Mięso sensu

Boże Narodzenie to święto obecności Boga w ciele. W naszym ciele. W naszych ciałach.

17.12.2019

Czyta się kilka minut

Marinus Claeszoon van Reymerswaele „Madonna karmiąca Dzieciątko”, 1511 r. (fragment) / MUZEUM PRADO / EAST NEWS
Marinus Claeszoon van Reymerswaele „Madonna karmiąca Dzieciątko”, 1511 r. (fragment) / MUZEUM PRADO / EAST NEWS

Warto zacząć od małego bożonarodzeniowego eksperymentu. Może to być rozmowa z bliską osobą na jakiś neutralny, niewzbudzający emocji, lecz w miarę interesujący Was temat. Na początku niech jedna z osób usiądzie, a druga niech przed tamtą klęknie. W pewnym momencie, bez przerywania rozmowy, zamieńcie się „miejscami”. Co stało się z samopoczuciem w momencie zmiany pozycji ciała? Jeśli coś się zmieniło, czy w treści rozmowy było coś, co mogło być przyczyną tej zmiany? Czy nie sprawił tego po prostu ruch fizyczny w przestrzeni?

Istnieje prostsza wersja eksperymentu: trzeba usiąść spokojnie, rozluźnić mięśnie twarzy i w pewnym momencie unieść kąciki ust lekko w górę, jakby do uśmiechu, obserwując własny nastrój... I jak?

Ciało ducha

Psychika jest cielesna. Widać to chyba jeszcze wyraźniej w ścisłym związku stanu emocjonalnego i prostej czynności, która towarzyszy nam zawsze, nawet kiedy śpimy. Oddech. Gdy pojawia się lęk, niepokój i zdenerwowanie – oddech jest płytszy, szarpany i szybszy. Spowolnienie i wyrównanie oddechu jest – potwierdza to zarówno osobiste doświadczenie, jak i liczne empiryczne badania – jednym z najskuteczniejszych środków do osiągnięcia relaksacji i psychicznego uspokojenia.

Jesteśmy jednak nie tylko cieleśni – jesteśmy cieleśni społecznie. Nasza psychika jest głęboko uwikłana nie tylko w nasze własne ciało i to, co się z nim dzieje – nie tylko ono ma przemożny wpływ na nasz stan ducha. Równie ważne są ciała innych ludzi. Nie tylko oddech może służyć redukcji stresu. Jak pokazują liczne naukowe badania, podobnie skutecznym „narzędziem” jest dotyk drugiego człowieka.

Okazuje się np., że gdy w sytuacji doświadczanego bólu dotyka nas bliska nam osoba, znacznie bardziej aktywują się obszary mózgu związane z „mechanizmem nagrody” – redukując tym samym subiektywne odczuwanie bolesnych doznań. Co więcej: podobny efekt występuje także u osoby wspierającej nas dotykiem – i ona lepiej się czuje. Są też inne badania, które pokazują, że przyjazny dotyk wzmacnia naszą odporność, zarówno na infekcje wirusowe w rodzaju grypy, jak i na stres związany z egzystencjalnym niepokojem pojawiającym się wobec świadomości własnej śmiertelności.

Te oraz podobne proste ćwiczenia i eksperymenty pokazują coś, o czym, bywa, zapominamy: jak bardzo jesteśmy cieleśni nawet w tych wymiarach człowieczeństwa, które często w konceptualizacjach i w wyobraźni religijnej czy filozoficznej są od ciała oddzielane.

Wielu współczesnych myślicieli postrzega powyżej naszkicowane fakty jako podstawę do redukcjonistycznej interpretacji religii i duchowości. Skoro można za pomocą fizycznych ćwiczeń zmieniać swój stan psychiczny i osiągać pewne efekty opisywane w tradycjach religijnych jako duchowe, znaczy to – twierdzą – że ludzka duchowość jest po prostu aspektem naszej biologii. Postrzeganie jej jako czegoś więcej – konkludują – wynikało w przeszłości z naszej niewiedzy co do prawdziwej natury zjawisk.

Święta Bożego Narodzenia otwierają jednak przed nami zupełnie inną perspektywę patrzenia na rzeczywistość.

Duch ciała

Klucz do tej perspektywy ukryty jest w dobrze znanych wersetach prologu Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i boskie było Słowo” („En arche en ho logos...”; J 1, 1). „Arche” to nie tylko początek, ale także zasada, podstawa, to, co stanowi najgłębszą istotę rzeczy. „Logos” to nie tylko słowo, ale także rozum, miara, sens. Pozornie znany nam werset mówi zatem również to, że u podstawy wszystkiego, w najgłębszej wszystkiego naturze, leży boski, ostateczny Sens.

„Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało. To, co się stało, w Nim było życiem” (J 1, 3-4) – czytamy w dalszej części tekstu. Logos – Słowo, Rozum, Sens – nie tylko jest źródłem istnienia rzeczywistości, która nas otacza. Wszystko, co istnieje, o ile znajduje się w przestrzeni Logosu, o ile zachowuje z Nim związek – jest życiem. Życie bowiem – z ludzkiego punktu widzenia – nie jest po prostu biologiczną wegetacją. Żebyśmy mogli uznać, że żyjemy naprawdę po ludzku, musimy rozpoznać, iż nasza egzystencja – jako całość i w swoich poszczególnych elementach – ma znaczenie i godny naszego działania cel: ma sens.

Kolejny – najbardziej bożonarodzeniowy – werset brzmi: „A Słowo stało się ciałem” (J 1, 14). Do takiego znaczenia polskiego przekładu jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni, że nie przypuszczamy najczęściej, iż grecki oryginał („logos sarks egeneto”) można tłumaczyć na inne również sposoby. Na przykład: „Rozum stał się mięsem”. Albo: „Sens się zmaterializował”.

Ostatnie tłumaczenie współbrzmi z początkiem Pierwszego Listu Jana: „Co było od początku, co usłyszeliśmy, co zobaczyliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce odnośnie Sensu życia – bo życie objawiło się” (1 J 1, 1-2). Autor pisze tu wyraźnie o słyszeniu, widzeniu i dotykaniu Sensu (Logosu) życia. Sformułowanie to może wydać się dziwne – i takim właśnie wydało się tłumaczom Biblii Tysiąclecia, którzy przestawili w swoim przekładzie kolejność słów i napisali: „cośmy usłyszeli o Słowie życia”, pozostawiając bez wyjaśnienia, co było przedmiotem widzenia i dotyku. Oryginał mówi jednak wyraźnie o doświadczaniu Logosu – tj. Słowa, ale i Sensu – życia wszystkimi zmysłami. Życie bowiem się ujawniło – stało się dostępne naszemu bezpośredniemu doświadczeniu.

Bliskość Wcielonego

Nawet jeśli frazy te brzmią nam w uszach nieco dziwnie, warto je rozważyć, ujawniają bowiem ważne aspekty znaczenia świętego czasu, który właśnie przeżywamy. Boże Narodzenie to przecież święta boskiego wcielenia.

Sens wcielenia przesłaniają nam często pobożne obrazy. Jedno z bardziej popularnych przedstawień (widziałem je nieraz w kościołach) wygląda tak: przed ołtarzem ustawiony jest pusty żłóbek, za nim fioletowe jakby schody czy drabina, z czterema stopniami, po których do żłóbka zniża się – w każdą kolejną niedzielę Adwentu – dzieciątko Jezus z wyciągniętymi rączkami, by wreszcie, podczas Pasterki, położyć się w pustym dotąd żłobie.

Obrazy takie, po pierwsze, sprowadzają wcielenie Logosu do czegoś w rodzaju ruchu w przestrzeni, w którym Bóg zbliża się do nas z daleka. Po drugie sugerują, że ruch ten zmienia położenie Boga względem nas, ale że nie zmienia nic w Nim – i nic w nas. W końcu wskazują, że wcielenie dokonało się w jakimś jednym miejscu w naszym świecie, w żłobie w Betlejem; w jednym, jedynym człowieku, Jezusie z Nazaretu.

Mistrz Eckhart dosadnie skomentował podobną wizję: „Otóż pewien mistrz mówi: Bóg stał się człowiekiem, a przez to cały rodzaj ludzki został wywyższony i uszlachetniony. Możemy się więc radować, że Chrystus, nasz Brat, własną mocą się wzniósł ponad wszystkie chóry anielskie i zasiada po prawej ręce Ojca. Mistrz ten dobrze powiedział, ja jednak, szczerze mówiąc, niewiele dałbym za to. Cóż by mi bowiem przyszło z tego, że miałbym bogatego brata, gdybym ja pozostał ubogi? Cóż by mi pomogło, jeślibym miał mądrego brata, gdybym ja sam był głupcem?”.

Dlatego Eckhart przywołuje starą chrześcijańską naukę, zgodnie z którą Syn Boży wcielając się przyjął całą ludzką naturę. W konsekwencji zmienia perspektywę interpretacji słów Pisma: „Bóg posłał swego Syna Jednorodzonego na świat” (por. J 3, 17). „Nie rozumiejcie tych słów – mówi Eckhart zarówno słuchaczom swego kazania, jak i nam – w odniesieniu do świata zewnętrznego, w którym jadł On i pił z wami, lecz w odniesieniu do wewnętrznego. Jak Ojciec w swej prostej naturze prawdziwie rodzi swego Syna według natury, tak samo prawdziwie rodzi go w najgłębszym wnętrzu ducha, i to stanowi ten świat wewnętrzny. Tutaj głębia Boga jest moją głębią, a moja – Jego. Tutaj żyję moim własnym życiem, tak jak Bóg swoim”.

Cielesne życie duchowe

Słuchając Eckharta trzeba mieć jednak na uwadze cielesność naszego „świata wewnętrznego”. Nie chodzi bowiem o przeciwstawienie „wnętrza” – ciału (wbrew pewnym sformułowaniom, które można znaleźć w pismach samego Eckharta). Chodzi o to, by nie traktować wcielenia Boga jako czegoś, co stało się kiedyś i gdzieś tam, daleko od nas, poza nami. Trzeba rozpoznać, że dzieje się ono właśnie tu i teraz, w jak najbardziej własnym, naszym życiu: że głębia Boga jest głębią naszego życia, a nasze życie – Jego życiem.

Tragiczny paradoks ludzkiej egzystencji polega jednak na tym, że możemy być biologicznie żywi, ale tak od siebie samych oddzieleni, iż (jakby? w gruncie rzeczy?) martwi. Coś na kształt zombie.

Warto zatem przeżyć Boże Narodzenie jako czas powrotu do siebie. Zatrzymać się, usiąść. Przypomnieć sobie, że oddychamy. Zauważyć ruch powietrza przepływającego od nosa, przez krtań, do oskrzeli, do płuc. Bez pośpiechu i bez napięcia podążać za nim świadomością, aż do momentu krótkiego bezruchu płuc i przepony, chwili ciszy i zatrzymania. A potem z powrotem – czując raczej niż słysząc delikatny szum wydechu.

Spróbować być mniej rozproszonym, bardziej przytomnym, uważnym na tę chwilę wokół nas. Jak? Niepotrzebne tu są żadne skomplikowane wygibasy świadomości. Wystarczy, siedząc, wyprostować kręgosłup, rozluźnić ramiona, czubek głowy jakby zawiesić „w niebie”. To bardzo głęboka, choć bardzo prosta, modlitwa.

Nie trzeba wcale do niej nic dodawać, jakichś specjalnych technik „wznoszenia umysłu do Boga”. To ostatnie określenie modlitwy jest bowiem o tyle mylące, że może sugerować, iż świadome śledzenie oddechu (czyli rytmu życia) albo uważność na świat płynąca z prostego kręgosłupa – jeszcze modlitwą nie są. Są – są bowiem otwarciem na Logos, który wszystko całkowicie napełnia (por. Ef 1, 23). Wszystko – a więc i nasze ciało. Ciało zaś pełne Logosu modli się nawet bez udziału myśli. Wstać. Klęknąć. Upaść na ziemię. Ręce rozwarte szeroko wyciągnąć ku niebu. Skulić się w sobie. Zapłakać. Odetchnąć głęboko.


Czytaj także: O. Szymon Hiżycki: Apokalipsa Narodzin


A przecież gesty i postawa ciała nabierają jeszcze większej wagi w obecności innych osób. Spojrzenie w oczy, dotyk dłoni, uśmiech, przytulenie. To wszystko jest materią międzyludzkich więzi. Ściegiem łączącym dwa oddzielne życia w jedno. I znów: często spełnia swą rolę samo z siebie, niezależnie od towarzyszącego mu (lub nie) strumienia myśli. Znaczenie, sens – Logos – jest wszak w nim obecny, wypełnia je po brzegi i poprzez nie ujawnia się drugiej lub drugiemu. To właśnie dlatego jednym gestem – wydawałoby się czymś tak banalnym jak ruch w przestrzeni kawałków kości, ścięgien oraz mięśni – można ducha podnieść, życie uratować albo – zadając kłam Logosowi, życiu, światłu (por. J 1, 9) – zdruzgotać osobę.

Skoro zaś Logos wcielony jest wszędzie, zwrócenie się ku Niemu nie jest jakimś specjalnym ukierunkowaniem uwagi na wybrany „kawałek” rzeczywistości, relacja do Niego nie jest jakąś inną, istniejącą obok wszystkich innych związków. Jak czytamy w Piśmie: „kto nie kocha swego brata, którego zobaczył, nie może kochać Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20); albo: „Boga nikt nie dojrzał, jeśli kochamy się nawzajem, Bóg w nas trwa i miłość Boga w nas jest doskonała” (1 J 4, 12). A zatem miłość, wyrażająca się również w cielesnych gestach, nie jest tylko z nas. Myśmy „poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma (kocha) w nas. Bóg jest miłością, kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg w nim” (1 J 4, 16).

Codzienne Boże Narodzenie

Skoro Boże Narodzenie jest świętem Boga wcielonego w tkanki świata, do jego celebracji nie potrzeba w gruncie rzeczy żadnej specjalnej sakralnej przestrzeni wydzielonej ze sfery profanum. Polska tradycja religijna ujawnia (świadomie bądź nie) głęboką intuicję teologiczną. W odróżnieniu np. od Triduum Paschalnego – z jego rozbudowaną liturgią trwającą od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Nocy – kościelne obchody Bożego Narodzenia są skromne, wyróżniają się właściwie tylko Pasterką, jedną mszą o północy. Wszystko, co najważniejsze, dzieje się w domu: sprzątanie, gotowanie, pieczenie, ubieranie choinki, układanie pod nią prezentów, nakrywanie stołu z jednym pustym miejscem. W domu – i to przy stole, gdzie śpiewamy kolędy jedząc specjalne potrawy, a nie modląc się pod świętym obrazem – odbywa się czuwanie na narodziny Pana: wigilia. Samo święto także spędzamy głównie w domach, wśród bliskich osób, nie w kościele.

Nic w tym złego. Tak ma być. Celebrujemy wszak Boga wcielonego w każdą dobrą międzyludzką relację, w takie fragmenty materii jak umyte okna (albo i brudne, jeśli zmęczenie nas zmogło), w zapakowane prezenty, w kawałki sernika na stole. Świętujemy Boga wypełniającego nasze ciała, które witają się dotykiem lub gestem, odkurzają podłogę (albo siedzą zmęczone), pakują i rozpakowują prezenty (czyż nie piękny jest szelest celofanu?), czują na języku smak ciasta.

Właściwie jednak nawet takie świętowanie jest trochę niedoskonałe i może nas mylić, zasłonić Najważniejsze. Bo jest celebracją specjalnego czasu, jakby wyjętego (w rzeczywistości lub w naszych oczekiwaniach) z powszechnej codzienności. Koncentracja na tych wyróżnionych chwilach rodzi specjalne oczekiwania: wobec tych dni, wobec sposobu ich urządzenia, mającej panować w ich czasie atmosfery (czasami włącznie z pogodą), a więc ostatecznie – wobec innych ludzi.

Skoro jednak, zgodnie ze słowami Pisma, „wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo kochamy braci” (1 J 3, 14), to Bożym Narodzeniem, świętem rodzącego się życia, tak naprawdę jest po prostu miłość, która powstaje codziennie na nowo, nawet w małych gestach.

Warto więc uwolnić się od nawyku szukania Boga w czymś specjalnym, co Mistrz Eckhart nazywa „sposobem”, ostrzegając: „Kto Boga szuka w jakimś sposobie życia, chwyta ten sposób, traci zaś ukrytego w nim Boga. Ten natomiast, kto Boga szuka bez takiego sposobu, ujmuje go takim, jakim jest On sam w sobie; człowiek taki żyje z Synem i jest samym życiem”.

Po prostu – życie. A „życie – posłuchajmy znowu Eckharta – żyje mocą swojej własnej głębi i tryska z siebie samego”. Kto to odkryje, odkrywając tym samym wcielony w mięso (sarks) rzeczywistości Logos, nie potrzebuje już nic specjalnego, wystarczy mu kęs chleba i łyk wody, ciepło ciała, oddech, tętno krwi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019