Wiecznie bliskie narodziny

Boże Narodzenie nie jest tylko świętem wzruszającej historii. Wracamy przez nią też do siebie, do ciała, do życia tu i teraz – gdzie właśnie rodzi się Bóg.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem. / ZVONIMIR ATLETIC / EYEEM / GETTY IMAGES
W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem. / ZVONIMIR ATLETIC / EYEEM / GETTY IMAGES

Obudził mnie hałas na dole.­ Garnki? Talerze? Z mgły splątanych ­półmyśli wypełzła niespodziewana wątpliwość: czy ja mam w ogóle ochotę na święta? Dużo w nie trzeba włożyć wysiłków, niosą spore wydatki. Po chwili doszło do mnie, że wątpliwość jest głębsza: cała ta ewangeliczna opowieść z roku na rok coraz bardziej wydawała mi się bajką dla dzieci. Nawet nie to, że cudownie niewiarygodna: chóry aniołów, pasterze i królowie-magowie ze Wschodu. Nie opakowanie było problemem, ale zawartość, która – ponoć – jest istotą święta. Historia o tym, że Bóg zszedł z nieba i stał się człowiekiem. Kiedyś – dawno, dawno temu; gdzieś – za siódmą górą i wielkim morzem.

Tak właśnie zaczynają się bajki, można się nimi wzruszyć, zwłaszcza gdy jest się dzieckiem. Opowieść o narodzeniu Boga w betlejemskiej stajni może nawet poruszyć naszą etyczną wrażliwość: uświadomić np., że godni uwagi są także ci, których nie zauważają możni tego świata. Lecz czyż nie miał racji średniowieczny kaznodzieja, gdy ironicznie powiedział do dorosłych słuchaczy: „Pewien mistrz mówi: Bóg stał się człowiekiem, a przez to cały rodzaj ludzki został wywyższony i uszlachetniony. Możemy się więc radować, że Chrystus, nasz Brat, własną mocą się wzniósł ponad wszystkie chóry anielskie i zasiada po prawej ręce Ojca. Mistrz ten dobrze powiedział, ja jednak, szczerze mówiąc, niewiele dałbym za to. Cóż by mi bowiem przyszło z tego, że miałbym bogatego brata, gdybym ja pozostał ubogi? Cóż by mi pomogło, jeślibym miał mądrego brata, gdybym ja sam był głupcem?”.

Rzeczywistość czy iluzja?

Byłem zły, że hałas mnie zbudził. Jeżeli rzeczywiście można nazwać to przebudzeniem. W oczach piasek, głowa ciężka, ciało... cóż, jeszcze senny, nie bardzo wiedziałem, czy w ogóle mam ciało. Wstać i pomagać? Cóż ma do mnie tamto, co kiedyś, gdzieś? Gdzie się łączy z dzisiejszą pobudką, osłabieniem mięśni, kłębkiem emocji i chaosem myśli? Cóż mi pomoże, że urodził się człowiek doskonały – wobec wszystkich moich wad? Świętować przyjście Zbawiciela, gdy świat nie wygląda na zbawiony?


CZYTAJ WIĘCEJ: BOŻE NARODZENIE 2020 >>>


Wszak tego roku, nawet żyjąc w uprzywilejowanych miejscach niebieskiej planety, doświadczamy namacalnie, że z tym najlepszym z możliwych światów ciągle jest źle: ni to żywe, ni martwe stworzonko sprawiło, że ludzie tracą nadzieję i pracę, że umierają samotnie w przepełnionych szpitalach, że z lękiem czytamy o powikłaniach czekających ponoć nawet tych, co przeszli zakażenie koronawirusem bezobjawowo. Narracja o dziele zbawienia, które jest tak nadprzyrodzone, że aż zupełnie poza naszym doświadczeniem, i nie zmienia nic w świecie, jaki znam, i we mnie, jakiego jestem świadomy, wydawała mi się zawsze ­podejrzana. Teraz to podejrzenie urosło: skoro wszystko wydaje się rozpadać nawet bardziej niż zawsze – czy nie na darmo Bóg posłał swego Syna na świat?

Dość ponura myśl. Z zakamarków pamięci usiłowałem wydobyć coś bardziej motywującego. Np. dalsze słowa ironicznego kaznodziei, Mistrza Eckharta, który odwraca uwagę od tego, co dawno i daleko, celując w środek mnie: „»Bóg posłał swego Syna Jednorodzonego na świat«. Nie rozumiejcie tych słów w odniesieniu do świata zewnętrznego, w którym jadł On i pił z wami, lecz w odniesieniu do wewnętrznego. Jak Ojciec w swej prostej naturze prawdziwie rodzi swego Syna według natury, tak samo prawdziwie rodzi go w najgłębszym wnętrzu ducha, i to stanowi ten świat wewnętrzny. Tutaj głębia Boga jest moją głębią, a moja – Jego. Tutaj żyję moim własnym życiem, tak jak Bóg swoim”.

To już brzmi lepiej. Tekst nie zaprzecza codziennemu doświadczeniu. I jest w nim obietnica, że – skoro te boskie narodziny dzieją się we mnie – możliwy jest jakiś ruch świadomości, jej podróż do środka, na końcu której jawne się stanie, czy za opowieścią kryje się rzeczywistość. Z drugiej strony – podpowiadał wewnętrzny sceptyk – słowo „głębia” również może być narzędziem teologicznego iluzjonisty: głęboko to przecież daleko od dobrze znanej powierzchni twojej świadomości.

Bez przyszłości

A zatem, średniowieczny kaznodziejo, czy masz coś bardziej konkretnego do powiedzenia człowiekowi żyjącemu w czasach pierwszej pandemii XXI wieku? W czasie, który zabrał nam przyszłość – czyli szczęście? Żyliśmy w stabilnym świecie, w którym mogliśmy planować sprawy małe i duże. Awans zawodowy i budowę domu. Wakacyjny wyjazd, kupno nowej koszuli, kawę lub piwo w gronie przyjaciół. Naszym szczęściem była nie tylko realizacja tych planów – lecz planowanie samo, przygotowania, oczekiwanie. Tacy jesteśmy, tak nas ukształtowały – mówią badacze – milenia ewolucji gatunku Homo sapiens.

A teraz? Rzecz nie tylko w tym, że od niemal roku spora część z tego się sypie. Nawet nadzieja szczepionki nie przywróci nam zaufania do świata, traumatyczna niepewność będzie czaić się jeszcze długo (już zawsze?) w zakamarkach świadomości. Co ty na to, Eckharcie? Którędy w dzisiejszych warunkach wiedzie droga do głębi, w której Ojciec rodzi Syna?

Ale czy świat w czasach Eckharta był bardziej stabilny? Czy nie przemawiał on raczej do ludzi, którzy w znacznie mniejszym stopniu niż my panowali nad swoim losem? Czy Eckhart nie uniósłby tylko brwi na widok naszej trwogi i nie powiedział: koniec złudzeń, witamy w domu... Może – w odpowiedzi na nasze skargi, że jutro wciąż się wymyka, że dzisiejsze działania mogą nie przynieść skutków, dla których je podejmujemy – poradziłby tak: „Wszystkie twoje uczynki powinny wychodzić z tej wewnętrznej głębi bez żadnego »dlaczego«. Mówię prawdę: dopóki spełniasz swoje uczynki dla Królestwa niebieskiego, dla Boga albo dla swojej wiecznej szczęśliwości, a więc z motywu zewnętrznego, nie jesteś taki, jaki naprawdę powinieneś być”.

Więc może to tu? Jeśli uczynki wychodzą z głębi bez „dlaczego”, to „bez »dlaczego«” jest do głębi ścieżką. Jeśli nawet pandemia zabrała mi (pewną) przyszłość, to przecież nie wzięła tego, że teraz właśnie tu leżę. Oddycham, coraz bardziej rozbudzona świadomość koncentruje się w słuchu, każdy dźwięk z kuchni i z podwórka jest zaskakująco niespodziewany, co mnie dziwnie cieszy. Powoli zdaję sobie sprawę, że ścierpła mi ręka, co uświadamia mi pierwsza igła krwi przywracająca czucie w czubku serdecznego palca, narastający ból, dający znać, że to żywe ciało.

Życie chwilą

A więc żyję? Ale po co? Dla czego? „Gdyby ktoś przez sto lat pytał życia: dlaczego żyjesz? – gdyby mogło mówić, odpowiadałoby zawsze to samo: żyję dlatego, że żyję. Wynika to stąd, że życie żyje mocą swojej własnej głębi i tryska z siebie samego; żyje ono bez »dlaczego«, ponieważ żyje dla siebie samego”.

Otwieram oczy na dźwięk budzika i wcale nie muszę od razu skupiać uwagi na tym, co czeka mnie w następnych godzinach, myśleć o czasie przyszłym, zaplanowanym w tygodniowym rytmie, z niewielkimi odchyleniami od rutyny. Bo przecież, tak naprawdę, zazwyczaj „tak samo” jest tylko w zarysie. Ileż mój umysł musi zaniedbać, by stwierdzić, że jeden tydzień nie różni się od następnego! Wcale nie trzeba świąt, by zmienić coś w – pozornie – kolistym kształcie czasoprzestrzeni.

Przedwczorajszy dźwięk budzika wybił mnie z innego snu niż ten, który śnił mi się wczoraj, niby ta sama melodyjka złączyła się z innymi uczuciami – zabrzmiała inaczej. Dzisiejsze otwarcie oczu inne jest niż to poprzednie – inne chmury za oknem, światło bardziej srebrne niż złote, wczoraj w polu widzenia nie było kota. Każda chwila jest pierwsza, w każdej świat na nowo się staje, każda to Narodziny. I każda – ostatnia. Jesteś pewien, czy będzie następna? A jeśli nawet – skąd wiesz jaka?

A jeśli to święto wcielenia, to głębia sięga do samej skóry. Głębią czuję ruch powietrza na przedramieniu i delikatne kroki muchy na podbiciu stopy. Głębia wciąga powietrze, głębia pulsuje tętnem.

Otwarta przestrzeń

Czy jednak takie życie – nieszukające żadnego zewnętrznego wobec siebie motywu, płynące samo z siebie i jedynie dla samego siebie, tu i teraz czerpiące radość z siebie samego, ze swoich narodzin z chwili na chwilę – czy ono nie jest zwykłym egoizmem, zasłaniającym swą pospolitą twarz kapturem egzotycznej mistyki? Oto leżę i z radosną uwagą słyszę swój oddech i czuję bicie rozbudzonego serca i nie ma mnie tam, gdzie od jakiegoś już czasu krzątają się moi bliscy.

Teraz już słyszę nie tylko swe tętno, ale także ich głosy. Samym swym brzmieniem wyciągają mnie z łóżka. Życie z siebie wypływa, bez „dlaczego” – a gdy odbieram je w taki sposób, przestaję widzieć granicę. Eckhart mówi z uśmiechem: „Otóż On nie wymaga od ciebie nic więcej ponad to, żebyś wyszedł z siebie według twojej stworzoności i pozwolił Jemu być w tobie Bogiem”.

Każde stworzenie, powtarzał kaznodzieja, jest czym jest, przez to, że odróżnia się od innych stworzeń. Ma granicę. Jest tym, a nie tamtym. Wyjść z siebie według stworzoności znaczy zatem – wyjść ze swoich granic, przestać dzielić rzeczywistość na ja i nie ja, moje i nie moje.

Gdy tworzę granice i bronię ich, chroniąc własną ograniczoną tożsamość, nie pozwalam Bogu rodzić się we mnie, takim, jaki jest – boskim. On bowiem w swojej boskości tym różni się od każdego stworzenia, iż jest nie-inny, nie jest, jak mawiał Eckhart, tym, a nie tamtym, nie jest jednym z bytów, nawet najdoskonalszym. Wszystko całkiem wypełnia, jest byciem wszystkiego, wszelkie istnienie jest Jego byciem. Jego są moje myśli; Jego – uczucia moich bliskich. Jego – mruczenie kota; Jego – ruch skrzydeł ćmy; Jego – ciężar drewna i lekkość kurzu.

Im bardziej On rodzi się we mnie, tym bardziej moim jest zimowe uśpienie dębu, lot dzięcioła, strach sarny, zmęczenie i radość człowieka obok. Życie, które z siebie wytryska, jedno jest. Oddycham wiatrem znad lasu (albo i znad kominów), myślę słowami, których mnie nauczyli rodzice. Uczynki życia, które są bez „dlaczego”, tak samo (nie) są dla mnie, jak i dla innych. Każde działanie jest współdziałaniem – z polem grawitacyjnym Ziemi, jak i z czynami innych.

Dlatego właśnie Eckhart ostrzega: „Dopóki swojej osobie życzysz lepiej niż człowiekowi, którego nigdy nie widziałeś, mylisz się i nigdy jeszcze, przez jedno nawet mgnienie oka nie patrzyłeś w tę prostą głębię”. Egoizm nie jest, mówi kaznodzieja, problemem głównie moralnym. To raczej pomyłka, trwanie w złudzeniu zasilanym strachem o utratę siebie, jedynej rzeczywistości, jaką – zdaje się nam – mamy. „A jakąż to stratę poniesiesz, drogi człowiecze, jeśli pozwolisz Bogu być w tobie Bogiem?”. Bez „dlaczego” boskiego życia znaczy bowiem także: bez zysku i straty. Jaki sens miałaby próba zamknięcia fragmentu życia w granicach tego, co „moje”? Gdzie i co miałbym tak zamknąć? Czy to doznanie, czy to aktywność – po prostu jest, po prostu dzieje się – w łączności z całym światem.

Źródło

Historia z rodzinnym porodem w stajni, pasterzami i aniołami ma sens dlatego, że mówi o tym, co stało się kiedyś, ale zawsze się dzieje. Parafrazując inne jeszcze zdanie Eckharta: ­„teraz”, w którym Bóg stwarza świat, „teraz”, w którym rodzi się w stajni, i „teraz”, w którym rodzi się we mnie – jest zawsze to samo. Jak nie ma sensu próba określenia nieprzekraczalnych granic między sobą a światem, tak jeszcze bardziej nie ma sensu oddzielanie siebie od Niego. Gdy myślę, że ja jestem tu: w swej codzienności, w swoim ciele, uczuciach czy myślach, a On tam, gdzie indziej: w historii albo gdzieś w „niebie”, gdy traktuję Go jako kogoś wobec mnie zewnętrznego – nie pozwalam Mu być Bogiem (we mnie), czynię z Niego bożka.

Zamiast trwać w takich złudnych wysiłkach, lepiej świadomie wrócić do tego, co jest; do procesu, który zawsze się dzieje. Jeszcze raz posłuchać Mistrza, kiedy zachęca: „Wyjdź całkowicie z siebie dla Boga, a On wyjdzie cały z siebie dla ciebie. Kiedy Bóg i człowiek wychodzą z siebie, to, co pozostaje, jest prostym Jednym. W tym Jednym, w najbardziej wewnętrznym źródle, Ojciec rodzi swego Syna”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020