne relacje w swoim środowisku, media społecznościowe, dzięki którym szybko można zyskać popularność niezależnie od pochodzenia.

Maria Kossak, starsza od Julii o dekadę, jest z kolei reprezentantką generacji, która trafiła do Niemiec jako dzieci rodziców emigrujących z kraju w latach 80. XX w. Teraz to najbardziej aktywna i widoczna w Berlinie grupa, przebijająca energią i nowymi inicjatywami nawet najmłodszych. – To dlatego, że my, jako pierwsi, wyrośliśmy ze swoistej schizofrenii, która nakazywała ukrywanie polskiej tożsamości – wyjaśnia Maria. – Polacy mieli wówczas bardzo złą opinię w Niemczech. Dorastaliśmy wśród „polskich dowcipów” i zaczepek. Nie było łatwo znaleźć w Berlinie nowy dom. Teraz jesteśmy po prostu nowymi Niemcami mówiącymi po niemiecku bez akcentu, których dodatkowym atutem jest podwójne zaplecze kulturowe.
Jeszcze podczas studiów, gdy przyznawała się do bycia Polką, zdarzało się jej usłyszeć zdziwione pytanie, czemu nie pozbędzie się polskiego obywatelstwa, utożsamianego z obciachem. W niej akurat budziło to przekorę. – Możemy wybrać, czy chcemy być widzialni, czy nie, tym bardziej że w naszym przypadku ten wybór jest łatwiejszy niż dla Wietnamczyków lub Turków, odróżniających się fizycznie. Niektórzy nikną w tłumie, ale większość z nas, mając w pamięci własne nieprzyjemne doświadczenia z przeszłości, chętnie angażuje się teraz w życie polityczne i kulturalne, działając na rzecz otwartości, przeciw nacjonalizmom – deklaruje Maria. – Chcemy mieć wpływ na kierunek, w jakim zmierza niemieckie społeczeństwo. Choć oczywiście są w Berlinie i tacy polscy Niemcy, którzy występują teraz przeciw innym uchodźcom i imigrantom, przejmując rasistowską retorykę, wedle pruskiej reguły: podlizuj się tym, co są wyżej, a depcz tych, co u dołu.

Mit leniwych kawiarni

– Im więcej czasu spędzam z poszczególnymi rozmówcami, tym bardziej obraz Polaka w Berlinie staje się wielowarstwowy, niejednorodny i pełen paradoksów – mówi pisarz i krytyk Marcin Wilk, krakowianin pracujący nad serią wywiadów z polskimi berlińczykami. – Gdybym jednak miał pokusić się o uogólnienia, wydaje mi się, że podział przebiega według dwóch linii: czasu przybycia do tego miasta i motywacji.

– Podstawowy podział to ten na Polonię „starowojenną”, czyli z lat 80., oraz tę późniejszą, choć na przykład lata 90. są dla mnie mało w tym wyraźne – potwierdza Marcin Piekoszewski, dziennikarz i współwłaściciel prowadzonej wraz z żoną, Niną Müller, polsko-niemieckiej księgarni Buchbund. – Osobiście jestem zwolennikiem podkreślania ciągłości, podobieństw, pewnej polonijnej tradycji w dobrym tego słowa znaczeniu – dodaje. – Gdyby spojrzeć pod tym kątem na środowisko polskich pisarzy mieszkających w Berlinie, to takie autorki jak Magda Parys czy Dorota Danielewicz pokazują, że osoby, które przyjechały do Berlina w latach 80., potrafią świetnie sobie radzić w nowych warunkach. Czy nowi, najmłodsi emigranci czują się berlińczykami? Na takie utożsamienie się trzeba czasu. Wielu młodych po pewnym czasie jedzie gdzieś dalej, albo wraca do Polski, zależnie od tego, co się im w życiu przydarzy. W latach 80. to było mało prawdopodobne, co wpłynęło na tożsamość poprzednich generacji – zauważa Piekoszewski, który do Polski raczej by nie wrócił.
Jak usłyszał Wilk od jednej ze swoich rozmówczyń – to miasto, które przyjmuje każdego z otwartymi rękami. Z tym bywa jednak różnie.

Zwłaszcza od czasu, gdy reklamowany w latach 90. sloganem „biedny, ale seksowny” Berlin, kojarzony z luźnym stylem życia i niekończącą się zabawą, przyciągnął chmary złotej młodzieży z całego świata. Czynsze poszły w górę, zmuszając korzystających dotąd z dogodnych warunków artystów do wyprowadzki z nagle modnych okolic w centrum. Nowo przybyłym coraz trudniej o własny kąt, bo w mieście, gdzie rynek nieruchomości oparty jest na wynajmie, przed oferowanymi w ogłoszeniach mieszkaniami w atrakcyjnych lokalizacjach ustawiają się długie kolejki. – Tylko z pozoru może się wydawać, że codzienność polega tu na leniwym przesiadywaniu przy kawiarnianych stolikach w ciągu dnia i imprezowaniu nocą – mówi Maria Kossak. – Owszem, Berlin jest wciąż nietypowym przypadkiem na tle reszty Niemiec, ale też panuje w nim nacisk, silna konkurencja, trzeba walczyć o swoje.

Nieudacznicy przeciw drętwocie

W przeciwieństwie do społeczności tureckiej, która ma w Berlinie własną centralną organizację, Polakom nie udało się zbudować czegoś podobnego. – Możliwe, że wynika to właśnie ze skali niewidzialności, wielu polskich emigrantów wtopiło się w otoczenie – mówi Maria Kossak. – Z kolei artyści, stanowiący w Berlinie sporą grupę, lubią działać na własną rękę – dodaje.

Gdyby tworzyć mapę polskich miejsc w Berlinie, na pierwszym planie znalazłby się zapewne Buchbund na Sanderstrasse. Właścicielom udało się spontanicznie stworzyć coś na kształt centrum kulturalnego, które na swój sposób stanowi kontynuację legendarnej księgarni z Zachodniego Berlina, prowadzoną latami przez Wojtka Drozdka. Można tam kupić wszystkie istotne polskie nowości książkowe, ale odbywają się również spotkania, debaty oraz lekcje języków obcych (w tym także polskiego).

Sam Marcin Piekoszewski jako punkt zwrotny w historii Polaków w Berlinie wskazuje 2001 r., kiedy w mieście powstał Klub Polskich Nieudaczników, funkcjonujący nie tylko jako konkretne miejsce, gdzie można spotkać się i napić kawy lub piwa, ale kabaret polityczny, pogrywający w bardzo berliński, autoironiczny sposób z nieaktualnym już obrazem Polaków w Niemczech. Jego założyciele: Adam Gusowski z nadającego audycje po polsku radia Funkhaus Europa oraz Piotr Mordel z polsko-niemieckiego magazynu „Dialog”, obaj w stolicy Niemiec od prawie 30 lat, stali się uosobieniem wizerunku berlińskiego hipstera, z dezynwolturą określającego swój status na Facebooku jako człowieka, który „jeszcze nigdy nie pracował”, choć oczywiście Klub jest też dla obu jednym ze sposobów na utrzymanie.

– Był to z pewnością pierwszy w tym mieście widoczny przejaw innej polskiej tożsamości – mówi Marcin Piekoszewski. – Objawiło się coś inteligentnego, o bardziej złożonej i mniej oczywistej mentalności. To Nieudacznicy jako pierwsi wyszli poza krąg polski czy też polsko-niemiecki i przyciągnęli do siebie publiczność międzynarodową.

Klub został otwarty z rozmysłem 1 września – i od początku był jak granat wrzucony pomiędzy berlińską społeczność. Przede wszystkim zerwał z dotychczasowym standardem relacji polsko-niemieckich, wedle którego te oficjalne przebiegały drętwo i poprawnie, zaś nieoficjalne – albo nie istniały, albo obracały się wciąż wokół tych samych tematów naznaczonych wzajemną historią obu krajów. Założyciele, którzy wydali już nawet książkę opisującą swoje nieudacznicze doświadczenia, podkreślali od początku, że nie chcą bynajmniej przełamywać stereotypów, lecz wręcz przeciwnie, bawić się nimi, a nawet je wzmacniać i dokładać nowe. Najmłodsze pokolenie, jak Julia Bosski, do Nieudaczników już jednak nie zagląda, co można uznać zarówno za sukces (bo nie chcieli przyciągać głównie Polaków), lecz i porażkę (bo wbrew swoim intencjom w miarę zdobywania popularności zaczęli uchodzić też za kolejny polski, by nie rzec: polonijny, krąg).

Oprócz kuchni i literatury nową polską falę ostatnio propaguje moda. Do galerii pod prowokacyjną nazwą No Wódka, stworzonej przez Aleksandrę Kozłowską (kilkanaście lat w Berlinie) i ulokowanej w sercu Prenzlauer Berg, zaglądano, dziwiąc się, że eksponowany na wystawie minimalistyczny, dopracowany design jest dziełem polskich artystów. Dziś już nikogo to nie zaskakuje, zwłaszcza że w równie snobistycznej dzielnicy Mitte działa kolejny butik – Quadrat Shop, a w dzielnicy Friedrichshain Rauch und Groen, oferujący ubrania niszowych projektantów z Polski.

Siła kobiet

„Polską mafię” w Berlinie tworzą przede wszystkim kobiety. Artystki, tłumaczki, dziennikarki, działaczki. Katarzyna Weintraub, między innymi tłumaczka, zanim dotarła do Berlina, przeprowadzała się ponad 30 razy. Ewa Maria Slaska, matka Jacka Slaskiego, założyła Polsko-Niemieckie Towarzystwo Literackie, obecnie pracuje z uchodźcami. Magda Parys jest nie tylko autorką bestsellerowych książek, ale również zaangażowaną publicystką, upowszechniającą dobre niemieckie praktyki na rynku książki. Maria Kossak jako jedna z założycielek inicjatywy Zwischen den Polen zaangażowała się w dialog międzykulturowy.
Ta energia bije również od Anny Czechowskiej z zarządu organizacji agitPolska, skupiającej głównie młodą polską społeczność w Berlinie. Jej pasją zawodową jest polityka migracyjna. – Być może od innych inicjatyw odróżnia nas właśnie propagowanie solidarności z innymi grupami migranckimi – mówi. – Pracujemy z Hiszpanami, Rosjanami, osobami z krajów islamskich, a ostatnio pomagamy Chorwatom założyć podobne struktury do tych, w których same pracujemy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2016