Mistrz mów wzruszających

Zwiedził Maroko, wchodził na szczyty, licytował jachty za miliony dolarów – jedną licytację nawet wygrał. Wszystko to zrobił, nie ruszając się sprzed biurka.

06.02.2018

Czyta się kilka minut

Marcin Panek w swoim mieszkaniu w Nowych Motulach, styczeń 2018  r. / MICHAŁ SADOWSKI DLA „TP”
Marcin Panek w swoim mieszkaniu w Nowych Motulach, styczeń 2018 r. / MICHAŁ SADOWSKI DLA „TP”

Przez 38 lat swego życia Marcin Paweł Panek z miejscowości Nowe Motule koło Suwałk zdążył napisać za innych kilkanaście książek i setki przemówień. Oprócz podróży zajmuje się również dziedzinami, które da się zgłębić za pomocą specjalistycznych książek, rozmów z fachowcami oraz internetu. Dzięki umysłowi chłonnemu jak gąbka stał się ekspertem w dziedzinie marketingu, informatyki, grafiki komputerowej oraz makroekonomii.

Marcin ma to szczęście, że może żyć kilkoma żywotami naraz. W wielu przypadkach nie musi w tym celu opuszczać swojego pokoju. Wcielanie się w różne role – podróżnika, naukowca, dziennikarza – pozwala mu się odciąć od własnego życia, które uważa za monotonne.

Sam twierdzi, że nie ma w jego historii nic ciekawego. Jednak ci, którzy go spotkali, mówią inaczej. Szczególnie kiedy dowiadują się, że Marcin ma czterokończynowe porażenie mózgowe i siedzi na wózku inwalidzkim.

Sprzedawałem wieżowce

Samochód grzęźnie w błocie pomieszanym ze śniegiem, jeszcze chwila i zostanie w Nowych Motulach na zawsze.

Pukam w drzwi i okna, nikt nie otwiera. Na podwórku stoi białe cinquecento. Przykryte śniegiem, jakby nikt nie używał go od miesięcy. Pukam raz jeszcze – nic. Dzwonię pod podany numer, ale sygnał komórkowy ucieka gdzieś wysoko ponad drzewa, rwie się, zanika. Ghostwriter mnie wystawił!

– Skręcił pan w prawo – mówi przez telefon Katarzyna Panek, siostra Marcina. – A trzeba w lewo. Do nas nie jest tak łatwo trafić.

W swoim pokoju Marcin ma prawdziwe centrum sterowania. Na biurku komputer stacjonarny z dużym monitorem i mniejszym ekranem z boku. Kilka głośników, pady do gier na konsoli, telewizor.

Właściciel opowieść zaczyna od razu, nie będzie się patyczkował. – Nauczyciel zarabia ucząc dzieci, lekarz dostaje pieniądze za leczenie ludzi. Oni mogą powiedzieć, że się czymś zajmują zawodowo – mówi. – A mnie ludzie potrafią za zlecenie 60 złotych nie zapłacić.

„Witam – napisał w pierwszym mailu. – Nazywam się Marcin Paweł Panek. Jestem doświadczonym ghostwriterem. Piszę książki dla innych ludzi, ale wolałbym pisać na własne konto. Problem w tym, że jak napiszę coś dla milionera czy polityka, to problemu z wydaniem nie ma. A jak napiszę pod własnym nazwiskiem, to już jest. Zawsze coś jednak sobie dorobię do renty. Mam internet. Znam angielski i niemiecki. To w większości przypadków starczy do pisania. Jestem ze wsi. Właściwe nie opuszczam domu, a teraz jakiś bogaty skubaniec chce, żebym do niego pojechał i z nim zrobił wywiad. Jak Pan widzi, porażenie mózgowe ma swoje ograniczenia. Bycie ghost­writerem ma swoje zalety. Niedawno sprzedawałem wieżowce w Warszawie. Przed chwileczką skończyłem przemówienie na konferencję międzynarodową. Będę mówił do pięciuset osób. Wziąłem 130 zł”.

Umysł jak żyletka

Tu się urodził, wychował i tu mieszka z dwiema siostrami. Kasia uczy historii w szkole podstawowej, Krysia prowadzi gospodarstwo po zmarłych dawno rodzicach. Obie, jak mówi sam Marcin, „muszą przy nim chodzić”. Patrzę na nie, obserwuję. Szukam śladów znikającej powoli cierpliwości.

Znajduję oczy wpatrzone w brata, którego książki stoją na półce. „Wygraj klienta. Psychologiczne triki w sprzedaży”. Albo „Wymiary niepełnosprawności”, bardziej osobista, o której Jerzy Stuhr, we wstępie, pisze tak:

„Ta książka jest jak podróż. Podróż w głąb człowieka, który żyje obok nas, a o którym tak mało wiemy, którego rozumieć nie chcemy, bo wymagałoby to od nas nieco więcej wysiłku; człowieka, którego się czasem boimy, bo nie możemy sobie poradzić z jego odmiennością, człowieka niepełnosprawnego. Wczytując się w kolejne rozdziały, miałem wrażenie, że odkrywam, poznaję świat drugiego człowieka, poznaję go w kontekście historycznym, socjologicznym, psychologicznym. Zaczynam go rozumieć i lubić, staje mi się bliski”.

Kasia poprawia nogi Marcina, bo ciągle się wyprężają w spastycznych ruchach, spadają z podstawy wózka. I pyta: – Marcin, a pokazałeś panu swoją powieść o cywilizacji Sumerów?

Mógł trafić gorzej. Porażenie mózgowe może dotknąć nie tylko ciało, ale i umysł. A Marcin ma umysł jak żyletka. Powiedzieć coś nie w porę, z głupia frant, bez sensu – zaraz wyłapie, zripostuje. Jest czujny. Żadnego żalu nad sobą, żadnej litości. Tylko jacyś dziennikarze nieraz przyjeżdżają i piszą potem teksty w stylu: „pomóżmy niepełnosprawnemu wydać książkę”.

Radziłem milionerom

Dziecko z porażeniem nie pomoże rodzicom w gospodarce. Wideł do rąk nie weźmie, nawet krów z pola nie zagoni. Dziecko z porażeniem we wsi takiej jak Nowe Motule siedzi więc w domu i patrzy na świat z perspektywy wózka.

Na początku Marcin, rocznik 1979, ma w szkole trudności z nauką. Ale szybko się podciąga. Na kilka lat, do klas 1-6, trafia do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego pod Warszawą. – Wszystko było tam fajnie – mówi dziś Marcin. – Ale poziomu nauczania to tam nie było żadnego.

Jeden wychowawca lubi spacery po lesie. Bierze małego Marcina i wiezie go na wózku przez 10 kilometrów. Inny na wuefie każe stanąć na nogach i chodzić. Chodzić i już! A jak chodzić nie potrafisz, to leżysz jak ryba na plaży. – Wyobraź sobie, że kładziesz się w tłumie ludzi i leżysz, kiedy inni się swobodnie poruszają – mówi Marcin. – Ja się tak czuję cały czas.

Resztę edukacji Marcin odbywa w rodzinnej wsi. Dopiero tu – w wieku 14-15 lat – uczy się czytać. Będzie miał średnią ocen 4,8. Skończy liceum. Okaże się, że potrafi szybko wchłaniać wiedzę i lubi się uczyć nowych rzeczy. Zaczyna się interesować kognitywistyką, procesami uczenia się.

Kończy informatykę na wyższej uczelni w Suwałkach w 2008 r., chociaż 80 proc. zajęć opuszcza. Inni studenci się wkurzają, bo ślęczą na wykładach, męczą się, a Marcin wchodzi na egzamin ustny i zdaje na piątkę.

Do dziś napisze 70 prac z marketingu, opublikuje je w recenzowanych, fachowych czasopismach. Chciałby zrobić doktorat, ale dla człowieka w jego sytuacji może się to okazać niemożliwe. Mało który promotor chciałby go przyjąć pod swoją opiekę. A jak z zajęciami, seminariami, siedzeniem w bibliotekach?

Powoli wdraża się w pracę ghostwritera. Na początku najczęściej pisze prace magisterskie i licencjackie. Rysuje plakaty. Składa i formatuje teksty w Wordzie. Uczy się statystyki i tworzy wykresy. Tworzy też swoją stronę internetową, gdzie podaje adres e-mail i numer telefonu. Dzwoni szef specjalistycznego czasopisma dla biznesmenów. Proponuje prowadzenie jednoosobowego działu o marketingu w biznesie. Marcin pisze artykuły, otrzymuje za to 600 zł i „czuje się bogaty”.

Dostaje poważne zlecenie: opisanie rynku lodówek z perspektywy makroekonomicznej. Głowi się, bada rynek, tworzy wykresy. Kolejne wersje szef wyrzuca mu do kosza. W końcu traci cierpliwość. Marcin nie dostaje obiecanych pieniędzy, a jego relacja z czasopismem powoli wygasa. – Śmieszna historia – mówi dzisiaj Marcin. – Bo człowiek z porażeniem mózgowym przez trzy lata radził milionerom, jak mają wydawać pieniądze.

Jakiś czas temu doradzał przy pisaniu biznesplanu na 300 mln zł. Dostał za to 150 zł.

Nic nie sugeruję

Marcinowi mówi się z trudem. Mięśnie spinają się samowolnie, przepona szaleje, trudno złapać oddech. Ale mówi. – Najdziwniejsze było moje pierwsze zlecenie. Zadzwoniła ekskluzywna call girl. Chciała opisać swoje życie i pracę. No więc rozmawialiśmy przez telefon, a potem pisałem. Nawet nie wiesz, ilu znanych polityków i biznesmenów korzystało z jej usług. Pisałem więc książkę tak, jakbym nią był. Ale tamta kobieta mi za opowieść o swoim życiu nie zapłaciła.

Z czasem stał się mistrzem przemówień. Cena od 60 zł za sztukę. – Wyrzucam to z pamięci, nie przywiązuję się do tych tekstów, one nie są moje, choć napisałem ich tysiące. Niedawno oświadczałem się dziewczynie przy pełnej sali na zjeździe związku sportowego. Sportowiec zadzwonił, zlecił tekst na oświadczyny. Zastanawiałem się, jak wyznać miłość dziewczynie, której się na oczy nie widziało. Ale wyznałem. Mówiłem wzruszająco, wszystkim się podobało. Dziewczyna nie miała wyjścia, 200 zaproszonych delegatów ją oglądało.

Czasami jest jeszcze trudniej wczuć się w sytuację mówiącego. – Ostatnio występowałem jako doktor nauk medycznych tuż po dyplomie. Dostałem zlecenie, żeby przemówienie było wzruszające, a od takich to jestem ekspertem. Mówiłem więc o śmierci, że ona zawsze zwycięża, a ja, lekarz, walczę z nią mimo wszystko, mimo nieodzownej przegranej. Rodzina, znajomi, koledzy lekarze – wszyscy płakali.

– Są też zlecenia bardziej przyziemne. Np. historia pewnego miasta pod Warszawą. Zadzwonił lokalny działacz z takim zadaniem. Przysłał książki. Czytałem w internecie. I napisałem. Tyle że pomyliłem nazwę jednej z ulic. No i potem dzwonili, korygowali, cała rada miasta się tym zajmowała: czy to na pewno ta ulica, a może ghostwriter ma rację? Poprawiłem, działacz wygłosił, wziąłem 250 zł.

Inna zupełnie robota to pisanie za ludzi całych książek. Jedna z jego specjalizacji to podróże. Nie każdy podróżnik jest sprawny w tworzeniu relacji. – Dzwoni więc taki i mówi: Marakesz, ulica ta i ta. A ja wchodzę do internetu, sprawdzam, chodzę uliczkami miast. Potem piszę. W ten sposób zwiedziłem m.in. Maroko, wchodziłem na wysokie szczyty. Alpinistyczne słownictwo jest bardzo trudne, te wszystkie uskoki, przewyższenia. Innym razem licytowałem jachty za miliony dolarów. Jedną licytację wygrałem. Teraz przygotowuję autobiografie dla kilku polityków z pierwszych stron gazet. Nie mogę powiedzieć których.

– Sprzedaję umiejętność opowiadania historii. Nie dyskutuję z tym, o czym chce napisać klient. Nic nie sugeruję. Pisałem książkę dla majętnego człowieka, który miał ambicję, by naukowo udowodnić, że światem rządzi spisek kosmitów, przebranych za ludzi. No cóż, napisałem. Udowodniłem. W tym roku napisałem za kogoś trzy książki, w całej karierze napisałem ich piętnaście.

Żeby dobrze wykonać zlecenie, żeby w ogóle przekonać do siebie klienta, musi mu udowodnić, że jest w stanie osiągnąć określony poziom wiedzy. Kiedy dzwoni inżynier, który musi napisać książkę, ale nie bardzo umie, trzeba przynajmniej umieć operować jego fachowym słownictwem. Zwykle musi to zrobić szybko, w kilka minut. Kiedy ludzie słyszą jego głos, bywają przestraszeni.

– W mojej sytuacji muszę być dziesięć razy lepszy niż człowiek zdrowy. Szukam informacji. Czasem zlecam jakiemuś studentowi, żeby poszedł do archiwum w Warszawie i mi coś z niego wyciągnął. Np. wiedzy o przemyśle zbrojeniowym, i jaki on jest rozwinięty, nie mógłbym sobie tylko wyobrazić.

Sumeryjska „Gra o tron”

Kasia daje radę. Ze wszystkim. W dzień w szkole, po szkole do sklepu, zrobić zakupy, przywieźć do domu. Krysia, pracująca przy gospodarstwie, bardzo pomaga. Codziennie jednak muszą mocować się z różnymi sprawami. Hydraulika trzeba prawie błagać, żeby przyjechał naprawić usterkę, bo dla niego to daleko, bocznymi drogami, po wybojach. Do najbliższego sklepu – osiem kilometrów.

Ale po tym wszystkim Kasia siada za biurkiem Marcina. On na swoim wózku, przed nim włączony telewizor, leci mecz z Lewandowskim. Marcin potrafi się wkurzać, że bramka nie padła albo spalony, i jednocześnie dyktować Kasi historię w stylu „Gry o tron”, dziejącej się w czasach Sumerów.

Jego powieść ma 274 strony maszynopisu i opowiada o tym wszystkim, o czym literatura mówi od wieków. U Sumerów Marcina jest miłość, nienawiść, gniew i walka o władzę. Głównym bohaterem jest król Sargon – postać autentyczna.

Marcin swój maszynopis wysłał do wielu wydawnictw. Kilka proponuje wydanie książki pod warunkiem, że autor sam pokryje część kosztów. W sumie 8 tys. zł, dlatego Marcin oferuje, że w swojej książce zamieści cztery reklamy, każda za 2 tys., wtedy może książka się ukaże.

Kasia, pisząc to, co Marcin jej podyktuje, przeżywa te historie jako pierwsza. Kiedy o Marcinie napiszą media, wszystko skrupulatnie wycina i zachowuje w segregatorze. – Dzięki nim nauczyłam się wielu rzeczy – opowiada. – W pracy przydaje mi się cierpliwość. Podejście do wszystkiego ze spokojem. Dziwię się, kiedy ludzie, którzy mają wszystko, potrafią jeszcze narzekać. Ja nie narzekam.

Niepełnosprawność jest wszędzie

Jemy pieczone rogaliki, Marcin łapie oddech i mówi:

– Niepełnosprawność i choroba są wszędzie. Nie można się od nich uwolnić ani ich obejść. Nieistotne jest, czy chcemy, by niepełnosprawność nie wchodziła z nami do szkoły, pracy czy domu. Ona zawsze będzie nam towarzyszyć i ograniczać nasze możliwości. Proste czynności, takie jak kupienie loda, dla mnie mogą urosnąć do skomplikowanej operacji logistycznej. Nie jest wcale tak, że internet pomaga się pozbyć niepełnosprawności. W sieci, tak jak i w każdym innym miejscu, pozostaje się osobą niepełnosprawną.

Marcin, tak jak Kasia, też nie lubi narzekać. – Niektórzy zadają pytania, czy przyznawać się pracodawcy do swojej ułomności – tłumaczy. – Po wielu latach spędzonych na poszukiwaniu pracy wiem, że to nie ma znaczenia. Pracodawcę interesuje jedynie wykonane zadanie. Nie interesuje się przeszłością i przyszłością tej osoby. Ale osoba niepełnosprawna musi starać się trzy razy bardziej, żeby zarabiać trzy razy mniej. Jesteśmy osądzani przez to, co potrafimy, ale bariera doświadczenia uniemożliwia zdobycie tych umiejętności. Tylko silna wola i umiejętność znoszenia nieustannych porażek mogą pomóc w przezwyciężeniu własnej słabości. Albo jesteś na tyle mocny, by czegoś dokonać, albo cię po prostu wyrzucą.

Dlatego Marcin wyznaje w życiu cztery zasady: – Po pierwsze, dobrze się wyspać. Po drugie, dobrze się najeść. Po trzecie, żeby nic bolało – mówi. – Kiedyś długo bolało mnie biodro. Uparłem się, że nie będę łykał leków, więc bolało nadal.

Śmiech, krótka przerwa na złapanie oddechu, krótki grymas na twarzy: – Zjadłem w końcu jeden opokan – kończy Marcin – i ból ustąpił.

Czwarta zasada, z nadmiaru przyswojonych informacji, tymczasowo wypadła Marcinowi z głowy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2018