Mniam mniam

Pan prezydent dzieli się na Twitterze wspomnieniami z odwiedzin w masarni, zachwycając się mięsem „3-letniego byka ubitego przed dwoma dniami”, pompatycznie deklaruje, że my dziś „dyktujemy światu, jak powinna być produkowana żywność, która sprzyja zdrowiu”.

01.04.2019

Czyta się kilka minut

A ja zastanawiam się, czy naprawdę jest na tym świecie choć jedna dusza tak naiwna, by uwierzyć w tak amatorską i toporną kampanię, mającą rzecz jasna odczarować to, co parę miesięcy temu pokazał „Superwizjer”: zabijanie w mazowieckiej rzeźni krów tak chorych, że na rzeź wciągano je elektrycznymi wyciągarkami, rozsyłanie ich trucheł po połowie Europy (o cudownych uzdrowieniach, jakich masowo dokonują nasze ubojnie, wiele pisze ostatni raport „Mięso poza kontrolą” przygotowany przez Greenpeace: u 22 proc. krów i u 35 proc. jadących do rzeźni świń wykryto zmiany chorobowe, ale 99 proc. z nich i tak zostało po śmierci uznanych za zdatne do spożycia).

Jasne, że szkoda, iż ten – cztery lata temu, pamiętam jak dziś – wielki miłośnik zwierząt nie pofatygował się do ubojni również dwa dni temu, by osobiście pozachwycać się zapędzaniem owego byka, który dziś tak mu smakuje, do zagrody, w której ktoś wstrzelił mu w mózg metalowy bolec, co z pewnością wywołało krwawienie ze zniszczonego w ten sposób mózgu, upadek, może drgawki. Czemu na pewno towarzyszył paniczny strach zwierzęcia.

Całe szczęście jednak, że trafiło na człowieka, który stale się uczy, wszędzie się uczy. Może (zaraz po tym, jak nauczy się, choćby ze znakomitej książki „Nauka o klimacie”, polecam, skąd bierze się globalne ocieplenie) nauczy się też, że promowanie spożycia i produkcji mięsa to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie może zrobić dziś polityk świadomy i chcący rzeczywiście wziąć odpowiedzialność za losy wspólnoty. Może popieściwszy ego rzeźników, wysłucha też tych, którzy przekonują, że nie istnieje coś takiego jak mięso, które „służy zdrowiu”. Poczyta o tym, kto w Polsce rzeczywiście korzysta z dopłat rolnych, pozna pojęcie „chowu intensywnego”, zasępi się nad uprzemysłowieniem polskiego rolnictwa. Dowie się, w jakiej skali przemysł spożywczy (jako jedyny tak w tym sprawny na świecie) przerzuca na innych wyborców pana prezydenta koszty swojej działalności.

Zamiast (co za zadanie dla głowy państwa) już po raz drugi służyć ministrowi rolnictwa za obwoźną marionetkę, której zadaniem jest napchać się przed obiektywami mięskiem i zamlaskać „mniam mniam”, zrozumie, że nikomu nie chodzi tu o to, by producentów żywności zostawić bez pracy, ale o to, by wreszcie wspólnie zacząć od nich wymagać odkrycia, iż nie żyją w wieku XIX, a XXI, w którym – jeśli wszyscy za chwilę nie mamy skończyć w oceanie świńskich odchodów, z rakiem jelita grubego, przebiałkowaniem, cukrzycą i drugą Wenezuelą (rolnictwo przemysłowe dokłada się potężnie do globalnego ocieplenia, globalne ocieplenie to rzeki bez wody do chłodzenia elektrowni), potrzebujemy innego modelu produkcji tego, co jemy, innego modelu jedzenia tego, co zjeść musimy. I nie chodzi tu nawet o owego byka, którego spotkał zaszczyt pieszczenia przez siedem sekund kubków smakowych pierwszego obywatela, a o to, że bezmyślne podążanie za mięsną apologią prezydenta może za pokolenie czy dwa skończyć się tym, że nie tylko byki będą miały w tym kraju przerąbane, ale i ich konsumenci.

Nie o ideologiczny weganizm tu chodzi, chodzi o horyzont myślenia, który u naszych przywódców (żeby była jasność – w tym względzie u poprzedniego dokładnie tak samo, jak u obecnego) jest tak boleśnie blisko. Oczywiście, że wiem, że zaczęła się kampania wyborcza. Nie muszę patrzeć w kalendarz – wiem to zawsze, gdy na spotkaniach, z którymi jeżdżę po Polsce, pierwsze ławki zaczynają nagle zaludniać się garniturem miejscowych posłów, senatorów, radnych. Gatunek politicus vulgaris w naszych warunkach okres godowy ma co cztery lata. Mniej więcej na rok przed wyborami nagle znów ożywa jego Face­book, znów kompulsywnie przyjmuje wszystkie zaproszenia na Turniej Najpiękniejszych Balkonów, Święto Świni i obchody 32. Rocznicy Wyremontowania Parowozu. Idzie tam, gdzie wie, że będą ludzie, by przypomnieć im, że w ogóle istnieje. Później rzecz jasna będzie – na latarniach, płotach, kamienicach – ta galeria kiepskiego portretu. I wreszcie apogeum tarła: akt wyborczy, po którym polityk oddala się na trzy (czy cztery) lata, by kiedyś powrócić nabuzowany hormonami miłości do prostego ludu w opisanym wyżej trybie.

Rozmawiam z tymi ludźmi, w kuluarach, w poczekalniach, w samolotach. Nie są głupi, części z nich – niezależnie od ugrupowania – naprawdę zależy na tym, żeby coś sensownego zrobić. Gdy jednak przyjdzie co do czego, wszyscy – jak dziś pan prezydent – zapadają na zakaźną kadencjozę. Objeżdżając po kolei gałęzie gospodarki i społecznego życia: tu dadzą sobie zrobić zdjęcie, jak zatopieni w modlitwie z Bogiem samym omawiają problemy republiki, tu trzyletniego byka wezmą na trzonowce, wysyłając jasny komunikat: „Rzeźnicy! Jestem jednym z Was”. Tu pogłaszczą maszynę w fabryce, tam na gospodarskiej wizycie w wojsku wystąpią w mundurze (wszak wiadomo, że jak ktoś się ubierze w mundur, to od razu rozumie, co to znaczy być żołnierzem).

To chyba Guy Verhofstadt (tak, właśnie ten, orędownik tej szatańskiej nałożnicy UE, do której pielgrzymuje teraz po pracę cały nasz rząd, niebaczny, że my nie chcemy wspierać ich na imigracji, bo przecież „ważniejsza jest pomoc na miejscu”) powiedział kiedyś, że polityk nie jest od tego, by mówić ludziom to, co chcą usłyszeć, ale od tego, by mówić im to, co ktoś im powiedzieć musi. To jest XXI wiek, panie i panowie. Numery z objeżdżaniem masarni można było robić za Gomułki, maksymalnie za Gierka. Dziś nie potrzeba nam cywilizacyjnych grup rekonstrukcyjnych, które pokażą nam „szynkę jak za dziadka”. Trzeba ludzi, którzy nam, stawiającym właśnie pierwsze kroki na nieznanych lądach, w świecie, w którym nic nie jest już tym, czym było (od jedzenia zaczynając, idąc przez technologię, media, politykę, zdrowie, na Kościele kończąc), wytyczą nowe drogi. Miast przekonywać, że aby dobrze iść do przodu, wystarczy (głośniej mlaszcząc) szybciej iść do tyłu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2019