Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Był październik 1956 roku. Świat emocjonował się kryzysem sueskim, a w Związku Sowieckim trwała chruszczowowska odwilż. A przynajmniej tak się wydawało zewnętrznym obserwatorom. Tymczasem na biurko szefa KGB generała Iwana Sierowa w jego gabinecie na Łubiance trafił obszerny raport z „poszukiwań i ujęcia byłego dowódcy nacjonalistycznego bandyckiego podziemia Ramanauskasa »Vanagasa«”.
Kilka dni wcześniej w ręce KGB wpadł w Kownie Adolfas Ramanauskas – ostatni z ukrywających się dowódców litewskiej partyzantki antysowieckiej. Wraz z jego aresztowaniem „likwidacja bandyckich dowódców w republice została zakończona” – mógł z zadowoleniem zaraportować Kazimieras Laudis, szef KGB w Litewskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej.
O tym, że w chwili aresztowania 38-letni Adolfas zdążył wyszeptać do żony „Kocham cię, Birutė”, raport nie wspominał. Nie było też w nim mowy o 7-letniej Auksutė, która tego dnia po raz ostatni widziała ojca całego i zdrowego. Później zdąży go jeszcze odwiedzić w więzieniu.
„Gdy ogłoszono koniec widzenia, ojciec mnie objął. I nie mógł mnie puścić” – wspominała po latach Auksutė Ramanauskaitė-Skokauskienė. To było ich ostatnie spotkanie. KGB nie informowało o tym, gdzie chowa straconych „nacjonalistycznych bandytów”. Dopiero kilka dni temu, po ponad 60 latach, siwowłosa starsza kobieta, otoczona najbliższymi, mogła wreszcie p omodlić się przy grobie ojca. „Moje marzenie się spełniło” – powiedziała.
Rówieśnik niepodległości
Adolfas Ramanauskas pseudonim „Vanagas”, rozstrzelany przez Sowietów w listopadzie 1957 r., został pochowany w sobotę 6 października na cmentarzu Antokolskim w Wilnie.
Ostatnie pożegnanie z legendarnym partyzantem stało się możliwe dzięki specjalistom z Uniwersytetu Wileńskiego oraz z Centrum Badania Ludobójstwa i Oporu Mieszkańców Litwy (odpowiednika polskiego IPN). W czerwcu tego roku ogłosili oni, że szczątki jednej z osób, znalezione w nieoznakowanej zbiorowej mogile w tzw. cmentarzu sierocym na Antokolu, należą właśnie do „Vanagasa”. Leżały tam ponad 60 lat.
Odkrycie wpisało się w obchody stulecia urodzin „Vanagasa”. Rocznica ta zbiega się też z setnym jubileuszem odzyskania przez Litwę niepodległości. Ramanauskas urodził się bowiem 3 marca 1918 r. – nieco ponad dwa tygodnie po tym, jak 16 lutego w Wilnie Rada Litewska (Taryba) uchwaliła Akt Odrodzenia Państwowości. Był więc rówieśnikiem niepodległej Litwy – i jak wielu młodych z jego pokolenia wraz z końcem II wojny światowej ruszył do walki przeciw okupacji swego kraju przez Związek Sowiecki.
„Walka z sowieckimi siłami okupacyjnymi toczyła się w lasach i na bagnach. Najsilniejszy opór stawiała Litwa. O ile w Estonii i na Łotwie »leśni bracia« tworzyli niewielkie, samodzielne grupy, na Litwie w 1949 r. zdołano ustanowić nawet centralne dowództwo” – pisał w książce „Historia państw bałtyckich” estoński historyk prof. Andres Kasekamp. W latach 1944-53 na Litwie w walkach brało udział 50 tys. mężczyzn i kobiet. Wliczając osoby w różny sposób wspierające partyzantów, cały ruch oporu mógł liczyć nawet ok. 100 tys. ludzi – w kilkumilionowym zaledwie społeczeństwie. Spośród nich zginęło 20 tys. (strona sowiecka straciła 13 tys. ludzi). Skala oporu na Łotwie i w Estonii była dużo mniejsza.
Dziś wokół mitu walki niezłomnych „leśnych braci” budowana jest polityka historyczna Litwy. Ale mit utrudnia dyskusję o ciemnych stronach partyzantki: ofiarach cywilnych i wcześniejszej kolaboracji z Niemcami, której dopuścili się niektórzy z późniejszych partyzantów. Kontrowersje nie ominęły też „Vanagasa”, na którego przed kilkoma laty padło podejrzenie o udział w mordowaniu Żydów w czasie okupacji niemieckiej.
Otwartej i rzeczowej dyskusji nie pomaga też to, że rosyjska machina propagandowa wykorzystuje dziś przypadki litewskiej kolaboracji z nazistami w celu dyskredytowania całego ruchu oporu.
Między Hitlerem i Stalinem
Ramanauskas przyszedł na świat daleko od Litwy – w New Britain, w amerykańskim stanie Connecticut. Jego rodzice, podobnie jak tysiące innych Litwinów, na początku XX w. wyemigrowali za chlebem za ocean. Jednak w 1921 r. cała rodzina wróciła do ojczyzny.
Wychowywany – jak większość rówieśników – w patriotycznej atmosferze, Ramanauskas chciał służyć ojczyźnie jako nauczyciel. Ukończył studia pedagogiczne w Poniewieżu. Odbył także szkolenie wojskowe w Kownie. Nie zdążył jednak zostać oficerem armii wolnej Litwy – koniec szkolenia zbiegł się z aneksją kraju przez Związek Sowiecki w 1940 r. (Litwini nazywają to pierwszą okupacją).
Władze sowieckie szybko zaprowadziły nowe porządki, a przeciwników prześladowało NKWD. Kulminacją terroru były masowe wywózki w przeddzień niemieckiego ataku na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r.
Nic dziwnego, że wielu Litwinów upatrywało we wkroczeniu wojsk niemieckich szansy na odzyskanie niepodległości. 22 czerwca w miastach i miasteczkach Litwy wybuchło antysowieckie powstanie. Cieniem na niepodległościowym zrywie Litwinów położyły się wtedy pogromy Żydów, do jakich doszło po wkroczeniu Niemców. Szczególnie krwawy był pogrom kowieński – według niemieckich źródeł zginęło w nim ponad 3,5 tys. Żydów.
Hitler nie potraktował poważnie wolnościowych aspiracji Litwinów. Mimo to wielu z nich poszło na daleko idącą współpracę z okupantem. Powstała litewska cywilna administracja i pomocnicze formacje policyjne. Uczestniczyły w wyłapywaniu Żydów, zamykały ich w gettach, rekwirowały mienie i wreszcie – uczestniczyły w mordach. W latach 1941-44 zginęło 95 proc. spośród niemal 210 tys. litewskich Żydów. Większość nie w gettach czy obozach zagłady, lecz w masowych egzekucjach w pobliżu miejsc zamieszkania, prowadzonych głównie jesienią 1941 r.
„Vanagas”, czyli „Jastrząb”
Okres okupacji niemieckiej Adolfas Ramanauskas spędził jako nauczyciel w szkole w Olicie. Uczestniczył co prawda w powstaniu czerwcowym w 1941 r., ale nie brał udziału w poważniejszych starciach z Armią Czerwoną. Ponownie chwycił za broń, gdy Sowieci wrócili na Litwę. Przyjął pseudonim „Vanagas” – czyli „Jastrząb”. Dowodził oddziałami partyzanckimi w okolicach Olity i Mereczy. Stopniowo zdobywał coraz silniejszą pozycję na terenie historycznej krainy Dzukii: dowodził batalionem, a następnie okręgiem, a w 1948 r. został dowódcą Obszaru Południowego „Niemen”.
W walce z okupantem partyzanci wykorzystywali znajomość terenu, trudnego do opanowania, pełnego ogromnych puszcz i bagien. Mogli też liczyć na wsparcie ludności. Przeciwko nim Sowieci rzucili do walki zgrupowania NKWD i NKGB, a także tzw. bataliony niszczycielskie (istriebitielnyje bataliony), rekrutowane z lokalnych kolaborantów. „Stribai” – jak nazywali ich Litwini – siali popłoch, terroryzując mieszkańców wsi. Ale partyzantkę zwalczano także bardziej wyrafinowanymi metodami: sowieckie służby specjalne stworzyły rozbudowaną sieć agentury, do której wciągano także schwytanych i zmuszonych do współpracy byłych partyzantów.
Tymczasem, choć litewski ruch oporu był najlepiej zorganizowany ze wszystkich krajów bałtyckich, to przez parę lat nie udawało się powołać scentralizowanego dowództwa. Wreszcie w lutym 1949 r. w okolicach Szawli doszło do spotkania dowódców okręgów, wśród nich „Jastrzębia”. Powołano Ruch Walki o Wolność Litwy (LLKS). Symbolicznie – bo 16 lutego, w święto niepodległości. Polityczne kierownictwo organizacji objął Jonas Žemaitis ps. „Vytautas”, a jego zastępcą został właśnie „Jastrząb”, który potem był też – w wieku niewiele ponad 30 lat – głównodowodzącym partyzanckich sił zbrojnych.
Strzał w twarz
Nie jednak mieli szans. Za sprawą kolejnych masowych wywózek Litwinów w głąb Związku Sowieckiego pod koniec lat 40. i szybkiej kolektywizacji wsi ruch partyzancki został pozbawiony bazy społecznej. Ludność czuła się coraz bardziej zastraszona. Swoją pracę prowadziła też agentura, niszcząc oddziały „leśnych braci” od wewnątrz.
W 1952 r. Ramanauskas postanowił się wycofać. Przez parę lat ukrywał się w różnych miejscowościach na południu Litwy. W międzyczasie Sowietom udało się schwytać „Vytautasa” – przewieziono go do Moskwy, gdzie długo próbowano go zmusić do współpracy. Žemaitis nie wydał swoich towarzyszy, w 1954 r. został rozstrzelany.
Podobny los spotkał Ramanauskasa. W październiku 1956 r. został wraz z żoną Birutė pojmany w Kownie. W operacji jego ujęcia uczestniczyło kilkudziesięciu zwerbowanych agentów. Trafił do wileńskiego więzienia KGB (dziś mieści się w nim Muzeum Okupacji i Walki o Wolność).
Został poddany wręcz nieludzkim torturom. „Ramanauskas nie posiadał informacji, które kagebiści musieli z niego za wszelką cenę wydobyć. Tortury nie miały żadnego pragmatycznego uzasadnienia. Chodziło wyłącznie o zadanie schwytanemu możliwie największych cierpień (...), o zemstę na owianym legendą, nieuchwytnym partyzanckim dowódcy” – pisze w swojej pracy „Leśni bracia” prof. Rafał Wnuk, badacz podziemia niepodległościowego w Europie Wschodniej.
25 października 1957 r. Sąd Najwyższy Litewskiej Republiki skazał Ramanauskasa na śmierć. Wyrok wykonano 29 listopada w Wilnie – jak ustaliły badania, strzał został oddany nie w tył głowy (jak zwykło zabijać NKWD i KGB), lecz prosto w twarz. Zwłoki wrzucono do bezimiennego grobu.
Żona „Vanagasa”, Birutė, została skazana na 8 lat więzienia. Dożyła odzyskania niepodległości przez Litwę, zmarła w 1996 r. Córka Auksutė przez wiele lat musiała żyć ze stygmatem „dziecka bandyty”. W wolnej już Litwie zaangażowała się w politykę, zasiadała w Sejmie z ramienia centroprawicowego Związku Ojczyzny.
Miejsce w pamięci
W czasach Związku Sowieckiego o partyzantach nie mówiono publicznie inaczej jak o „bandytach”, „burżuazyjnych nacjonalistach” i „faszystowskich kolaborantach”. Nieco inne światło na członków ruchu oporu rzucił głośny film „Nikt nie chciał umierać” z 1966 r., w reżyserii Vytautasa Žalakevičiusa. Zrealizowany w konwencji westernu obraz toczonej na odległej wsi „wojny po wojnie” do dziś uchodzi – mimo ukłonów w stronę komunistycznej ideologii – za arcydzieło litewskiej kinematografii czasów sowieckich. W filmie nie pojawiają się jednak Rosjanie – walkę z partyzantami ukazano w nim jako bratobójcze starcie między Litwinami.
Dopiero po odzyskaniu przez Litwę niepodległości uczestnicy ruchu oporu mogli znaleźć miejsce w narodowej pamięci. Jak zauważa prof. Rafał Wnuk, „walka zbrojna z reżimem sowieckim z lat 1944–1953 odgrywa rolę mitu fundacyjnego państwa”. Przewodniczącego LLKS Jonasa Žemaitisa uznano pośmiertnie za osobę pełniącą funkcję prezydenta Republiki Litewskiej, a deklarację Ruchu z 1949 r. (zapowiadającą przywrócenie demokratycznej konstytucji z 1922 r., wolne wybory do parlamentu i szereg reform społecznych, równość wobec prawa itp.) włączono do oficjalnego porządku prawnego państwa.
Dziś zbrojny ruch oporu postrzegany jest jako część dłuższego procesu zmagań o wolność Litwinów, którzy – gdy walka z bronią okazała się nieskuteczna – sięgnęli po metody non-violence.
– W tym sensie „bałtycki łańcuch” [żywy łańcuch w 1989 r., w rocznicę paktu Hitler-Stalin, który połączył Wilno, Rygę i Tallinn – red.] i ruch niepodległościowy, który rozpoczął się po pierestrojce, mogą być postrzegane jako kontynuacja i kulminacja walki o wolność rozpoczętej w okresie powojennym – tłumaczy mi prof. Saulius Sužiedėlis, litewski historyk wykładający na amerykańskim Millersville University, zajmujący się dziejami Litwy w okresie okupacji.
„Jestem Vanagasem”
„Oficjalna, państwowa narracja dotycząca powojennego podziemia koncentruje się na heroizmie i cierpieniu jego uczestników i nie dotyka tematów drażliwych czy stawiających konspiratorów w niekorzystnym świetle” – konstatuje Rafał Wnuk.
I rzeczywiście, publiczne omawianie przypadków, nawet udokumentowanych, udziału partyzantów w zbrodniach na cywilach czy ich wcześniejszego udziału w formacjach kolaboracyjnych zawsze wywołuje emocje, a autorów takich tekstów naraża na nieprzyjemności czy ostracyzm.
Doświadczył tego również historyk Mindaugas Pocius, który niemal 10 lat temu opublikował pracę poświęconą zwalczaniu przez partyzantów kolaboracji z władzą sowiecką. Z jego ustaleń wynikało, że w ramach tych działań nieraz cierpiała ludność cywilna. Doliczył się on aż 9 tys. ofiar cywilnych, w tym ok. 300 dzieci. Organizacje kombatantów i ofiar represji zarzuciły Pociusowi, że oczernia bohaterów, a doniesienie na niego trafiło do prokuratury. Choć ta nie dopatrzyła się w pracy historyka znamion przestępstwa, cała sprawa miała efekt mrożący: do dziś badacze podchodzą do tematu z dużą ostrożnością.
Wiadomo też, że niektórzy uczestnicy ruchu oporu mieli za sobą epizod służby w kolaboracyjnej policji lub administracji za okupacji niemieckiej. Jedni „tylko” wydawali zarządzenia o rekwirowaniu żydowskiego majątku, inni konwojowali Żydów na rozstrzelanie, niektórzy uczestniczyli w egzekucjach.
Prof. Sužiedėlis wskazuje na przykład Jonasa Noreiki, naczelnika gminy w Szawlach, który wydał zarządzenie o zamknięciu miejscowych Żydów w getcie. Noreika później zwrócił się przeciw Niemcom, trafił nawet do obozu koncentracyjnego Stutthof. Po wojnie konspirował przeciw Sowietom i w 1947 r. został rozstrzelany.
Oskarżenia dosięgły też „Jastrzębia”: w 2009 r. organizacja skupiająca litewskich Żydów w Izraelu ogłosiła, że uczestniczył w mordach na ludności żydowskiej. Jednak zdaniem historyków z Centrum Badania Ruchu Oporu i Ludobójstwa nie ma na to żadnych dowodów. Strona organizacji, na której Ramanauskas został nazwany „okrutnym masowym mordercą”, zniknęła potem z internetu.
Z kolei w 2017 r. pisarka Rūta Vanagaitė (autorka głośnej książki „Nasi” o udziale Litwinów w Zagładzie) zasugerowała, że Ramanauskas mógł współpracować z sowieckimi służbami. Okazało się, że jej zarzuty wynikały z pobieżnej (delikatnie ujmując) lektury akt sprawy Ramanauskasa. Przez Litwę przetoczyła się fala oburzenia, a autorka musiała wycofać się z oskarżeń. Wielu Litwinów, zwłaszcza młodzież, zareagowało wtedy, dodając do swoich zdjęć profilowych na Facebooku hasło „Aš esu Vanagas” („Jestem Vanagasem”).
Wróciły za to zarzuty o udział Ramanauskasa w Holokauście, tym razem sformułowane przez izraelskiego historyka Efraima Zuroffa. Jego oskarżeń nie poparła jednak ani Litewska Wspólnota Żydów (która stwierdziła, że nie ma dowodów obciążających legendarnego partyzanta), ani ambasador Izraela w Wilnie Amir Maimon.
Antidotum na propagandę
Tłem dla tych dyskusji jest – nadal niezakończony – spór o to, czy Litwini rozliczyli się z udziału w Zagładzie. Choć jeszcze w 1995 r. ówczesny prezydent Algirdas Brazauskas przepraszał za to z trybuny Knesetu, to dziś nie brak głosów, że za gloryfikowaniem bojowników o wolność i za litewską martyrologią kryje się próba umniejszenia własnych win. Tablica ku czci Noreiki, która wisi na budynku Biblioteki im. Wróblewskich, gdzie tenże przez pewien czas pracował, nie wspomina o jego roli w prześladowaniu Żydów. Litewska Wspólnota Żydów od dawna domaga się jej usunięcia, co budzi z kolei protesty środowisk nacjonalistycznych.
Okazji, aby atakować tu Litwinów, nie marnuje Rosja. Gdy w 2017 r. na stronach NATO zamieszczono krótki dokument o bałtyckich „leśnych braciach”, rosyjskie MSZ zareagowało oburzeniem, że Sojusz promuje „wspólników faszystów”. Także teraz rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa tuż przed pogrzebem „Vanagasa” wydała oświadczenie, w którym partyzantów nazywa „unurzanymi we krwi”, a Ramanauskasa – mordercą ludności cywilnej. Medal ma jednak dwie strony: na Litwie ludziom dążącym do ujawnienia historycznej prawdy, nawet tym o czystych intencjach, łatwo przypiąć łatkę „agenta Kremla”.
Czy z kultem żołnierzy podziemia można pogodzić szczere spojrzenie na ciemne strony własnej historii? Zdaniem Sauliusa Sužiedėlisa nikt, kto uczestniczył w zbrodniach, nie powinien być w jakikolwiek sposób honorowany. – Byłoby jednak dużym błędem, gdyby badać biografię każdego członka antysowieckiego ruchu oporu tak, jak gdyby wszyscy oni byli winni – uważa historyk. Tak czynią jego zdaniem samozwańczy rosyjscy „badacze”, których celem jest dyskredytacja całego niepodległościowego podziemia.
– Najlepszym antidotum na rosyjską propagandę jest prawda, nawet wtedy, gdy ujawnia niewygodne fakty – konstatuje historyk.
Na wileńskim Antokolu
Żegnany przez prezydent Dalię Grybauskaitė, wileńskiego arcybiskupa Gintarasa Grušasa, premiera, ministrów i tysiące Litwinów „Jastrząb” spoczął na Antokolu – w panteonie przywódców państwa.
W tym samym miejscu pochowany jest prezydent Brazauskas – zarazem ostatni sekretarz Komunistycznej Partii Litwy. Miejsce wiecznego spoczynku pogodziło ludzi, którzy w życiu obrali tak różne drogi. I jest to chyba najbardziej wyrazistym symbolem skomplikowanych dziejów Litwy w minionym stuleciu. ©
Autor jest redaktorem portalu przegladbaltycki.pl, zajmuje się stosunkami polsko-litewskimi.