Między SPATiF-em i wieczernikiem

Obawiam się, że magnesem przyciągającym czytelników do "Ostatniej Wieczerzy będą rozmaite plotki czy paszkwile, których pisarz zawarł w swej powieści mnóstwo.

30.01.2007

Czyta się kilka minut

Maciej Świeszewski, "Ostatnia wieczerza" (fragment). Trzeci z lewej Paweł Huelle /fot. W. Jakubowski / KFP /
Maciej Świeszewski, "Ostatnia wieczerza" (fragment). Trzeci z lewej Paweł Huelle /fot. W. Jakubowski / KFP /

Przed niespełna dwoma laty w kościele św. Jana w Gdańsku zaprezentowano wielkoformatowy obraz pędzla Macieja Świeszewskiego zatytułowany "Ostatnia Wieczerza". 10 lat wcześniej - bo tyle profesor gdańskiej ASP pracował nad obrazem - w Teatrze Wybrzeże odbyła się sesja fotograficzna z udziałem postaci, które zostały uwiecznione na malowidle. Do tych autentycznych i, co ważniejsze, gorących zdarzeń nawiązuje w swojej najnowszej powieści Paweł Huelle. Fakty należące do rzeczywistości pozaliterackiej są tu niezmiernie istotne, toteż najpierw godzi się skreślić - w trybie przypomnienia - kilkanaście zdań o wypadkach, które zainspirowały pisarza.

Gdańskie malowidło

Układ postaci na obrazie wzorowany jest na fresku Leonarda da Vinci: pośrodku długiego stołu zasiada Chrystus, po obu stronach siedzą apostołowie. Tym dwunastu postaciom twarzy użyczyły znakomitości świata artystycznego, naukowego i politycznego Trójmiasta. Inaczej niż u Leonarda, stół ugina się pod ciężarem wykwintnego jadła, współcześni apostołowie ubrani są w garnitury, całość sprawia wrażenie, jakby była cytatem z imprezy biznesowej. Oto elita władzy (realnej i symbolicznej) znad Zatoki Gdańskiej.

Przez jednych opus magnum Świeszewskiego zostało rozpoznane jako wybitne osiągnięcie współczesnej sztuki malarskiej, inni grzmieli: kicz i skandal! Wbrew pozorom spór nie dotyczył jedynie obrazu. Poszło także o postawę ideowo-artystyczną malarza. Autor tyleż wyśmiewanej, co uwielbianej "Ostatniej Wieczerzy" jest tradycjonalistą odwołującym się afirmatywnie do starych mistrzów, "metafizykiem" zainspirowanym nie tylko ewangelią, ale i gnozą, kabałą, ezoteryczną logiką, posługuje się dawnymi technikami malarskimi; słowem, jest błędnym rycerzem zagubionym w świecie postsztuki, negatywnym bohaterem zjadliwych komentarzy formułowanych przez wiodącą dziś, "postępową" krytykę.

Ów spór o kształt sztuki współczesnej jest najważniejszym wątkiem najnowszej powieści Pawła Huellego, wątkiem organizującym i spajającym tę nad wyraz meandryczną, kapryśną wypowiedź literacką. Warto od razu oznajmić, że w owym sporze pisarz staje po stronie autora gdańskiego malowidła (w powieści nosi on imię Mateusz), występując przeciwko znienawidzonym "awangardykom". Ta radykalna stronniczość, przechodząca miejscami w furię, specjalnie nie dziwi, i to nie tylko z tego powodu, że pisarz został uwieczniony na kontrowersyjnym obrazie Świeszewskiego (trzeci apostoł od lewej krawędzi stołu). Wszak Huelle to znany i wypróbowany nieprzyjaciel sztuki i literatury spod znaku "post".

Stronniczość

Jak to ze stronniczością bywa, nie mogło się obejść bez drobnych przekłamań, którymi - żeby była pełna jasność - pisarz miał prawo się posłużyć, bo przecież popełnił rzecz literacką, a więc stronniczą z definicji.

Otóż Huelle usiłuje nas przekonać, że tylko antymetafizyczna sztuka uprawiana przez "awangardyków" ma zaplecze ideologiczne, wredne i podejrzane zresztą, gdyż sklecone z niebezpiecznych idei anarchistycznych i lewackich. Pisarz chce zasugerować, że kościelny patronat roztoczony nad przedsięwzięciem czy to realnego Świeszewskiego, czy to powieściowego Mateusza jest neutralny i przezroczysty. Żeby nas o tym ostatecznie przekonać, wymyśla iście fantastyczną recepcję dzieła: w trakcie wernisażu obraz został oblany kwasem przez bojówkę "awangardyków", a malarza z zawałem serca odwieziono do szpitala. Tyle literackie zmyślenie. W rzeczywistości pozaliterackiej ani malowidłu, ani malarzowi nie stała się żadna krzywda. Chyba tylko taka, że dzieło zostało zauważone i nagłośnione; o Macieju Świeszewskim z uznaniem pisała wysokonakładowa prasa o nastawieniu zachowawczym (np. tygodnik "Wprost" nazwał go dzielnym artystą, który "nie uległ dyktatowi lewaków").

Wieloaspektowy, uwikłany w rozliczne konteksty spór "metafizyków" z "awangardykami", który toczy się w Polsce od lat, jest bez wątpienia niezwykle interesujący. To świetna (w sensie: zachęcająca do dyskusji) sprawa. Sęk w tym, że Huelle niczego nowego w tej sprawie nie mówi, choć tu i ówdzie mówi dowcipnie. Uroczym żarcikiem jest na przykład opis "awangardyckiego" projektu "City Air" ("prodżekt prosty, bardzo drogi, ekologiczny, międzynarodowy, wielkomiejski, a przede wszystkim do rozwoju, kontynuacji, jak brazylijski serial"). Rzecz ma polegać na eksponowaniu w najlepszych galeriach świata wielkich sześcianów ze szkła, wypełnionych powietrzem zaczerpniętym z różnych miast. Powtórzę: stanowisko pisarza w tej sprawie jest jasne i nieprzejednane: "metafizycy" są fajni i dobrzy, "awangardycy" - wręcz przeciwnie.

Inwencja autora "Ostatniej Wieczerzy" nie sprowadza się do kompromitowania hochsztaplerów i zwyczajnych idiotów, którzy - jak postać nazywana Inżynierem - opanowali najważniejsze instytucje zajmujące się promowaniem sztuki nowoczesnej. Podstawowym chwytem, jakim w tej materii posłużył się pisarz, jest odwrócenie ról. W efekcie został wytworzony układ sił, który urąga naszemu doświadczeniu. Właśnie doświadczenie poucza, że to "metafizycy" wysyłają bojówki w celu zdewastowania obiektów artystycznych wykreowanych przez "awangardyków", a nie odwrotnie. Każdy słyszał o procesach wytoczonych "awangardykom" za obrazę uczuć religijnych, natomiast nigdy przed sądem nie stanął "metafizyk", któremu łatwo można by udowodnić, że propaguje sakrokicz. A przecież pseudoartystyczne uczynki tego typu podpadają pod ten sam paragraf.

Dwuznaczna żywiołowość

Walorem najnowszej powieści Huellego jest żywiołowość. Tak namiętnego, rozgorączkowanego dzieła gdański pisarz dotąd nie popełnił. Owszem - tom prozy "Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala" też nie był letni, ale tym razem autor przeszedł samego siebie.

Szczerze mówiąc, mam poważny kłopot z oswojeniem i oceną owej żywiołowości. Zaletę bardzo łatwo przedstawić jako wadę. To, co wydaje się pisarską namiętnością, ożywczą żarliwością (osobiście lubię pasję dochodzącą do głosu w literaturze), może być postrzegane jako bałaganiarstwo. Oto garść przykładów, żeby nie być posądzonym o gołosłowność.

Na sesji fotograficznej ma się pojawić dwunastu przyjaciół Mateusza. Poznajemy tylko czterech z nich: Lewadę, Wybrańskiego, Berdę i Siemaszkę. Nie czepiam się, że nie sześciu lub komplet, po prostu mówię, jak sprawy się mają. Zasadnicza akcja powieści toczy się w ciągu jednego dnia. I tu kolejna niespodzianka. Wiemy, co od świtu do późnego popołudnia robili trzej spośród czterech mężczyzn, nie wiemy, jak minął dzień Siemaszce; ten zjawia się od razu na sesji. Paweł (nadrzędny narrator), który jest jednym z dwunastki, pojawia się na scenie powieściowej wedle tej samej zasady, co Lewada, Wybrański i Berda. Ale czym został wypełniony jego dzień (od przebudzenia do spotkania w teatrze), również nie wiemy. I co gorsza - nie wiemy, dlaczego nie wiemy.

Opowieść otwiera kilkunastostronicowy zapis snu wypełniony futurystyczną treścią. To wychylenie w przyszłość nie zostanie później podjęte. W siódmym rozdziale mamy z kolei do czynienia z wizją przeciwstawną: Lewada i towarzysząca mu autostopowiczka wjeżdżają "w boczną, zagubioną odnogę czasu", wchodzą na chwilę w przeszłość. Również i z tego rozwiązania fabularnego nic nie wynika. Dwukrotnie pojawiają się w powieści sceny rozgrywające się w sopockim SPATiF-ie. Nie wiadomo, czy to dwie różne imprezy, czy jedna. Więcej wskazuje na tę drugą sytuację, ale wówczas bohaterowie nie mogliby dyskutować o wojnie w Jugosławii. W jednym miejscu czytamy, że sesja fotograficzna odbyła się kilkanaście lat po owym wesołym spotkaniu przyjaciół Mateusza, w innym - że ponad dwadzieścia lat później (opieram się na lekturze pokazowego wydruku, być może redaktorzy Znaku wychwycili tę ostatnią usterkę i w porę zainterweniowali...).

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że "Ostatnia Wieczerza" nie jest realistyczną czytanką. Autor swobodnie (kapryśnie?) odwołał się do wielu różnych konwencji literackich (fantastyka, przypowiastka, proza obyczajowa, esej, zapis snu itd.), z rozmachem zamieszał w powieściowym kotle. Po prostu dzielę się wrażeniami, a nadrzędne wrażenie jest takie, że sporo tu przypadkowości, chaosu, że na każdym kroku daje o sobie znać osobliwa "neurotyczność" tego tekstu. Rzecz jest hybrydą, pytanie tylko, czy literacko przekonującą.

Otóż w mojej opinii - niezbyt przekonującą. W trakcie lektury tej powieści - by znów powiedzieć o czymś konkretnym - zmagałem się z bodaj największą zagadką "Ostatniej Wieczerzy". Mam na myśli wmontowaną w gdańską opowieść relację z podróży do Ziemi Świętej szkockiego rysownika Davida Robertsa. Dalibóg, co na kartach powieści Huellego robi ów wytwórca nastrojowych widokówek z połowy XIX wieku? Jak ma się pochwała orientalnych landszaftów wygłoszona przez Huellego do sporów o miejsce i wartość płótna Mateusza? Czy Roberts jest wzorem "prawdziwego" artysty? Czy to prefiguracja, czy kontrapunkt? A może ni przypiął, ni przyłatał? A może wcale nie, może opowieść o wędrówkach i pracy Robertsa została właśnie przypięta i przyłatana, gdyż akurat była pod ręką? Nie wiem, jeno pytam.

Współczesna religijność

"Ostatnia Wieczerza" jest także opowieścią o współczesnej religijności. Jaki zatem obraz polskiej wiary wyłania się z najnowszej powieści Pawła Huellego? Mniej więcej taki, jaki znamy z popularnych opracowań socjologów zajmujących się tym zagadnieniem, wzmocniony potoczną intuicją, tyle że w wersji bardziej radykalnej. (Pamiętajmy, że "Ostatnia Wieczerza" to wypowiedź namiętna, napisana z pasją). To oczywiście religijność płynna, selektywna, nieskrępowana dogmatami, pstrokata, dziwaczna. "Kompulsywny seksoholik" Wybrański praktycznie na stałe mieszka w ekskluzywnym domu publicznym i zarazem "w każdą niedzielę towarzyszy żonie na sumie w parafii księdza Monsignore i przystępuje razem z nią do komunii". Cynik, homoseksualista Berdo pracuje w "metafizycznym biznesie" - organizuje Pielgrzymki Prawdy. Za kilka tysięcy dolarów każdy uczestnik takiej duchowej wyprawy otrzymuje "bezbolesną dawkę medytacji" pod okiem licencjonowanego guru. Siemaszko wierzy tylko w narkotyki, które zażywa od lat i które perfekcyjnie komunikują go z absolutem. Wreszcie idealista Lewada, jedyny pozytywny bohater powieści, jest całkowicie indyferentny religijnie. A Mateusz i Paweł? Ci dwaj są wprawdzie niezwykle przejęci sprawami wiary, lecz fascynuje ich tylko to, co znajduje się na marginesach chrześcijaństwa, co w dużej mierze należy do newage'owskiej gadżetowni. Zdecydowanie przedkładają apokryfy nad księgi kanoniczne, bo te ostatnie są takie pospolite. Obaj nie chcą przynależeć do - jeśli wolno się tak wyrazić - religijnego plebsu. To prawdziwi arystokraci ducha, koneserzy znajdujący upodobanie w przeróżnych metafizycznych smaczkach.

Jeżeli dobrze rozumiem intencję pisarza, zależało mu na wydobyciu pewnego paradoksu. Sprawy wiary, treści teologiczne czy liturgiczne wcale nie zostały zapomniane. Przeciwnie - to gorąca, autentyczna materia, którą bohaterowie "Ostatniej Wieczerzy" albo żyją na co dzień, albo w każdej chwili, jeśli zaszłaby taka potrzeba, żyć by mogli. Zwraca uwagę to, że wszyscy popisują się tutaj niebywałą (jak na swoją kondycję społeczną) wiedzą teologiczną i znajomością świętych ksiąg. Fizyk i biznesmen Wybrański przytacza z pamięci łacińskie psalmy, lekarz Lewada zna imiona wszystkich apostołów zgromadzonych w wieczerniku, pierwsza rozmowa Mateusza z Pawłem dotyczy ulubionej ("najmocniejszej") sceny w Biblii, następnie przechodzi w debatę o Eucharystii i kończy się wymianą zdań na temat różnicy między greckim a hebrajskim rozumieniem słowa "dziewica". Gdzie tu paradoks? Ano polega on na tym, że nic z tych kompetencji nie wynika. Religijne bądź - szerzej - metafizyczne rozbudzenie bohaterów nie przenika do ich codzienności, nie wnika w nich samych. Dość powiedzieć, że głównym miejscem, w którym toczą się te niezwykle dogłębne dysputy religioznawcze, jest "trzęsący się od jazzu, seksu i alkoholu klub", czyli sopocki SPATiF.

Dopełnieniem owego paradoksu jest to, że żaden z bohaterów nie dostrzega niczego niestosownego w kopiowaniu zdarzenia z wieczernika. To znaczy - nikt nie zastanawia się, czy wypada wziąć udział w sesji zorganizowanej przez Mateusza, będącej wstępem do prac malarskich. W finale powieści pada fundamentalne pytanie, wypowiedziane przez nie wiadomo kogo "niezbyt głośno": "A gdzie jest Jezus?". To skrót diagnozy sformułowanej przez

Huellego: polska religijność ma się w zasadzie świetnie, tylko że w owej konstrukcji brakuje najważniejszej figury - Boga. Co więcej, jest to nieobecność, która przestała być odczuwana jako brak. W malarskim przedstawieniu Macieja Świeszewskiego ostatnia wieczerza nie dzieje się w wieczerniku, lecz w otwartej, błękitnej przestrzeni. Na obrazie widzimy jednak komplet uczestników uczty paschalnej. Paweł Huelle poszedł o krok dalej. Nie ma Tego, który siedzi pośrodku.

Przykra sprawa

Wszystkie moje dotychczasowe grymasy i powątpiewania dotyczące najnowszej powieści Pawła Huellego są bardziej niż względne. Jasne, że każdemu argumentowi można przeciwstawić kontrargument, iż to kwestia gustu i tak dalej. Istnieje jednak pewna sprawa - zostawiłem ją na koniec - która najzwyczajniej w świecie, rzekłbym: po ludzku, mnie oburza, a która - obawiam się - będzie magnesem przyciągającym czytelników do "Ostatniej Wieczerzy".

Mam na myśli treści o charakterze pamfletowym, a właściwie paszkwilanckim, których mnóstwo zawarł w swej powieści pisarz. Lista osób odsądzonych przez Huellego od czci i wiary, jest długa, ale bez wątpienia najmocniej poturbowany został Monsi­gnore, w którym niepodobna nie rozpoznać prałata Henryka Jankowskiego. Gdański duchowny nie jest moim ulubionym bohaterem życia publicznego. Ale na kartach "Ostatniej Wieczerzy" został niesprawiedliwie przedstawiony jako Samo Zło ("Ksiądz się nawet na Judasza nie nadaje!"), dlatego nie sposób nie stanąć w jego obronie. W myśl starego, tyleż liberalnego, co podwórkowego standardu: kiedy biją, stajemy po stronie bitego. Jak mogę stanąć? Tylko w jeden sposób: wytykając Huellemu małostkowość i zacietrzewienie wołające o pomstę do nieba.

Co tam prałat! Dostało się prostym ludziom, sąsiadom pisarza, państwu Zielenkom (tak w powieści), nieszczęśnikom uskarżającym się na hałasy, z którymi ongiś procesował się Huelle. Nawiasem mówiąc, pisarz w trosce o prawne bezpieczeństwo posłużył się tutaj równie prostym jak jego sąsiedzi chwytem - zmienił jedną głoskę w nazwisku swoich osobistych wrogów. To samo zrobił m.in. z nazwiskiem byłego dyrektora Teatru Wybrzeże, lecz w tym przypadku po prostu przesadził. Kreśląc obrzydliwą karykaturę dyrektora Nowika (tak w powieści), posłużył się m.in. haniebną homofobiczną retoryką. Czyn to tym bardziej nieobyczajny, że przecież pierwowzór tej postaci wiele lat temu ujawnił publicznie swoje skłonności bodaj na łamach "Gazety Wyborczej", czyli dokonał tzw. coming outu.

Cóż, piekielna nienawiść, z jaką pisarz odniósł się do "awangardyków" i ich sojuszników, najwyraźniej uśpiła jego czujność. Autor "Ostatniej Wieczerzy" powinien jednak wiedzieć, że pewnych rzeczy się nie robi. I już.

Paweł Huelle, "Ostatnia Wieczerza", Kraków 2007, wydawnictwo Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007