Modlitwy złożone z milczenia

Dżinsy wrzynają się w ciało. Kiedy wreszcie rozlega się gong, niektórzy nie potrafią wstać z maty. Krew wraca do żył i dolną połowę ciała przenika ból nie do wytrzymania. Stopy wygięte w nienaturalnej pozycji przestają pracować. Wszystko to pięć do sześciu razy dziennie przez trzy dni. Początek poszukiwania Boga na ziemi.

18.04.2007

Czyta się kilka minut

Sesja w Ośrodku Medytacji i Dialogu Międzyreligijngo w Lubiniu, listopad 2003 r. /
Sesja w Ośrodku Medytacji i Dialogu Międzyreligijngo w Lubiniu, listopad 2003 r. /

Kiedy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki nawrócił się na łożu śmierci, wydał słynny edykt. Wyznawanie Chrystusa stało się legalne. Skończyła się era męczenników, katakumby opustoszały. Chrzest był w dobrym guście, błyskawicznie przybywało wyznawców.

Radykalni chrześcijanie uciekali od cywilizacji. Zostali pierwszymi mnichami - Ojcami Pustyni. Porzucali ludzi i świat, bo jedyną ich troską było zbawienie. W lepiankach z kamieni i błota, w starych grobowcach lub jaskiniach modlili się, oddychając imieniem Boga.

Wdech: "Panie Jezu Chryste, Synu Boży".

Wydech: "Zmiłuj się nade mną, grzesznikiem".

Wdech: "Panie Jezu Chryste, Synu Boży".

Wydech: "Zmiłuj się nade mną, grzesznikiem".

Dwa zdania przez 25 minut medytacji. To Modlitwa Jezusowa. Dzisiaj można się jej uczyć u lubińskich benedyktynów.

Medytacja to trud

Lubiń to wieś przycupnięta przy szosie Kościan--Gostyń, jakieś 50 kilometrów na południe od Poznania. Przy drodze prowadzącej do klasztoru mała ferma strusi afrykańskich. Sklep, dwa przystanki PKS. Wydostać się stąd można dwa razy dziennie.

Od 19 lat w Lubiniu działa ośrodek medytacji chrześcijańskiej. Założył go i do września ubiegłego roku prowadził o. Jan Bereza. Teraz zastąpił go uczeń, br. Maksymilian Nawara. Barczysty, uśmiechnięty, ogolony na łyso 28-latek dudniącym basem wita tych, którzy przyjechali tu pierwszy raz.

- Niech każdy wybierze swoją matę. Siadamy na podwiniętych nogach, na poduszkach - instruuje. - Jeśli ktoś woli, może zamienić ją na krzesełko. Kręgosłup prosty, co nie znaczy napięty. Dłonie razem, złączyć kciuki. Zobaczycie: pierwsze, co zrobicie przy rozproszeniu, to rozdzielicie kciuki.

Rzeczywiście, kciuki rozdzielić wyjątkowo łatwo. I dać się porwać chaosowi myśli, spod przymkniętych powiek rozglądać się, jak radzą sobie inni.

Inni to na ogół ludzie po studiach wyższych lub studenci. Mają dosyć konferencji o życiu duchowym - chcą w nie wejść.

Marek z Trzebini, student filozofii IV roku, wysoki i kościsty, z czarną bródką i długimi kręconymi włosami, siada w buddyjskiej pozycji lotosu. Ma wadę kręgosłupa i długo by nie wytrzymał. Ale kiedy wejdzie w medytacyjne skupienie, ból ustępuje. Mówi, że ta praktyka to dla niego wyciszenie. I kontakt z Bogiem.

- Medytacja to przede wszystkim trud - opowiada br. Maksymilian. - Trud utrzymania ciała i umysłu w skupieniu przez te 25 minut. Przez trud trwania człowiek otwiera się na Ducha, który działa i uświęca. To synergia, czyli współpraca z łaską. Duch Święty jest bezsilny, jeśli przez ten trud się na niego nie otworzę.

Wystarczy imię "Jezus"

Ból jest w medytacji czymś zupełnie naturalnym. Podobnie jak rozproszenie. Ciało krzyczy o zmianę pozycji, myśli kłębią się jak nigdy. Jeśli jesteś w medytacji bardziej doświadczony, nachodzą cię refleksje o Bogu. Je także musisz wyrzucić. To wszystko rozproszenie. Człowiek przez modlitwę chce się przebić do obecności Boga. Tymczasem między nich wchodzą obrazy i myśli.

- Mamy formułę, słowo, i ono jest kotwicą, która nie pozwala nam odfrunąć, ściąga z powrotem do skupienia - dodaje br. Maksymilian.

Mnisi od medytacji uczą, że trzeba zapomnieć o swoich zmartwieniach, a nawet o grzechach. Bóg przychodzi za darmo. Warunek jest jeden: każdy musi odnaleźć swoją formułę do oddychania. Każdy jest powołany do jednej formuły i musi modlić się, aby Bóg mu ją wskazał.

O. Laurence Freeman, założyciel Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej, preferuje aramejskie "maranatha" - przyjdź Panie. Inni sięgają do modlitwy ślepego Bartymeusza: "Jezusie, Synu Dawida/ulituj się nade mną".

Są tacy, którym wystarczy imię "Jezus".

Chrześcijanie kradną mantrę

Skojarzenia większości Polaków, kiedy ich spytać o medytację, wędrują raczej w stronę Wschodu. Buddyzm, joga.

Tymczasem ta forma modlitwy jest obecna w chrześcijaństwie od samego początku. - Ojcowie Pustyni czytali u św. Pawła: "nieustannie się módlcie" - opowiada br. Maksymilian. - Życiu pustelników towarzyszyło ciągłe "przeżuwanie" Pisma Świętego. Z czasem przestali rozważać sens słów. Zaczęli modlić się jednym, krótkim zdaniem.

Najstarsi ze starców pustyni nie potrzebowali nawet słów. Skręcali powróz lub kosz i to była ich modlitwa. Dwie rzeczy, poza Bogiem, których potrzebowali do życia - to cisza i nóż do pracy.

Pod koniec IV w. na pustyni egipskiej życia w kontemplacji uczył się św. Jan Kasjan.

- Patriarcha naszego zakonu św. Benedykt nazwał go swoim duchowym mistrzem. Jego zalecenia wprowadził do Reguły. W ten sposób medytacja trafiła na chrześcijański Zachód - opowiada br. Maksymilian.

Jednak wielu wierzących o niej nie wie albo odnosi się do niej nieufnie. - Aż do Soboru Watykańskiego II nikomu nie przyszło do głowy, że człowiek świecki może potrzebować głębszej modlitwy - wyjaśnia o. Janusz Salamon, jezuita. - Stąd 99 procent świętych i mistyków to duchowni! Sobór wskazał, że wszyscy są powołani do świętości i dojrzewania duchowego.

Wtedy ukazały się książki Thomasa Mertona, a na świecie zaczęły się tworzyć grupy medytacyjne. Jest ich po kilka-kilkanaście w każdym mieście. W Krakowie w zeszłym roku nie było żadnej, teraz są dwie.

O. Salamon odkrył medytację w czasie studiów filozoficznych w Oksfordzie. Po powrocie do Polski postanowił wesprzeć lubińskich benedyktynów. Założył Krakowskie Centrum Medytacji Chrześcijańskiej. - Wszystkie polskie grupy tworzą sieć Lubińskiej Wspólnoty Grup Medytacji Chrześcijańskiej - tłumaczy. - Jej liderem jest br. Maksymilian. A celem krakowskiego Centrum jest tworzenie teologicznego zaplecza.

W Lubiniu, w sali, gdzie śpią goście, wisi krzyż z bambusowych gałązek. Pod nim obraz Matki Teresy i dwie buddyjskie płaskorzeźby. Każde posiedzenie medytacyjne zaczyna się uderzeniem drewnianej kołatki, a kończy - dźwiękiem małego gongu. Ludzie klęczą na matach i okrągłych poduszkach obitych czarną skórą. Taką formę wprowadził zafascynowany buddyzmem o. Bereza, przyjaciel Dalajlamy. Niektórzy boją się, że to zagrożenie dla chrześcijańskiej duchowości.

- To elementy zapożyczone z buddyzmu zen - przyznaje br. Maksymilian. - Narzędzia i nic więcej. Poduszka ułatwia siedzenie. Gong i kołatka sprawiają, że 20-osobowa grupa robi wszystko równocześnie. Jeśli ktoś podchodzi do medytacji jak do praktyki relaksacyjnej, te zewnętrzne rzeczy odgrywają dla niego ważną rolę. Dla chcących modlić się głęboko nie mają najmniejszego znaczenia.

Na katolickich forach internetowych można też znaleźć inne wątpliwości. Że medytujący modlą się w rytm oddechu, że podkradli wschodnią mantrę.

- Medytacja nie przyszła do nas ze Wschodu - zaprzecza o. Salamon. - W Biblii jest bardzo wiele tekstów, które mówią, że oddech jest symbolem życia. Popatrzmy na słowo hebrajskie: "ruah". Oznacza oddech, tchnienie, ale zarazem: Ducha Bożego. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że świat jest w istnieniu podtrzymywany przez Boże "tak". Powtarzanie imienia Jezus w medytacji jest moją odpowiedzią, wyciągnięciem do Boga ręki. To nie szczegół techniczny, to sens duchowy.

Medytacja jest praktyką prawie każdej religii na świecie. - Sobór uczy, że Bóg pozwala na doświadczanie swojej obecności także w innych duchowościach - wyjaśnia o. Salamon. - Chrześcijanin, jeśli chce, może medytować np. z buddystami. Jest nawet kilku jezuitów - mistrzów zen. Pamiętają przecież, że ich mistrzem jest Chrystus.

Nie chcesz już tu być

Goście benedyktynów wstają o 5.30. Odmawiają z mnichami jutrznię i wspinają się do sali medytacyjnej na drugim piętrze Domu Gości. Przezwyciężając senność, głód, ból pleców i nóg, muszą w modlitwie wytrzymać godzinę do śniadania.

Sprytniejsi ubrali już zamiast dżinsów dres albo spodnie od piżamy. Pani Maria z Warszawy (58 lat) rozgląda się po twarzach pozostałych. Wsłuchuje się w klasztorny dzwon, bijący co kwadrans. Odlicza minuty do gongu. - Szukałam przeżycia duchowego - powie później. - Ale miałam ciągle ogromne kłopoty z koncentracją. Może jakąś zmianę poczuję po powrocie do domu.

- To, co musimy zrobić, to po prostu trwać. Reszta należy do łaski - uczy br. Maksymilian. - Ale uwaga: nie mogę przyjąć założenia, że dostanę tyle, na ile zapracuję. Że po 10 latach treningu Bóg mi powie: "Widzę, że się, Maksymilian, starałeś, więc w nagrodę doświadczysz kontemplacji wlanej". Wchodząc w modlitwę, otrzymujemy już wszystko. Zaczynamy medytację od wezwania Ducha Świętego. Dlatego nie mamy prawa oceniać, czy była nieudana, czy też przyniosła owoce.

Wielu nowicjuszy jest zaskoczonych łatwością samej praktyki. Pozycja, formuła, wdech, wydech. Niektórym już po trzecim posiedzeniu rzedną miny. Łatwiej jest coś robić niż nie robić nic. Do pustelnika Arseniusza przyszedł kiedyś uczeń skarżący się, że woli się opiekować chorymi niż modlić i pościć. Starzec "rozpoznał podszepty diabła i tak odpowiedział: wracaj i jedz, i pij, żadnej pracy nie wykonuj, tylko się z celi nie oddalaj".

- Ludzie wchodząc w modlitwę czegoś się spodziewają - opowiada br. Maksymilian. - Tymczasem jest różnica między spodziewaniem się a zaufaniem. Jeśli spodziewam się, że napiszesz artykuł, kryje się za tym jakiś mój projekt. Jeśli ci ufam, po prostu wiem, że to zrobisz, i niczego nie oczekuję. Kiedy wchodzimy w medytację i spodziewamy się, że coś konkretnego osiągniemy, to pierwszym owocem będzie rozczarowanie. Próbowałem się modlić, ale to nie dla mnie, bo nic się nie zdarzyło. A potem nadchodzi rozpacz, która mówi: życie duchowe nie ma sensu.

- Medytacja chrześcijańska to sprawdzian naszych intencji - podkreśla o. Salamon. - Niektórzy ludzie, znudzeni życiem, szukają jakichś szczególnych doświadczeń. Wydaje im się, że medytacja doprowadzi ich do jakiejś mocy nadzwyczajnej, przeżyją coś spektakularnego, dreszcz emocji.

Tymczasem medytacja to ból, a kiedy nie udaje się skupić: nuda albo walka rozproszeń o twoją uwagę.

Myślisz o pracy.

Kontemplujesz atrakcyjną blondynkę klęczącą naprzeciw.

W głowie gra ci radio.

Zerkasz na komórkę i denerwuje cię prowadzący, który spóźnia się z gongiem.

Imię Chrystusa już cię męczy.

Nie chcesz tu być.

Ojcowie Pustyni uczyli, żeby pojawiającą się wściekłość obracać przeciwko szatanowi. To on chce zakłócić modlitwę.

- Te przeżycia są absolutnie naturalne - uspokaja br. Maksymilian. - Każdy, kto na poważnie wejdzie w medytację, doznaje trudu i oczyszczenia. To nie jest zabawa, to modlitwa.

Forteca z plastiku

Św. Barsanufiusz, pustelnik żyjący w VI w., zapytany przez swego ucznia Jana z Gazy, jak się modlić, odpowiedział: "umrzeć dla każdego człowieka, dla świata oraz dla wszystkiego, co w nim jest". Czy nie grozi to oderwaniem od rzeczywistości? - Przeciwnie, medytacja zanurza w rzeczywistość - mówi surowo br. Maksymilian. - Pozwala ją zobaczyć prawdziwie. Kiedy syn marnotrawny po oczyszczeniu wraca do ojcowskiego domu, widzi go w nowy, prawdziwy sposób.

- Oderwanie od świata to oderwanie od mojego wyobrażenia, jaki świat powinien być - ciągnie benedyktyn. - Ja, zakonnik, myślę sobie np.: gdybym nie był w tej wspólnocie, to miałbym lepsze możliwości do rozwoju duchowego. Nie da się medytować po to, żeby oderwać się od życia, które mi się nie podoba, żeby stworzyć własny wygodny świat.

- Teologia chrześcijańska od wieków dzieli rozwój duchowy na trzy etapy: oczyszczenie, oświecenie i zjednoczenie - dodaje o. Salamon. - Jeśli ziarno nie obumrze, nie wyda owocu. Tylko jeśli przejdziemy przez krzyż, doznamy zmartwychwstania. Od Boga dzieli człowieka balon napompowany egocentryzmem. Chodzi o to, żeby wypuścić z niego powietrze. W Modlitwie Jezusowej wydycham wszystko, co jest we mnie złe, mówię: Jezu, zabierz to. A wdycham Bożą łaskę, światło.

Kiedy przedrzesz się już przez zaporę bólu ciała, a potem rozproszeń, czeka cię oczyszczenie. Duchowa pustka.

- Przez całe życie - tłumaczy br. Maksymilian - budowałem z moich wyobrażeń, złudzeń i pragnień fortecę. I nagle w doświadczeniu modlitwy ona obraca się w ruinę. Uświadamiam sobie, że była z plastiku. Tracę punkty oparcia. Boję się. Nie mam żadnej kotwicy poza Bogiem. Tylko On jest naprawdę.

Modlić się w mieście

- Przyjechałam z ogromną dawką adrenaliny, prosto z codziennego zabiegania - opowiada Małgorzata, dziennikarka z Poznania. - Ciężko mi zrzucić to z siebie i skupić się.

Br. Maksymilian: -­ Pustelnik Izaak z Niniwy radzi: wstań i rób metanię.

Metania to praktyka pokłonów. Stojąc prosto, mówisz: "Panie Jezu Chryste, Synu Boży", po czym rzucasz się na kolana, dotykasz czołem ziemi i kończysz: "zmiłuj się nade mną, grzesznikiem". I tak 33 razy. Według Izaaka "w przedziwny sposób ciało pociągnie za sobą duszę".

- Stres, kłopoty rodzinne, smutek albo strach. Rozproszenia bywają tak duże, że nie da się wysiedzieć - mówi br. Maksymilian. - I wtedy gest pokłonu pociąga za sobą postawę wewnętrzną.

Drugiego dnia sesji benedyktyni zachęcają do dwugodzinnej pracy. Wzywają, by wybrać taką, wobec której wola najbardziej się sprzeciwia. Do odkurzania rozmównicy nie zgłasza się nikt.

Do czyszczenia toalet na parterze - cztery osoby.

Ktoś musi też umyć okna w sali medytacyjnej. Na dworze pada. Brudne smugi zmyte płynem "Lucek" deszcz szybko zastępuje nowymi. Tu nie chodzi o ludzki sens pracy. To modlitwa. Jak powrozy Ojców Pustyni.

Br. Maksymilian uczy też medytacji w ruchu. Ludzie chodzą jeden za drugim wokół sali. Wolno. Bardzo wolno. Okrążenie pomieszczenia o wymiarach 14 na 5 metrów trwa 16 minut. Wdech, wydech.

- Medytację z pozycji siedzącej musisz przenieść do swojego życia - mówi br. Maksymilian.

Jan Kasjan przestrzegał: jeżeli modlisz się tylko wtedy, kiedy klęczysz, to nie modlisz się wcale. Jeśli więc medytujesz tylko wtedy, kiedy siedzisz, to nie medytujesz w ogóle.

- Hałas miasta nie stanowi żadnej przeszkody - ciągnie br. Maksymilian. - Człowiek wróci z Lubinia do domu, wpadnie w wir obowiązków, pracy, rodziny. Łatwo powiedzieć: "Panie Jezu, to wszystko jest świetne, ale ja mogę medytować tylko w wolnych chwilach". To pokusa zdyspensowania się od modlitwy.

Do Matki Teresy przyszły kiedyś siostry i powiedziały, że na ulicach jest tylu biednych, że nie ma czasu ich ściągać do umieralni. I żeby skróciła półgodzinną medytację poranną. Ona pokiwała głową i następnego dnia wprowadziła medytację godzinną.

- Pewna kobieta na rekolekcjach opowiadała mi - wspomina o. Salamon - że kiedy idzie ulicą, robi zakupy, rozmawia z kimś, a nawet kiedy w środku nocy zrywa się obudzona płaczem dziecka, czuje w tle obecność Boga. Imię Jezus towarzyszy jej stale. Św. Paweł mówi, że ktoś odkupiony przez Chrystusa nie potrafi grzeszyć. Kiedy brzmi w nas imię Zbawiciela, o ileż trudniej Go zdradzić.

Życie składa się z kroczków

Tyniec pod Krakowem. Uczestnicy spotkania medytacyjnego zebrali się w sali na poddaszu Domu Gości. Siedzą na krzesłach wokół stołu, przymykają oczy i starają się rytmicznie oddychać. O. Jan Paweł Konobrodzki cichym, niskim głosem o spokojnej barwie snuje rozważanie. Sesje w Tyńcu zaczął prowadzić trzy lata temu. Zupełnie inaczej niż współbracia z Lubinia.

- Medytacja to przyglądanie się czemuś w danej chwili - opowiada. - Nie tylko wzrokiem, ale i słuchem, węchem. Bez porównywania, bez poprawiania. Patrzę na świecę. Przyglądając się jej płomieniowi odkrywam w sobie to, co właśnie teraz jawi się we mnie samym, w tym miejscu i z tymi ludźmi. Kiedy czytam Słowo i nad nim medytuję, mogę skupić się na myśli, która we mnie zadrgała, wyróżniła się z całości.

- Św. Benedykt nie wskazał w swojej Regule, w jaki sposób mnisi mają się modlić - mówi br. Maksymilian z Lubinia. - W zakonie benedyktynów każdy klasztor jest autonomiczny i ma swoją specyfikę. Nie stworzyliśmy, jak karmelici, szkoły duchowości wewnętrznej.

- Pojęcia "medytacja" używa się w Kościele do nazwania różnych rodzajów modlitwy - wyjaśnia

o. Salamon. - Rozmyślanie, rozważanie Pisma Świętego, to medytacja dyskursywna. Kontaktujemy się w niej z Bogiem niejako po trójkącie: ja, Słowo Boże albo jakiś obraz czy dźwięk - i Bóg. Na tym polegają np. "Ćwiczenia duchowe" św. Ignacego Loyoli, stanowiące instrukcje do rekolekcji ignacjańskich. Po zakończeniu rekolekcji każdy jest zaproszony do poszukiwania swojej formy komunikacji z Bogiem. I sam Ignacy mówi, że to może być medytacja niedyskursywna. Czyli taka, której nauczają benedyktyni z Lubinia. Ona jest z kolei próbą wejścia w obecność Boga od razu, w przestrzeni ja-ty.

- Jeśli ktoś już uchwycił cel, zdał sobie sprawę, czego szuka w rozwoju duchowym - mówi o. Jan Paweł z Tyńca - może nastawić się na trwanie w chwili obecnej, medytując na sposób o. Berezy. Wtedy nie tworzy już żadnych wyobrażeń na temat Boga i jest to słuszne, ponieważ Pan nie jest zamknięty w jakimkolwiek obrazie. Pamiętam, że jako dziecko bardzo bałem się pieśni: "Bóg rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Niego uciecze". Ja śpiewałem: "od Niego". Takiego Boga absolutnie nie miałem chęci spotkać. Dlatego odsuwanie obrazów rzeczywiście jest wskazane.

Medytacja proponowana w Tyńcu niesie trochę inne cele niż ta przejęta od Ojców Pustyni.

- Kiedy przyglądam się jakiejś sprawie w medytacji, staję w obecności Boga i mówię: "Boże, zróbmy to razem, pomóż mi znaleźć rozwiązanie" - opowiada o. Jan Paweł. - Wiążę w ten sposób moje życie i moje troski z Panem. Medytacja to również radzenie sobie z własną przeszłością, szukanie, na czym się skupić, a co już zostawić. Niedawno medytowałem z siostrami benedyktynkami nad ikoną Matki Bożej trzymającej w rękach Jezusa. Jedna z zakonnic powiedziała, że ta scena przypomniała jej dzieciństwo, kiedy w chwilach trwogi tuliła się do matki. I jednocześnie wyobrażała sobie krowę. Bo krowa daje mleko, jest taka dobra, ciepła, kochana. Można powiedzieć: cóż to za profanacja. Ale tak jej się to jawiło, to jest jej wyobrażenie i refleksja.

Na jednym ze spotkań medytacyjnych o. Jan Paweł zaproponował ćwiczenie. Należało podejść do miski z wodą i umyć leżący w niej talerz tak, jakby zależało od tego życie. - To pozwoli uświadomić sobie, na ile angażuję się w sprawy, które wykonuję - mnich tłumaczy sens praktyki. - Po owocach was poznają. Życie składa się z drobnych kroczków. Byłeś wierny w małej rzeczy, nad wieloma cię postawię.

Mimo że opactwo tynieckie dysponuje 28 miejscami dla gości, już na trzy tygodnie przed rozpoczęciem sesji nie sposób się zapisać. - Ludzie przyjeżdżają najczęściej, żeby poukładać sobie ostatni czas - mówi o. Jan Paweł. - Większości udaje się wyciszyć. Zdarza się też, że ktoś sobie uświadamia, iż musi swoje życie duchowe poukładać na nowo, bo coś w nim drgnęło i budowla się rozsypała.

Medytacja jest bezpieczna

Justyna Jagódka, studentka V roku administracji z Krakowa, przed paroma miesiącami pojechała z duszpasterstwem akademickim na nocne czuwanie przed Obrazem Jasnogórskim. - Organizatorzy dali nam bardzo mało czasu na własną modlitwę - wspomina. - Była Msza z długim kazaniem, różaniec i śpiewanie. Ogromnie brakowało mi bycia w ciszy z Panem Bogiem.

- Wielu chrześcijan boi się milczenia i pozostania z samym sobą - komentuje o. Salamon. - Są zasłonięci egocentryzmem i próbują usprawiedliwiać to aktywnością religijną.

- Przed Najświętszym Sakramentem ludzie najpierw wypowiadają wszystkie intencje, potem odmawiają różaniec, koronkę i litanię - mówi br. Maksymilian. - Przychodzą adorować Pana, ale sami kreują ten czas.

- To jest ukrywanie przed sobą prawdy, że praca nad oczyszczeniem nie została jeszcze podjęta - przestrzega o. Salamon. - Trzeba zdać sobie sprawę, że Bóg może nas wzywać do modlitwy prostoty. Wielu chrześcijanom rozważanie Pisma Świętego nie pozwala na prawdziwe spotkanie z Panem. Nie docierają do trzeciego punktu w swoim trójkącie.

Marzeniem o. Salamona jest przekonanie księży i wiernych, że medytacja to bezpieczna praktyka, żeby grupy mogły powstawać przy parafiach.

- Niech ludzie nie boją się modlitwy chrześcijańskiej - wzywa jezuita.

Czasem odbiera e-maile od osób pragnących medytować. Jeśli są z jednego miasta, kontaktuje je ze sobą i zachęca do stworzenia nowej grupy. Sesje w Lubiniu są co miesiąc lub dwa. - Zainteresowanie wyraźnie rośnie. Listę zamykamy czasem na parę tygodni przed spotkaniem - zdradza br. Maksymilian. - Niektórzy przyjeżdżają po raz kolejny, inni wracają po kilku latach. Chodzi o to, żeby pokazać ludziom, iż taka modlitwa istnieje. Chcemy przejść z nimi kawałek drogi i pomóc im rozeznać, czy Pan ich do niej wzywa. Bóg chce, by poznawać Go na ziemi, a nie sławić wargami. Przecież to takie proste.

***

Klasztor lubiński żyje ciszą. Benedyktyni zakładali swoje klasztory na uboczu. Do Lubinia przyszli ludzie, zbudowali ruchliwą szosę. Ale szum aut nie jest w stanie przeszkodzić wypracowanej przez wieki wielkiej ciszy.

Mnisi słyszą swoje głosy tylko w czasie godzin brewiarzowych i na tzw. rekreacjach trzy razy w tygodniu. Przy stole czasem ktoś poprosi o podanie soli.

Na tym kontakty między ludźmi się kończą. Mają spotykać się tylko w modlitwie.

Jeśli nie musisz, nie mów nic.

---ramka 500847|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2007