Prezydencki obyczaj

Pod koniec ośmioletnich rządów Platforma przestaje chować głowę w piasek, jeśli idzie o kwestie obyczajowe. Strategia tyleż kusząca, co niebezpieczna.

14.03.2015

Czyta się kilka minut

Autobus kandydata w Krakowie, 8 marca 2015 r. / Fot. Jan Graczyński / EAST NEWS
Autobus kandydata w Krakowie, 8 marca 2015 r. / Fot. Jan Graczyński / EAST NEWS

Oś obyczajowa była do tej pory zarówno wyzwaniem, jak błogosławieństwem dla Platformy Obywatelskiej: była wyzwaniem dla jedności i błogosławieństwem w relacjach z innymi partiami. To na niej opierała się strategia utrzymywania dominującej pozycji na scenie politycznej poprzez prezentowanie się jako partia umiarkowanego środka. „Bronimy Polaków przed ekstremizmami z lewa i prawa” – tak właśnie przedstawiał swoją partię Donald Tusk na początku drugiej kadencji.

Modelowym przykładem takiej strategii, tworzącej przewagę Platformy nad konkurentami, była sprawa aborcji. PO prezentowała się jako strażniczka kompromisu, który chciałyby obalić zarówno lewa, jak i prawa strona. Jednocześnie obydwa postulaty znajdowały zwolenników w samych szeregach PO. To miało swoje znaczenie przy przyciąganiu wyborców zdecydowanych, choć nie radykalnych: mogli zawsze wspierać Platformę, ale tylko to skrzydło, które było im bliskie. Za takie wsparcie trzeba było jednak płacić – jeśli nie decyzjami, to chociaż nadzieją na ich podjęcie. Dlatego właśnie tematy obyczajowe stanowiły wyzwanie dla jedności ugrupowania i rodziły poczucie frustracji bądź zagrożenia wśród zwolenników poszczególnych rozwiązań. Efektem był brak realnego kompromisu i wieloletnie odwlekanie decyzji: ciągnące się procedury parlamentarne, które nie kończyły się głosowaniami w Sejmie.

Przykładem takiego – rozważanego w kuluarach – kompromisu w sprawach obyczajowych mogłoby być wcześniejsze uregulowanie sprawy in vitro w zamian za rezygnację z prób wprowadzania nowej instytucji rodzinnej: „prawie małżeństwa” pod tyleż atrakcyjną, co mylącą nazwą „związku partnerskiego”.

Do takiego kompromisu nigdy nie doszło, bo oba skrzydła w Platformie wolały wziąć sprawę na przeczekanie. Strona konserwatywna nie chciała rozstrzygać sprawy, jak długo status quo nie było naprawdę zagrożone: wiadomo, w jaki sposób kończyły się kompromisy w tej dziedzinie w krajach zachodniej Europy, przez zwolenników rewolucji obyczajowej traktowane wyłącznie jako „stopa w drzwiach” i obalane przy pierwszej nadarzającej się okazji. Porzucenie nadziei na zmianę kłóciło się z wyobrażeniem „obozu postępu”, przekonanego, że świat w sposób liniowy, a nieuchronny zmierza w jednym kierunku, zaś przełamanie oporu jest tylko kwestią czasu.

Na lewo patrz

Warto pamiętać, że specyficzną rolę w tej sprawie odgrywał Bronisław Komorowski. Z jednej strony w wielu deklaracjach wyrażał poparcie dla tradycji i niechęć do zmiany status quo. Z drugiej strony oś sporu obyczajowego nakłada się w dużym stopniu na podział postkomunistyczny i – w pewnym zakresie – na emocjonalne napięcie PO–PiS. Pod tym względem obecny prezydent sytuuje się na lewym skrzydle Platformy: ze zrozumieniem podchodzi do ewentualnego sojuszu z SLD, jest niechętny idei IV RP i nie przejawia nawet cienia zrozumienia dla punktu widzenia PiS-u. Z tego też powodu jest traktowany ze szczególną niechęcią przez posłów tej ostatniej partii, w odróżnieniu od takich konserwatywnych polityków, jak Marek Biernacki czy Jacek Rostowski.

Główny problem obecnego prezydenta w zbliżających się wyborach polega na tym, że druga oś podziału w Polsce – alternatywna do sporu obyczajowego oś ekonomiczna – jest dla niego kłopotliwa. Podział na Polskę liberalną i solidarną przesuwa sympatie wyborców lewicy i PSL-u na stronę kandydata PiS-u. Ma to szczególne znaczenie, gdy poparcie dla PO wyraźnie spadło w porównaniu do sytuacji sprzed pięciu lat, a poparcie dla PiS wzrosło. Coraz trudniej znaleźć przekonanych o bezwzględnej wyższości wolnego rynku nad ingerencją państwa – tym samym również w dziedzinie ekonomii następuje przesunięcie osłabiające główny nurt PO.

Co ciekawe: pomimo kryzysu ekonomicznego spadło również poparcie dla partii lewicowych. Te przemieszczenia zdają się sugerować, że jeśli w społeczeństwie następuje jakiś zwrot obyczajowy, to raczej w stronę konserwatyzmu. Nic w tej chwili nie wskazuje na to, by w następnym Sejmie „obóz postępu” był silniej reprezentowany niż w obecnym – stąd zniecierpliwienie szeroko rozumianej lewicy. Wydaje się, że perspektywa utraty władzy przez PO skłania część jej polityków do tego, by podjąć ostatnią próbę pójścia w lewą stronę. Zwłaszcza że lewica jest w organizacyjnej rozsypce: ostateczny upadek Ruchu Palikota nie przełożył się na wzrost poparcia dla SLD, które podjęło niezwykle ryzykowną strategię wystawiania zupełnie nieznanej kandydatki, którą skądinąd trudno utożsamiać z jakąś rewolucją w sprawach obyczajowych.

Zgoda nie buduje

Brak jasnego stanowiska PO w sprawach obyczajowych w połączeniu z brakiem przywództwa na lewicy oznacza dla Bronisława Komorowskiego duże ryzyko. Jest nim demobilizacja lewicowych wyborców w drugiej turze. Do tej pory ich zaangażowaniu służył „antykaczyzm”, lecz od rządów PiS-u minęło już osiem lat, a Andrzej Duda budzi znacznie mniej obaw niż Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz czy Krystyna Pawłowicz. Stąd nadzieja, z jaką sztabowcy prezydenta patrzą na spór o in vitro.

Pierwszą sprawą, która zmieniła dotychczasowy stan zawieszenia, była ratyfikacja konwencji o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Sprawa to najmniej kontrowersyjna, niemająca przełożenia na namacalne decyzje czy regulacje, i dotycząca takich obaw czy nadziei, które są w większym stopniu symboliczne niż rzeczywiste. Opór w tej sprawie nie wygląda na szczególnie zaciekły ani zrozumiały. Podobnie podniesienie sprawy in vitro może być dla reelekcji prezydenta korzystne, choć nie bezproblemowe. Na tle innych tematów obyczajowych ta sprawa wiąże się z największym przyzwoleniem społecznym. Strategia opiera się tu na ostrej reakcji Kościoła, która rozmija się z poglądami większości opinii publicznej. Strachem przed biskupami można mobilizować lewicowych wyborców.

Jednak podjęcie tego tematu ma też możliwe skutki negatywne. Po pierwsze, mobilizuje przeciwników, którzy w innym przypadku mogliby traktować Bronisława Komorowskiego jako konserwatywnego strażnika obecnego stanu rzeczy i tym samym odpuścić sobie głosowanie w wyborach. Pojawia się też pytanie, czy ewentualny sukces takiej inicjatywy doprowadzi do usatysfakcjonowania wyborców lewicy, czy też do rozochocenia tej części klubu, która chciałaby postawić w sprawach obyczajowych jeszcze kilka kroków w lewo.

Wzrost napięcia może odbijać się negatywnie na atmosferze wokół prezydenta. Samo przeforsowanie kontrowersyjnego rozwiązania przy silnym sprzeciwie niemałej części społeczeństwa jest w niejakim zgrzycie z hasłem, wedle którego poparcie dla prezydenta powinno wynikać z jego umiłowania dla zgody. Z drugiej strony, może to być element szerszej strategii, by to premier Kopacz, jako liderka partii i motor przyjęcia takich regulacji, występowała w roli złego gliny. Pozwoli to prezydentowi na wyjście z inicjatywą i pokazanie się w roli strażnika równowagi.

Na jedną kartę

W kłopocie jest tu Andrzej Duda. Lewicowe media już cieszą się na myśl o tym, jak zrazi centrowych wyborców, ale kandydat PiS-u ma do wyboru dwie drogi. Może wykorzystać temat jako element budowania napięcia i podgrzewania podziałów, celem zmobilizowania twardego elektoratu. Ale może też pokazać, że to właśnie on jest zwolennikiem zgody, potrafiącym szukać kompromisu, do którego lewa strona najwyraźniej nie dąży.

Najważniejsze jest jednak pytanie, czy PO, która bez wątpienia przeżywa kryzys przywództwa, przeżyje taki spór ideowy. Zwłaszcza że wiąże się on z postawieniem wszystkiego na jedną kartę. Jeśli w efekcie Bronisław Komorowski zostanie wybrany na drugą kadencję, powstające przy okazji napięcia zostaną złagodzone. Gdyby jednak kandydat PO przegrał wybory, wtedy znacznie trudniej będzie zachować we własnych szeregach konserwatywnych działaczy i wyborców: scena polityczna zaczęłaby się budować od nowa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2015