Boże Narodzenie. To, co najważniejsze, dzieje się teraz

Święta to czas o wyjątkowym znaczeniu. Co mówi? Że tak samo wyjątkowa jest każda chwila.

20.12.2023

Czyta się kilka minut

Bernardino Luini, Madonna z Dzieciątkiem. XVI-wieczny fresk przeniesiony na panel. W zbiorach Galerii Sztuki Brerze, Włochy / Fot. Sergio Anelli / Be&W
Bernardino Luini, Madonna z Dzieciątkiem. XVI-wieczny fresk przeniesiony na panel. W zbiorach Galerii Sztuki Brerze, Włochy / Fot. Sergio Anelli / Be&W

W tykaniu zegara najważniejsza jest przestrzeń pomiędzy tyknięciami. Umyka ona jednak często naszej świadomości, przesłonięta widokiem cieniutkiej wskazówki: przez niemal sekundę nieruchomej, by nagle w mgnieniu oka przeskoczyć o jedną sześćdziesiątą okręgu, do następnej pozycji i… by znowu znieruchomieć. Wzrok, który jest głównym zmysłem łączącym większość z nas ze światem, widzi zatem czas poszatkowany. Co sekundę szarpnięcie, pomiędzy nimi bezruch. Inaczej słuch – może zauważyć, że pomiędzy krótkimi tyknięciami rozciąga się rozległa przestrzeń ciszy, ciągnie sekunda za sekundą. Uważne słuchanie ujawnia nawet to, że i same tyknięcia nie są momentalne – trwają choćby chwilkę, z ciszy powstają i w ciszy nikną. Rzeczywistość płynie. Płynie jako czas.

Właściwy moment

Starożytni Grecy znali dwa rodzaje czasu: chronos i kairos. Pierwszy, zwykły, miał się ciągnąć równomiernie, przesypywać z przyszłości w przeszłość bez żadnych zawirowań tak, że mogły odmierzać go klepsydry. Drugi, święty, to miał być TEN moment: okazja, która tylko raz się zdarza, biegnie niczym goły chłopak z grzywką, ale łysy z tyłu głowy – złapać go możesz tylko wtedy gdy się zbliży, lecz nie zdąży jeszcze przemknąć koło ciebie (z tyłu go nie złapiesz: skóra pokryta oliwą wymsknie ci się z rąk). 

Starożytni Grecy w jednym się mylili – jeśli naprawdę widzieli tu różnicę. Czas jest jeden. Rozszczepiamy go na dwa rodzaje my – poprzez nasze nastawienie, sposób postrzegania świata. 

Jak możemy dostrzec czas? Doświadczając zmiany: biegu słońca na niebie (najpierw skryte za linią drzew na wzgórzu, wznosi się wyżej, a cień się skraca i przesuwa); stygnięcia herbaty; wysychania chleba. Uświadamiając sobie, że spotkanie, na które dopiero co czekaliśmy, zostało wspomnieniem. Albo tak: dopiero co Boże Narodzenie zbliża się szybciej niż nasza zdolność załatwienia wszystkich spraw, które przed Świętami załatwić trzeba, a już sprzątamy po Wigilii, i nie za bardzo zdążywszy odpocząć, orientujemy się (kiedy minęły te dwa wolne dni?!), że po naprędce zjedzonym śniadaniu musimy wybiec z domu, by zdążyć do pracy…

I znów jesteśmy w zwykłym czasie, znużonym umysłem oczekujący tego samego, co zawsze, być może lekko przerażeni wielkością liczby przypisanej do kolejnego okrążenia Ziemi wokół Słońca. Pozwalając niezliczonym chwilom mijać niepostrzeżenie, nawet gdy czekamy na ekscytujące wydarzenie, które – mamy nadzieję – stanie się w dającej się wyczekać przyszłości. Tak czy inaczej – na co dzień pozostaje mocna kawa dająca lekkie pobudzenie przy wsiadaniu do zupełnie nienowego samochodu i utknięcie w korku w tym, co zwykle, miejscu. Nic nadzwyczajnego, można się było spodziewać. W głowie pojawia się dobrze znane pytanie: dlaczego właśnie mnie to spotyka? Dzisiaj, jak i zawsze.

Skarb jawnie ukryty

Czyż jednak historie, które są początkiem bożonarodzeniowego świętowania, nie są właśnie o tym – że to, co najważniejsze i najświętsze, dzieje się przed naszymi oczami w najbardziej zwykłej postaci?

Zacznijmy od Ewangelii Mateusza. Pobieżna lektura może łatwo zmylić. Na plan pierwszy mogą wysunąć się magowie w egzotycznych szatach i gwiazda – niezwykłe zjawisko. Jak również niebywale odważna decyzja na opuszczenie stron rodzinnych i wędrówkę w nieznane w poszukiwaniu króla nad królami, ze schowanymi w sakwach mirrą, kadzidłem i złotem. Potem dwór w Jerozolimie i najmędrsze głowy Izraela. Ale przecież u celu czekał skromny dom, zwyczajna rodzina. Tak niepozorna, iż Herod (ślepy na gwiazdę) nie był w stanie odnaleźć swojego „rywala” w malutkim Betlejem. Mateusz opowiada o podróży, w której umysły mędrców przebyły drogę od zachwycająco niebywałego do niebywale zwyczajnego.

Jeszcze bardziej zwyczajna jest historia w wersji Łukasza. Ubogie młode małżeństwo, zmuszone do drogi decyzją wielkich tego świata (życie iluż z nas w dużej mierze zależy od decyzji dzierżących władzę: polityków, szefów, policjanta z drogówki?). Brak miejsca w zajazdach – nic dziwnego, ruch ludności spory. Czas porodu – taki sam jak u większości homo sapiens, zgodny z cyklami natury. A skoro schronili się, ona z mężem, w stajni – naturalne było także to, że natknęli się na nich ludzie parający się pilnowaniem stad i zaganianiem bydła z pastwiska do zagrody.

A jednak, ktoś mógłby się upierać, była tam niezwykła gwiazda – bez niej zaś nie wiedzieliby w ogóle, że czas wyruszyć w drogę, nie znaliby kierunku wędrówki i nie rozpoznali tego zwykłego, ale jedynego domu. Jak również anioł – u Łukasza musi pokazać się anioł: Zachariaszowi, Marii, Józefowi oraz im – pasterzom. Bez anioła i jego wskazówek nic by się nie stało, a wszyscy byliby ślepi.

Owszem, w opowieściach jest gwiazda i jest anioł (i boski blask anielskich chórów). Ale, co wyraźnie widać przy uważnej lekturze tekstów ewangelii (por. tekst Marcina Majewskiego), nie należą oni do świata zewnętrznych wydarzeń. Te toczą się zwyczajnie. Kamera filmowa nie znalazłaby zapewne żadnych niezwykłych szczegółów. Gwiazda rozjaśnia umysły magów, anioł szepce w głębi ducha umiejących słuchać swym wewnętrznym uchem – i wtedy w sobie ludzie dostrzegają boski blask. Magowie i pasterze też są realni tylko wewnątrz. My jesteśmy magami – gdy szukamy sensu świata. My pasterzami – gdy troszczymy się o to, co w świecie słabe, niewiele zyskując, ryzykując pogardę porządnych i czystych. 

Boska włóczka

Czy jednak i samo wcielenie boskiego Słowa nie jest wydarzeniem jedynym i niepowtarzalnym? Czy przecież – nawet jeśli zewnętrzne okoliczności były tak zwykłe, że nie pozwalały na znalezienie żadnej zewnętrznej oznaki – nie wydarzyło się coś niesłychanego, czego nigdy wcześniej ani nigdy później nie było?

I tak, i nie. 

Choć to Boże Narodzenie, posłuchajmy słów Apokalipsy. Jan, widzący, mówi w niej w imieniu Boga: „Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan, Będący, Który Był i Przychodzący, Pantokrator” (Ap 1, 8). W niektórych rękopisach można spotkać tekst uzupełniony o wyjaśnienie, czemu Stwórcę określono pierwszą i ostatnią literą alfabetu. Wstawka brzmi: arche et telos, co polskie przekłady oddają: „początek i koniec”. Warto jednak sięgnąć do greki, która bogatsza jest w znaczenia. „Arche” bowiem nie znaczy jedynie „początek”, lecz również „władza” i „pierwsza zasada”. „Telos” to nie jest tylko zakończenie, lecz cel i spełnienie.

Objawienie zapisane tu przez Jana odsłania przed nami rzecz zwykle niezauważaną. Mówi: czy zwrócisz się w tę, czy w tamtą stronę, czy pójdziesz w przód, czy w tył – natkniesz się na Boga. Albowiem mieści On w sobie wszystko, tak jak wszystkie litery znajdują się pomiędzy alfą i omegą. Więcej nawet – jako Arche jest podstawą, zasadą wszystkiego. To więcej niż to, czym alfa jest dla alfabetu. Już raczej – jak sugerował mistyk i filozof Mikołaj z Kuzy – jak jedność dla liczb naturalnych. Choć bowiem – pisze Kuzańczyk – bez trudu odróżniamy cztery od siedmiu tysięcy dwustu sześćdziesięciu trzech, to przecież obie te liczby (jak i każda inna) składają się wyłącznie z jedności: cztery to jeden i jeden, i jeden, i jeden (a siedem tysięcy dwieście sześćdziesiąt trzy to tyleż razy jeden). Każda zaś jedynka jest – jako liczba – nieodróżnialna od innych. Jako liczba jedność jest jedyna.

Gdyby ktoś uznał, że takie widzenie liczb jest sprytnym trikiem filozofa, Kuzańczyk odparłby zapewne: nie trikiem, lecz wymagającym wysiłku zaglądnięciem pod powierzchnię rzeczy. I dlatego jest to ruch umysłu pozwalający dostrzec, co na Patmos zobaczył Jan. Nawet jeśli wielość różnych rzeczy i zdarzeń nie jest po prostu złudzeniem (jak nie jest nim wielość liczb, bez której nie dałoby się dzielić, mnożyć, dodawać, odejmować, mierzyć rzeczy i budować mostów), to przecież patrząc z odpowiedniej perspektywy możemy dostrzec, że podłożem i tworzywem tej fascynującej rozmaitości jest boskie Arche. Jak jedynka w każdej liczbie, jak ta sama włóczka w swetrze i w skarpecie, jak kartka papieru w różnych figurach origami. Wszystko jest wcieleniem Boga.

Co jednak – uprawnione jest pytanie – z niedoskonałością świata, czasami tylko uciążliwą, czasami jednak bardzo bolesną? Jasnej odpowiedzi nikomu – jak dotąd – nie udało się znaleźć. Poszukując jej ciągle, lub godząc się, że może jej nie być, warto pamiętać, że Bóg wcielony to nie tylko Arche, ale także Telos każdego zdarzenia i wszystkich rzeczy. Jest wszystkiego celem i spełnieniem. Innymi słowy: wciela się we wszystko tym bardziej, im bardziej każde coś i każdy ktoś, i całość wszechświata rozwija swój potencjał. Im bardziej wszelkie stworzenie staje się tym, czym być może, tym bardziej ujawnia swój boski charakter.

Świat jest ułomny, świat nie jest gotowy. Znamienna jest zapisana w Ewangelii Jana odpowiedź Jezusa na zarzut, że uzdrawia w Szabat – święto odpoczynku Boga po stworzeniu świata: „Ojciec działa aż do teraz i ja działam” (J 5, 17). Dzieło stworzenia jeszcze się nie skończyło, Bóg nie odpoczywa, pracuje, leczy i staje się ciałem. 

Światło w każdym

Każde ciało rodzi się, rośnie i rozwija. Rozwój to zmiana, zmiana to czas. Nie można zatem przeoczyć, że Bóg z Apokalipsy, Alfa i Omega, przedstawiony jest w postaci czasu. To czas bowiem jest w ten sposób, iż dokładnie wtedy, gdy otwiera się przed nami, odchodzi w przeszłość – staje się tym, który był. Nie znika jednak z pola doświadczenia – przychodzi (do nas) wciąż na nowo. A zatem, jak zapisano w Objawieniu: Alfa i Omega, zasada i spełnienie każdej chwili, który/a jest, (i właśnie wtedy) który/a był/a, (i właśnie wtedy) który/a przychodzi. Pantokrator – trzymający w sobie każde wydarzenie. 

Być może przyzwyczailiśmy się – przynajmniej niektórzy – widzieć, jak mawiał Mistrz Eckhart, siebie tutaj, a Boga – gdzieś tam. Być może mamy też nawyk myślenia o wcieleniu jako o wydarzeniu kiedyś tam mającym miejsce, zupełnie niebywałym, różnym od wydarzeń zwykłych (lub nawet wyjątkowych, lecz o mniejszym, bo skończonym znaczeniu). Jeśli mamy tak – ten nawyk i to przyzwyczajenie zaciemniają nasz wewnętrzny wzrok, przesłaniają gwiazdę, blask anielskich chórów. I nie widzimy tego, co zobaczył św. Paweł: że cel zesłania Syna Boga i urodzenia się Go z niewiasty i pod prawem jest ściśle związany z naszym przeznaczeniem, by stać się dziećmi Boga (por. Ga 4, 4-6). Pisze więc Paweł do Galatów: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje” (Ga 4, 19), sam wcześniej wyznawszy: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).

W teologii Apostoła Narodów odkrycie, że w życiu chodzi właśnie o to, by w człowieku ukształtował się Chrystus – a więc by wypełniło się w niej lub w nim boskie wcielenie – jest motywem kluczowym. W późniejszym Drugim Liście do Koryntian wskazuje też, jak przebiega ów proces: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą odbijamy w sobie blask Pana jak w zwierciadle, i jaśniejąc coraz bardziej jesteśmy przekształcani w ten sam obraz” (2 Kor 3, 18). Znowu pojawia się światło, jak w bożonarodzeniowych historiach pojawiała się gwiazda i blask anielskich chórów. Lecz teraz wprost jest powiedziane: światło świeci w nas; odbijamy je w sobie. I jeśli jesteśmy tego świadomi, rozjaśnia nas całych i przekształca dokładnie w ten obraz, który w nas świeci – w obraz niewidzialnego Boga. 

Paweł żył w świecie, w którym istniały głębokie podziały etniczne, religijne, społeczne, w świecie nierówności ekonomicznych i brutalnej walki o władzę. Sam doświadczał bardzo boleśnie tej ciemnej strony świata – stała się ona przyczyną jego śmierci. Podobnie jak stała się przyczyną śmierci Jezusa z Nazaretu. A jednak – widząc wewnątrz siebie blask (gwiazdy, anielskich chórów – czyli ostatecznie blask boski) – żył i nauczał w taki sposób, że jego uczniowie napisali pod jego imieniem słowa: „tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich – Chrystus” (Kol 3, 11). Chrystus, którego ciałem jest zwołana przez Ducha wspólnota i który „wszystko całkowicie napełnia” (Ef 1, 22-23).

Teraz i zawsze

„Kiedy nadejdzie panowanie Boga?” – pytali Jezusa faryzeusze. Kiedy będzie widać, że działa, kiedy – mogliby zapytać jego chrześcijańscy uczniowie – wcielenie Twoje stanie się jawne?

Mistrz odpowiedział: „Panowanie Boga nie przyjdzie dostrzegalnie i nie da się powiedzieć: oto tu, albo: oto tam. Panowanie Boga dzieje się w was” (Łk 17, 20). W tobie świeci gwiazda – gdy zobaczysz ją, wyprowadzi cię z miejsca twojego zamieszkania, to znaczy ze świata, który – jak ci się zdaje – dobrze znasz, który niczym cię nie może zaskoczyć, i poprowadzi cię przez zupełnie nieznane ci strony. Ale, pamiętaj, okolice, przez które będziesz wędrować, dla ciebie nowe i zaskakujące, to miejsca zwyczajnego życia tamtejszych mieszkańców. 

Jeśli będziesz przechodzić przez kolejne zdarzenia, wrażliwy na to światło, które odbija się w tobie, nie lgnąc do swojej duszy, szanując jej troski i pragnienia nie mniej i nie więcej niźli troski i pragnienia innych, i nie próbując zatrzymać wrażeń, myśli, osób, rzeczy, lecz pozwalając płynąć temu, co przepływa, i nie zamykając uszu na płacz, lecz delikatnie opatrując współczującą ręką miejsca, które bolą – zobaczysz, jak gwiazda zatrzymuje się nad każdym domem.

Albowiem w tykaniu zegara najważniejszy jest czas pomiędzy tyknięciami. Gdy „będące” bez ustanku przechodzi w „już było”. A jednocześnie, gdy nie przestaje biec ku nam, jak ten goły chłopak z grzywką, ale łysy z tyłu głowy. Ruch to bez żadnej specjalnej oznaki. Często w ciszy. Albo w brzmieniu zwykłych dźwięków świata. W śmiechu skaczącego dziecka zmieniającym się nagle w płacz po uderzeniu kolanem o żwir ścieżki i w płaczu cichnącym w ramieniu rodzica – płynnie odłożył książkę, wstał z ławki, podszedł i przytulił. W terkocie wiertarki przygotowującej miejsce dla półki na rośliny – będą cicho kiełkować, rosnąć, niepostrzeżenie rozwiewając wokół siebie tlen. W szumie deszczu i gotującej się wody w saganie. W świszczącym oddechu kogoś, kto już przeżył swoje. W niemal bezgłośnym szmerze krwi płynącej przez tętnice i wracającej żyłami do serca. W przyspieszonym pulsie kochających. W spowolnionym – tych, co śpią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52-53/2023

W druku ukazał się pod tytułem: To, co najważniejsze, dzieje się teraz