Melduję się z życzeniami, Panie Prezydencie

Zbliżają się święta, a jeszcze przed nimi zaprzysiężenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Podwójna więc okazja, by złożyć życzenia. Nie prywatne i nie tylko dla głowy państwa. Są to również życzenia dla Polski z okazji wyboru nowego prezydenta. Bowiem od niego, od władzy, którą symbolizuje, zależą w jakiejś części nasze szanse na najbliższe lata.

25.12.2005

Czyta się kilka minut

Lech Kaczyński i Aleksander Smolar przed wykładem kandydata na prezydenta w Fundacji Batorego, 19 września 2005 /
Lech Kaczyński i Aleksander Smolar przed wykładem kandydata na prezydenta w Fundacji Batorego, 19 września 2005 /

Pańska prezydentura i rządy PiS wzbudzają wielkie nadzieje w dużej części społeczeństwa. Są też one dla części społeczeństwa źródłem poważnego niepokoju. I proszę mi wierzyć: nie tylko wśród złodziei, cwaniaków, ubeków i aparatczyków PZPR. Zresztą, nadzieje zwolenników mogą się okazać dla Waszego obozu bardziej niebezpieczne od obaw, niepokoju drugiej Polski. Ona bowiem może tylko utwierdzić się w czarnych oczekiwaniach albo też przyznać, że po wyborach nadmiernie dramatyzowała. Rozczarowanie Waszych zwolenników będzie znacznie bardziej destabilizujące i demoralizujące.

Nie ukrywam, że poglądy lokują mnie wśród przedstawicieli tej "drugiej Polski". Moje życzenia, jak najbardziej szczere, są próbą pozytywnego sformułowania żywionych w niej obaw. Bo przecież nie składamy życzeń - poza zdawkowym: "wszystkiego najlepszego" - gdy chodzi o miłe fakty, które i tak mają się zdarzyć. Życzymy czegoś wtedy, gdy to coś nie jest oczywiste ani przesądzone: jest tylko możliwością, nadzieją, czasami bardzo kruchą. Proszę więc moje życzenia odebrać z dobrą wolą - tak, jak są one formułowane.

I ostatnia uwaga: będę się trzymał spraw i dziedzin, w których zgodnie z prawem bądź tradycją prezydent może odgrywać istotną rolę. Jeżeli nawet nie formalnie, to jako niekwestionowany autorytet w swoim obozie.

Wybór prowincji

Kto Pana wybrał i dlaczego? Kto i z jakich powodów głosował na PiS? Odpowiedź na te pytania jest ważna dla kogoś, kto próbuje zrozumieć nową sytuację. Odpowiedź, co istotniejsze, ma znaczenie również dla Pana. Może ona bowiem pomóc w lepszym odczytaniu wyzwań, które przed Panem stoją; zadań, których będzie się Pan chciał podjąć. Nie liczę na to, że podzieli Pan zwięzłą z konieczności analizę. Ale to w niej tkwią przesłanki życzeń, które w uroczystym dla Pana i Polski momencie, pozwalam sobie przedłożyć.

Ewa Milewicz nazwała Wasze zwycięstwo wyrazem buntu przeciwko salonom. Myślę, że się myliła. Przeciwko salonom buntują się zazwyczaj ci, którzy aspirują do zajęcia w nich miejsca: ludzie przez nie odtrąceni. Siły, które stały za Prawem i Sprawiedliwością, są inne. Ich pretensje do ludzi i świata są bardziej fundamentalne i skierowane przeciwko szerszym środowiskom niż fantasmagoryczne salony.

Można, myślę, mówić o buncie prowincji przeciw metropoliom. Nie chodzi mi jednak o tradycyjne rozumienie prowincji (wieś, miasteczka), która niewątpliwie na Was głosowała. Prowincja to w tym przypadku stan umysłów, stosunek do centrów dzisiejszej cywilizacji - w granicach Polski i poza nimi - gdzie dokonują się najbardziej dramatyczne zmiany, gdzie życie wre, gdzie widoczna jest na każdym kroku energia, kreatywność, ambicje, pragnienie wzniesienia się wyżej, pobiegnięcia dalej. Prowincja to trudność znalezienia się w tym świecie, to brak jego znajomości; to uczucie bezsiły, zagubienia w tym, co postrzega się wyłącznie jako pozbawioną reguł dżunglę.

Mohery, "moherowa koalicja", stały się znakomitym, samobójczym dla autora zwrotu, symbolem owej Polski, która stanęła za Wami murem. Nazwa ta, z godnością przywłaszczona, stała się w równym stopniu co "Polska solidarna" imieniem owej Polski pokrzywdzonej, upokorzonej, bezradnej, zagubionej, wyobcowanej ze świata, w który nie potrafi wrosnąć (ten sam efekt odwrócenia sensu słowa używanego z pogardą chciał osiągnąć Lepper, gdy w Sejmie mówił z dumą o ofensywie "barbarzyńców" przeciwko "złodziejom" - tych ostatnich utożsamiając w istocie z siłami modernizacji Polski).

Ten podział przypomina inny, używany dla określenia państw "peryferyjnych" wobec centrów cywilizacji. W Rosji mówiono o okcydentalistach i słowianofilach, na Węgrzech - o urbanistach i populistach. Jedni chcieli dołączyć do centrów cywilizacji, naśladować ich kulturę i osiągnięcia. Drudzy buntowali się przeciw temu, co obce, afirmowali własną odrębność, specyfikę, historię i dokonania. U nas nie było trwałych nazw, ale sarmatyzm wiązał się z drugą postawą, kosmopolityzm, prozachodniość z pierwszą. Zwyciężyły w ostatnich wyborach partie raczej prowincjonalne, raczej - jak podkreślał Jan Rokita - sarmackie. Raczej skoncentrowane na afirmacji polskiej tożsamości, historii i dokonań niż na wyzwaniach przyszłości.

Słowo "raczej" jest ważne. Trzeba bowiem pamiętać, że Porozumienie Centrum, poprzednik PiS, było partią zdecydowanego wyboru nowoczesności. Mimo ważnych różnic politycznych, jej elektorat przypominał wyborców Unii Demokratycznej. Z tym zresztą wiążę nadzieje na spełnienie niektórych przynajmniej moich życzeń: z przekonaniem, że przywódcy obozu rządzącego nie zmienili zasadniczej orientacji w ciągu ubiegłej dekady.

Standardy metropolii

Podsumujmy ten krótki, impresyjny opis społecznego i politycznego zaplecza Pana Prezydenta: Pan i Pańska partia reprezentujecie w większym stopniu przegranych niż wygranych transformacji. Mają oni tendencję do odrzucania elit, są w większym stopniu zwolennikami zmian radykalnych, z nadzieją, że przyniosą im one upragniony awans. To elektorat, który w swym radykalizmie i poszukiwaniu winnych z chęcią zogniskował wrogość na "czerwonych" (którzy zresztą nieźle nabroili w czasie rządów Leszka Millera, uwiarygodniając oskarżenia), a później na liberałach. Zaplecze, które ze zrozumiałych powodów liczy bardziej na opiekę państwa niż na własną inicjatywę czy gotowość ponoszenia ryzyka, związane z funkcjonowaniem rynku. Jego postawa znalazła dobrego rzecznika w partii, która podjęła radykalną krytykę minionego szesnastolecia.

Życzę Panu i Pańskiej formacji politycznej, abyście służyli integracji społeczeństwa poprzez zapewnienie pełnego obywatelstwa ludziom, środowiskom i grupom, które w Polsce po 1989 r. czuły się wydziedziczone. Aby ważne dla Waszego programu pojęcie sprawiedliwości przekładało się na praktyczne działania pomagające tym, którzy nie radzą sobie w naszym trudnym świecie. Na pewno potrzebne jest skończenie z bezkarnością ludzi czy środowisk, którzy pasożytowali na rozwoju Polski, wykorzystując dla tego celu pozycję polityczną. Ale sprawiedliwość nie może się do tego ograniczać. Ani też do zaostrzania kodeksu karnego.

Pańska prezydentura będzie oceniana właśnie ze względu na poczucie sprawiedliwości, które szerzej zamieszka w polskich domach. Nie może to być tylko sprawiedliwość dla własnych zwolenników, w tym dla lustratorów, dekomunizatorów i słuchaczy Radia Maryja, ale również dla liberałów, byłych komunistów, bezbożników, gejów i lesbijek. Nikt nie może czuć się pokrzywdzony, upokorzony przez państwo.

Z diagnozy o zwycięstwie prowincji, w różnych możliwych sensach tego słowa, wynika kolejne życzenie: aby Pan Prezydent i siły, które za nim stoją, sprzyjały raczej metropolizacji prowincji niż prowincjonalizacji metropolii. Życzę Panu, aby Polska prowincjonalna awansowała do standardów metropolii. Oczywiście, nie w sensie zamożności, to wymaga dłuższego czasu. Nie tak zresztą mierzy się różnicę między prowincją a metropolią. Jej miarą jest stosunek do świata, otwartość, spokojna afirmacja własnej wartości. Metropolie w dzisiejszym świecie są źródłem energii, kreatywności, ekspansji. Są wytwórcami wartości. Chciałbym życzyć Panu, i jest to życzenie wyrażające zarazem poważny niepokój, abyście pomogli podnieść się Polsce prowincjonalnej, sfrustrowanej i niespokojnej, do standardów Polski, która się nie boi, która potrafi bez kompleksów stawiać czoło wyzwaniom globalizacji, wspólnej Europy, otwartości szans i świata. Abyście nie spychali - choćby i nieświadomie, bez takiej intencji - Polski ku jej gorszym stronom: ku obsesjom, bojaźniom, prowincjonalnej tromtadracji, nieufności i niechęci do obcych, do sąsiadów. Abyście sprzyjali szerzeniu kultury optymizmu, wiary w siebie i w szanse, jakie świat stwarza, a nie kultury podejrzliwości, nieufności, wrogości wobec wszystkiego i wszystkich, którzy przez samo swoje istnienie zdają się zagrażać poczuciu godności i szacunku do siebie ludzi zakompleksionych.

Kryzys przyszłości

Pan i inni przywódcy Pańskiego obozu formułowaliście nieraz zarzuty pod adresem polityki ubiegłego szesnastolecia o brak wartości, tendencje antywspólnotowe, antypatriotyczne. Lata 90. to były czasy realizowanego z różną intensywnością projektu modernizacji Polski. Padają dziś często zarzuty, że towarzyszyć jej miało odwrócenie się od moralności, pamięci, zadań narodowych. Jest to ocena głęboko niesprawiedliwa. Ale też prawdą jest, że z projektem modernizacji wiąże się nieuchronnie zwrócenie ku przyszłości, postawa optymizmu i wiary. I że głębokim zmianom towarzyszą przeważnie zjawiska negatywne, związane z niewydolnością aparatu władzy, takie jak korupcja, rozchwianie więzi zbiorowych.

Optymizm i pesymizm przychodzą w społeczeństwie falami; można mówić o specyficznych cyklach. Nagłe załamanie wiary w przyszłość daje w efekcie zwrócenie się ku przeszłości. Paradoksalnie, wielkie polskie osiągnięcia w połączeniu ze zjawiskami patologicznymi w życiu publicznym, spowodowały kryzys przyszłości. Nagle znikły punkty orientacyjne, które nas jako zbiorowość mobilizowały. Skutkiem było zwrócenie ku przeszłości, położenie nacisku na problemy patologii społecznej, na kwestie integracji narodu wokół tradycyjnych wartości etc. Jeden z kulturowych patronów Ameryki mówił, że w każdym kraju mamy partie pamięci i partie nadziei. Zwycięstwo Pańskiej formacji jest świadectwem zwycięstwa pamięci nad nadzieją.

Stosunki między wspólnotą a jednostką, indywidualizmem i solidarnością, należą do podstawowych problemów naszej cywilizacji. Każdy kraj, każda wspólnota znajduje inną równowagę między tymi wartościami - jeżeli nie konfliktowymi, to pozostającymi w silnym napięciu. W tym sensie miał Pan pełne prawo przeciwstawiać Polskę solidarną - Polsce liberalnej, jako wyraz wyboru filozoficznego o istotnych konsekwencjach praktycznych. Pański obóz zwraca się bardziej ku wspólnocie, religii, tradycji niż ku przyszłości, jednostce, jej ambicji i odpowiedzialności. Cenicie bardziej państwo niż rynek. Z szacunkiem uznaję podstawowe cele, jakie sobie stawiacie - taki bowiem dostaliście mandat, taka Polska wraz z Wami w tych wyborach wygrała. Jednakże Wasze rządy będą oceniane ze względu na zdolność dokonania syntezy, którą będziecie w stanie zaproponować. Wygrywa się na skrzydłach, rządzi się w centrum; dla rządzenia potrzebne jest znacznie szersze przyzwolenie niż poparcie zwolenników. Tylko w programach wyborczych można jednostronnie eksponować pewne wartości, inne pozostawiając przeciwnikom politycznym.

Zawarcie koalicji z Platformą Obywatelską taką syntezę bardzo by ułatwiło. Ale jej odrzucenie nie zwalnia Was z konieczności poszukiwania porozumienia z "drugą Polską". Dlatego że każda władza musi dbać o zakorzenienie, o tworzenie warunków nadziei, o pokój społeczny.

Narzędzie rewolucyjne

Mówicie Panowie o "rewolucji moralnej". Zarówno słowo rewolucja, jak i łączenie władzy politycznej z moralistycznym prozelityzmem, było przedmiotem szerokiej krytyki. Mnie to pojęcie nie szokuje. Rozumiem logikę walki politycznej i znaczenie prostych, efektownych formuł, w których nie tyle chodzi o precyzję, ile o siłę mobilizującą w połączeniu ze zdolnością przekazania podstawowej intuicji i celów. Problem w tym, co się z narzędziem "rewolucyjnym" zrobi. Jak się przełoży gładkie i efektowne formuły na czyny.

Miał rację Donald Tusk, gdy mówił, że władza ma przede wszystkim dbać o swoją kondycję moralną, o kondycję polityków i administracji. Władza nie może jednak zrzec się odpowiedzialności za stan moralny spoleczeństwa. Może na niego oddziaływać przez edukację, surowe egzekwowanie podstawowych norm za pośrednictwem przedstawicieli różnych szczebli, przez swoją politykę informacyjną etc. Przede wszystkim jednak - przez sposób rządzenia, stwarzanie ludziom ludzkich, godnych warunków życia.

Ma Pan, i związany z Panem obóz, trudne przed sobą zadania. Odziedziczyliśmy w 1989 r. państwo skolonizowane przez ZSRR i PZPR, pozbawione podstawowych atrybutów. Jego odbudowa, budowa nowoczesnego państwa postępowała na pewno wolno i niekonsekwentnie. Osiągnięcia w gospodarce i polityce zagranicznej były znacznie większe. Państwo właśnie, jego jakość, jego stosunki ze społeczeństwem, to podstawowy problem, wobec którego obecnie stoimy. Walka z korupcją, z pogardą nowych karmazynów wobec społeczeństwa, z nieefektywnością państwa, jego nieprzejrzystością i arbitralnością - to wszystko Wasze zadania. Tutaj możecie mieć największe osiągnięcia. Tutaj osiągnięcia są najbardziej potrzebne. Inny podstawowy polski problem - bezrobocie - też w dużym stopniu zależy od zdolności uczynienia państwa bardziej efektywnym, sprawiedliwym, godnym zaufania.

Znacznie gorzej będzie, jeżeli umoralnianie - a pokusa po temu istnieje - rozumieć będziecie jako narzuconą społeczeństwu "pedagogikę wartości" i popularyzowanie jednej, to znaczy własnej, wizji świata i historii. Jeżeli władzę w publicznych mediach, jaką - nie wątpię - uzyskacie, przełożycie na nachalną propagandę tego, co "wasze", przeciwko temu, co "obce". Wnieśliście już do debaty publicznej ważne i pozytywne elementy: to, że państwo jest wartością, a nie potworem, którego trzeba katować, wyśmiewać, biczować. Że patriotyzm to nie jest anachroniczne, podejrzane, irracjonalne uczucie. Że trzeba świadomie popularyzować historię narodową, uczyć więzi z przeszłymi i przyszłymi pokoleniami (świetny przykład Muzeum Powstania Warszawskiego). Osiągnęliście sporo bez stosowania przymusu władzy. Teraz, gdy będziecie próbowali to kontynuować przy pomocy środków "bogatych", łatwo możecie się poślizgnąć. Jak już było widać w Poznaniu przy okazji Marszu Równości, bez trudu znajdziecie oportunistów, którzy będą odgadywali Wasze intencje.

Co gorsza, już zaczynacie pośrednio, choćby i wbrew intencjom, wciągać do polityki ludzi Kościoła. Utwierdzacie Radio Maryja i o. Tadeusza Rydzyka w słuszności prowadzonej polityki. Mam nadzieję, ale przyznam: niezbyt dużą, że będziecie potrafili okazać wstrzemięźliwość, samoograniczenie i tolerancję wobec inaczej myślących i czujących, inaczej interpretujących te same wartości albo wyznających wartości odmienne. W każdym razie w tym, aby tak właśnie się stało, też jest zawarte gorące życzenie, które przedkładam Panu Prezydentowi.

Szanowni poprzednicy

Życzę Panu i nam, aby uznał Pan osiągnięcia ostatnich 16 lat. Jest to zresztą, sądzę, bardziej potrzebne Panu i Pańskim zwolennikom, niż tym, którzy byli zaangażowani w aktywną politykę tych lat. Lat, o których mówił w Gdańsku Jan Paweł II: "To tutaj właśnie rodziła się nowa Polska, którą dzisiaj tak bardzo się radujemy i z której jesteśmy dumni" (5 maja 1999). Mamy za sobą 16 lat trudnych i bogatych w wiele sukcesów o historycznym znaczeniu. Ustanowienie demokracji (oczywiście, dalekiej od doskonałości), respektowanie na dość wysokim poziomie standardów praw człowieka, wprowadzenie gospodarki rynkowej, wolne media, otwarcie Polski na świat, wejście do NATO i do Unii Europejskiej, świetna pozycja kraju w skali regionalnej, w Europie, w stosunkach z USA - wszystko to są osiągnięcia, nie waham się tego powiedzieć, epokowe.

Stanowi to dla Pana i obozu politycznego, z którym będzie Pan współrządził, znakomity punkt wyjścia. Można naprawiać, poprawiać, usprawniać Rzeczpospolitą. Ona tego na pewno potrzebuje. Ale nazwanie rzeczy po imieniu - do czego namawiał kiedyś Konfucjusz cesarza, który podejmował się reform - to m.in. uznanie faktów oczywistych. Nie wystarczy, że nie będzie się już nazywać Polski tych lat "Rywinlandem". Proszę mi wybaczyć, że nie będę oceniał tej oceny; Pan chyba zresztą jej nie używał. Ale trzeba złożyć hołd poprzednikom. Wymaga tego prawda, przyzwoitość i zdrowy rozsądek. Jeżeli chce się wzmacniać Polskę, budując związki Polaków z ich państwem, z ich ojczyzną, nie można zarazem odbierać sensu trudom i wyrzeczeniom całego pokolenia. Jeżeli chcecie, aby Wasz dorobek został potraktowany z szacunkiem - mam nadzieję, że na to będzie zasługiwał - to zacznijcie, Panie Prezydencie, od okazania szacunku poprzednikom.

Przedwczorajsi wrogowie

Mówiłem już o ocenie szesnastolecia. Nie będę się zajmował czasami PRL, bo poglądy nasze nie będą zapewne różne. Chociaż Wasza wiara w lustrację, dekomunizację, różne komisje i służby tajne, ma w sobie ślad mentalności rewolucyjnej. I będą z tego, nie wątpię, same rozczarowania. Oby - tego Panu gorąco życzę - nie było szukania kozłów ofiarnych dla tego rozczarowania.

Notabene: nigdy nie wypowiadałem się w sprawie sądu nad gen. Wojciechem Jaruzelskim i innymi czołowymi postaciami PRL. Nie podzielałem pasji mojego przyjaciela Adama Michnika, jeżeli chodzi o ich obronę. Teraz jednak chciałbym się przyłączyć do jego apelu o abolicję. Życzę tego nie tylko Jaruzelskiemu, ale i Panu. Wielkoduszność jest miarą formatu człowieka, jest miarą siły władzy. Pan użył w którymś wywiadzie przykładu Ariela Szarona: radykała zdolnego do podjęcia kroków pokojowych, których nikt się po nim nie spodziewał, bowiem nikt nie mógł go oskarżyć o słabość. W tych słowach zawarta była obietnica pokojowego gestu w stosunku do przedwczorajszych wrogów i przeciwników. Niech Pan zacznie od abolicji w stosunku do ludzi, którzy - przecież dobrowolnie! - oddali władzę.

Dzisiejsi prześladowani

Gdy mówimy o historii, chciałbym sformułować jedno jeszcze życzenie. Dotyczy ono Pana, dotyczy ono również Pańskiego brata. Życzę, abyście wyzwolili się Panowie z bardzo osobistego i bolesnego stosunku do historii. Żebyście odnaleźli pewien spokój wewnętrzny, przestali przeżywać to, co określacie jako cierpienia doznane w ciągu ostatnich szesnastu lat. Mówił Pan: "Byliśmy przedmiotem ostrego ataku i prowokacji. Przedstawiano nas jako oszustów, malwersantów i złodziei. Szeptano, ciskano kalumnie (...). Napiętnowano nas i robiono z nas demonów. (...) Bardzo mi więc zależy, żeby Polacy zrozumieli, jak czują się ludzie, którzy tego wszystkiego doświadczali i czasami nadal doświadczają". Tego czasu teraźniejszego nie rozumiem. Nie rozumiem też siły emocji. Pański brat, zwracając się do Jana Rokity w czasie debaty telewizyjnej, mówił: "Myśmy od razu sformułowali właściwą diagnozę sytuacji w Polsce i niezależnie od ciężkiej ceny, jaką często przychodziło za to płacić, bardzo ciężkiej, przez cały czas żeśmy ją podtrzymywali" (podkreślenie moje - AS).

Znam takich, którzy powołują się na swoje zasługi i więzienie w czasach komunistycznych dla usprawiedliwienia dzisiejszej postawy czy poglądów. Ale Panowie powołujecie się na zasługi i cierpienia w czasach demokracji! Bo przecież faktu, że to jest demokracja, nie kwestionujecie! Oczywiście: zjawiska patologiczne w tajnych służbach muszą być wyjaśnione i ukarane. Ale poza tym, niestety, cena, którą płaciliście, jest zjawiskiem dość częstym i banalnym w krajach demokratycznych. Czy trzeba przypominać operację "dziadek z Wermachtu", żeby uzmysłowić sobie, co musiał czuć Donald Tusk oskarżony o obce pochodzenie i o wynikające z tego grzeszne, proniemieckie skłonności? Albo prowokację przeciw Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, która złamała jego kampanię wyborczą i jego karierę polityczną? Proszę mi wierzyć, że gdy słyszałem o "partii białej flagi" dla określenia ludzi o innych niż PiS poglądach na polską politykę w sprawie UE; gdy słyszałem, że negatywna opinia Niemców o Waszym zwycięstwie ma źródła w Polsce - miałem nieprzyjemne uczucie, że traktujecie ludzi takich jak ja, po prostu jak zdrajców. Tyle obie sugestie, niezależnie od intencji, oznaczają.

Dlaczego o tym piszę? Przyznaję, że niepokoi mnie to wieczne spoglądanie na siebie jako na heroiczne ofiary. W przypadku ludzi, którzy dysponują poważną władzą, skutki mogą być jak najgorsze. Warto pamiętać słowa Simone Weil, która pisała, że "sprawiedliwość jest wiecznym uciekinierem z obozu zwycięzców do obozu przegranych". Niech Pan porzuci żale i pretensje wiecznie przegrywającego. Jest Pan, Panie Prezydencie, zwycięzcą! Sprawiedliwość nie może już do Pana przyjść. Ona jest w Pańskich rękach, od Pana w dużym stopniu zależy jej los. Może od Pana odejść, jeżeli nie będzie się Pan z nią obchodził tak, aby nie cierpiało poczucie sprawiedliwości innych, nie Pana. Bowiem miarą sprawiedliwości jest zawsze stosunek do innych, nie do siebie.

To może być Wasza prawdziwa klęska. Życzę Panu, abyście jej nie doznali. Niech Pan pamięta, że Pański czerwcowy zakaz manifestacji w Warszawie był drobnym, ale czystym popisem politycznej pychy i arbitralności. Nikt nie każe Panu kochać homoseksualistów. Myślę, że dla nich Pańska ocena jest bez znaczenia. Ale nie ma Pan prawa ani im, ani nikomu innemu odbierać praw obywatelskich. Przecież kiedyś z bratem byliście Panowie bardzo zaangażowani w walkę o prawa człowieka. Proszę nie zapominać tego dziedzictwa.

Prezydencki klucz

Życzę Panu i nam, aby Pańskimi decyzjami kierował wyłącznie interes Rzeczypospolitej. Nie wierność wobec partii, klanu czy choćby brata. Z niepokojem wysłuchiwałem Pańskiego "meldunku" o "wykonaniu zadania" po ogłoszeniu wyników wyborów. Jakie inne "zadania" mogą wiązać w przyszłości najwyższego urzędnika Rzeczypospolitej, który odpowiada przed wszystkimi obywatelami Polski?

W wizji prezydentury, którą prezentował Jarosław Kaczyński mówiąc, że "IV Rzeczpospolita może powstać tylko wtedy, jeżeli prezydentem będzie Lech Kaczyński", zawarta była, jeżeli się nie mylę, sugestia, że prezydent Kaczyński nie ma być ponadpartyjnym przedstawicielem, rzecznikiem Polski; Jego celem nie ma być integrowanie Polaków, łagodzenie konfliktów, tworzenie warunków, w których każdy będzie się czuł u siebie. Nie: ta prezydentura ma być istotnym kluczem, zabezpieczeniem rewolucji, którą Jarosław Kaczyński, a zapewne i Pan, chcecie w Polsce przeprowadzić. Czy nowy prezydent będzie składał kolejne meldunki z wykonania zadań? Czy też będzie odpowiadał jedynie - jak to się wzniośle mówiło - przed Bogiem i Historią, a w sposób bardziej prozaiczny, bliższy naszym czasom i skromniejszej prezydenturze: przed społeczeństwem i obywatelami? I bardzo już konkretnie: czy prezydent Kaczyński będzie gotów wetować ustawy proponowane przez jego partię i jego brata, jeżeli będą niszczyły budżet państwa albo izolowały nas od Unii Europejskiej? Czy będzie dbać o prawa człowieka, gdy będą one zagrożone przez jego własnych zwolenników? Czy będzie sprzyjał porozumieniu sił politycznych dla dobra Polski, czy raczej podporządkuje się rewolucyjnej strategii konfrontacji?

W moich słowach nie ma podejrzeń co do intencji bliskich Panu ludzi, w tym Pańskiego brata. Po prostu przewodzenie partii narzuca inną logikę - ograniczenia, których prezydent nie powinien, nie może zaakceptować, dbając o interesy kraju.

Notabene. Czy Pan również, jako prezydent Rzeczypospolitej, pojedzie z pielgrzymką do o. Rydzyka? Nic nie mam, oczywiście, przeciwko setkom tysięcy ludzi, którzy modlą się razem z Radiem Maryja. Ale przecież nie dla wspólnych modłów pielgrzymują tam ministrowie i premier rządu utworzonego przez Pańskiego brata. Czy Pan pojedzie do Torunia? Powiem Panu szczerze: uważam Radio Maryja za najbardziej wpływową niedemokratyczną, judzącą, nienawistną placówkę, działającą na ziemi polskiej. Jakiego wyboru Pan dokona? Jakiej demokracji stanie się Pan symbolem i rzecznikiem? Życzę Panu, ale przede wszystkim Polsce, aby respektował Pan zasady rozdziału państwa od Kościoła, a już zwłaszcza państwa od Radia Maryja.

Powracając do głównego wątku tego życzenia: czy można liczyć na to, że nie zgodzi się Pan na podporządkowanie polityki państwa taktycznym planom partii, z którą, rzecz naturalna, czuje się Pan silnie związany? Jest dużo racji w krytyce podziału władzy wykonawczej między prezydenta i premiera. Jeżeli jednak nie ma solidnego rządu i solidnej większości rządowej - założenie w polskich warunkach, niestety, realistyczne - to bezpiecznik w postaci weta głowy państwa może odgrywać i odgrywał w przeszłości zbawienną rolę. Potrzebne są tylko po temu wola i zdolność spojrzenia na politykę, również tę najbliższą, z daleka: z odległości Rzeczypospolitej jako całości, jako całości wpisanej w czas, w horyzont odleglejszy niż termin najbliższych wyborów. Tego serdecznie Panu życzę.

Opinie zagraniczne

Do ważnych kompetencji prezydenckich należy polityka zagraniczna i obronna. Z różnych powodów sprawy te będą zapewne, przynajmniej na początku, zajmowały Pana w mniejszym stopniu niż prezydenta Kwaśniewskiego czy prezydenta Wałęsę. Ale jednak muszą być obecne. Jak za czasów Pańskich poprzedników, impuls w tych dziedzinach powinien wyjść od prezydenta. Jaki on będzie? Jakiej wizji świata będzie podporządkowany? Nie taję, że ta dziedzina należy do tych, które mnie szczególnie niepokoją. Między innymi ze względu na to, co było zawarte w retorycznym pytaniu Aleksandra Kwaśniewskiego, zadanym w trakcie programu telewizyjnego Tomasza Lisa: co robić, jak się zaczyna z opinią eurofoba, rusofoba, germanofoba, homofoba? Ostatnie tu pomińmy. Co jednak zamierza Pan zrobić z rozpowszechnioną opinią, że jest Pan, i bliska mu siła polityczna, zasadniczo wrogi Unii Europejskiej, nieufny, jeżeli nie wrogi wobec Niemiec i Rosji? Oczywiście, z obydwoma krajami mamy dużo problemów: historycznych i obecnych. Z demokratycznymi Niemcami, przyzna Pan, jednak znacznie mniej. Co będzie Pan czynił, żeby uniknąć izolowania Polski, spychania jej w Europie do statusu państwa drugorzędnego? Gesty nacechowane poczuciem godności i nieustępliwości nie zastąpią polityki. Musimy przekonać innych, że mamy coś istotnego do wniesienia. Dziś żadne państwo nie ma z góry zagwarantowanego statusu. Każde musi walczyć o jak najlepsze miejsce dla siebie. W ramach Unii powinny czynić to razem państwa europejskie, ale wiem, że jest w tym dużo optymizmu. Z satysfakcją odnotowuję bardziej ostatnio zgodliwy ton w stosunkach z Niemcami. Nie słychać też już codziennego poszturchiwania Kremla. W sprawie pieniędzy unijnych wchodzimy w alianse z Francją przeciwko ukochanemu do wczoraj Albionowi. Ale to na razie drobne, codzienne reakcje. Życzyłbym Panu Prezydentowi wypracowania jak najszybciej koherentnej, pozytywnej wizji obecności Polski w regionie, Europie, świecie.

I jeszcze jedna uwaga o suwerenności. Przywiązuje Pan do niej, Panie Prezydencie, wielkie i zrozumiałe znaczenie. Wchodząc do Unii Europejskiej nie zrzekliśmy się jej. Staliśmy się członkami tego klubu po to, aby tą suwerennością bardziej skutecznie, z innymi państwami, zarządzać, więcej dzięki niej dla Polski, dla społeczeństwa, narodu, jego kultury, edukacji, poziomu życia uzyskać. Aby zbudować bardziej cywilizowany system polityczny i prawny, społeczny i ekonomiczny. Czy Polska prezydenta Kaczyńskiego będzie potrafiła z tego skorzystać? Czy, innymi słowy, integracja, której powinniśmy gorąco sprzyjać, będzie służyła wychodzeniu z prowincjonalizmu, zacofania, frustracji i kompleksów peryferii? Czy wręcz przeciwnie: prowincjonalizm, frustracje, nieufność, mania prześladowcza staną się znakiem życia zbiorowego najbliższych lat?

Panie Prezydencie, nie muszę mówić, czego życzę i Panu, i Polsce.

ALEKSANDER SMOLAR (ur. 1940 r.) jest publicystą i politologiem, prezesem Fundacji im. Stefana Batorego. Studiował socjologię i ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Wkrótce po Marcu ’68 wyemigrował. Był współtwórcą i redaktorem naczelnym emigracyjnego kwartalnika "Aneks", wspomagał krajową opozycję, reprezentował Komitet Obrony Robotników za granicą. W 1989 r. wrócił do Polski. Doradzał premierom - w latach 1989-90 Tadeuszowi Mazowieckiemu w zakresie spraw politycznych, a w latach 1992-93 Hannie Suchockiej w sprawach polityki zagranicznej. Był działaczem Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Jest pracownikiem francuskiego Krajowego Centrum Badań Naukowych (CNRS), zastępcą przewodniczącego Rady Naukowej Institut für die Wissenschaften vom Menschen w Wiedniu, członkiem International Forum Research Council w Waszyngtonie oraz Rady Dyrektorów Institute for Human Sciences przy Uniwersytecie w Bostonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2005