Ministerstwo internetu

Internet nie wyeliminował ani nie ograniczył kłamstw rosyjskich agitatorów. Nawet na Zachodzie.

17.03.2014

Czyta się kilka minut

 / il. Marek Adamik
/ il. Marek Adamik

8 września 2013 r., dzień wyborów mera Moskwy. W szranki z popieranym przez Kreml Siergiejem Sobianinem staje lider opozycji Aleksiej Nawalny. Głosowanie komentują na żywo użytkownicy Twittera. W pewnym momencie kilkudziesięciu z nich publikuje wpis o identycznej treści: „To najbardziej uczciwe wybory w historii”.

Przypadek? Raczej wpadka grupy kremlowskich propagandzistów, wysłanych do lokali wyborczych, aby zapełnić rosyjski internet „niezależnymi” relacjami z głosowania. Kazano im opublikować post, który dostaną sms-em od swojego zwierzchnika. Zapomniano dodać, aby nie robili tego w tej samej chwili.

Sprawa wyszła na jaw, kiedy „Nowa Gazeta” opisała historię kobiety, którą w dniach poprzedzających wybory zaproszono na rozmowę o pracę do pewnej daczy na przedmieściach Petersburga. Zobaczyła tam kilkanaście komputerów i młodych ludzi, w dwóch pokojach: w pierwszym publikowano wpisy na Face­booku, w drugim komentowano artykuły na dużych portalach.

„Wszyscy mamy teraz pełno roboty. Wczoraj chwaliliśmy Sobianina, dziś obrzucamy błotem Nawalnego” – wyjaśnił kobiecie koordynator biura. I podał warunki zatrudnienia: za co najmniej sto przychylnych władzy komentarzy dostanie dziennie 1180 rubli (ok. 100 zł) – oraz darmowy lunch.

POST PROPAGANDA

Płatni prorządowi agitatorzy pracują online nie tylko w Rosji. Według organizacji Freedom House, „firm” podobnych do tej spod Petersburga od dwóch lat przybywa w co najmniej 22 krajach (na czele z Chinami, Bahrajnem i Rosją). Za 10 lat, kiedy dostęp do internetu ma mieć już 5 miliardów ludzi, największą grupę nowych użytkowników sieci będą stanowić mieszkańcy państw, w których działa cenzura – czytamy w raporcie o wolności słowa z sierpnia 2013 r.

Jeszcze kilka lat temu taką wiadomość uznalibyśmy za dobrą. Demokratyczna przestrzeń sieci – prognozowano wtedy – wyeliminuje kłamstwa, gdyż zawsze znajdzie się ktoś, kto je zdemaskuje i wyśmieje.

Dzieje się jednak inaczej. Rządom zaskakująco łatwo jest blokować „nieprawomyślne” opinie, zaś Facebook i Twitter, miast neutralizować, często wzmacniają propagandę.

W Rosji władze zablokowały już dziesiątki tysięcy stron internetowych (kiedyś nawet całą Wikipedię, a przed dwoma tygodniami w sieci największego rosyjskiego dostawcy internetu Rostelecom zablokowano blog publicystki „Tygodnika” Anny Łabuszewskiej). Duma ma wkrótce debatować nad przepisami uznającymi każdą krytykę oficjalnej polityki państwa za tzw. ekstremizm polityczny. W Wietnamie uchwalony niedawno „dekret nr 72” karze za udostępnianie linków do stron z wiadomościami prezentującymi rząd w złym świetle. Inną taktykę obrał Pekin, cedując kontrolę treści na firmy takie jak Google czy Microsoft. Z kolei internautów w Pakistanie, wpisujących w przeglądarce adres www.youtube.com, zamiast filmu coraz częściej wita pusta strona z „radą” od cenzora: „Surfuj bezpiecznie po sieci”.

MARINA, CZYLI TATIANA

Także w krajach bez cenzury internet nie demaskuje propagandy. Gorzej: kłamstwa stają się jednym z równoważnych opisów rzeczywistości – czego dowodzą echa kremlowskiej narracji o Ukrainie w Stanach Zjednoczonych.

„Prorosyjska propaganda jest tu w natarciu. Tym razem nie jest lewicowa, nie ma nic wspólnego z sympatiami komunistycznymi czy pacyfizmem. Ma za to związek z rosyjskim interesem narodowym”. To słowa Ukraińca Olega Atbashiana, publicysty mieszkającego na Florydzie. Jego zdaniem, choć zmieniła się technologia, kremlowskie „Ministerstwo Prawdy” działa tak samo jak podczas zimnej wojny, kiedy KGB była „maszyną do rozsiewania plotek”, korzystającą z naiwnych politycznie środowisk na Zachodzie.

Atbashian wie, co mówi: zanim wyjechał do Ameryki, pracował w Związku Radzieckim jako grafik i agitator KGB. „Europejskie i amerykańskie kontakty organizacji są wciąż aktywne. Jakąkolwiek propagandę trzeba uruchomić, robi się to bez problemu” – tłumaczy w rozmowie z jednym z amerykańskich portali.

I podaje przykłady. W USA na podatny grunt trafiły oskarżenia przywódców kijowskiego Majdanu o antysemityzm i faszyzm. Kolumny gazet zapełniły się listami o „prawie narodu krymskiego do decydowania o własnej woli”. Na Twitterze publikowano fotografie domniemanych uchodźców ukraińskich uciekających do Rosji (w rzeczywistości byli to ludzie na granicy z Polską), na Facebooku – filmy z Mariną, Tatianą i Eleną, trzema kobietami narzekającymi na prześladowania mniejszości rosyjskiej we wschodniej Ukrainie (w rzeczywistości była to jedna i ta sama osoba).

WOJNA O UMYSŁ

Niektórzy publicyści w USA akceptują rosyjskie oskarżenia Zachodu o neoimperializm czy stosowanie podwójnych standardów na scenie międzynarodowej z jeszcze jednego powodu: ponieważ świetnie się nadają do walki z przeciwnikami politycznymi w kraju.

Najłatwiej się o tym przekonać, odwiedzając amerykański portal Infowars.com, który już swoim mottem ostrzega internautę: „Na świecie toczy się wojna o twój umysł”. Założył go Alex Jones, kontrowersyjny publicysta i prezenter radiowy, twórca teorii spiskowych. W przerwie między oskarżaniem NASA o tuszowanie śmierci tysięcy astronautów i tropieniem sprzysiężenia wielkich korporacji, które mają dążyć do przejęcia władzy nad światem, używa sobie na aktualnej amerykańskiej administracji.

Choć Jonesa trudno uznać za obiektywnego dziennikarza, trudno odmówić mu popularności: jego kanał na YouTube’ie zanotował już ponad 360 mln odsłon. W ostatnich dniach jego media oskarżają Zachód o eskalowanie konfliktu na Krymie, wspieranie „marionetkowego” rządu w Kijowie – i inne działania podejmowane po to, aby osłabić dyskryminowaną na arenie międzynarodowej Rosję...

Oleg Atbashian podsumowuje portal krótko: „Niektóre wpisy na jego stronie – nawet te podpisane nazwiskami amerykańskich autorów – brzmią jak tłumaczenia z »Prawdy« [w czasach ZSRR oficjalnego organu partii komunistycznej – red.]”.

JAK ŻYJE KŁAMSTWO

Zorganizowane grupy agitatorów zaczęły powstawać w Rosji zaraz po ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji (2005). Kreml na własnej skórze odczuł potęgę internetu: to dzięki sieci ujawniono prawdziwe wyniki wyborów prezydenckich (w których oficjalnie miał wygrać Wiktor Janukowycz). Z inicjatywy władz powstała wtedy młodzieżowa organizacja „Nasi”. Dopiero w 2012 r. hakerzy ujawnili korespondencję e-mailową jej szefowej – a przy okazji także listę płac antyopozycyjnych blogerów.

O efektach działania płatnych prorządowych agitatorów opowiadał niedawno w wywiadzie dla jednego z rosyjskich portali Władimir Wołokoński, bloger i opozycjonista z Petersburga: „Pomniejszyli znaczenie wielu forów internetowych, ponieważ ludzie przestają komentować artykuły, kiedy są nieustannie przez nich atakowani. Dotyczy to praktycznie wszystkich największych portali w Petersburgu”.

Taka oddolna propaganda działa na dwa sposoby: inicjowaną przez władze antyopozycyjną treść na blogach i portalach społecznościowych w Rosji podchwytują media tradycyjne, robiąc z nich „newsy”. A dzięki temu, że internet nie zna granic, prokremlowskie wpisy po angielsku są „podawane dalej” przez użytkowników Twittera na całym świecie – i żyją już z zachodnim „imprimatur”.

Problem zaczynają powoli dostrzegać zachodni intelektualiści. „Radziecka propaganda nie dotyczyła świata, w którym żyjemy, lecz była reprezentacją świata, który ma dopiero nadejść. Jeśli pod tym kątem spojrzymy na obecną propagandę Rosji, zrozumiemy, dlaczego jej autorom zupełnie nie przeszkadzają błędy czy sprzeczności” – pisze w „New York Review of Books” historyk Timothy Snyder (tekst ten publikowaliśmy w „TP” 10/2014).

***

Tymczasem w samej Rosji miejsca na wolną ekspresję jest w sieci mało jak nigdy dotąd. Do kobiety, która szukając pracy trafiła do daczy internetowych agitatorów pod Petersburgiem, dziennikarze „Nowej Gazety” dotarli dzięki wpisowi na VKontakte, największym rosyjskim portalu społecznościowym, uchodzącym tu za ostatnią wolną przestrzeń internetu.

Dziś mogłoby się to im już nie udać: kilka tygodni temu udziały w spółce przejął biznesmen przychylny Kremlowi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014