Mentalność oblężonej twierdzy

MSP - Młoda Sztuka z Polski. Ta nazwa, marketingowo trafiona, jest przecież marką towaru eksportowego. A co z "eksportem wewnętrznym, by przypomnieć cudowny peerelowski oksymoron?.

12.08.2007

Czyta się kilka minut

Edward Dwurnik "Krakusypokaztacomata", 2005. Fot.M.Gardulski /
Edward Dwurnik "Krakusypokaztacomata", 2005. Fot.M.Gardulski /

Dzisiejsza sztuka polska ma się świetnie, tak dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd - przekonuje Adam Mazur w dyskusji "Tygodnika Powszechnego". Nie jest to tylko tak zwany "młodzieńczy optymizm". Pogląd podobny wyraża także ktoś, kto od ponad pół wieku nie tylko o sztuce polskiej pisze, ale ją aktywnie współtworzy - profesor Mieczysław Porębski. Ten optymizm można więc tylko z radością podzielić.

Zwodnicze samozadowolenie

Rzeczywiście, mamy "celebrities" operujących w globalnym art world - i jest ich niemało. Program "Znaki czasu", wbrew obawom nadal realizowany, przełamał wieloletni zastój w zakupach sztuki współczesnej przez instytucje kultury. Dodać do tego można działania kilku domów aukcyjnych, które wiedząc, gdzie stoją konfitury, wyszły poza coraz marniejsze zasoby Kossaków i Malczewskich i zaczęły handlować sztuką współczesną - a to oznacza powstawanie jej prywatnych kolekcji.

Ruszyła sprawa muzeów sztuki współczesnej - nie tylko w Warszawie, także w innych miastach. Kraków i Katowice, gdzie również rozstrzygnięto konkursy na budynki, wydają się zresztą bardziej zaawansowane niż stolica. Powstają nowe ambitne galerie, których kuratorzy świetnie poruszają się - jedni w lokalnym, inni także w globalnym art world. Mamy niezależne, głównie internetowe pisma dość radykalnie zrywające ze zużytą formą "periodyków artystycznych". Mamy wreszcie nową, młodą krytykę - tu w jednym tylko nie zgodzę się z Adamem Mazurem, że jakoby porzuciła ona pseudopoetycki, bełkotliwy sposób pisania o sztuce. Pseudo­poetycki - tak, bełkotliwy - nie. Słowem - jest super.

Wiadomo wszakże, jak zwodnicze jest samozadowolenie. Sytuacja wcale nie jest bezproblemowa i bezkonfliktowa. Jak zapalne mogą być sprawy sztuki współczesnej, świadczą nie tylko nagłośnione "skandale", jak proces sądowy Doroty Nieznalskiej czy obrazoburczy atak pary posłów Sejmu RP na rzeźbę Catellana w Zachęcie. Jawnie manipulowane politycznie, raczej konsolidowały środowisko. Tymczasem awantura wokół konkursu na budynek warszawskiego muzeum pokazała, jak samo środowisko może być w swych zapatrywaniach podzielone. I jak silne budzą się emocje i animozje. Aferalny ton, jaki sprawie narzuciły media, sprawił, że przeciwnicy woleli zamilknąć. Tymczasem kontrowersja dotyczyła nie tyle budynku, ile przyszłego charakteru muzeum. Rada programowa warszawskiego muzeum podała się do dymisji nie dlatego, że nie podobał jej się budynek Christiana Kereza, lecz dlatego, że ten budynek determinował także koncepcję muzeum jako typowo galeryjno-kuratorską. A ta była w niezgodzie z programem zakładającym stworzenie "muzeum dla publiczności", a nie "muzeum dla artystów". Wracam do tej sprawy nie po to, by na nowo rozdmuchiwać tamten spór, lecz dlatego, że kontrowersja dotyczyła w istocie sprawy znacznie szerszej, podstawowej: miejsca sztuki współczesnej we współczesnej Polsce.

"Eksport wewnętrzny"

MSP - Młoda Sztuka z Polski. Ta nazwa, marketingowo trafiona, jest przecież marką towaru eksportowego. A co z "eksportem wewnętrznym", by przypomnieć cudowny peerelowski oksymoron? Czy Polacy potrzebują sztuki? - takie pytanie stawiają inicjatorzy tej dyskusji. Czy wobec eksportowych sukcesów warto sobie tym zawracać głowę? Może lepiej skupić się na samej sztuce, jej jakości i jej zewnętrznej promocji, śledzić wielkie imprezy międzynarodowe, światowe targi sztuki, galeryjne zakupy, ceny na aukcjach? Cieszyć się z obecności Bałki w Tate Modern czy Althamera w Centre Pompidou? Bo może wystarczy uznanie globalnego art worldu?

Oczywiście wiadomo, że z zainteresowaniem i zrozumieniem dla sztuki współczesnej jest u nas kiepsko. Ale czy wystarczy postawić muzea, aby przyszły do nich tłumy? Ów milion widzów, tak ambitnie zakładany dla warszawskiego muzeum? Dla porównania - frekwencja na Zamku Królewskim w Warszawie nie dochodzi rocznie do pół miliona.

Nie powinny nas łudzić tłumy walące do londyńskiej Tate Modern, Guggenheima w Bilbao czy paryskiego Centre Pompidou. Za tymi frekwencyjnymi sukcesami stoi ponad dwieście lat tradycji muzealnej i daleko głębiej sięgające tradycje kolekcjonerskie. Stoją wspaniałe, dziesiątkami lat konsekwentnie budowane zbiory. Stoi nowocześnie prowadzona popularyzacja, promocja, edukacja, informacja. Oraz komercyjna reklama. Stoi - niestety, trzeba to powiedzieć - wyższa kultura społeczeństw. Stoi wreszcie masowa turystyka kulturalna, o której my ciągle marzymy, a która tam osiąga już stan krytyczny i rodzi potrzebę tworzenia alternatywnych instytucji muzealnych, które odciążałyby te najbardziej oblegane. Lecz do tego wszystkiego jest nam bardzo, bardzo daleko. Tu do wykonania jest mozolna praca u podstaw. Problem jednak w tym, że nie wszyscy widzą jej potrzebę. Usatysfakcjonowanych sukcesem w obiegu galeryjno-rynkowym nie niepokoi brak obiegu społecznego tej sztuki.

Trzeba wyjść w pole

Nie jest prawdą, że ludzie nie są w stanie dzisiejszej sztuki zaakceptować. Prowadząc zajęcia dla nauczycieli w ramach utworzonego przez prof. Alinę Kowalczykową stowarzyszenia "Prowincja", pokazywałam filmy Artura Żmijewskiego. Także te bardzo drastyczne. Było poruszenie, ostra dyskusja, ale żadnego kołtuńskiego oburzenia. Z kolei licealiści w szkołach na tzw. głębokiej prowincji głęboko przeżyli i mądrze komentowali "Śpiewnik polski" i "Lekcję śpiewu" tegoż Żmijewskiego. A z drugiej strony osoby, których by się o to nie podejrzewało, poważnie potraktowały amerykański komercyjny humbug, jakim byli "nowi, dawni mistrzowie", jakich usiłowało lansować gdańskie Muzeum Narodowe.

Wszystko to jednak na równi przemawia za koniecznością pracy nad zbudowaniem u nas odbioru sztuki współczesnej. Wykształceniem publiczności - ciekawej, otwartej, niezależnej. To nie jest zadanie dla artystów. Oni robią swoje. To zadanie dla "obsługi": krytyków, kuratorów, muzealników, historyków sztuki. Mentalność oblężonej twierdzy czy wysokiej kasty zasklepia tę sztukę w środowiskowej izolacji. Tymczasem trzeba wyjść w pole.

"Wreszcie nowa!"- krzyczy tytuł wystawy małopolskich kolekcji sztuki nowoczesnej eksponowanej w opustoszałych, czekających na remont salach Sukiennic. Wystawy niezwykle interesującej, i to z wielu względów.

"Krakusypokaztacomata" - zachęca swym obrazem Edward Dwurnik. Pokazali: mają sporo. Jest zestaw kanonicznych nazwisk, choć niekoniecznie reprezentowanych ważnymi pracami. Ale nie same prace wywołują wrażenie, jakie robi ta wystawa. Robi je miejsce, raz jeszcze potwierdzając pierwszorzędne znaczenie, jakie dla sztuki współczesnej ma ekspozycyjna przestrzeń. Nowa sztuka weszła do sal, z których wyprowadzono Galerię Sztuki Polskiej XIX wieku. Pobielono tylko salę wejściową, "Sala Czwórki" Chełmońskiego zachowała swój zielono-szary koloryt, matejkowska "Sala Hołdu" - krwistą czerwień. Na ścianach wyblakłe ślady po obrazach, pozostały szyldziki z nazwiskami i tytułami.

Przejmujący obraz "życia po życiu" galerii. Jakieś echa przeszłości, słabe, ale tym bardziej przejmujące. Jakby wciąż snuły się tu duchy Gersona, Kotsisa, Chełmońskiego, usiłując przetrwać inwazję panoszących się na ich terytorium "nowych", młodych, żywych. Wejście nowej sztuki w stare, brudne ściany stworzyło coś innego niż modne muzealne palimpsesty. Chyba niezamierzone spotkanie "cieni zapomnianych przodków" z pewną siebie teraźniejszością.

Szkoda, że tej niezwykłej sytuacji nie wykorzystano. Nie zaistniała żadna konfrontacja. A można było, na przykład, zaryzykować wstawienie wstrząsającej projekcji Krzysztofa Wodiczki w miejsce "Hołdu Pruskiego", pomiędzy ogromne płótna Siemiradzkiego i Matejki, które z racji rozmiarów musiały w sali pozostać. Może wszystkim by dobrze zrobiło takie "spotkanie trzeciego stopnia"? Pokazałoby, że ta "nowa" ma jednak coś wspólnego z tą "starą"?

Ale to tylko uwaga na marginesie. W kontekście "sytuacji sztuki współczesnej" uderza co innego. W letnie, sobotnie popołudnie na tej świetnej wystawie w salach Sukiennic było kilku widzów. Obrazom niegdysiejszej "słynnej grupy Ładnie" towarzyszyły tylko dwie "panie pilnujące". Tu "efekt Sasnala" nie zadziałał. Gazetowy news o cenach obrazów to za mało, by zachęcić ludzi do sztuki.

Czy z tego wniosek, że muzea sztuki nowoczesnej są niepotrzebne, bo nikogo ona nie obchodzi? Wręcz przeciwnie. Są potrzebne tym bardziej. Albowiem Sztuka ma ludziom bardzo wiele do powiedzenia. O świecie, o nich samych, o duchu i ciele. A nic smutniejszego niż wielka, pusta galeria, w której nie ma ona z kim nawiązać rozmowy.

W dyskusji zainicjowanej przez "Tygodnik Powszechny" jak dotąd udział wzięli: Agnieszka Sabor, Dorota Jarecka, Izabela Kowalczyk i Adam Mazur. W najbliższym numerze opublikujemy tekst Piotra Kosiewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2007