Miejsce przyjemne

Wyrosło z marzenia o powszechnej równości, niechęci do religii i kapitalizmu. Po pół wieku w najsłynniejszym utopijnym mieście świata nie brakuje tylko jednego: komercji.
z Auroville (Indie)

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Wschód słońca nad Matrimandirem, głównym miejscem medytacji  w Auroville. / HANS BLOSSEY / BEW
Wschód słońca nad Matrimandirem, głównym miejscem medytacji w Auroville. / HANS BLOSSEY / BEW

Jest piękny, słoneczny dzień w lutym 1968 r. Na archiwalnych zdjęciach widać, jak ludzie usypują postument z ziemi przywiezionej z rodzinnych stron. Wkrótce ich pochodzenie czy wyznanie stracą znaczenie. Przedstawiciele 124 krajów oraz 23 indyjskich stanów zebrali się, aby rozpocząć kolejny etap rozwoju ludzkości, tym razem bez wojen, przymusu czy ograniczeń – oparty na samorozwoju i jedności z boską siłą. Na pustkowiu, oprócz zgromadzonych i skąpej roślinności, widać samotne drzewo. To ono, zgodnie z wolą Matki, będzie wyznaczać początek Auroville.

W objęciach Matki

Dziś, ponad pół wieku po powstaniu ­Auroville, trudno rozpoznać miejsce tamtych wydarzeń. Ziemia podarowana przez indyjski rząd była uboga, a upalny klimat utrudniał pracę pierwszym osadnikom. Liczyła się jednak idea powszechnej równości i nadzieja na lepszą przyszłość.

Auroville powstało z inicjatywy la Mère, Matki, która zanim obrała swoją duchową drogę, nazywała się Mirra Alfassa i pochodziła z Francji. W młodości fascynowała się filozofią Wschodu i okultyzmem. Dopiero jednak podczas podróży do Indii spotkała swojego mistrza – Śri Aurobindo. Wychowany w Wielkiej Brytanii, po powrocie do kraju stał się jednym z czołowych działaczy na rzecz odzyskania niepodległości przez Indie, a jego nauki były doskonale znane Gandhiemu. Podczas pobytu w więzieniu Aurobindo przeżył duchową przemianę. Przed prześladowaniami ze strony władz brytyjskich schronił się w Pondichéry, ówczesnej kolonii francuskiej. Tam w pełni poświęcił się jodze, poezji i filozofii. I spotkał Mirrę.

Po latach Matka wyznała, że Aurobindo nawiedzał ją już wcześniej w snach. Fascynacja była obustronna. Mistrz rozpoznał w niej inkarnację Shakti, czyli boskiej kobiecej energii. Wspólnie stworzyli nową ścieżkę praktyki duchowej, nazywaną ­integralną jogą, i zbudowali aśram. Sława Mirry dotarła do Europy, skąd, na długo przed Beatlesami, zaczęli napływać duchowi „turyści” szukający oświecenia.

Sama idea Auroville zrodziła się we wczesnych latach 60., już po śmierci ­Aurobinda, ale ponoć na jego wyraźne życzenie. Nowo powstałe miasto miało być kolejnym krokiem w ewolucji ludzkości. „Zmiana ludzkiej świadomości sprawi, że na Ziemi zamanifestować się będzie mogła wyższa prawda” – mówiła Mirra. Podczas uroczystego początku Matka miała już ponad 90 lat, a swoje przemówienie wygłosiła z aśramu w Pondichéry. Tajemnicą poliszynela jest, że nigdy nie dotarła do samego Auroville.

Jej sen o nowej przyszłości zainspirował jednak wielu, a obecność Matki w ­Auroville jest wciąż wyczuwalna. Poświęcono jej wystawy, w każdym budynku znajduje się „ołtarzyk” z jej zdjęciem, można kupić biografie różnych autorów, a nawet 13 tomów jej myśli, owoc lat nagrań i notatek, pod nazwą „The Agenda”. Większość tych materiałów daje mglisty obraz jej osoby. Jednak Mirra z pewnością ma niezwykły życiorys.

Niedzielny guru

– Spędziłem tam prawie całe dorosłe życie – wzdycha Wasim, którego poznałem na Andamanach. Z długimi dredami i szerokim uśmiechem mężczyzna nie wygląda na swoje 35 lat. Jest synem indyjskiego oficera. Do Auroville dotarł w wieku 16 lat. Szukał ucieczki od ­sztywnych ram i społecznych obowiązków. Dlaczego opuścił raj na ziemi?– Może kiedyś było inaczej, ale mam wrażenie, że wszystko toczy się tam wokół pieniędzy – tłumaczy.

To zaskakujące wyznanie, biorąc pod uwagę, jak ważnym fundamentem ideologicznym miasta jest antykapitalizm. Życie bez pieniędzy okazuje się tylko zręcznym sloganem. W obiektach należących do wspólnoty obywatele Auroville zamiast banknotów używają „kart członkowskich”. Pod koniec miesiąca pieniądze są zabierane z konta. Jednak prawie wszędzie można zapłacić gotówką lub kartą. A jest za co: warsztaty medytacji, jogi, rzemiosło artystyczne i kuchnia we wszelkich możliwych odsłonach. Auroville wygląda jak kapitalizm w wersji mikro. Duchowa rewolucja nie jest darmowa.

Wasim jest przekonany o nieszczerości uczestników projektu. Ironizuje, że wielu Europejczyków staje się aurovilczykami tylko na trzy miesiące w roku, gdy pozwala na to pogoda. Upał potrafi wykończyć nawet Tamilów. – Gdy przyjeżdżają turyści, nagle stają się święci, udają oświeconych guru, a przecież łamią zakazy wspólnoty dotyczące alkoholu, mięsa czy narkotyków. Czy naprawdę myślisz, że Brytyjczycy lub Niemcy wytrzymaliby długo bez piwa? – dodaje ze śmiechem.

Podobnie utyskiwał Steven, którego spotkałem w Solarnej Jadalni. Złościł się, że młodzież nie jest zainteresowana naukami Matki, a jedynie eskapizmem. Już w latach 70. interesował się projektem. Zdążył nawet otrzymać listowną odpowiedź od samej Matki. Do Indii dotarł już po jej śmierci (w 1973 r.) i zasmucił się konfliktami. Zmienił kierunek i zaczął jeździć do Medziugorje. Ostatecznie doszedł do wniosku, że źródło obu objawień jest takie samo – boska kobiecość. Powrócił do Indii. Nie dowiedziałem się, ile miał lat. Wiek nie ma znaczenia, skoro dusza jest nieśmiertelna.

Żadnych złotych cielców

Zanim w Auroville wybudowano pierwsze domy, zasadzono drzewa. Obok niegdyś samotnego drzewa zieleni się trawa i kwitną kwiaty, w tle widać ścianę lasu, a nieopodal wybudowano przedziwny obiekt architektoniczny, przypominający wielką, złotą piłkę golfową – Matrimandir.

Wnętrze Matrimandiru jest w całości białe. Do jego budowy sprowadzono z Włoch biały marmur, a zwiedzający zakładają białe skarpetki, aby nie wnieść brudu do wnętrza, które wygląda jak przeniesione z planu filmowego Stanleya Kubricka. Panuje zakaz odzywania się. Właściwie jest to świątynia, ale nikt jej tu tak nie nazwie. Auroville z założenia miało być świeckie. Twórcy miasta stawiali się w kontrze do instytucjonalnych religii i krytykowali dogmatyzm. Sami proponowali jednak szereg idei, które należy nazwać wprost religijnymi.

Mistrzowie duchowi nigdy nie mówili, że tworzą religię. Św. Paweł nauczał o „drodze”, Budda o „uniwersalnym prawie”, a Konfucjusz o „cnocie”. Język używany przez mieszkańców próbuje odciąć się od związków z religią. Nawet centralna sala w Matrimandirze, do której dostęp mają jedynie mieszkańcy i w której przebywa się w ciszy, by „odkryć swoją świadomość”, nazywana jest „salą koncentracji”.

Pomimo że formalnie mieszkańcy ­Auroville podkreślają swój sekularyzm, by dołączyć do wspólnoty, muszą zaakceptować kosmologiczną wizję Matki, która obejmowała projekt zbawienia ludzkości. Według Roberta N. Minora, historyka Auroville, podział na religijnych i uduchowionych miał bardzo praktyczną funkcję. Ci, którzy nie zgadzali się z duchową wizją Matki, otrzymywali łatkę „religijnych” i byli odsuwani od decyzji.

Równi i równiejsi

W Auroville jedynym systemem politycznym miała być według Matki „boska anarchia”. Każdy obywatel ma tak samo ważny głos. Decyzje podejmowane są wspólnie.

– Teoretycznie w Auroville wszyscy są równi – opowiada jeden z mieszkańców. – Jednak nie jest łatwo zostać obywatelem. Jeżeli zamierzasz wybudować tam dom, poczekasz nie więcej niż rok. W innym wypadku? Nie wiadomo. Niektórzy czekają na zgodę latami, pracując na farmach jako wolontariusze. Wszystko jest tu powiązane. Gdy już jesteś obywatelem, masz liczne przywileje, ale jeśli chcesz założyć biznes, aż jedną trzecią zysku musisz oddawać na rzecz wspólnoty!

Obywatele Indii nie stanowią tu nawet połowy. Ci, którzy decydują się tu mieszkać, zazwyczaj pochodzą z uprzywilejowanych kast. Największą grupę stanowią Włosi, Francuzi i Niemcy. Nie da się ukryć, że część Auroville wygląda jak luksusowy kurort dla emerytów.

Choć Auroville zaplanowano na 50 tys. mieszkańców, to w pierwszych latach ich liczba rzadko kiedy przekraczała 300. Ostatnio jednak wzrasta, teraz mieszka tu ok. 2,9 tys. ludzi. Niektórzy chcą ograniczyć pierwotne plany, by utrzymać, jak tłumaczą, wysokie standardy we wspólnocie. Trzeba przyznać, że Auroville jest doskonale zorganizowane. W porównaniu z innymi częściami Indii jest czysto, łatwo znaleźć toaletę, budynki są w nienagannym stanie. Duży nacisk kładzie się na ekologię. Miasto posiada własne szkoły (uczniom nie wystawia się ocen) i służbę zdrowia. Każdy może zaangażować się w różne projekty. W obrębie ­Auroville są specjalne wioski, które zajmują się wyłącznie sadzeniem drzew. Każdy może pracować jako wolontariusz na ekologicznych uprawach czy stołówkach. Część inicjatyw skupia się wokół sztuki czy jogi. Wszystko nastawione jest na samorozwój. Co wieczór odbywa się szereg wydarzeń, w których można uczestniczyć, w większości za dobrowolną składkę.

Lokalni Tamilowie są zdystansowani od rozgrywającego się na ich oczach projektu. Większość z nich nie rozumie duchowości Auroville i nie ma pieniędzy, by wejść w ten świat. Część postrzega wręcz cały projekt jako kontynuację kolonializmu. Dystans pomiędzy ludnością lokalną a „uniwersalnym” miastem jest widoczny gołym okiem. Konflikty potęguje wykupywanie ziemi od miejscowych rolników przez aurovilianów, którzy za cel stawiają sobie zgromadzenie wszystkich terenów w odległości 10 km od Matrimandiru.

Przyjemne miejsce do życia

– Nie wierzę w utopię, ale założenia ­Auroville są dobre – mówi Janko, obywatel Auroville, sztukmistrz, sanitariusz, z pochodzenia Niemiec, który już w latach 80. zaangażował się w ten eksperyment. – Wtedy nie było ciepłej wody. Problemy z higieną były katastrofalne. Wspólnota była podzielona. Komercjalizacja? Dzięki temu dziś życie jest tu proste.

Pytam go o współpracę z lokalną ludnością. Próbuje tłumaczyć europejską obecność projektami mającymi na celu poprawić warunki życia w okolicy. Jednak, jak przyznaje, to beznadziejne. – Przez 20 lat pracowałem próbując podnieść standardy sanitarne. Zmiany są zauważalne, ale w stosunku do potrzeb niewielkie. Weźmy toalety. Choroby, na które się tu zapada, wskazują, że ludzie wypróżniają się, gdzie popadnie – mówi Janko.

Mężczyzna jednak nie kryje swojego przywiązania do Auroville: – Po prostu nie znalazłem lepszego miejsca do życia. Tu mam wszystko, czego mi potrzeba, a niemiecka emerytura pokrywa wszystkie moje wydatki.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Mój kontynent


Zadowolona z pobytu jest też Polka, Kamal, która pokazuje nam sekrety ­Auroville. Uważa, że miasto daje możliwości samorozwoju i dobre warunki życia. – Tu mogę być blisko przyrody za niewielkie pieniądze – śmieje się. Kamal i jej syn Lamo znani są czytelnikowi w Polsce z książki Wojciecha Jagielskiego „Na wschód od zachodu”. Do Auroville przenieśli się dwa lata temu, by Lamo mógł pójść do szkoły. Czekają na obywatelstwo. Kamal pracuje w ogrodzie botanicznym, wcześniej sadziła drzewa w jednej z wiosek. Jej 14-letni syn jest bardziej krytyczny wobec Auroville, co matka usprawiedliwia „młodzieńczym buntem”. Lamo mówi, że szkoła bez ocen jest nudna i że zamierza iść do zwykłego liceum. Medytacje mu nie w głowie. Podobnie jak jego rówieśnicy czas po zajęciach spędza grając w „strzelanki” na telefonie.

Miasto jak banian

Drzewo znajdujące się w centrum Auroville to fikus bengalski, czyli banian. Roślina ta najpierw wyrasta jako epifit na innym drzewie. W miarę wzrostu wypuszcza powietrzne korzenie, które tworzą kolejne segmenty. Jedno drzewo potrafi rozrosnąć się do rozmiarów małego lasu.

Auroville zbudowano na ideach indyjskich, przetworzonych przez europejski punkt widzenia. To takie Indie, jakie chcieliby widzieć mieszkańcy Europy. Nie oznacza to jednak, że wspólnota jest jednorodna. Tak jak banian tworzą liczne odnogi, tak i Auroville składa się z wielu niezależnych wspólnot o różnych profilach, od ekologicznych po pustelnicze, włączając w to szkoły, szpitale, ośrodki kultury i centra badawcze.

Miasto będzie się rozwijać. Wspiera je również rząd indyjski, mając nadzieję na ściągnięcie inwestorów, poprawę życia lokalnej ludności, nowe rozwiązania ekologiczne i technologiczne. W ogrodzie indyjskiej różnorodności jest i miejsce na jeszcze jedno drzewo banian. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019