Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To zrozumiałe u kogoś, kto właśnie urwał się ze stryczka i wpadł wprost w objęcia konkurentów o jego przychylność. Postawione publicznie warunki poparcia w drugiej turze zdawały się faworyzować Bronisława Komorowskiego - w odpowiedzi na pytanie o parytety i in vitro ma on większe pole manewru niż Jarosław Kaczyński. Są to jednak pytania na tyle kłopotliwe, że pozwalają raz jeszcze wyostrzyć różnicę pomiędzy PO a SLD. Jarosław Kaczyński, nie mogąc w takich sprawach powiedzieć nic przełomowego, zapowiedział złagodzenie tonu swoich wypowiedzi na temat lewicy oraz pojechał do Szczecina, by w jednym z bastionów SLD wypominać błędy w polityce gospodarczej rządu.
Wraz z upływem kolejnych dni zaczęła się coraz wyraźniej potwierdzać hipoteza, że Napieralski nie poprze otwarcie żadnego z kandydatów. W takiej sytuacji kandydaci musieli tym bardziej szukać sposobu, by dotrzeć do wyborców lewicy ponad głowami jej lidera - coraz wyraźniejszego, ale i coraz wyraźniej rozdartego.
Co może nie jest tak bardzo zaskakujące, jak wyglądało na pierwszy rzut oka - w niedzielnej debacie obaj kandydaci nie poświęcili lewicy żadnego otwartego przekazu. Każda ze stron próbuje pogodzić przekonywanie wyborców lewicy z mobilizacją własnego twardego elektoratu. Nie doczekawszy się eksplozji wojowniczości ze strony lidera PiS, politycy PO postawili zastąpić ją własną. Straszenie Kaczyńskim ma być receptą zarówno na demobilizację w miastach, widoczną w pierwszej turze, jak i na wahania wyborców lewicy. Z kolei Jarosław Kaczyński konsekwentnie akcentuje problemy ekonomiczne - podziały na bogatych i biednych oraz "Polskę A" i "Polskę B". Roztrząsanie takich spraw ma skierować kampanię tam, gdzie emocje lewicowego elektoratu mogą skierować się przeciw kandydatowi PO.
Są z tym tylko dwa problemy. Po pierwsze, wypadałoby zmienić wyborcze hasła. Zapewne "Niezgoda mobilizuje" i "Polska B jest najważniejsza" byłyby bardziej adekwatne. Nowe akcenty wyraźnie zgrzytają w zestawieniu z dotychczasową strategią. Po drugie, nie jest wcale pewne, na kogo takie działania bardziej wpływają - na własnych zwolenników czy na przeciwników. W 2007 r. Mariusz Kamiński zwołując pamiętną konferencję prasową w sprawie posłanki Sawickiej, ostatecznie wystraszył i pobudził niechętnych rządom PiS. Nie byłoby wcale dziwne, gdyby taki efekt udało się tym razem powtórzyć obu kandydatom.