Jadąc do Sarandy

Pomimo zniesienia narzuconej Albanii przez komunistyczną dyktaturę całkowitej izolacji, pozostaje ona najbardziej tajemniczym krajem kontynentu. Rozpaczliwy exodus mieszkańców początku lat dziewięćdziesiątych, niestabilność władz, anarchiczny rozpad państwa po krachu osławionych piramid finansowych w1997 roku, masowy napływ uchodźców zKosowa isetki tysięcy bunkrów rozsianych na powierzchni mniejszej od województwa mazowieckiego - tyle zostało ztelewizyjnych igazetowych doniesień. Awięc czytamy - Andrzeja Stasiuka przede wszystkim. Jego "Shqiperia - prawdziwe imię Albanii, które "w jakimś sensie oznacza samotność, ponieważ poza Bałkanami mało kto je zna - jest tym obrazem, który zawładnął naszą wyobraźnią.

18.07.2007

Czyta się kilka minut

Gjirokastra – miasto, w którym urodził się Enver Hodża / Fot. z materiałów promocyjnych wyd. Pascal /
Gjirokastra – miasto, w którym urodził się Enver Hodża / Fot. z materiałów promocyjnych wyd. Pascal /

Wjazd od północy, od Czarnogóry. Leje, droga coraz gorsza i węższa, ciemno. Wreszcie jakieś mdłe światło, drewniane budki, szlabany - granica. Sprawdzanie dokumentów trwa godzinę. Na wstępie Albania spełnia wszystkie oczekiwania. Ale dalej jest już inaczej. Poczynając od tej pierwszej, podróżnej nocy, gdy z ciemności i pustki zaczęły wyłaniać się niezrozumiale liczne stacje benzynowe. Wielkie, rozświetlone, kolorowe, supernowoczesne (acz należące do firm szerzej nieznanych), często z zapleczem w postaci okazałego motelu, na ogół jednak nieczynnego. Przyczółki wielkiej motoryzacji czy szemrane interesy - pewno jedno i drugie. Zapomnijmy opowieści o pustych ulicach Tirany, po których snują się furmanki i drepcą osły. Tirana stoi w korkach. W czasach Hodży panował zakaz posiadania prywatnych aut. Setki tysięcy bałkańskich machos było pozbawionych najważniejszego symbolu męskości. Teraz przyszła wielka kompensacja. Import używanych wozów wygląda na potężną gałąź gospodarki, napędzającą różne biznesy. Masowy prywatny interes motoryzacyjny to lavazh - mycie samochodów. Przedmieścia zapchane warsztatami samochodowymi. Nie przypominają eleganckich serwisów. Anonsują je lśniące fronty karoserii, które niczym barwne tympanony wieńczą betonowe, czarne od smaru budy.

Samochody są, interes idzie, gorzej z drogami, gdzie prywatna inicjatywa nie wystarcza. W wielu miejscach kraju wytyczane, poszerzane, rozgrzebane, są nadal fatalne. A kraj jest górzysty, jest wąsko, bardzo kręto i niebezpiecznie. Panuje powszechny obyczaj, że ofiarom wypadków stawia się okazałe pomniczki, marmurowe, zdobione gołąbkami i porcelanowymi zdjęciami zabitych. Na ogół młodych, roześmianych. Na górskich serpentynach gęsto od tych memento mori, przejmujących, ale jak widać zupełnie nieskutecznych.

Obok żywiołowej motoryzacji - żywioł budowlany. Ten trudniejszy do pojęcia, zważywszy na ubóstwo kraju, dodatkowo zrujnowanego krachem piramid finansowych, w które jeszcze dziesięć lat temu ludzie wkładali wszystkie swoje i nie swoje pieniądze. Czy będzie to centrum Tirany, miasta wybrzeża pretendujące do roli kurortów, małe miejscowości czy wsie - wszędzie leje się beton. Betonowe struktury, kilku- i kilkunastopiętrowe, niewykończone, porzucone, za duże, budowane jakby na zapas, na wyrost - bez zezwoleń, bez dróg, na nieuzbrojonych terenach, brutalnie raniące piękny krajobraz. Wszystko jakby na krótkim oddechu, byle szybko, natychmiast. W tym bezładnym, niepowstrzymanym budowaniu jest tyleż absurdu, co - jak w szaleństwie motoryzacyjnym - dzikiej żywotności, potrzeby nadrobienia, dogonienia, dorobienia się. Zrobienia interesu. Na wszystkich nowo budowanych domach powiewają flagi. Oczywiście albańska, ale zwykle w zestawie: albańska, amerykańska i unijna. Synteza marzeń i aspiracji. Ale trwa też odwieczna tradycja - obok flag dyndają miśki. Pluszaki urosły do roli odpędzających złe moce zwierząt, jakie od wieków strzegły ludzkich domostw.

***

Społeczeństwo przez niemal pół wieku trwało w stanie przedziwnej hibernacji, nie tylko odcięte od świata, ale utrzymywane w stanie ciągłego zagrożenia. Po zerwaniu z ZSRR, a potem z Chinami ten mały kraj stanął samotnie wobec całego wrogiego świata. Kilkadziesiąt lat w lęku, defensywie i w bezwzględnej dyktaturze. Słynne bunkry, w ilości ocenianej na 650 tysięcy, zbudowano w kraju liczącym wówczas około 2 milionów mieszkańców. Dziś ich alabastrowe miniaturki-popielniczki sprzedawane są jako - jedne z niewielu - pamiątek z Albanii. Bunkry, rzeczywiście wszechobecne, oswaja się teraz na wiele sposobów. Stoją w sielskim pejzażu, w polu, na łąkach, w zagrodach. Więc trzyma się w nich owce i kozy, używa jako gospodarskich ziemianek, bieli przy okazji bielenia drzew w sadzie. Mniejsze zapadają się już w ziemię, pochłania je roślinność, większe długo jednak pozostaną jak rozsypane po całym kraju pamiątki dyktatury.

"Wydaje się, że ponieważ społeczeństwo albańskie doznało najdzikszego, najbardziej nieludzkiego komunizmu, właśnie dlatego doświadcza najdzikszego, najbardziej nieludzkiego kapitalizmu" - pisze Fatos Lubonja, długoletni więzień polityczny, poeta i dziennikarz, którego duży wybór publicystyki z lat 1991-2002 pt. "Albania - wolność zagrożona" opublikowało "Pogranicze". Lubonja pisze o mafii, która znakomicie wpasowuje się w odradzające się struktury klanowe, o przestępczym przemycie uciekinierów i prostytutek, o zyskach czerpanych z hazardu, o niepowstrzymanej i niekontrolowanej prywatyzacji, która skutkuje zanikiem tkanki społecznej, "całkowitym zdeprawowaniem tego, co publiczne, przez to, co prywatne". Przede wszystkim jednak o rozchwianiu albańskiej tożsamości. Narzucony w czasach Envera Hodży wzorzec patriarchalno-nacjonalistyczno-komunistyczny rozpadł się. Wykruszył się nie tylko jego komunistyczny trzon, rozsypał się cały. Najmocniej trzyma się patriarchalizm, wsparty odradzającym się starym prawem Kanun, mieszanką Koranu i odwiecznego prawa zwyczajowego. Krwawa zemsta - gjakmarrja, absolutne podporządkowanie kobiet, ale i besa - nienaruszalne przyrzeczenie i święty obowiązek gościnności, który uratował życie wielu Żydom w czasie wojny.

Naszą podróż kończyliśmy w Sarandzie - to najbardziej na południe położona albańska miejscowość nad Morzem Jońskim. Amfiteatralna, skalista zatoka z cudownym widokiem na nieodległe greckie Korfu. O sięgającej głębokiej starożytności historii mówią zmieniające się nazwy portu: Anchises, Onchesmos, Agia Saranda, Santi Quaranta. Na nadmorskiej promenadzie nieudolnie udającej riwierę (palmy, hotele, kasyno) - sami mężczyźni. Nie wyglądają na turystów. Młodzi, niespieszni, siedzą godzinami, wpatrzeni w greckie Korfu. Piją raki - albańską grappę, czyli pędzony tu powszechnie wysokoprocentowy alkohol. Zarazem aktualne statystyki zapewniają, że ludność kraju to w 70 procentach muzułmanie, w 20 - prawosławni, w 10 - katolicy. Czy ci pijący to owe 30 procent chrześcijan? Beztroskie pytanie, ale najtrudniejsze - o duchową sytuację społeczeństwa poddanego eksperymentowi przymusowej i radykalnej ateizacji. W 1967 roku Albania, jako jedyny kraj na świecie, na mocy konstytucji stała się państwem ateistycznym. Prześladowania objęły wszystkie wyznania: muzułmanów, prawosławnych i katolików. Decyzją Hodży, mawiającego, że socjalizm buduje się znojem, a nie modlitwami, zlikwidowano wszystkie kościoły i związki wyznaniowe. Ateizacja objęła życie prywatne - zakazano posiadania symboli i książek religijnych. Duchownych, więzionych lub zsyłanych do obozów pracy, przeżyła dosłownie garstka. Ustawy antyreligijne zniesiono w 1990 roku. Dwa lata później paszport albański przyznano Matce Teresie.

Jako ziemia, z której wygnano Boga, Albania od początku lat dziewięćdziesiątych stała się celem akcji misyjnych najróżniejszych wyznań i sekt, z mormonami i scjentologami włącznie. Największą, wzniesioną w XIX wieku katolicką świątynię znajdującą się w Szkodrze wyświęcił papież Jan Paweł II w czasie swej wizyty w Albanii. W Tiranie nowoczesny kościół katolicki zbudowano w pięknym miejscu, nad rzeką Laną. Ale ożywionego ruchu budowlanego, który przywróciłby 2 tysiące cerkwi i meczetów zlikwidowanych w czasach Hodży, specjalnie nie widać. Miejscem kultu znów stają się te, które ocalały dzięki muzealizacji lub zapomnieniu. Do niektórych dostajemy się tylko dzięki uprzednim podaniom do ministerstwa kultury (jesteśmy wycieczką historyków sztuki). W stojącej w szczerej pustce XI-wiecznej cerkwi św. Mikołaja w Mesopotam, gdzie gruba pobiała, łuszcząc się odkrywa stare malowidła, do szczątków strzaskanego ikonostasu ludzie przypięli biedne, papierowe ikonki, dając przejmujące świadectwo swej potrzeby wiary. Ale po kątach bałagan, kubły, łopaty, opony, jakby nie do końca wyprowadził się stąd wiejski magazyn. Bardzo też skromny, ale gościnnie otwarty jest bektashi teqe w Krui - meczet bektaszytów, mistycznej sekty islamskiej, powstałej w XII wieku, której Albania jest najważniejszym ośrodkiem. W centrum Tirany, na placu Skanderbega, zachowano XVIII-wieczny meczet Etchem Beja, praktycznie jedyną zabytkową budowlę w mieście, które za komunizmu oczyszczono ze starej, bałkańskiej zabudowy. W pięknym wnętrzu tylko jeden wierny. Klęczy pochylony. Na podołku komórka. Esemesuje.

Albania wprawia w pomieszanie także politologów. Po 11 września 2001 r. w światowych mediach spekulowano o związkach Albańczyków z ludźmi Bin Ladena i przekazywaniu przez niego pieniędzy do Ameryki poprzez organizacje dobroczynne działające w Albanii oraz o przenikaniu arabskich fundamentalistów w szeregi Wyzwoleńczej Armii Kosowa. A zarazem, z sondaży przeprowadzonych wśród Albańczyków, zarówno w Albanii, jak w Kosowie, wynika, że ponad 90 proc. z nich popierało bombardowanie Afganistanu. To poparcie większe niż w USA. Tłumacząc ten paradoks, Lubonja wskazuje na szczególne historyczne uwikłania albańskiej religijności. Albański ruch narodowy, jaki zrodził się w ostatniej ćwierci XIX wieku, musiał zbudować tożsamość narodową ponad podziałami religijnymi, nie pozbawiając albańskich muzułmanów wiary, wyrwać ich z imperium osmańskiego.

"Nie oglądajcie się na kościoły lub meczety,/religią Albańczyka jest albańskość" - wzywał Pashko Vasa w narodowym poemacie "O, Albanio" (1878-1880). Tę świecką religię albańskiego nacjonalizmu do apogeum doprowadził Enver Hodża. "Gdy komunizm, jako religia łącząca i inspirująca, stopniowo tracił moc, Hodża w swej propagandzie coraz bardziej odwoływał się do elementów narodowych" - pisze Lubonja. Zaprojektowany przez córkę Envera, Pranverę Hodża, zamek Skanderbega w Krui jest modelowym przykładem muzeum służącego nacjonalistycznej edukacji w duchu patetycznego heroizmu. Jadąc

przez ten kraj, nadal odnosi się wrażenie, że religią Albańczyków jest albańskość. Flagi albańskie widać wszędzie. Półksiężyce i krzyże z rzadka.

***

Zacofanie, kontrasty, kurioza - wiadomo, jak są fotogeniczne. W Albanii nadal nietrudno zdjąć osła obok mercedesa, ponury betonowy wieżowiec wyrastający ponad rozsypującym się tradycyjnym bałkańskim domem, starowinę sunącą w poprzek największego skrzyżowania w mieście Szkodra, slumsy Tirany, które mer-artysta kazał pomalować w owocowe kolory, młodzieńców w tureckich podróbkach, którzy na centralnym placu stolicy, w miejscu po pomniku dyktatora, handlują kradzionymi komórkami, emerytów ofiarujących usługę w postaci starej wagi łazienkowej, cinkciarzy tworzących szeleszczący banknotami szpaler pod ministerstwem finansów. Nie mówiąc o bunkrach stojących naprzemiennie ze stogami siana i potwornych ilościach plastikowych śmieci, które przyniósł wiatr z Zachodu. Ale też robi się trochę wstyd. Czy nie za tanio kupujemy sobie poczucie wyższości? Trudno opędzić się od przykrego uczucia, że Polska była (a może nadal jest) tak widziana, opisywana, fotografowana.

Wszystko to tkwi w krajobrazie, którego piękno zapiera dech w piersiach. Rytmicznie cięte żlebami, sinoróżowawe góry, dzikie i nieskalane turystyczną gangreną. Łagodne stoki pokryte starymi gajami oliwnymi. Lazurowe wybrzeża, szczęśliwie nie do końca zastawione betonowymi hotelami. Rzeki o przejrzystej wodzie. Można wreszcie trafić do miejsc urzekających, do których zda się nie dotarła żadna z dwudziestowiecznych katastrof, jak położona wysoko w górach Labova. Nienaruszona cerkiew, czynna, pokryta malowidłami, z narosłym wiekami bogatym wystrojem, przesycona zapachem woskowych świec. Wieś jakby poza czasem. Murowane, bielone bramy do obejść. Domy tonące w winorośli. Jedyny ślad współczesności to plastikowa beczka, z której gospodyni nalewa nam raki do plastikowych butelek po "American Cola". Jest piękna, poważna, wykonuje swą czynność z namaszczeniem. Podobnie jak mężczyzna oskurowujący barana w ogrodzie. Pozdrawia nas z powszechną tu życzliwością wobec gości.

To stary, bardzo doświadczony przez historię naród, godzien lepszego losu.

Shendeti tuaj, Shqiperi!

---ramka 523822|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007