Dopiero co skończono narzekać na millenialsów, że to „ta dzisiejsza młodzież”, która „niczego nie docenia”, a już pokolenie, do którego i sama mam przyjemność należeć, pomału zaczęło wkraczać w smugę cienia. Dwudziestolatki na TikToku już parodiują „millenialską pauzę”, czyli moment niepewności przed rozpoczęciem mówienia do kamery.
Ale tak się złożyło, że pokolenie urodzone w latach 80. i wczesnych 90. z jednej strony musiało szybko nauczyć się samodzielności, a z drugiej – adresowana do nich kultura popularna, gadżetosfera, a nawet posługujące się kumpelskim językiem i utożsamiające pracę z fajną rozrywką firmy budowały przekonujące wrażenie, że młodość to po prostu niekończący się stan rzeczy. Dla wielu branż millenials był przez lata dobrym klientem – może wszystko było z zasady niestabilne, mieszkania coraz droższe, wypłaty nieduże, a umowy nieoskładkowane, ale rekompensowały to małe luksusy, które dawały przyjemne wrażenie „mienia czegoś z życia”: tanie loty, tanie pokoje w Airbnb, tanie przejazdy taksówką, streaming filmów w domu, sprzęt sportowy, zdrowe jedzenie. Branża stylu życia oferowała śmiesznie niskie ceny, by przyzwyczaić klientów do swoich usług, ale teraz wyrównuje zaciągnięty kredyt. Świat millenialsów w jakimś sensie się skończył.
Czego nasłuchało się pokolenie umownych 35-latków, a co dzisiaj jakby straciło na aktualności? „Jeśli jesteś w czymś dobry i będziesz się starać, zostanie to docenione” (zwłaszcza ostatnie przykłady z USA pokazują, że można stawać na rzęsach i spać na materacu w siedzibie firmy, a i tak nic to nie da, gdy szef ma swoją idée fixe). „Twoje nawyki konsumenckie mają znaczenie” (za czym często kryła się niby-ekologiczna mowa-trawa, czyli tzw. greenwashing). „Wystarczy nie być dupkiem” (dopóki nie spotkasz na swojej drodze, niestety, jednego z licznych i dobrze radzących sobie dupków). A nawet „w internecie nic nie ginie” (niby tak, ale spróbuj przekopać się przez warstwę linków spozycjonowanych i sponsorowanych albo zobaczyć film, który Netflix czy inna platforma postanowiła wyrzucić z oferty). Trzeba też weryfikować swoje marzenia, starania i wysiłki.
Mała, własna firma, czyli oczywiste dążenie wielu moich rówieśników, czasem przestaje być opłacalnym wyborem, a wtedy wkrada się poczucie porażki. Wbrew temu, co mówiono przez lata, pomysł i dobre chęci to za mało, żeby osiągnąć sukces i – zgodnie z chyba najbardziej śmiesznie nieaktualnym z dzisiejszego punktu widzenia hasłem – „zmieniać świat”. Ceny usług i zakupów rosną, z wakacji trzeba rezygnować i znów, jak za dawnych lat, codziennością staje się odmawianie sobie. Ulubione sklepy i kawiarnie znikają, bo ostatnie słowo należy do dewelopera – i zastępują je kolejne sieciowe punkty spożywczo-monopolowe, a kont w streamingu nie można już dzielić z każdym. Na dodatek okazuje się, że nieważne, ile poradników dla superrodziców przeczytamy, nasze dzieci i tak będą chciały jeść słodycze i grać na iPadzie. Na pociechę zostają małe przyjemności sprzed dekady: śmieszne skarpetki, kubek z napisem typu „nie mów do mnie z rana” i wciąż popularne bieganie, bo to jest przynajmniej za darmo, choć stawy już trochę chrupią.
Olga Drenda: Apokalipsa? Nie, dziękuję
Pociechy prawdopodobnie przeciętny millenials poszuka samotnie. W kilku wywiadach udzielonych różnym mediom psychoterapeutka Joanna Flis przedstawiła nowe spojrzenie na pokolenie trzydziesto- i czterdziestolatków, dostosowane do polskich warunków – wchodzenia do UE, masowej emigracji za granicę i do miast, gimnazjów, nowych matur, wiązania końca z końcem. Definiuje je poczucie, że trzeba być dzielnym i radzić sobie, ale samodzielnie. Umiesz liczyć, licz na siebie. To rezultat ówczesnej szkoły stawiającej na rywalizację, domowego życia z zapracowanymi, przemęczonymi rodzicami, wyjazdów zarobkowych za granicę, a w kraju – nieustannie przedłużanej umowy o dzieło albo ambicji pracy na własny rachunek. Stąd przekonanie, że „lepiej nosić, niż się prosić”, oraz „mówiły jaskółki, że niedobre są spółki”, konieczność udowadniania, że wciąż wszystko u nas gra, a gdy zdarzy się potknięcie – szukanie szybkich, choć nie zawsze mądrych rozwiązań dla swoich problemów.
Na pewno nie stawiam się tu w roli cioci dobra rada, która od tych rozpoznań się dystansuje; przeciwnie, zwróciłam na nie uwagę, bo wydały mi się nieobce. Zaradne, ale wciąż dzieciaki – tak mówiono o millenialsach przez długi czas. A teraz – za młodzi na sen, za starzy na grzech! Może ktoś powinien napisać o tym Wielką Polską Powieść?©