Moc pragnienia

Wybory prezydenckie mają zdecydowanie największy urok spośród wszystkich wyborów nam dostępnych. Nie głosuje się wreszcie na magmowate zestawy ludzi przypadkowych, o niejasnych pragnieniach i kompetencjach.

09.02.2015

Czyta się kilka minut

Czymże jest kandydat, dajmy na to, na posła bądź radnego dzielnicowego, znajdujący się na szarym końcu listy wyborczej, ułożonej przez nie wiadomo kogo, wedle nieznanego nam klucza? Powiedzmy sobie szczerze: jest on nikim. Bez obrazy, ale jest on w tym sensie nikim, że jest taki sam jak my wszyscy. Jest szalenie szarym typem, szarym popielicowo, zajmującym się wycinkowo analizowaniem najbliższej przestrzeni, praktykującym teoretyzowanie w załatwianiu spraw najprostszych i doraźnych, a zatem jest nikim właśnie. Brak łaknienia absolutnie najwyższych urzędów i godności, upubliczniony obecnością na takiej liście i w takim jej miejscu, musi budzić raczej obojętność lub współczucie każdego, komu najbliższym obrazem jest widzenie siebie samego nie na dole, a na szczycie białych schodów, patrzącym łaskawie bądź surowo, po ojcowsku, na pozdrawiające go nieprzebrane tłumy. Każdego, kto mniema, że jest idealnym kandydatem na prezydenta państwa.

Kandydaci na stanowisko prezydenta kraju są najciekawszymi z obywateli, bowiem są ojcami in spe całego narodu. Są pasterzami mas nieprzebranych, są w snach swych wodzami i najwyższymi autorytetami, którzy dosłownie w każdej sprawie mają najsłuszniejsze zdanie ze zdań słusznych, nie mówiąc o zdaniach niesłusznych, których im się nie zdarza wypowiadać od kołyski, choćby po wielokroć repetowali klasy szkół podstawowych, choćby mijali się z oceną kandydatek na wybrankę życia i piastowali przez większość żywota funkcje poślednie, służebne albo i nie piastowali nigdy niczego prócz półlitrówki i ogóreczka.

Czas prezydenckiej kampanii wyborczej jest momentem, gdy ludzie tacy wychodzą z ukrycia. Objawiają się – ich osobowość, ich pragnienie i ich koncepcje władania rzeszami. Ludzie ci zaczynają przemawiać, głosić i pozdrawiać, na razie tłumy wąskie, bo składające się z najbliższej rodziny, grona przyjaciół, kolegów z pracy i z po pracy. Rzec by można, że jest to czas złotych żniw dla psychiatrów, znużonych na co dzień obcowaniem z nieciekawymi synami Napoleona z nieprawego łoża, słowiańskimi potomkami Romulusa, regentami odepchniętymi od tronów albo rzekomymi synami Marilyn Monroe, umieszczonymi przez nią w tzw. okna życia, gdzieś w San Francisco. Otóż raz na wiele lat można zobaczyć na własne oczy osobników z ogromnym ego, bez żadnej obawy, że ów ogrom im ktoś insynuuje bądź sufluje. Stają się oni na własną odpowiedzialność obiektami najszerszych spekulacji i ocen. Pierwszy raz ich projekty, nieraz szalenie prywatne, idealne do głoszenia podczas dopijania resztek po balandze z okazji imienin cioci, stają się publiczne i muszą być brane pod uwagę przez analityków, polityków, biznes i obywateli, przez armię i duchowieństwo. Dlatego czas kampanijny jest tak ciekawy, tak żwawy i tak podniecający.

Skąd biorą się tacy herosi, którzy swe arcycacane opinie przenoszą na grunt debaty powszechnej? Część wyraźnie choruje, to oczywiste: choruje na niekochanie bądź kochanie, w ich mniemaniu, za małe. Pragnienie miłości powszechnie wobec nich uprawianej pcha ich ku przepaści, na jej skraju pojawiają się zadawane im przez publiczność pytania, z którymi już sobie nie radzą, a z zademonstrowanym w ten sposób niekochaniem już sobie nie poradzą. Programy polityczne, polegające na obiecywaniu wszystkiego wszystkim, dnia pewnego przestają być atrakcyjne, bowiem tak umie każdy – nawet człowiek bez ambicji, nawet osobnik bez żadnego ego. I to jest ich, niestety, koniec i w zgryzocie klęska, z której się nie podniosą aż do następnej kampanii.

Inną kategorią są byli piosenkarze. Mamy ich tym razem może dwu, a może i trzech. Pełzający koniec kariery, coraz starsza publiczność na rzadkich koncertach benefisowych, ma skutki uboczne i komplikujące życie codzienne. Lekiem na te i inne komplikacje są prezydenckie wybory powszechne, które tu zaliczyć wypada do rodzaju terapii w zaburzeniach. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015