Między Bogiem, biskupem a plebanem

Ksiądz Wojciech Lemański obnażył słabe strony polskiego Kościoła, nie dając się równocześnie wpasować w znany dotąd schemat „reformatora-buntownika”, który porzucił kapłaństwo.

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Ksiądz Wojciech Lemański, Jasienica, maj 2013 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
Ksiądz Wojciech Lemański, Jasienica, maj 2013 r. / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

ARTUR SPORNIAK: Nagłośniony przez media spór między ks. Wojciechem Lemańskim a abp. Henrykiem Hoserem polaryzuje Polaków. Ostatecznie jednak nie wiadomo, o co w nim chodzi.

KS. JACEK PRUSAK SJ: Funkcjonują co najmniej dwie narracje. Jedna mówi, że mamy do czynienia z osobistym sporem duchownych, z których jeden ma władzę, zaś drugi jest popularny, a chodzi o poczucie krzywdy po jednej i drugiej stronie oraz o brak zdolności do wzajemnego przebaczenia. Druga głosi, że doszło do zderzenia dwóch wizji polskiego Kościoła: jednej reprezentowanej przez ks. Lemańskiego, drugiej reprezentowanej przez abp. Hosera i jego kurię, w której charyzmat zmierzył się z władzą, ale wygrała instytucja, a nie ożywiający ją duch.

 Sądzę, że w każdej z tych interpretacji jest część prawdy, ale nie wpisuje się ona w schemat „krystaliczny Lemański – diaboliczny Hoser”. Nie mamy wglądu w wątek osobisty, ale nie da się tej perspektywy całkowicie wyeliminować, dlatego że jest ona widoczna w jakości komunikacji między nimi: z jednej strony w unikaniu przez abp. Hosera ks. Lemańskiego oraz w niektórych poczynaniach kurii, z drugiej strony – w bardzo krytycznych, czasami wręcz złośliwych uwagach ks. Lemańskiego, artykułowanych publicznie w sytuacjach, kiedy sam zainteresowany nie może się bronić – albo generalizowanych na duchownych en bloc.

Obserwując biskupa i księdza, którzy publicznie walczą ze sobą, a jednocześnie zobowiązani są modlić się za siebie, doświadczamy dysonansu. Ks. Lemański podkreśla, iż najważniejsze dla niego jest bycie księdzem i sprawowanie Eucharystii, a jednocześnie podczas mszy wymienia imię biskupa, którego traktuje „na zewnątrz” jak wroga.

Choć abp Hoser nie modli się za ks. Lemańskiego w kanonie mszalnym, nie zachowuje się jak ojciec wobec „wymagającego syna”, co jest powołaniem biskupa. Zamiast tego odpowiedzialność za „doprowadzenie go do porządku” przekazuje kurii, która – jak twierdzą niektórzy – poddaje go mobbingowi.

Jaką rolę w eskalacji sporu odgrywają media?

Obie strony konfliktu stały się medialnymi ikonami dla rozbieżnych interesów w coraz bardziej polaryzującym się społeczeństwie i Kościele. Dopóki media nie skupiły się na ks. Lemańskim, znany był on wąskiemu gronu ludzi, np. interesujących się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim. W przeciwieństwie do abp. Hosera, który w świeckich mediach miał opinię autora kontrowersyjnych wypowiedzi na tematy bioetyczne.

Gdy rozpoczął się spór, media od razu ukazały ks. Lemańskiego w kontraście do nielubianego biskupa. Wykorzystanie „dobrego Lemańskiego” na „złego Hosera” nie dotyczyło zatem tylko ich osobistych spraw, ale także szerszych problemów obecnych w Polsce, np. sporu o in vitro czy o miejsce Kościoła w przestrzeni publicznej.

Media prawicowe i kościelne nie były dłużne – dla nich ks. Lemański stał się synonimem „złego księdza”.

Bo obnażał słabe strony polskiego Kościoła, nie dając się równocześnie wpasować w znany dotąd schemat „reformatora-buntownika”, który porzucił kapłaństwo bądź funkcjonuje pomimo nałożonej na niego suspensy – czy założyciela „kościoła w Kościele”, niewchodzącego w jawną konfrontację z hierarchią, ale naciskającego na nią i prowadzącego swoją politykę. W mediach tych lojalność błędnie uznano za synonim posłuszeństwa i stąd dodatkowo podgrzano atmosferę owego sporu.

Abstrahując od tego, jak media pokazują ten spór, co on tak naprawdę ujawnia?

To, co się stało między ks. Lemańskim a abp. Hoserem, pokazuje, że polski Kościół przechodzi przez proces zmiany dotychczasowego rozumienia autorytetu hierarchów jako „głosu narodu” i społecznej percepcji samych księży.

Jest to proces coraz mocniejszego osłabienia tego autorytetu, nie wynikającego jedynie z postawy buntu, ale też rozczarowania, rozgoryczenia, a nawet krzywdy ze strony duchowieństwa. Obie strony to czują, ale nie potrafią znaleźć wspólnego rozwiązania na nowe czasy. Z węższej perspektywy zobaczyliśmy w postaci „objawu” to, co psycholodzy nazywają „kościelnym kompleksem Edypa”.

Na czym ten kompleks polega?

Żeby go zrozumieć, musimy z jednej strony odróżnić posłuszeństwo od lojalności, z drugiej strony pamiętać o teologicznej specyfice relacji biskup–prezbiter, która, jeśli chodzi o relację zależności, nie ma odpowiednika w instytucjach świeckich, oraz o specyficznym zadaniu rozwojowym, jakim dla każdego księdza jest postrzeganie w biskupie „ojca”, a „matki” w Kościele.

Z badań socjologicznych prowadzonych w Polsce wiemy, że księża diecezjalni wymieniają „konflikty z władzą kościelną” czy „politykę biskupów” za jedną z przyczyn kryzysów swojej tożsamości. Chociaż powody te wskazywane są dopiero na 10. i 13. miejscu na skali 23 czynników religijnych i kościelnych przyczyn kryzysów, to należy pamiętać, że im bardziej sklerykalizowane środowisko, tym te konflikty są ostrzejsze. Jeśli teraz odróżnimy posłuszeństwo, które jest ukierunkowane na realizację wartości, od lojalności, która służy ochronie wspólnych interesów, to zobaczymy, że istnieją dojrzałe i niedojrzałe formy relacji biskup–ksiądz, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie tej diady.

Czy tak było w Jasienicy?

Tego, co powiem, proszę nie traktować jak diagnozy. Ks. Lemański zakwestionował posłuszeństwo rozumiane jako lojalność, dla której naczelną „cnotą” jest konformizm. Posłuszeństwo nie wyklucza lojalności, ale nie na tych warunkach. Być może dlatego zarzuca mu się, że alienował się od innych kapłanów, bo ciągle podkreślał, że „niczego się nie boi”, a ten komunikat adresował w stronę kurii, tak że mógł on zostać zinterpretowany jako „pokaz siły”.

Czy jednak pokazał, że naprawdę rozumie sens posłuszeństwa? Ksiądz, przyrzekając posłuszeństwo swemu biskupowi, nie staje się jego własnością – zgadza się jednak, że pozostanie to relacja asymetryczna, wynikająca z hierarchicznego porządku urzędu i władzy. Obojętne więc, czy obie strony będą się lubić, czy nie, akceptują, że Kościół lokalny skupiony jest wokół biskupa, ale ani on, ani jakikolwiek prezbiter – nawet najbardziej charyzmatyczny – nie może sobie zawłaszczyć wiernych, bo „owce” należą do Jezusa.

Ksiądz, który uważa, że został powołany tylko do jednej grupy wiernych, sprzeniewierza się swemu powołaniu, ponieważ nie on sam sobie wyznacza konkretną misję w Kościele, czyni to biskup.

Biskup może się mylić w decyzjach personalnych, ale w ten sposób nie odbiera nikomu kapłaństwa, „co najwyżej” wystawia je na próbę. Posłuszeństwo polega na tym, że ksiądz nie zapomina, od kogo otrzymał powołanie, i pamięta, że Ewangelię może głosić wszędzie – to obiecał Bogu w momencie przyjmowania święceń. Ks. Lemański zapewnia, że nie potrafi nie być księdzem, że nie zrzuci sutanny, ale nie jest jasne, czy chce ją nosić w duchu posłuszeństwa, jakiego oczekuje od niego jego biskup.

To jednak rodzi wątpliwość, czy ksiądz w ogóle ma prawo do krytyki swojego przełożonego.

Oczywiście, że ma, ale oprócz jej zasadności w konkretnych przypadkach istotne jest również to, jak ją formułuje. Taka krytyka zakłada praesupponendum, czyli chęć zrozumienia motywacji drugiej strony. Korzystanie z prawa kościelnego powinno odbywać się właśnie w tym duchu. Inna rzecz, czy „trybunałem” albo „rozjemcą” w takim sporze mają być media…

Zdaniem przewodniczącego Episkopatu, który ostatnio zabrał głos w sprawie ks. Lemańskiego, abp Hoser cały czas próbował doprowadzić do sytuacji, „w której wszyscy księża podobnie jak cały Lud Boży są jak struny w cytrze, czyli współbrzmią”. To ciekawe porównanie, bo skłania ono do zadania pytania: do czego stroimy? Do jednej ze strun, choćby najważniejszej, czy do kamertonu? Można wyobrazić sobie sytuację, że biskup dostraja do siebie, a ksiądz się buntuje, bo chce się dostrajać do Ewangelii.

Wtedy jest miejsce na krytykę. Jeśli jednak protestujemy z powodu Ewangelii, nie powinniśmy się dziwić, że cierpimy bądź spotykają nas przeciwności, i to nie tylko poza Kościołem, ale także w jego „wnętrzu”. Każdego prawdziwego proroka spotykało większe lub mniejsze odrzucenie. Rzeczywiście, powołanie na proroka daje Bóg, a nie biskup. Ale zarazem powołanie prorockie weryfikuje to, jak prorok przyjmuje trudności, a nie to, jak jest oklaskiwany.

Bycie prorokiem wyklucza bycie celebrytą. Jeśli założymy, że ks. Lemański ma jakąś misję prorocką wobec polskiego Kościoła, to musi się liczyć, iż spotka się z niezrozumieniem. Reformy w Kościele nie dokonują się rewolucyjnie.

Wygląda na to, że obecna suspensa to zweryfikuje, bo siłą proroka jest wewnętrzna integralność, a nie środki, którymi dysponuje.

Reforma Kościoła wymaga ofiary?

A co spotykało proroków? Przecież nie odznaczenia w alei dla zasłużonych! Prawie cała Ewangelia Marka opisuje, jak Jezus był kontestowany przez faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Nie oczekujmy, że audytorium dla proroka będzie telewizja. Jeśli w kościelnym sporze jedna strona powołuje się na Ewangelię, tym samym oskarża drugą stronę o brak wierności Ewangelii. I tak rzeczywiście w tym sporze ustawił się ks. Lemański, a media to nagłośniły – to on jest wierny Ewangelii, a w swej krytyce Kościoła podobny do papieża Franciszka.

Papież rzeczywiście wskazuje na wady Kościoła i robi to bezpardonowo.

Problem nie we wskazywaniu wad Kościoła, tylko w uogólnieniu krytyki. Myślę, że to było widoczne w wystąpieniu ks. Lemańskiego na Przystanku Woodstock, ale po części wynikło z przyjętego w rozmowie scenariusza, a po części ze specyfiki samego miejsca.

Skoro jednak mówimy o papieżu, to pamiętajmy, że na własnej skórze jeszcze jako jezuita uczył się, co to znaczy utrzymanie twórczego napięcia między charyzmatem a urzędem. Nigdy jednak nie wystąpił przeciwko swoim przełożonym, nawet wtedy, kiedy po byciu prowincjałem został „odstawiony” na funkcję zwykłego spowiednika w jednym z sanktuariów, a połowa jezuitów odwróciła się do niego plecami, bo zarzucała mu złe traktowanie.

Jakie są więc granice krytyki Kościoła?

Te, które zakreśla Ewangelia. Jezus powiedział o gorszących ludzi faryzeuszach: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 2). To nie znaczy: „eksmitujcie ich z Kościoła”. Żeby prorocko krytykować Kościół, trzeba mieć dar właściwego zmysłu Kościoła (sensus Ecclesiae) i trzymania z Kościołem (sentire cum Ecclesia). Inaczej Kościół będzie postrzegany jedynie jako globalna korporacja.

Jak dojrzale przeżywać posłuszeństwo, jeśli się jest przekonanym, że jest się gnębionym przez przełożonego? To nie jest zdrowa sytuacja.

Nie chodzi wtedy o „sakralizację cierpienia”, która przerodzi się w duchowy masochizm, ale o podjęcie próby rozeznania czynników ludzkich i boskich oraz szukanie większego dobra. W ślubie czy przyrzeczeniu posłuszeństwa nie zwalniam się z wolnej woli, tylko przyjmuję w akcie wiary i nadziei, że skoro Bóg mnie powołuje w Kościele, to jeśli będę wierny Kościołowi, nawet jego ludzkie ograniczenia nie ograniczą działania Boga przeze mnie i we mnie.

Może w tym przypadku powinniśmy pytać nie tyle o granice posłuszeństwa, ile o granice lojalności? Czym różni się posłuszeństwo od korporacyjnej lojalności?

Tym, że mam odwagę nie tylko kwestionować innych, ale i siebie samego. Zgadzam się na to, że będąc „synem”, mogę mieć kiepskiego „ojca”, ale nie potrzebuję „zabić” ojca, żeby się usamodzielnić. Samodzielności nie utożsamiam z kolei z duchową separacją od biskupa, bo księdzem nie można być „na własną rękę”. W Kościele czuję się jak w rodzinie, nawet jeśli czasami pozostaje ona dysfunkcjonalna do granic wytrzymałości. Wtedy jednak nie wpadam w panikę. Inni mnie potrzebują i ja potrzebuję innych. Rodziny nie tworzy się w pojedynkę.

A co jeśli struna pęknie?

Musi pojawić się pytanie o to, gdzie zrobiliśmy błąd jako wspólnota Kościoła odpowiedzialna za czyjąś tragedię. Oczywiście nie zwalnia to samego „zainteresowanego” z krytycznego przyglądnięcia się swojej motywacji, bo najtrudniej rozpoznać bycie kuszonym pod pozorem dobra i najtrudniej się w takim stanie nawrócić.

Czy można się spodziewać, że suspensa ks. Lemańskiego przywróci „harmonię” w diecezji i Kościele w Polsce? Przecież to rozwiązanie i tak doraźne.

O sytuacji w diecezji powinni się wypowiedzieć ci, którzy w niej mieszkają. Z szerszej perspektywy – patrząc na reakcje wiernych na dekret abp. Hosera i jego publiczne exposé w jednej z katolickich gazet – wygląda na to, że nie wszystkich przekonało, iż to wyłącznie ks. Lemański się pogubił. Przecież nie jest tak, że wszystko sobie wymyślił, że kuria nie popełniła błędów, a abp Hoser nie mógł lepiej zadbać o kościelny PR – byliśmy publicznymi świadkami takich wpadek.

Myślę, że teraz najważniejsze nie jest hodowanie rozgoryczenia czy zacieranie rąk w poczuciu zwycięstwa, ale zadbanie wspólnymi siłami o to, żeby kościelna cytra nie tylko nie fałszowała pozbawiona jednej ze strun, lecz także żeby dyrygent pamiętał, że wykonywać ma nie swój repertuar, tylko Opus Dei, do którego nie ma praw autorskich. Tylko w ten sposób jesteśmy Kościołem. Sztuczna harmonia jest znacznie groźniejsza niż fałszowanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014